hero

Briar pogrążona była w muzyce, która leciała jej w słuchawkach, przez co nawet nie zwróciła uwagi na przebiegających obok niej ludzi. Do czasu, aż nie została przez kogoś z nich potrącona. Upadła boleśnie na ziemię, słuchawki wyleciały jej z uszu, a ciche przekleństwo wyszło z jej ust. Bolały ją ręce, bo na nie też upadła.

- Wszystko w porządku?

Uniosła wzrok, zdziwiona, że ktoś do niej podszedł. Ciemnoskóry mężczyzna kucnął koło niej, sprawdzając, czy nic jej nie było.

- Nic mi nie jest, dziękuję za troskę. - odpowiedziała od razu, podnosząc się powoli na równe nogi. Spojrzała po chwili na niego, posyłając delikatny uśmiech. - Naprawdę nic mi nie jest.

- Jestem Sam. - wypalił, sam do końca nie wiedząc, dlaczego to robił. Spodobała mu się. - Przepraszam, ale muszę lecieć.

- Jestem Briar!

Dziewczyna patrzyła na oddalającą się od niej sylwetką Sama, nie wiedząc, czy w ogóle ją zapamięta. Widziała, że gdzieś się spieszył.

~*~

- Chcesz mnie prosić o znalezienie tej dziewczyny, tak? - spytała Anastasia po tym, jak Sam opowiedział jej o Briar. - Wiesz, se jest dużo osób o tym imieniu, prawda? To jak szukanie w stogu siana. Ja nawet nie wiem, jak ona wygląda.

- Wierzę, że ci się uda, Ana. Gadam z profesjonalistką. - powiedział w nadziei, że kobieta się zgodzi. Liczył na nią, była jedyną osobą, która mogła mu wtedy pomóc.

- Jestem starą kobietą, Sam. Gdybyś poprosił Natashę, znalazłaby ją od razu. - odparła Anastasia, czując dziwny ścisk na wspomnienie przyjaciółki. Spojrzała na niego i westchnęła ciężko, zakrywając twarz rękoma. - Niech ci będzie. Opisz mi tylko, jak ona mniej więcej wygląda, to postaram się ją znaleźć. Tylko musisz dać mi czas.

Sam w odpowiedzi tylko się uśmiechnął, nie wiedząc nawet, jak jej wtedy dziękować za pomoc.

~*~

- An, na kogo czekamy? Po co w ogóle? - zapytał Bucky zaledwie kilka dni później, gdy stali na jednej z ulic, czekając na Briar.

- Sam ostatnio wspominał, że wpadliście na jakąś dziewczynę. Chłop nie potrafi o niej zapomnieć, więc poprosił mnie, bym ją znalazła. I znalazłam.

- Czyli to na nią czekamy? Kto to w ogóle jest?

- Briar Hawkins. Brytyjka. Podobno podróżuje po całym świecie. Tak naprawdę niewiele o niej wiem, poza tym. - odparła poważnym tonem, wzruszając przy tym ramionami. Bucky nawet nie zdziwił się tym, z jaką precyzją to powiedziała. - O, idzie. - dodała, dostrzegając na horyzoncie odpowiednią osobę, która prędko do nich podeszła.

- Dzień dobry. Wybaczcie za spóźnienie. - powiedziała dziewczyna, natychmiast do nich podchodząc.

- Cześć. Nic nie szkodzi. - odpowiedziała kobieta, również z uśmiechem. Cieszyła się, że dziewczyna w końcu do nich dołączyła i mogli ruszać w końcu w drogę. - Briar, poznaj Bucky'ego, mojego męża. - powiedziała, wskazując na mężczyznę. Ten zerknął na swoją ukochaną, prędko wracając wzrokiem do dziewczyny przed sobą. - Bucky, to Briar.

- Miło poznać.

- Ciebie również. - odparł Bucky, ściskając lekko dłoń Briar. Nawet w tamtym aspekcie w niczym nie przypominała jego żony, która w jego mniemaniu była wręcz idealna.

- Dobra, chyba możemy już jechać. Na pewno jesteś gotowa? - spytała Anastasia, klaszcząc w dłonie i odwracając się do nowej znajomej. Naprawdę cieszyła się, że tam z nimi była.

- Tak, chyba tak. I tak nie mam nic do stracenia.

Anastasia uśmiechnęła się tylko, po czym cała trójka wsiadła do auta kobiety i ruszyła w odpowiednim kierunku.

~*~

- Tylko jak to teraz ściągnąć? - zagadnął Sam, wskazując na rzeczy, które przywieźli mu dwaj mężczyźni, których dobrze znał.

Nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, bo ktoś nagle podniósł cały sprzęt bez większego problemu i ściągnął go z bagażnika, ku zaskoczeniu kilku osób. Bucky, bo to on właśnie to zrobił ł, odstawił ów przedmiot kawałek dalej. Zaraz odwrócił się do Sama przodem, bez ani grama emocji.

- Nie ma za co.

Zdezorientowany mężczyzna podszedł do niego bliżej, zastanawiając się, co tam właściwie robił. Zdawał sobie sprawę, że podał tamten adres Anastasii, ale nie spodziewał się, że i Bucky przyjedzie. Z resztą, nikt nawet nie wspominał, że tam wtedy przyjadą.

- Chciałem to tylko podrzucić. - oznajmił Barnes, kładąc jakąś walizkę na przyczepie, gdzie wcześniej leżała zamówiona przez Sama rzecz. - Pokwituj odbiór i spadam.

- Nigdzie nie spadasz, mój drogi. - wtrąciła Anastasia, zjawiając się tam nagle wraz z Briar. Kobieta prędko zwróciła się do przyjaciela. - Cześć, Sam. Znalazłam dla ciebie kogoś. Briar?

- Hej. Jestem Briar. Podobno mnie szukałeś.

Sam spojrzał tylko na obie kobiety, nie wiedząc, co powiedzieć. Wątpił, by Ana odnalazła ów dziewczynę, na którą wpadł kilka dni wcześniej, szczególnie że nawet jej nie widziała, a teraz tak po prostu obie stały tam przed nim.

- Jestem Sam. I tak, zgadza się. - przytaknął wreszcie, ściskając lekko jej dłoń. Jego serce biło jak szalone, a on sam nie wiedział, co w tamtej chwili zrobić.

- Trochę to niezręczne, więc... - zaczęła Anastasia, widząc, że cała sytuacja się tylko zagęszczała. - Wakanda wisiała nam małą przysługę. - powiedziała, wskazując na walizkę. - Zostawimy was może samych, co? Pogadacie trochę, czy coś.

Nagle wszyscy odwrócili się w stronę, gdzie szczeliła uszczelka. Z rur zaczął wydobywać się biały gaz.

- Sam! - zawołała Sara, biegnąc w odpowiednie miejsce, by załagodzić zaistniałą sytuację. Sam natychmiast zajął się ów małym problemem.

- Cześć. Ty musisz być Sara, prawda? - odezwała się czarnowłosa, podchodząc bliżej do siostry przyjaciela. Uśmiechnęła się szeroko, spodziewając się, że mogła ją tam gdzieś spotkać. I naprawdę cieszyła się na tamto spotkanie.

- Cześć. - przywitała się skołowana kobieta, patrząc na wyciągniętą w swoją stronę dłoń Any. Już po chwili ścisnęła ją lekko. - A ty jesteś Anastasia. Sam o tobie wspominał.

- A to ciekawe. - mruknęła Anastasia, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście mogło tak być. Przecież się przyjaźnili. - To jest Bucky, mój mąż. - dodała, zmieniając nieco temat ich rozmowy i wskazując na swojego ukochanego, który prędko do niej podszedł wraz z brunetką. - A to Briar.

Bucky i Briar przywitali się z Sarą, podczas gdy Sam próbował zażegnać mały kłopot.

- Czekaj, w złą stronę kręcisz. - powiedział Barnes, podchodząc do przyjaciela, by mu pomóc. Nie mógł patrzeć, jak ten się męczył. Dość szybko załatwił całą sprawę.

- On na pewno jest zajęty? - spytała cicho Briar, nachylając się do Sary. Ta zaśmiała się cicho, spoglądając na stojącą obok Anastasię, która uśmiechała się pod nosem, słysząc słowa dziewczyny.

- Uwierz, że życie z Bucky'm nie jest tak proste, jak się wydaje.

- Czemu kluczem, a nie stalową ręką? - spytał Sam, patrząc wraz z Barnesem na zażegnany problem. Spodziewał się raczej, że ten użyje swojej metalowej ręki, aniżeli jakiś narzędzi.

- Jakoś... - zaczął Bucky, spoglądając na swoją metalową dłoń, schowaną pod rękawiczką, którą miał w zwyczaju nosić ostatnimi czasy. - Nie zawsze mam taki odruch. Jestem praworęczny. - wyjaśnił pokrótce, rozglądając się wokoło. - To ta słynna łajba?

- W pełnej krasie. - odparł mu Sam, rozglądając się z uśmiechem po kutrze.

- Przyjemna. - skomentował Barnes, odwracając się ostatecznie do przyjaciela przodem. - Coś wam pomóc?

- Oo, tak. Sam, znajdź mu jakąś robotę, bo chłop ewidentnie się nudzi. - powiedziała Anastasia, schodząc do nich. Już po chwili położyła dłoń na ramieniu Bucky'ego. - My możemy wam tu coś ponaprawiać, czy coś, a ty idź się przejść z Briar. Nie bez powodu ją tu zabrałam.

- Nie odpuścisz, co? - spytał Sam, przekrzywiając głowę w bok. Zdawał sobie sprawę, żeby lepiej nie sprzeciwiać się kobiecie, bo ona, prędzej, czy później, i tak postawiłaby na swoim.

- Sam się o to prosiłeś, Wilson. - odparła Ana, wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic. Jej oczu zdradzały jednak jej rozbawienie.

- Nienawidzę cię, Barnes.

- Kochasz mnie, mój drogi. Idź do niej, nie będzie tam przecież czekać. - powiedziała, wskazując głową na Briar, która rozmawiała wtedy z Sarą. Zaraz nachyliła się do niego bardziej. - Ja za to czekam na jakieś ploteczki później. Porwę Briar i twoją siostrę, może trochę się rozerwiemy.

Sam pokręcił głową sam do siebie, po czym rzeczywiście poszedł do Briar, trochę denerwując się tamtym spotkaniem. Zanim jednak, powiedział im mniej więcej, co mogliby zrobić. Potem już podszedł do Briar, nie wiedząc, jak się zachować.

- Przejdziemy się?

- Z przyjemnością. - odpowiedziała od razu, uśmiechając się od ucha do ucha. - Cieszę się, że tu jestem i mogę trochę zwiedzić. Uwielbiam podróżować.

- Skąd w ogóle jesteś? - zagadnął Sam, ciekawy dziewczyny. Chciał ją lepiej poznać. - Nie jesteś ze Stanów, to akurat wiem. Głównie ze względu na twój akcent.

- Jestem z Wielkiej Brytanii, z Bristolu dokładnie. - wyjaśniła z uśmiechem, zakładając kosmyk swoich włosów za ucho. - Od dawna jednak podróżuję. Szukam swojego miejsca na ziemi, ale to nie jest wcale takie łatwe.

- Kiedyś na pewno znajdziesz się tam, gdzie będzie ci najlepiej. - powiedział, doskonale rozumiejąc, co miała na myśli. - Póki co, oprowadzę cię po mojej okolicy. Może zakochasz się w tym miejscu tak samo jak ja.

- Może.

~*~

Bucky i Anastasia spędzili na kutrze rodziny Wilsonów praktycznie cały dzień, remontując go, naprawiając niektóre rzeczy i odnawiając stare. Dzień minął im na pracy, ale nie narzekali. Powygłupiali się, poznali lepiej Sarę, a także jej dzieciaki oraz Briar. Dogadali się też ze Samem w sprawie Karli i Flag Smashersów.

Wreszcie wieczorem, Barnes i Wilson siedzieli wciąż na kutrze, popijając piwo, natomiast Ana, Briar i Sara urzędowały w domu tej ostatniej, przygotowując kolację dla wszystkich.

- Dobra. - zaczął Bucky, wstając na równe nogi, z zamiarem wrócenia i poszukania najpierw Anastasii. - Z samego rana ja i An mamy samolot. - oznajmił, wypijając swoje piwo do końca. Odstawił zaraz butelkę na ziemię. - Jeszcze muszę znaleźć jakiś hotel. Gdzieś się przekimać.

- Czyli chcesz mnie teraz wystawić? - spytał Sam prosto z mostu, choć nie miał mu tego za złe.

- Nie chcę się narzucać. An pewnie też nie.

- Zostańcie u nas.

- O czym rozmawiacie, chłopcy? - spytała nagle Anastasia, zjawiając się tam znikąd. Obaj spojrzeli w jej stronę. - Czekamy na was z kolacją, przyszłam was zawołać. A, no i Sara pozwoliła nam tu zanocować. Kochana jest, masz świetną siostrę, Sam.

- Dzięki. - odparł Sam, uśmiechając się pod nosem. - Właśnie chciałem powiedzieć Bucky'emu, że mieszkają tu najbardziej gościnni ludzie na świecie. Nie obchodzi ich, jeśli ktoś nosi przyciasne t-shirty, czy ma sześć palców, twoja matka jest twoją ciotką...

Małżeństwo zaśmiało się ze słów mężczyzny.

- Dobra, czaję. - powiedział w końcu Bucky, po raz pierwszy od dawna naprawdę szczerze się uśmiechając. I to w towarzystwie Sama. - Są sympatyczni.

- Są świetni. Dałabym wszystko, by mieć takich sąsiadów. - oznajmiła Anastasia, a jej oczy wręcz zaświeciły. Obaj mężczyźni od razu to dostrzegli, w duchu stwierdzając, że naprawdę jej to pasowało. - A teraz chodzicie, kolacja stygnie.

Bucky pokręcił głową sam do siebie, po czym skierował się wraz z Anastasią do wyjścia z kutra. Sam podążył tuż za nimi, ciesząc się ich szczęściem. Trochę im tego zazdrościł.

~*~

Po porannym wygonieniu Bucky'ego i Sama od prac przy kutrze, których już nie potrafili zrobić, obaj stwierdzili, że czas na lekki trening, do którego szybko dołączyła Anastasia. Obłożyli wszystkie drzewa na podwórku materacami, by ich nie zniszczyć, gdy Wilson rzucał tarczą, próbując ogarnąć, jak ta działa.

- Dziwne uczucie, znowu mieć ją w ręku. - oznajmił Sam, odwracając się do swoich przyjaciół. Zaraz jednak rzucił tarczą, która prędko do nich wróciła.

Ale to Bucky ją złapał.

- Z tą tarczą, to sprawa jest... - zaczął Sam ponownie, próbując jakoś ubrać to wszystko w słowa. - Skomplikowana, mówiąc łagodnie.

- Ta tarcza była ze mną, odkąd tylko Steve stał się Kapitanem Ameryką. Byłam wszędzie tam, gdzie on, a ona była razem z nami. W każdej możliwej sytuacji, chwili... - zaczęła Anastasia, skubiąc trawę, na której siedziała. Nie patrzyła na mężczyzn, ale za to oni spojrzeli na nią. - Uratowała mi wielokrotnie życie, ale teraz, gdy Steve'a nie ma... W dodatku sytuacja z Walkerem... - ciągnęła dalej, czując napływające do oczu łzy. Westchnęła ciężko, próbując się jakoś uspokoić. - Ja nic nie mówię, ale to wszystko rozwala mnie od środka już od dawna. Ciężko jest mi się pogodzić z całą tą sprawą, ale wiem, że Steve chciałby, żebym żyła normalnie i nie wracała do przeszłości. Ale ta tarcza, ta cholerna tarcza...

- Kiedy Steve zdradził mi swój plan, nie przewidzieliśmy, w jakiej cię to postawi sytuacji. - odezwał się Bucky, przypominając sobie rozmowę z przyjacielem kilka lat wcześniej. - Kto mógł wiedzieć? To nie było fair. - dodał, po czym podał Samowi tarczę, którą ten od niego odebrał. - Przepraszam.

- Dziękuję.

- Anastasia!

Cała trójka obejrzała się w stronę domu, gdzie stała akurat Briar, która również tam nocowała. Dziewczyna patrzyła w ich stronę, skupiając wzrok głównie na czarnowłosej. Bardzo ją polubiła, z resztą ze wzajemnością.

- Zapomniałam wam powiedzieć. - zaczęła Ana, podnosząc się na równe nogi. - Briar wraca na jakiś czas do rodziny, a ja jadę razem z nią. Znaczy, wrócę na chwilę do domu, a później lecę do Londynu. Muszę załatwić pewną sytuację.

- Wrócisz tu?

- Zależy, czy wciąż tu będziesz, Barnes. - odparła zgodnie z prawdą, zerkając na swojego ukochanego z uśmiechem. - Dam wam znać, jak dolecę, ale teraz muszę się zwijać. Widzimy się niedługo, kochani!

Anastasia prędko odeszła, zostawiając ich samych. Żaden z nich nie wiedział, co takiego miała ogarnąć i trochę ich to martwiło.

~*~

Po krótkiej pogawędce i uświadomieniu sobie kilku spraw, obaj mężczyźni rozeszli się w swoje strony. Bucky prędko wystukał odpowiedni numer i przyłożył telefon do ucha, w nadziei, że osoba po drugiej stronie odbierze.

- Już się stęskniłeś? - zaśmiała się Anastasia, przykładając telefon do ucha. Zerknęła ukradkiem na Briar, jednak ta siedziała z nosem w swoim telefonie.

- Gdzie jesteście? - zapytał prosto z mostu, nie zamierzając owijać w bawełnę. Zależało mu, by jeszcze je dogonić, bo nie chciał wracać kolejnym samolotem.

- Przed chwilą wyjechałyśmy, a co się dzieje? Mogę jeszcze zawrócić. - powiedziała kobieta, gotowa stanąć wtedy na środku drogi bądź też zawrócić przy najbliższej okazji.

- Po prostu gdzieś stań, zaraz będę. Wrócę z tobą. - oznajmił, uśmiechając się pod nosem. Był świadomy tego, że kobieta zapewne była ucieszona, że nie wracała sama do ich domu.

- Będziemy na wyjeździe. Tylko się pośpiesz, Barnes. - nakazała Ana, zatrzymując się na światłach.

- Jasne, Blake-Barnes. - odparł od razu, dobrze wiedząc, że używała dwóch nazwisk. Pamiętał to i specjalnie używał, zdając sobie sprawę, że zazwyczaj poprawiała za to innych. - Kocham cię. - dodał już nieco ciszej, ale szczerze.

- Ja ciebie też, głupku. Ruszaj się.

Bucky zaśmiał się pod nosem, przyspieszając kroku, by jeszcze dogonić Anastasię i Briar.

- Widać, że go kochasz. - wypaliła nagle ta druga, uśmiechając się do kobiety szeroko. Widziała ta traktowała swojego męża. - Aż pozazdrościć. Szczególnie że znacie się tak długo. Nikt nie może pochwalić się takim stażem.

- Czasami mi dziwnie, że wszyscy, których znałam w czasach wojny, teraz nie żyją.

- Ciężko się patrzy na śmierć bliskich? - spytała ostrożnie Briar, dobrze wiedząc, że wchodziła na grząski grunt. - Przepraszam, nie powinnam o to pytać.

- Powiem ci tylko tyle... Ciesz się życiem, bo jest wyjątkowo krótkie.

~*~

Dwa tygodnie później

Briar pisała przez cały czas z Samem, poznając go lepiej. Choć nie znali się krótko, mogła śmiało powiedzieć, że się zakochiwała. Uważała to za głupie, ale nie mają oszukać własnego serca. Sam wydawał się jej pełnym życia facetem, z którym wyjątkowo szybko złapała kontakt. Żałowała tylko, że mieszkali tak daleko.

Sam: Wyślesz mi swój adres?

Briar: Po co?

Sam: Po prostu wyślij

Briar z lekkim oporem wysłała mu swój aktualny adres. Trochę się bała, a z drugiej strony... Miała przeczucie, że Sam był dobrym człowiekiem. Wiedziała, że był Falconem, czy właściwie teraz nowym Kapitanem Ameryką. Znała jego historię, głównie z jego opowiadań.

Krzątając się po swojej kuchni, śpiewała cicho piosenki, które leciały w radiu. Przeklnęła pod nosem, niechcący przecinając sobie palca. Natychmiast włożyła go do ust, chcąc zatamować krwawienie. Przeklinała samą siebie za swoją niezdarność, która była jej katorgą w niektórych momentach.

Odruchowo spojrzała na drzwi, kiedy ktoś zaczął w nie pukać. Nie przejmując się wtedy niczym, skierowała się do przedpokoju, by otworzyć drzwi. Zdziwiła się jednak, kiedy po drugiej stronie dostrzegła Sama z bukietem kwiatów w dłoni.

- Co tu robisz? - spytała od razu, marszcząc brwi. Nie spodziewała się go w żadnym stopniu.

- Wpuścisz mnie? - zaśmiał się cicho. - Te kwiaty są dla ciebie. Pomyślałem, że ci się spodobają.

- Są piękne, dziękuję. - powiedziała, odbierając od niego bukiet. Nieświadomie je powąchała. - Wchodź, nie będziemy tu stać. Właśnie robię sobie obiad, mam nadzieję, że jesteś głodny.

- Obiadem nie pogardzę.

Briar zaśmiała się cicho, prowadząc go w głąb mieszkania. Kazała mu się rozgościć, a sama wzięła jakiś wazon, by włożyć do niego kwiaty. Wróciła też po chwili do przyrządzania obiadu, czując się dość niezręcznie w tamtym momencie.

- Ładnie tu masz. - skomentował Sam, zjawiając się nagle w kuchni. Zasiadł do stołu, obserwując jej poczynania. - Świetnie pachnie.

- Może będzie ci smakować. Nie gotuję za często, ale coś tam umiem.

- Ja naprawdę niczym nie pogardzę. Skoro ty to będziesz też jeść i ci smakuje, to mi na pewno też. Jestem wszystko żerny.

Miło patrzyło się na roześmianą Briar. Sam uśmiechnął się szeroko, ciesząc się, że jakoś rozluźnił atmosferę między nimi. Zależało mu na tym, bo doskonale wiedział, że dziewczyna wciąż była zakłopotana. Widzieli się zaledwie drugi raz. Nie dziwił się, że była speszona jego nagłymi odwiedzinami.

- Chyba nie przeszkadza ci, że wpadłem, prawda?

- Miło mi, że ktoś mnie odwiedza. - odpowiedziała od razu, podając mu talerz z pięknie pachnącym jedzeniem. Sama usiadła naprzeciwko niego. - Smacznego.

Sam od razu spróbował przyrządzonego przez nią dania i niemal rozpłynął się na swoim miejscu. Briar obserwowała jego reakcję, nieświadomie się uśmiechając. Cieszyła się, że mu smakowało, nawet jeśli nie powiedział tego głośno. Pomału się rozluźniała w jego towarzystwie, co też ją cieszyło.

Posiłek zjedli w ciszy, bo nie wiedzieli zbytnio, co powiedzieć w zaistniałej sytuacji. Nie przeszkadzało im to, bo tamta cisza była dość przyjemna. W końcu Briar zabrała oba talerze z zamiarem umycia ich, ale nie zdążyła nawet dobrze podejść do zlewu, gdy jeden z talerzy wypadł jej z dłoni i roztrzaskał się na podłodze. Natychmiast kuchnęła, by posprzątać, ale jej niezdarność odezwała się ponownie, kiedy przecięła sobie dłoń.

- Wszystko w porządku? Pokaż. Trzeba to opatrzeć.

- Nic mi nie jest. - powiedziała pospiesznie, mimo że zrobiło jej się słabo na widok rozciętej dłoni.

- Idź to przepłukać, a ja tu ogarnę. - oznajmił, od razu zabierając się za sprzątanie. Czuł się wtedy za nią odpowiedzialny.

Briar nie zamierzała protestować i skierowała się po chwili do łazienki, starając się nie brudzić podłogi krwią. Syknęła głośno, przemywając dłoń wodą. Nienawidziła tego. W jej oczach zagnieździły się łzy bólu, którego nie potrafiła ukryć.

- I jak? - spytał ponownie Sam, zjawiając się w łazience. Podszedł do niej bliżej, nieświadomie łapiąc jej dłoń w swoją. - Opatrzę ci to. Gdzie masz apteczkę?

- Tutaj w szafce. - powiedziała, wskazując w odpowiednim kierunku. - To miłe, że tak się martwisz, ale poradzę sobie. To wcale nie pierwszy raz. Jestem dość niezdarna.

- Każdemu się zdarzy skaleczyć. - skwitował, zabierając się za opatrywanie jej rany. - Krzycz, jeśli będzie boleć.

Sam, który co chwilę zerkał na nią, doskonale widział, jak zaciskała zęby z bólu. Starał się robić wszystko, by nie sprawiać jej dodatkowego bólu, ale wcale nie był szkolony na pielęgniarza, czy lekarza.

- Wszystko powinno być w porządku. Będziesz musiała tylko zmieniać ten opatrunek. - powiadomił, odkładając wszystkie rzeczy na swoje miejsce.

- Przepraszam za kłopot.

Sam podszedł do niej bliżej, widząc wyraźny smutek na jej twarzy. Ostrożnie, nie chcąc jej wystraszyć, podniósł jej głowę do góry, nakierowując jej wzrok na swoją twarz. Uśmiechnął się delikatnie, nieświadomie zjeżdżając wzrokiem na jej wargi. Bardzo pragnął je wtedy pocałować, ale powstrzymał się przed tym. Bał się ją wystraszyć.

- Zrób to. - wyszeptała, zbliżając się do niego bardziej, niż przypuszczała. Pragnęła tego równie mocno co on.

- Na pewno?

Pokiwała tylko głową, nie mogąc się już dłużej powstrzymać. Dotknęła dłonią jego dłoni, po czym złączyła ich usta razem w delikatnym pocałunku. W tamtym momencie nie potrzebowała już zupełnie niczego do szczęścia.

~*~

Briar ściskała mocno dłoń Sama, kiedy wraz z Anastasią i Bucky'm kierowali się w stronę jednego z domów. Stresowała się poznaniem przyjaciółki całej trójki, bo nie znała jej.

- Cześć, Stella.

- An! - zawołała nagle dziewczyna, dostrzegając na horyzoncie znajomą sobie kobietę. Od razu ruszyła w jej stronę, wpadając po chwili w jej ramiona, na co Anastasia zaśmiała się cicho. - I Bucky! Nie wiedziałam, że przyjedziecie. Ale miło was widzieć razem. - dodała, odsuwając się od kobiety i patrząc na pozostałą trójkę. - I ciebie też, Sam.

- Hej, młoda. - przywitał się Sam, podchodząc do dziewczyny bliżej. - Poznaj proszę Briar. Zabrałem ją ze sobą.

- My się już znamy. - powiedziała Briar, prędko rozpoznając dziewczynę. Podeszła do niej bliżej, uśmiechając się szeroko.

- Dokładnie tak. - przytaknęła Stella, obejmując Briar na powitanie. Pozostali spojrzeli na nie ze zdziwieniem.

- Kiedy?

- Długa historia. Może nawet wam opowiemy. A na razie, wchodźcie. Niektórzy czekają już w ogrodzie. Drogę chyba znacie.

Briar uśmiechnęła się jeszcze raz do Stelli, po czym złapała dłoń Sama i ruszyła za swoim towarzystwem do budynku. Choć wciąż zestresowana, cieszyła się, że tam była. Miała okazję poznać więcej osób. Cieszyła się też z jeszcze jednego powodu.

Bo znalazła swoje miejsce na ziemi. Ale w postaci Sama Wilsona, w którym była naprawdę zakochana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top