9.

Ross po raz pierwszy wchodził do tego miejsca uśmiechnięty. To jakie nowiny miał dla Becki przyprawia go o skrzydła. Czuł się dobrze z myślą, że zaraz zmieni jej świat. Miał nadzieję, że zobaczy uśmiech na jej twarzy. Czuł z nią więź. Poświęciła się dla Harveya. Nawet go nie znała, ale była w stanie dla brata zrobić wszystko. On sam dobrze wiedział jak to jest chronić rodzinę. Specter był dla niego jak rodzina. Jak brat, starszy który wskaże ci kierunek w życiu by być jeszcze lepszym. Zrobiłby dla niego wszystko. Tak jak Harvey zrobił dla niego wiele dając mu szansę. Dlatego jest tutaj.

- Panie Ross - naczelnik stanęła na drodze prawnika. - Wpuszczając tu pana po raz pierwszy wiedziałam, że sprowadzi Pan kłopoty.

- Cóż, ja tylko wykonuje co sąd nakazał. - Jego ego szybowało w chmurach. 

- Wyciągacie morderców - oskarżenie z jej ust było dziwnie satysfakcjonujące. Wiedział, że to co mówi to kłamstwo, ale jej złość jest jego zwycięstwem- Myślałam że dbacie tylko o swoich? - dodała. Mike rozumiał bardzo dobrze o co jej chodzi. Jego sprawa była szeroko komentowana w mediach. Nie mogłaby nie wspomnieć o tym. 

- Jeśli ktoś wsadza niewinne osoby, mamy obowiązek im pomagać. - odszczeknął się. - To więzienie jest pełne winnych, ale ta jedna na pewno nie jest. - wyjaśnił. A potem ruszył w kierunku celi gdzie czekała na niego Becka. - Dzień dobry, a raczej dobry wieczór. - poprawił się z uśmiechem. Minęła osiemnasta więc mógł tak powiedzieć, a że lipcowe słońce długo zostaję ponad horyzontem to na dworze jeszcze jest widno.

- Co tu robisz? - zapytała wstając. Była jakby zmęczona albo zaspana. Jego dobry humor przyprawiała ją o ciarki. 

- Zbieraj się, wychodzisz. - podał jej worek z ubraniami odebrany z depozytu. Strażnik pozwoliła go zabrać, aby Becka wyszła z celi w cywilnych ciuchach.

- Słucham? - napięte mięśnie jej twarzy mówiły mu jak bardzo zła jest. Albo raczej wystraszona.

- Sędzia wypuścił cię zaocznie, dostajesz bransoletkę na kostkę, a za dwa tygodnie rozpocznie się proces. Muszą udowodnić Ci winę, a jeśli tego nie zrobią, cóż będziesz wolna. - Otworzyła szeroko oczy. Jej źrenice prawie całkowicie zakryli jej piękny kolor oczu. Miała wrażenie że się dusi. Jakby ta celą nagle ją przytłaczała.

- Coś ty narobił? - szepnęła. - Jak mogłeś?

- To nie ja - odparł uśmiechnięty. Mimo jej szoku on cieszył się że wyjdzie na wolność. - Zbieraj rzeczy, czekamy na zewnątrz. 

- Czekamy?   Zanotowała liczbę mnoga czując jeszcze większy strach. - Mike! - zawołała. Ale prawnik zniknął. 

Ross stał w przedsionku widząc jak idzie w jego kierunku. Rozpuszczone orzechowo jasne włosy spadały jej na ramiona. Ubrana była w to co miała na sobie gdy ją tu zamykali. Czarną koszulkę, bojówki i kurtkę z naszytymi flagami Ameryki i jeszcze innego kraju. Na nogach miała ciężkie buty, takie jak nosi policja do kombinezonu szturmowego. Nie miała szans nawet się przebrać kiedy ją zamknęli. To budziło w Mike'u złość. Tyle lat żyła w zamknięciu a to wszystko po to bo ktoś ją zastraszył. Kiedy przeszła ostatnie kraty strażnik kazała jej odebrać resztę rzeczy.  

Telefon, portfel i nieśmiertelnik który schowała do kieszeni, to cały jej majątek zdepozytowany pierwszego dnia w więzieniu. Podpisała dokumenty i stanęła przed Rossem oburzona.

- To teraz jeszcze to - podsunął jej dokument i długopis.  

- Co to!? - zapytała. 

- Pełnomocnictwo. - Dziewczyna czytała słowo po słowie aż natrafiła na nazwisko swojego adwokata. Spojrzała wystraszona na Mika. - Będzie cię reprezentował najlepszy prawnik w Nowym Jorku.  - oznajmił. Dziewczyna wciąż się wahała. Była przejęta tym co się dzieje. Miała zostać w zamknięciu, ostrzegali ją. Co jeśli wyjdzie? Co się stanie jeśli dowiedzą się kto ją broni? - Becka, nie bój się. Pomożemy Ci. - pocieszał ją. 

- Nie o siebie się boję. - wyznała. 

- Podpisz i mam dla ciebie niespodziankę. - zmarszczyła brwi zastanawiając się co ma dla niej Ross. Złożyła czytelny podpis na dokumencie a potem zabrał ją ze sobą. Wychodząc oślepiły ją promienie zachodzącego słońca. Przykryła oczy zatrzymując się. - Ktoś na ciebie czeka - powiedział, wtedy odkryła twarz. Starała się przyzwyczaić oczy do jasności. Tak dawno jej nie widziała. Nabrała głęboko oddechu w płuca czując jak świeży tlen wdziera się w jej oskrzela. Była wolna. Gdy oczy przywykły dostrzegła stojącego niedaleko mężczyznę, w garniturze z orteza na lewej ręce. Stał przy czarnym aucie patrząc na nią intensywnie. Blondyn miał mocno zaciśnięte szczękę jakby starał się zdusić emocje. Zrobiła krok w przód. Bała się, ale coś ją pchało. Mętlik w głowie nie pozwalał jej racjonalnie myśleć. Chciała podziękować, to na pewno. Może ostrzec? W końcu zrobił głupotę wyciągając ją. Zrobiła kolejny krok, czuła, jak fala emocji ją zalewa. Nagle dostrzegła jak mężczyzna odwraca się i wsiada do auta. Ross widząc co robi przyjaciel rzucił się by go zatrzymać. 

- Harvey?

- Odwieź ją do Donny, ma tam zostać aż do rozprawy. Nie wychodzi nigdzie i nie czyta akt. Rozumiesz? - polecił mu.

- Harvey porozmawiaj z nią. 

- Muszę jechać, dopilnuj tego. - zamknął drzwi i kazał ruszyć kierowcy. Ross spojrzał na rozczarowaną twarz dziewczyny. Miała łzy w oczach, szybko do niej podszedł. Łapiąc za ramiona tłumaczył Harveya. 

- Musi coś załatwić, spotka się z tobą...

- Nie musisz kłamać - przerwała mu, patrzyła tępo w znikające na horyzoncie auto. Miała coś z brata szybko stawała się zimna. - Co ja sobie myślałam - potarła dłonią czoło, pociągając nosem. 

- Jest w szoku jak i ty. - oznajmił jej. - Ale w końcu się z tym oswoi. 

- Może nigdy tego nie zrobi? - westchnęła lekko zła - Nie ważne, podrzucisz mnie do miasta? Muszę znaleźć jakieś lokum. 

- Ahm... - zamyślił się. Głupio było mu się przyznać że nie potrafi kierować. A i nie wezwał taxi. W końcu myślał, że pojadą z Specterem - Zadzwonię po taxi.

- Nie masz tu auta!? - zapytała zaskoczona.

- Przyjechałem z Harveyem. - odparł.

- Trudno, niech będzie taxi. 

Cisza w aucie była dziwna. Po tym jak taksówkarz zapytał o adres, cały tył zamilknął. Rebecca obróciła twarz do okna patrząc jak Nowy Jork wyrasta na horyzoncie. Tak dawno nie widziała tego widoku. Zachwyciła się nim gdy przyjechała tu z Chicago, teraz znów czuje te same mrowienie w brzuchu. Tyle, że coś się zmieniło. Nie czuła tylko ekscytacji. Czuła smutek i żal. Spotkała brata, nie pierwszy raz w życiu. Ale tym razem on wiedział kim jest.

Poznała Spectera wcześniej. Najlepszy rocznik, kończący akademię dostąpił zaszczytu udziału w gali odbywającej się co roku w ratuszu. Wyróżniano na niej najlepszych oficerów, detektywów i dowódców oddziałów specjalnych, a także przyznawano medale za zasługi i awanse. Jej grupa była tam atrakcją, bo od wielu lat nie było tak dużej grupy kadetów z tak świetnymi wynikami. Ubrana była w mundur oficerski czując się zaszczycona udziałem w tym wydarzeniu. Przechadzała się między stolikami kiedy zaczepił ją blondyn w dobrze skrojonym garniturze i szczerym uśmiechu. Zagadał wyraźnie zauroczony jej osobą, a żeby jej zaimponować przedstawił się. To był moment gdy pierwszy raz musiała zachować kamienną twarz. Poznała swojego brata, który był strasznym kokieterem. Jednak był miły i nie mogła powstrzymać się przed rozmową z nim. Starała się brzmieć naturalnie. Pytała o wiele rzeczy, a on odpowiadał zachwycony, że tak się nim interesuje. Po kilku minutach zapytał czy pójdzie z nim na kolację. Tu postawiła granice. Uśmiechnęła się i odparła że bardzo miło jej się rozmawiało, ale niestety nie jest w jej typie. Od razu zrozumiał aluzje. Oczywiście błędnie ją zinterpretował. Pomyślał, że woli dziewczyny. Nie wyprowadziła go z tego błędu. Tak było bezpieczniej. Nie dał jej odczuć, że go uraziła. Rzucił jakimś zabawnym tekstem po czym pożegnał się i odszedł. Pozostawił dobre wrażenie po sobie, ale to się zmieniło dziś. 

A może mnie poznał. Wyglądam inaczej niż wtedy, pomyślała. Miała ciemniejsze krótkie włosy. Ufarbowane na czarno i ścięte by nie wyglądać już jak słodka dziewczynka. Ale może Harvey ma pamięć do twarzy? Nie to niemożliwe. Facet poznaĺ tonę dziewczyn po niej. Na pewno nie pamiętał jakieś oficer widzianej ostatnio ponad dziesięć lat temu. A może jednak? 

- Jesteśmy- powiedział Mike. Spojrzała na budynek zaskoczona. - Mieszka tu Donna, zostaniesz z nią. Harvey ufa jej. - dodał, było to błędem. 

- Nie - odparła pewnie. - Nie chcę zostać tu - dodała. - Zabierz mnie do centrum, miałam tam mieszkanie. 

- Wątpię, że jeszcze tam je znajdziesz - wyjaśnił jej. Zastanawiał się dlaczego nie chce zostać u kobiety, którą poznała w więzieniu.

- Wiem, ale sąsiadka podobno zgodziła się przechować moje rzeczy. - wyjaśniła pewnie. - Muszę je odebrać, a lokum znajdę później. 

- Becka, nie możesz mieszkać byle gdzie. Jesteś zwolniona z więzienia, ale to nie znaczy, że możesz biegać po mieście. Masz nadzór. 

- Tu nie zostanę - powiedziała dosadnie. Mike nie wiedział co robić. Obiecał Specterowi zająć się Becką. Wsiadł z powrotem do taxi prosząc by jechali do centrum. 

Odebrali rzeczy Panny Jankowski. Faktycznie sąsiadka trzymała walizkę z jej ubraniami i kilkoma drobiazgami oraz karton z dokumentami. Wyznała, że zatrzymała je bo wierzyła iż dziewczyna jest niewinna. Mimo tego o czym trąbiły media, ona nie przestała wierzyć w Beckę. 

- Pomogła mi setki razy, jak mogłabym ją porzucić? - pytała Rossa oddając mu rzeczy dziewczyny. Chciała nawet zaoferować jej dawne mieszkanie, ale niestety Rebecca nie mogła sobie na nie pozwolić. Podziękowała staruszce żegnając się z nią. 

- Co teraz? - zapytał Mike trzymając jej karton. 

- Nie mam pojęcia. - westchnęła. Wyglądała na zagubioną. Dobrze znał to uczucie. Kiedy opuszcza się mury więzienne działa się krótkofalowo. Jedna rzecz na raz. Najpierw chciała odebrać rzeczy ale nie wymyśliła jeszcze co dalej. Mike był przejęty tym czując nawracające wspomnienia. Kiedy zjawił się w swoim pustym mieszkaniu po odsiadce myślał, że zwariuje. Rachel opuściła go i jedyne co mu zostało to prawie puste ściany mieszkania w centrum. 

- Mam pomysł - rzucił nagle. - Chodź. - kiwa głową pogodnie. Zatrzymał kolejna taksówkę po czym odjechali w mu znanym kierunku. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top