5.

Harvey wracał z Riverside myśląc o tym co zaszło w jego rodzinnym domu. Dawno się tak nie zdenerwował. Dawno nie był też w swoich stronach. Kiedy wyprowadził się z domu nigdy prawie tam nie wracał. Z bratem utrzymywał kontakt telefoniczny. Jego dzieci znały wujka głównie z drogich prezentów pod choinką. Tylko dwa razy widziały go osobiście i jednym z nich był pogrzeb ojca. Nie cieszył go ten stan rzeczy, po prostu nauczył się go ignorować. Cała sprawa z jego matką wpłynęła na niego tak mocno, że nie mógł wrócić do miasta i odwiedzić rodziny tak jakby chciał. Zawsze te wizyty kończyły się kłótnią o rodziców. Harvey trzymał stronę ojca, Marcus matki. Ją też ostatni raz widział na pogrzebie ojca. Pokłócili się, a Marcus poprosił go by już sobie poszedł. Żal jaki zalewał Spectera był duszący. Sprawiał, że blondyn ledwo powstrzymywał łzy złości. Dlatego też zatrzymał się na stacji, żeby nie myśleć o tym dramacie zadzwonił do przyjaciela. 

- Masz coś? - zapytał bez powitania. Jego zimny ton dał Rossowi jasno do zrozumienia, że sprawy rodzinne znów nie poszły tak jak powinny. Gdy Harvey powiedział, że chodzi o sprawy rodzinne przyjaciel myślał, że może w końcu ten porozmawia z matką. Chyb jednak się mylił.

- Starałem się ją przekonać do siebie, ale nie wiem jak wyszło. Jest naprawdę zamknięta. - wyznał z ciężkim sercem.

- Spróbujemy jutro, będę w Nowym Jorku za godzinę. 

- Już wracasz? Myślałem, że zajmie Ci to trochę dłużej? Jeśli potrzebujesz...

- Nie Mike  - przerwał mu nim ten dokończył. - Wrócę i pogadamy. Sprawa tej dziewczyny nie może czekać - dodał. Adwokat przytaknął nie chcąc bardziej denerwować Harveya. 


Nalewał whisky kiedy ktoś zapukał do jego drzwi. Specter wrócił kilka minut temu zdążył tylko rzucić torbę na sofę. Zajechał jeszcze do swojej ulubionej restauracji coś zjeść. Nie czuł głodu. Po prostu chciał pobyć w miejscu, które zna, które daje mu satysfakcję i poczucie, że jego życie jest dobre. Musiał przez chwilę poczuć się dobrze nawet z tak błahego powodu jak dobrze wysmażony stek. Odstawiając szkło poszedł otworzyć. Za drzwiami stała Donna ubrana w różową ołówkową sukienkę on projektanta i wysokie szpilki, śliczna rudowłosa była sekretarka, obecnie COO Pearson Specter Litt. 

- Donna, co tu robisz? - zapytał zaskoczony z lekkim uśmiechem. Jego serce zaczęło bić innym rytmem, gdy ją widział. Jej widok sprawiał mu radość.

- Nie dzwoniłeś - odparła wchodząc do jego mieszkania.

- Byłem w podróży. - Zamykając drzwi poczuł satysfakcję z jej swobodnego poruszania się po jego mieszkaniu. 

- Do Mika jakoś zadzwoniłeś? - oburzyła się.

- Zapytać o sprawę - wyjaśnił. 

- Harvey... - ostrzegawczo lecz przyjaźnie spojrzała na szefa. - Kogo ty chcesz oszukać? Zawsze po podróży do domu masz tendencję do chowania się lub szaleństw - wyjaśniła. Znała go tak dobrze. 

- Dlaczego najpierw tu mnie szukasz? 

- Gdybyś nie otworzył mi drzwi, pojechałabym do centrum gdzie grywałeś w pokera, ale byłam pewna, że jesteś w domu. - Jego pytające spojrzenie zmusiło ją do kontynuowania. - Od sprawy z Mikem stałeś się mniej rozrywkowy - odpowiedziała, po czym odstawiła swoją torebkę na blat wyspy kuchennej. - Co się stało? 

- Marcus - westchnął. Wiedział, że okłamywanie jej nie ma sensu. Właściwie był prawie pewnym że ona i tak już wie. - Znalazł coś w rzeczach ojca. Jakiś list. Chciał mi go pokazać, abym przemyślał spotkanie z matką. 

- Co było w liście?

- Nie wiem, nie czytałem. Jego ton i powód dla którego mnie wezwał wystarczyło aby zacząć awanturę. - Sięgnął po drugą szklankę nalewając drinka dla kobiety. 

- Widziałeś się z nią? - dopytywała. Jego spojrzenie odpowiedziało jej na to pytanie. - Dlaczego nie zadzwoniłeś?

- Nie chciałem się narzucać. - To zdanie zabolało oboje. Donna zrozumiała co chciał przez to powiedzieć. Czując się winna postanowiła wyjaśnić. 

- Harvey, bez względu na wszystko, jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze będę cię wspierać. - Ich spojrzenia przyciągały się jakby namagnetyzowane. Serca także chciały być bliżej siebie. Niestety ich rozumy stawiały granice, które nie mogły zostać przekroczone. Podał jej szklankę z brązowym trunkiem. 

- Dziękuję - powiedział dając jej do zrozumienia, że docenia jej troskę. Większość tego co chcieli powiedzieć, było niewerbalnym przekazem, który tylko oni rozumieli. Taki mieli sposób na radzenie sobie z sytuacją w jakiej sami się postawili. 



Ross spędził kolejną noc na szukaniu informacji o Rebecce Jankowski. Szukał informacji o jej rodzinie, ale w momencie gdy poszła do więzienia zniknęły jakiekolwiek informacje z sieci. Po wpisaniu jej nazwiska wyświetlał się tylko artykuł z Timesa, który mówił o tym jak skorumpowana policjantką zabiła agenta federalnego. Nic innego nie był w stanie znaleźć. Z rana postanowił, że zapyta u źródła. Pojechał na komisariat gdzie pracowała. Od razu zgłosił się do komendanta, Sierżanta Morrisona, który był wymieniony w artykule. Jeśli ktokolwiek miał jakieś informacje to na pewno on.

- Panie Ross, sierżant jest aktualnie niedostępny - powiedziała policjantka na recepcji. - Jeśli Pan zaczeka, poproszę jego zastępcę. Detektyw Matthew Harris jest w drodze. - Mike zaskoczony przytaknął. Były partner osadzonej jest teraz zastępca szefa. Ciekawe za co dostał to wyróżnienie. Będzie miał okazję się dowiedzieć już za chwilę. 

Kilka minut później do budynku wszedł wysoki szatyn z zarostem. Wyglądał jakby właśnie przemycił tonę koksu przez granicę. Nie przypominał detektywa, którego zdjęcie także było zamieszczone w artykule. 

- Pan Ross - stanął nad nim. Mike szybko podniósł się zapinając marynarkę. 

- Tak, kancelaria Pearson Specter Litt.  - Po twarzy mężczyzny przebiegł dziwny grymas. - Jestem tu w sprawie pana byłej partnerki. Rebeki Jankowski. - Detektyw zrobił krok w tył. 

- Nie rozmawiam o niej - oznajmił pewnie. 

- Szukam tylko informacji. 

- Czego nie rozumiesz człowieku? - warknął ściszonym głosem. - Zostaw ją w spokoju tam gdzie jest. 

- Przykro mi, ale nie mogę. Zostało mi polecone sprawdzenie jej sprawy. Jeśli nie pan, to pana przełożony udzieli mi informacji na jej temat. 

- Nikt tu nie chce o niej rozmawiać. Rozumiesz? Wypad stąd zanim cię stąd wyniosą. 

- Groźby karalne są przestępstwem, taki dobry detektyw jak pan powinien o tym wiedzieć! - pełen spokoju ton rozjuszył detektywa. Mike czekał na to.

- Nie straszę, a ostrzegam. Niczego nie dowiesz się od nas, ona też nie puści pary z ust. Zajmij się czymś innym. - Potem odwrócił się i odszedł w głąb biura. Mike był pewny, że mężczyzna coś ukrywa. Musiał tylko wiedzieć co. Jedyną nadzieja była Rebecca. 

Spotkanie z osadzoną w towarzystwie Spectera znów nie wypaliło. Mężczyzna musiał stawić się w sądzie, bo sprawa jednego z ważniejszych klientów jaki został z nimi po odejściu Jessicy zaczyna się komplikować. Jak mówił są rzeczy ważne i ważniejsze. Harvey miał trochę racji. Kancelaria nie mogła istnieć bez majętnych klientów, a sprawa niesłusznie oskarżonej była pro bono, więc nie przynosi żadnych zysków. Poza tym Specter miał tylko pomóc, to Ross jest głównym adwokatem tej sprawy. 

Mike nie odmówił sobie jednak kolejnej próby rozmowy z Rebeccą.  Strażniczka z uśmiechem otwarła mu kraty prowadzące na oddział. Była zadowolona, że zjawia się tam by próbować pomóc dziewczynie. To właśnie ona była jedną z tych, które uważają że Jankowski jest niewinna. 

- Chwileczkę - zatrzymał ją nim doszli do celi. - Skąd przypuszczenia, że Rebeka jest niewinna? 

- Widzę jak zachowują się winni w tym miejscu, ona jest inna. Poza tym, to odosobnienie jest odgórne. Ktoś kazał jej siedzieć w celi, odizolować się od ludzi. Nie mam pojęcia kto, ale nie rozumiem jak można to tak ignorować. - wyjaśniła. - Jeśli okaże się winna, zamkniemy temat, ale jeśli mam rację nie tu jest jej miejsce - dodała pokazując mu drogę. 

Wchodząc do celi otrzymał spojrzenie pełne politowania ze strony osadzonej. To nowość. Wcześniej ledwo na niego patrzyła, nie licząc momentu jej furii. Trzeci dzień z rzędu nachodzi ją, może w końcu się łamie? Może właśnie dziś coś powie?  

- Chyba bardzo Ci się nudzi - westchnęła. Mike zaskoczony stanął w drzwiach.

- Absolutnie nie - odpowiedział zadowolony. - Wręcz przeciwnie. Twoja sprawa daje całkiem dużo rozrywki. 

- Po co to robisz, zamknęli wszystkie salę do squash w mieście?

- Wyglądam na kogoś kto grą w squash? - zaśmiał się patrząc na swój garnitur.

- Raczej nie, ale połowa z was gra w coś czego nie potrafi, ale fajnie wygląda się na zdjęciach. - odparła. Zaśmiał się, to było coś nowego. Mówiła... BA! ... Rozmawiała z nim. I to w sposób jaki znał tylko z rozmowy z Harveyem. 

- W tenisa grałem raz, nie wspominam tego dobrze - odparł widząc nagiego Litta przed oczami. - A ty? Wolisz sporty kontaktowe? Hokej?

- A jeśli nawet? 

-  Islanders czy Rangers? 

- Blackhawks - odparła. 

- Chicago? 

- Mieszkałam tam prawie połowę mojego dzieciństwa - oznajmiła z lekkim uśmiechem. 

- Tego nie było w twoich aktach - usiadł przed nią stawiając aktówkę na ziemi. 

- Wielu rzeczy nie ma w aktach - znów posmutniała. 

- Opowiesz mi? - spojrzała na niego badając każdy centymetr jego twarzy, chciała go wyczuć. Nie był jak każdy adwokat. Przejmował się. 

- Po co to robisz? Po co się chcesz w to mieszać. 

- Jeśli jesteś niewinna, a co raz bardziej mam co do tego pewność, to nie powinnaś tu siedzieć. Nikt nie powinien siedzieć za niewinność. 

- A jeśli jestem winna?

- A jesteś? - dziewczyna zamknęła oczy. To pytanie ją zabolało, nie wiedział czy aby nie popełnił błędu. 

- Nie mogę ci na to odpowiedzieć.

- Dlaczego?

- Nie... - zatrzymała się. Zaczynała znów tracić kontrolę. Czuła w środku jak wypracowana przez lata bariera rezonuje.

- Spokojne - szepnął nachylając się. - Nic na siłę. Kiedy będziesz gotowa powiesz mi o wszystkim. Teraz tylko naprowadź mnie na coś co pomoże mi ci pomóc. 

- Nie możesz mi pomóc  - westchnęła. 

- Mogę i chcę. Rebecca, daj sobie pomóc. - Dziewczyna znów zamilkła wlepiając swoje ciemne oczy w Rossa. Myślała nad czymś marszcząc czasem brwi. Biła się pewnie ze sama sobą czy otworzyć się przed mężczyzną. Dzieliły ich centymetry. Dawno nie miała tak bliskiego kontaktu z człowiekiem. 

- Panie Ross - Strażnik pojawiła się w drzwiach. - Musi Pan to odebrać. - Trzymała w dłoniach jego telefonów, który musiał zostawić wchodząc na oddział. 

- Wrócę Rebecco - szepnął łapiąc za komórkę. Ona odprowadziła go wzrokiem. 

- Becca - poprawiła go zatrzymując tym samym w drzwiach. Uśmiechnął się po czym wyszedł odbierając połączenie. Chwilę później zjawił się z powrotem. Zdenerwowany telefonem starał się trochę uspokoić. Nie był jednak typem, który potrafi coś ukryć.

- Becca, przepraszam, ale muszę iść. 

- Coś nie tak? - zapytała. 

- Mój przyjaciel miał wypadek. 

- Przyjaciel? - szepnęła wystraszona.

- Harvey, mój szef, potrącił go samochód. - Kiedy usłyszała to, oczy zaszły jej mgłą. Mike widząc jej reakcję chciał ją trochę uspokoić. Ale było już za późno. - Wrócę jak tylko...

- Nie wracaj - rzuciła pewnie zimnym jak lód tonem. - Nigdy. 

- Becca, spokojnie dokończymy to później. 

- Powiedziałam nie! - krzyknęła. - Zostaw mnie w spokoju. Nie przychodź. Nie mieszaj się w to! - jej furia była irracjonalna, ale bardzo szczera. - Wynoś się. Wyjdź stąd. - Ross odpuścił. Nie miał pojęcia jak tak szybko zmieniła się sytuacja. Nie miał teraz zbytnio głowy do dedukcji, ale musiał to przemyśleć na trzeźwo. Co się stało, że dziewczyna wybuchła? 


Kolejny rozdział gotowy. 
Enjoy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top