3.
Pierwszym co zrobił Mike, kiedy wszedł do swojego biura, było znalezienie danych dziewczyny osadzonej w West Facility. Nie zajęło mu to dużo czasu. Mimo, iż Pani Hilton powiedziała, że dziewczyna nie istnieje w lekarskiej bazie danych, to w więziennym spisie musi widnieć. Rebecca Jankowski. Osadzona w wieku dwudziestu ośmiu lat za zabójstwo agenta federalnego. Dostała dwadzieścia pięć lat. To wstrząsnęło Rossem. Jak dwudziestoparoletnia dziewczyna dostała się do wwiezienia za tak poważne przestępstwo? Jeśli Hilton mówi prawdę, kto wrobił tą dziewczynę? Wyszukał więcej informacji, wykonał parę telefonów, a potem zebrał wszystko i zjawił się w gabinecie Harveya. Za oknem zrobiło się ciemno. Mike nie zdawał sobie sprawy ile faktycznie czasu zajęły poszukiwania.
- Coś tu śmierdzi - rzucił na stolik akta, przeszedł do okna gdzie stały piłki kolekcjonerskie. Złapał za jedną z nich, za tą którą jako jedyną Harvey pozwalał dotykać, po czym obrócił ją kilka razy w dłoniach.
- Zdecydowanie nie ode mnie. - Zadrwił z przyjaciela podpisując kolejne kartki leżące na jego biurku. Bawiły go jego własne żarty, ale rzadko dawał to po sobie poznać.
- Zabawne, ale nie o to chodzi. - Mike wciąż zamyślony wrócił po akta i podał je przyjacielowi. - Znalazłem to - chciał by Harvey sam przeczytał wszystko. Wodząc wzrokiem po notatkach Specter zaczął podzielać zdanie przyjaciela. - Gdziekolwiek nie zadzwoniłem z pytaniem o nią, odkładali słuchawkę, albo mówili, że sprawa jest zamknięta. Jedna z sekretarek była na tyle bezczelna, że zapytała mnie o pełnomocnictwo. Harvey ona miała dwadzieścia osiem lat gdy ją wsadzili. Zabicie agenta Federalnego? Jedyne co udało mi się znaleźć w tej sprawie to numer akt, ale teraz ich nie dostanę.
- Ciężkie zarzuty, do których się przyznała. Nie wiem po co się w to pakować, sprawa jest przegrana - westchnął pod nosem Specter. Myśli jednak szły w odrobinę innym kierunku.
- Nie chcesz tej sprawy, rozumiem, ale...
- Nie powiedziałem, że nie chcę - przerwał przyjacielowi. - Znaczy powiedziałem wcześniej, ale i tak to twoja sprawa nie moja. Oddałem Ci ją na początku i nie zamierzam zmieniać zdania. Jeśli chcesz ją prowadzić proszę bardzo. Nie pakuj się tylko w kłopoty.
- Dziękuję - Mike z uśmiechem zabrał dokumenty po czym chciał opuścić gabinet. Przypomniał sobie jednak o czymś jeszcze. - Wiesz kto prowadził sprawę? - zapytał. Harvey czekał na odpowiedź. - Cameron Dennis - Nazwisko wybrzmiało dosadnie, przez co Specter diametralnie zmienił zdanie.
Następnego dnia, w drodze do więzienia West Facility, przegadali kilka możliwości. Nie mogli znaleźć wiele w tej sprawie, a każdy chował głowę w piasek gdy o to pytali. Harvey postanowił pomóc Mikowi, uruchomić kontakty i dowiedzieć się więcej. Nie zamierzał jednak prowadzić tej sprawy. Wsparcie duchowe to co innego. Poza tym, znał Dennisa. Facet miał wiele na sumieniu, wiec śmiał przypuszczać, że i w tym wypadku zrobił coś co umieściło dziewczynę na siedem ostatnich lat w więzieniu.
- A ty nie wysiadasz? - Mike stał w otwartych drzwiach patrząc jak Specter spokojnie siedzi dalej na swoim miejscu.
- Nie, ty zajmij się dziewczyną, ja pojadę odwiedzić prokuratora i zapytam co tym razem schował, żeby wygrać sprawę. - Mike przytaknął po czym zamknął drzwi i przez chwile patrzył jak Harvey odjeżdża swoim czarnym Luksusem. Wiedział, że prawnik będzie wściekły na byłego szefa. Za nimi było sporo dobrych, jak i złych chwil, chociaż te drugie przeważały szalę. Mike martwił się tym trochę, ale jego głowa w głównej mierze zajęta była analizowaniem sprawy Rebecci.
Po wejściu do zakładu karnego Mike poczuł jakby dostał cios w brzuch. Trauma jaką odczuwał po odsiadce, mimo iż była znacznie krótsza, a niżeli miała być, nie dawała mu spać po nocach. Nikomu o tym nie powiedział. Często budził się w środku nocy, pocąc się ze strachu, bo śniło mu się, że wraca do tego klaustrofobicznego miejsca. Na jego szczęście i nieszczęście noce spędzał sam. Rachel zostawiła go, miała do tego prawo. i chociaż Harvey proponował mu miejsce u siebie ten odmówił. Zamieszkał w apartamencie, który kupił do babci. Wrócił tam mimo wspomnień, a może właśnie przez nie. Koszmary nawiedzały go co noc, ale tym razem to nie był sen, a rola w jakiej wchodził do zakładu karnego była jedyną słuszną rolą.
- Witam, chciałbym się zobaczyć z więźniem - poinformował strażnika. Podał mu papier, na którym były wyszczególnione dane osadzonej wzięte z bazy danych zakładu karnego.
- Chwileczkę - bezpłciowy ton przypomniał Mikowi jak bardzo nie lubił bycia pod obserwacja tych ludzi i jak potrafią być skorumpowani.
- Jestem naczelnik Smith - Uśmiechnięta szatynka o oliwkowej karnacji szła w jego kierunku stukając szpilkami po posadzce. - Pan Mike Ross jak się domyślam - uścisnęła jego dłoń.
- Tak - odpowiedział. - Kancelaria Pearson Specter Litt. - Wydawało mu się jakby prześwietlała go. Z pewnością czytając jego imię z kartki domyśliła się kim jest.
- Chce pan zobaczyć więźnia, który nie przyjmuje widzeń - oznajmiła pewnie. - Niestety nie mam tu aż takiej władzy by zmusić kogoś do łamania swoich praw, więc wybaczy pan, że go nie wpuszczę.
- Rozumiem pani punkt widzenia. Ale jest jeszcze jedna sprawa, o której pani nie wie. - Podał jej kolejny dokument. Był przygotowany na taką możliwość. - Dostaliśmy anonimowe zgłoszenie, że osadzona jest zmuszana tu do przebywania w izolacji oraz braku widzeń. Nie wiem czy zdaję sobie pani sprawę z tego, że jeśli przekażemy tą informacje w odpowiedniejsze ręce będzie tu pani miała niezły bałagan.
- Zaczyna pan od szantażu? - zaskoczona nie do końca wierzyłam iż Mike będzie zdolny tak blefować, ale perspektywa kontroli w jej więzieniu nie była jej miła.
- Liczę tylko na akt dobrej woli.
- To więzienie dla kobiet, wie Pan ile ryzykuję wpuszczając pana na oddział?
- Wybaczy pani - zaśmiał się nieśmiało, - ale wydaje mi się, że jedna kobieta nie będzie w stanie zrobić mi krzywdy.
- Jedna nie, ale sto osiemdziesiąt pozostałych już tak - westchnęła. - Zaczeka pan tu, za kilka minut wychodzą na półgodzinny spacer. W tym czasie strażnik Bride zaprowadzi pana do odpowiedniej celi. Ostrzegam tylko - robiąc krok w jego stronę ściszyła głos. - Jeśli wybuchnie, nie zamierzam jej spacyfikować, póki nie nauczy pana rezonu. Jasne?
- Jak słońce - odparł pewnie.
Wybiła szesnasta, kilka strażniczek przeszło z korytarza prowadzącego do wewnątrz i zajęły miejsca poza ogrodzeniem. Prewencyjnie sprawdzały, czy któraś z osadzonych nie zechce wyjść przedwcześnie z własnej woli. Myśląc o tym jak i on spędzał czas na spacerniaku nie zauważył kiedy strażnik Bride podeszła do niego.
- Panie Ross - w końcu wstał przywołamy do porządku. - Myślałam, że Pan zasnął - drwiła dosyć sporych gabarytów kobieta w mundurze. - Proszę za mną. Ma Pan dokładnie dwadzieścia trzy minuty na próbę rozmowy z Beccą.
- Próbę?
- Sam Pan zobaczy - zaśmiała się cicho, ewidentnie wiedziała co go czeka.
Przeszli przez pusty hol ze stolikami, mijając cela po celi. Pamiętał jak sam tracąc kontakt z rzeczywistością pierwszy raz wszedł do swojego tymczasowego pokoju. Wszystkie więzienia wyglądają tak samo. Puste i smutne. Zimne, bez cienia nadzieję. Strażnik wskazała cele po czym rzuciła drwiąco "Powodzenia" nim odeszła.
Mike wodził za nią wzrokiem zastanawiając się jakiego rodzaju szaleniec czeka na niego w środku jeśli wszyscy dookoła unikają tej celi. Albo są raczej odganiani od niej. Stanął w progu. Przy ledwo świecącej lampie w ciemnym małym pomieszczeniu siedziała kobieta. Ubrana w pomarańczowo brązowy kombinezon świadczący o przynależności do tego zakładu. Trzymała w ręku długopis pisząc coś w zeszycie. Onieśmielony postanowił przejść próg jej celi.
- Panna Jankowski? - spytał kalecząc jej nazwisko najmniej jak potrafił. - Nazywam się Mike Ross.
- Wyjdź - cichy lecz napięty głos rozszedł się po pomieszczeniu echem przerywając adwokatowi.
- Proszę tylko o chwilę rozmowy.
- Nie chce rozmawiać. Wyjdź.
- Rebecco, proszę, jestem tu bo wiem, że z twoją sprawa jest coś nie tak. - Nagle światło w celi rozbłysło oślepiając dziewczynę i Mika. Chwilę zajęło mu nim dostrzegł więcej szczegółów. Kobieta miała związane w mały kok włosy w kolorze jasnego dębu. Podkrążone brązowe oczy i smutną minę zaznaczoną ustami wykrzywionymi w podkowę. - Jestem z kancelarią Pearson Specter Litt. - Na wypowiedziana przez niego nazwę kancelarii dziewczyna wstała, a w jej oczach dostrzegł coś na kształt żalu.
- Wynos się.
- Proszę...
- Wynoś się, nigdy tu nie wracaj. Zostaw mnie w spokoju. Wyjdź - powiedziała jednym tchem.
- Rebecca, to twoja szansa na powiedzenie prawdy. Proszę, to zostanie tylko między nami.
- Nie wiesz co robisz. Nic nie zostanie między nami, nic! Zostaw mnie w spokoju! Wynoś się ! - tym razem nie była już spokojna. Wymachiwał rękoma i wręcz wypchnęła Mika za drzwi. - Strażnik! - krzyknęła. - Strażnik! - w drzwiach zjawiła się kobieta która przyprowadziła Mika. - Nie chce więcej wizyt. Wiecie, że nie mam prawa do widzeń! Nie zamierzam znów wylądować w izolatce! - warknęła po czym wróciła na swoje miejsce w celi.
Mike pospiesznie wyszedł z oddziału zszokowany tym co się stało. Zastanawiał się dlaczego kobieta tak go potraktowała. Była spokojna, smutna, a nawet mógłby powiedzieć załamana, po czym wybuchła jak gejzer bez ostrzeżenia.
- Panie Ross - głos strażniczki znów przerwał jego myśli. Spojrzał na kobietę za nim. - Niech pan jej pomoże. To wszystko jest grubymi nićmi szyte. Hilton była u Pana Spectera? Prawda? - Mike przytaknął. Czyli to ona napisała kartkę. - Dlaczego go tu nie ma.?
- Jestem jego prawą ręką - odparł.
- Mam nadzieję, bo ta dziewczyna nie jest winna i nie zasłużyła by tu być.
Kolejny, ale nie jestem pewna co do składni...
Mimo wszystko życzę przyjemnego czytania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top