Rozdział 4

Lucas z pewnością nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Okej, był przystojny i większość dziewczyn miała mokro w majtkach na samą myśl o nim, ale mnie nie kręcili tacy faceci. Był po prostu ohydny z tą swoją nachalnością i przekonaniem, że wszystko mu wolno. Nie zamierzałam jednak prowadzić na ten temat rozważań, bo był to jednorazowy incydent, który nigdy więcej nie będzie miał szansy zaistnieć. 

Odprawiwszy swój codzienny, poranny rytuał, powędrowałam do szkoły. Słońce prażyło niemiłosiernie, a powietrze było tak ciężkie, że po prostu nie było czym oddychać. W tym przypadku nawet koszulka na ramiączkach z cienkiego materiału i jeansowe szorty nie dawały żadnej ulgi. Po prostu było za gorąco. 

Gdy tylko zawitałam na szkolnym dziedzińcu, moim oczom ukazały się siedzące nieopodal dziewczyny. Uśmiechnęłam się subtelnie i ruszyłam w ich kierunku, nie mogąc doczekać się momentu, kiedy będę mogła im o wszystkim opowiedzieć. Jak się po chwili okazało, siedziały w towarzystwie Dannego, Chrisa i jeszcze jednego chłopaka, którego znałam tylko z widzenia, a to znacząco krzyżowało moje plany. Przecież nie mogłam im się zwierzyć w takim towarzystwie, bo wtedy na pewno powstałaby jakaś głupia plotka, która bardzo szybko okrążyłaby całą szkołę. Niestety, tak działała tutejsza społeczność, a ja nie mogłam pozwolić na taki rozwój rzeczy. 

Przywitałam się z całą grupką i zasiadłam na ławce obok Jess. Biernie zaczęłam przysłuchiwać się ich rozmowie, która oczywiście tyczyła się ostatniej imprezy. Zamyśliłam się nieświadomie, myślami odpływając dalej, niżeli powinnam. Czułam się trochę dziwnie po ostatniej konfrontacji z Lucasem, a fakt, że często rozmyślałam zbyt dużo, znacząco utrudniał sytuacje. Cóż, mogłam mieć jedynie nadzieję, że nie natknę się na niego gdzieś na korytarzu, bo to jedno spotkanie w zupełności mi wystarczało.

- El? - na ziemie przywrócił mnie łagodny głos Jessie. 

- Hmm? - przeniosłam na nią zdezorientowane spojrzenie, nawet nie próbując ukryć, że wcale jej nie słuchałam. 

- Pytałam gdzie zniknęłaś w piątek? - powtórzyła swoje pytanie, przyglądając mi się podejrzliwie. Chyba to ja powinnam zapytać gdzie zniknęłyście w piątek, zostawiając mnie całkiem samą - pomyślałam, aczkolwiek nie zamierzałam jej robić z tego powodu wyrzutów. W każdym bądź razie nie teraz. Jednocześnie lekko się spięłam, wiedząc, że nie mogę im powiedzieć teraz prawdy. Nie byłam dobra w kłamaniu, toteż wymyślanie czegoś ''na szybko'' nie było moją mocną stroną. Moje męki skróciło ożywienie, które powstało zaraz po tym, jak na parking wjechał czarny samochód. Nie był to jednak zwykły, czarny samochód, na który mógł sobie pozwolić przeciętny uczeń czy nawet nauczyciel. Było to piękne, czarne audi rs7, z przyciemnianymi szybami i błyszczącymi felgami. Sama również z zainteresowaniem wlepiłam spojrzenie w wehikuł, zastanawiając się kogo diabli tym razem niosą. Gdy pasażer wyłonił się z luksusowego wnętrza, totalnie mnie wmurowało. Chyba nikt nie spodziewał się, że Lucas po ostatnim zamieszaniu jakie wywołał w szkole, zdoła jeszcze bardziej zaskoczyć dosłownie wszystkich. Brunet jednak zdawał się być w ogóle nie wzruszony reakcją zgromadzonych tu ludzi. Niepośpiesznie zamknął auto, schował kluczyki do kieszeni i powolnym krokiem ruszył w kierunku dziedzińca. Subtelnie odwróciłam wzrok, modląc się w duchu, żeby się mną tylko nie zainteresował. To znaczy okej, miałam cichą nadzieję, że piątkowe wydarzenia nie były spowodowane tylko alkoholem, a raczej moją urodą, ale nie zmieniało to faktu, że nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Niestety, moje plany skutecznie postanowił pokrzyżować Danny... 

- Lucas! - zaprosił bruneta do naszego stolika. Nie wiedziałam nawet, że już się zakumplowali. No ale cóż - tam gdzie działo się coś ważnego, tam był też Danny. O ile Lucasa można było nazwać czymś ważnym.

Siedząc cicho jak myszka, czekałam na rozwój wydarzeń. Moje serce zaczęło bić mocniej, a ja usiłowałam nie uzewnętrznić mojego zdenerwowania. Czarnooki już po chwili stał obok nas, delikatnie się uśmiechając. Przeczesał palcami czarne włosy i przywitał się ze wszystkimi, ostatecznie siadając na jedynym wolnym miejscu - oczywiście koło mnie. Gdy sobie to uświadomiłam, strzeliłam niewidzialnego facepalma. Całe życie pod górkę, całe. 

- Cześć El - mruknął cicho, nie patrząc jednak w moim kierunku. Nie odparłam, ani nie zerknęłam w jego stronę, usiłując kompletnie zignorować jego osobę. To nie było jednak takie łatwe, bo jego ohydna łapa wkrótce wylądowała na moim odkrytym kolanie. Wzdłuż kręgosłupa poczułam nieprzyjemny (a może przyjemny?) prąd, ale starałam się w dalszym ciągu zachowywać naturalnie. Zacisnęłam zęby i dyskretnie strąciłam jego dużą dłoń, nie siląc się nawet na krótkie spojrzenie. Widziałam jednak kątem oka jak uśmiecha się łobuzersko, najwyraźniej mając z tego satysfakcję. Ku mojemu zbawieniu zadzwonił dzwonek. Wszyscy zaczęli powoli i bardzo niechętnie podnosić się ze swoich miejsc, co uczynił również Lucas.

- Do zobaczenia - szepnął do mojego ucha, po czym ruszył w kierunku głównego wyjścia. Czyli to nie był koniec? 







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top