Rozdział 35

Z perspektywy Lucasa: 

Nie miałem pojęcia co robić. Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji, a każda możliwa opcja niosła za sobą pewne ryzyko. 

- Alan, weź Elizabeth i uciekajcie. Ja będę was osłaniał - powiedziałem bo krótkiej chwili namysłu.

- Nie, ty lepiej znasz teren - zaoponował blondyn, nerwowo spoglądając za siebie. - Ja odwrócę ich uwagę, a Ty ją stąd zabierz - dodał po chwili.

- Wykluczone, nie zostawię cię tutaj samego - od razu pokręciłem przecząco głową. 

- Dam sobie radę. No dalej, nie ma czasu - ponaglił mnie, i naprawdę nie był to odpowiedni moment na sprzeczki. Przypieczętowaliśmy układ męskim uściskiem, po czym Alan zniknął gdzieś między regałami, zostawiając nas samych. Po chwili rozległ się odgłos strzelaniny, więc teraz nastał najodpowiedniejszy moment do ewakuacji. 

Z perspektywy Elizabeth:  

- Biegnij pierwsza i cokolwiek by się nie działo, nie zatrzymuj się - powiedział Lucas z przytłaczającą powagą. Skinęłam głową i niepewnie obejrzałam się za siebie. Bałam się. Bałam się jak cholera! Moje ciało było wręcz sparaliżowane strachem, a ja jedynie mogłam modlić się o to, żeby moje nogi nagle nie odmówiły posłuszeństwa. 

Lucas odliczył do trzech i lekko mnie popchnął, nakłaniając do ruchu na przód. Nabrałam powietrza w płuca i rzuciłam się biegiem do przodu, zgodnie z założeniem nie zwalniając ani nie oglądając się do tyłu. Co jakiś czas brunet oddawał strzały, których odgłos z każdą chwilą zdawał się rosnąć na sile. Wkrótce jeden z pocisków odbił się od posadzki nieopodal nas. Mimowolnie pisnęłam i przymknęłam oczy, w których zaczęły zbierać się łzy. Wiedziałam, że to nie był najlepszy czas na płacz, ale emocje wzięły nade mną górę. Obraz zaczął mi się lekko rozmywać, aczkolwiek nie poddałam się, z upartością przebierając nogami. Krzyki, odgłosy strzelaniny i głos Lucasa - to wszystko zlewało mi się w jeden, drażniący hałas. Gdy wreszcie dotarłam do drzwi i chwyciłam za klamkę, poczułam się lepiej, aczkolwiek było to złudne szczęście. Jeszcze zanim zdążyłam w pełni je otworzyć, poczułam wręcz rozrywający, promieniujący ból, który opanował moje ramię. Zerknęłam na ów miejsce i zobaczyłam, jak brunatna plama rozlewa się na rękawie mojej koszuli. W tym samym momencie poczułam, że robi mi się niedobrze. Przez chwilę próbowałam ze sobą walczyć, ale jednocześnie moje nogi robiły się coraz cięższe, a odgłosy zaczęły cichnąć. 

Z perspektywy Lucasa: 

To wszystko działo się w ułamku sekundy. Widziałem tylko jak ciało Elizabeth zostaje szarpnięte przez pocisk, a z rany momentalnie zaczyna sączyć się krew. W moim gardle urosła ogromna gula. Na szczęście było to tylko ramie, ale i tak widziałem, że problem jest większy, niżeli mogłoby się wydawać. 

- Wszystko będzie dobrze. Błagam, nie mdlej mi teraz - dopadłem blondynkę, która na chwilę przystanęła i zaczęła odpływać. Zakląłem siarczyście i szybko przerzuciłem jej bezwładne ciało przez ramię, zaczynając dalej uciekać. Byliśmy już na zewnątrz, ale w dalszym ciągu nie było z nami Alana. Chciałem być dobrej myśli, choć z każdą upływającą sekundą nasze szanse malały. A ja nie mogłem tak po prostu stać i na niego czekać, na dodatek z balastem w postaci Elizabeth. Postanowiłem więc odnieść ją do ukrytego samochodu i wrócić po przyjaciela, którego nie zamierzałem zostawić na pastwę losu. Zadyszany i cały spocony, zacząłem stawiać kolejne kroki, gdy nagle usłyszałem uradowany głos Alana.

- Udało się stary! - krzyknął, wybiegając przez otwarte drzwi. Zdążyłem się tylko odwrócić i zobaczyć, jak sekundę później jego ciało zostaje bestialsko podziurawione przez zimny metal. Dostał kilka strzałów prosto w plecy i  w tym samym momencie padł na ziemie, a ja dobrze wiedziałem, że nie uda mi się już go uratować...




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top