Rozdział 33
Z perspektywy Lucasa:
Z niepokojem i sercem szamoczącym się w piersi obserwowałem, jak klamka powoli sunie w dół. Przez chwilę czułem się jak sparaliżowany i dosłownie w ostatnim momencie zdążyłem pchnąć Alana na ścianę i uskoczyć w bok tuż za nim. Oparłem się ramieniem o zimną, lekko chropowatą powierzchnię, jednocześnie unosząc w górę dzierżony w dłoniach pistolet. W pomieszczeniu w dalszym ciągu panowała ciemność, jako że włącznik światła znajdował się w środku i nasi przeciwnicy nie mieli szansy go nacisnąć. Dawało nam to pewien element zaskoczenia, bo chyba nikt się nas tutaj nie spodziewał. W końcu kto o zdrowych zmysłach sam pchałby się do paszczy lwa?
Byłem strasznie spięty, ale zarazem gotowy do działania. Nie musiałem wcale długo czekać, jako że po kilku sekundach (które wtedy wydawały mi się cholernie długie) do pokoju gęsiego weszło dwóch osiłków. Widząc, że pierwszy z nich sięga ręką do włącznika, bez najmniejszego zawahania przymierzyłem i oddałem strzał. Mężczyzna jęknąwszy, osunął się na ziemię i w momencie, gdy wycelowałem w drugiego, ten również padł na posadzkę bez oznak życia. Z dezorientowaną miną popatrzyłem na niego, kompletnie nie wiedząc co się w tym momencie wydarzyło.
- Cholera, zabiłem go - usłyszałem przestraszony głos Alana, który w dalszym ciągu stał dwa kroki za mną.
- Dobra robota stary. Jeśli ty nie zabiłbyś jego, to on zabiłby nas - odparłem, próbując dodać mu trochę otuchy, choć pocieszyciel był ze mnie żaden. Nie było tutaj jednakże czasu na rozmyślanie, jako że musieliśmy działać dalej. W końcu ktoś kiedyś znajdzie te dwa trupy, a wtedy nasze szanse będą znikome.
- Spadamy stąd - zarządziłem i wychyliwszy się z pomieszczenia, upewniłem się, że droga jest wolna. Wtedy pośpiesznie wyszedłem na zewnątrz i zacząłem kierować się opustoszałym korytarzem wgłąb budynku, w międzyczasie układając sobie w głowię jakikolwiek plan. Póki co szło nam całkiem nieźle - pozostaliśmy niezauważeni i w poczuciu względnego spokoju mogliśmy plądrować pomieszczenia, w których potencjalnie mogli przetrzymywać Elizabeth. Niestety, ku mojemu zmartwieniu, nigdzie jej nie było. Zero najmniejszych poszlak, świadczących o tym, że jeszcze żyje, albo - co gorsza - jest już martwa.
- Co robimy? - zapytał Alan, gdy kolejne pomieszczenie okazało się puste. Nerwowo przeczesałem palcami czuprynę, starając się choć na chwilę skupić myśli i przypomnieć sobie cały plan budynku.
- Nie zostało nam zbyt wiele opcji. Nie byliśmy jeszcze w głównym magazynie, ale szansa żeby tam była jest znikoma. Na górze jest tylko biuro Chrisa i mały pokoik, w którym czasami nocuje - głośno myślałem, dobrze wiedząc, że drugie piętro było najlepiej strzeżonym obszarem. Nasza obecność tam była wielce ryzykowna, ale nie darowałbym sobie, gdybyśmy teraz odpuścili. Bez dalszej dyskusji ruszyliśmy na przód, po chwili skręcając w prawo, gdzie ulokowane były wąskie, metalowe, przemysłowe schody. Porozumiewawczo zerknąłem na blondyna i cicho niczym myszka zacząłem wchodzić na piętro. Zatrzymałem się dopiero przed dużymi, pancernymi drzwiami, za którymi kryło się królestwo niegdyś moje i mojego brata. Zrezygnowałem jednak z hałaśliwej próby przebicia się do środka, kierując się do równoległego pomieszczenia. To nie było już tak dobrze chronione i prawdopodobniejszą opcją było to, że Elizabeth znajdowała się właśnie tutaj. Bez zastanowienia chwyciłem na klamkę, ale drzwi oczywiście okazały się zamknięte. Przymknąłem z podirytowania oczy, choć nie łudziłem się, że będzie inaczej.
- Podaj mi wytrych - wyszeptałem do Alana, chcąc chociażby zrobić krótki research i poszukać wskazówek.
- Lucas?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top