Rozdział 32
Z perspektywy Lucasa:
Choć nie bardzo mi się to uśmiechało, to musiałem opowiedzieć Alanowi wszystko. Począwszy od tego jak się zaczęła ta niefortunna sytuacja, aż do teraz. Początkowo był zszokowany moją opowieścią i wcale mu się nie dziwiłem. Żył tyle lat u boku kogoś, kogo miał za swojego przyjaciela, a kogo kompletnie nie znał. Przyjął jednakże nawał informacji po męsku i starał się po sobie nie pokazywać lęku, który zagnieździł się gdzieś w jego sercu.
Musiałem nauczyć blondyna wszystkiego od podstaw - od tego jak trzyma się broń i jak się nią posługuje. Nie sądziłem, że przygotowania zajmą aż tyle czasu, ale nie mogłem wysłać go do paszczy lwa bez odpowiedniego przeszkolenia. Byłoby to totalną głupotą... Jak również to, że wybieraliśmy się tam już za kilka godzin. Ponadto, cholernie drażnił mnie fakt, że nie miałem najmniejszych wieści o Elizabeth. Byliśmy odcięci od cywilizacji - dla ogólnie pojętego bezpieczeństwa - i na dobrą sprawę mogła już nawet nie żyć. Oczywiście nie dopuszczałem do siebie takiej opcji, ale dobrze wiedziałem, do czego zdolny był Christian.
***
Ciszę nocną na strzępy rozerwał odgłos budzika, który rozległ się w pomieszczeniu. Otworzyłem zaspane oczy i bez zbędnego odwlekania podniosłem się z materaca. Zegarek wskazywał równo pierwszą w nocy. Podszedłem do blondyna leżącego nieopodal i kilkukrotnie szturchnąłem go w ramię.
- Wstawaj, musimy się zbierać - mruknąłem i odszedłem na bok, powoli zaczynając się ubierać. Oczywiście, byłem zdenerwowany, ale starałem się zachować kamienną twarz. Alan szukał we mnie wsparcia, które zamierzałem mu zaoferować, dlatego nie mógł zauważyć u mnie zwątpienia czy niepokoju.
Szybko przekąsiliśmy przygotowane wcześniej kanapki i zacząłem przypinać do szelek poszczególne elementy uzbrojenia. Przygotowałem wszystko, co mogło się nam przydać - pistolety wyposażone w tłumiki, noże i zapasowe magazynki.
Chwilę przed trzecią w nocy byliśmy już pod dobrze mi znaną, obszerną i cholernie dobrze strzeżoną posiadłością. Zaparkowałem przy tylnym wejściu tak, by nikt nas nie zobaczył - na szczęście, nie było tu kamer, a przynajmniej nic o nich nie wiedziałem. Po cichu przeszliśmy do zewnętrznego komputera blokującego drzwi oraz uruchamiającego alarm w przypadku włamania. Na szczęście, dzięki mojemu przyjacielowi rozprawiliśmy się z nim w kilka minut i wtedy z należytą ostrożnością weszliśmy do wnętrza budynku .
Znajdowaliśmy się w długim, ponurym i ciemnym korytarzu. Dzierżąc w dłoniach naładowaną broń szedłem pierwszy, starając się jak najciszej stawiać kroki. Moje tętno wzbiło się na wyżyny, gdy usłyszałem, jak jakieś drzwi zamykają się z głuchym łoskotem. Przystanąłem, gestem ręki nakazując blondynowi uczynić to samo. Po chwili rozległ się odgłos ciężkich butów, stukających o betonową posadzkę. Ktoś niewątpliwie szedł w naszym kierunku...
Zakląłem w myślach, nerwowo rozglądając się po otoczeniu. Musiałem wymyślić coś na szybko, bo strzelanina na korytarzu była ostatnią rzeczą, jakiej chciałem dzisiaj doświadczyć. Działając pod wpływem impulsu, chwyciłem za klamkę najbliższych drzwi - były otwarte. Bezszelestnie wciągnąłem do pomieszczenia mojego towarzysza, na twarzy którego malowało się przerażenie. Korzystając z wolnej chwili i z faktu iż nie mogłem od tak zapalić światła, sięgnąłem do latarki przypiętej do paska spodni, chcąc sprawdzić gdzie dokładnie się znajdujemy. Nagle moje serce zamarło. Byliśmy w pokoju socjalnym, gdzie w wolnych chwilach przesiadywali uzbrojeni po zęby strażnicy. Niespokojnie spojrzałem na drewnianą powłokę za mną. Odgłosy kroków narastały, aż w końcu klamka poszybowała w dół...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top