Rozdział 30
Z perspektywy Lucasa
- Kurwa mać! - usłyszałem z pokoju obok siarczyste przekleństwo. Zanim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch, Alan z wyraźnie nietęgą miną wpadł do salonu, w którym aktualnie przebywałem.
- Stary, tylko się nie denerwuj - zaczął ze strachem w oczach, zatrzymując się w bezpiecznym dystansie ode mnie.
- Jeżeli znowu skasowałeś mój postęp w grze, to masz przejebane - mruknąłem od niechcenia, na chwilę podnosząc wzrok znad laptopa.
- Co? - na chwilę wybił się z rytmu. - Nie o to chodzi... - machnął ręką, w tym samym momencie uświadamiając sobie, że faktycznie się do tego przyznał.
- Mamy gorszy problem niż twoja głupia gra! - powiedział po chwili, a jego poddenerwowanie sprawiło, że sam mimowolnie się spiąłem.
- No to mów o co chodzi, a nie zawracasz mi dupę - westchnąłem, trochę zmęczony jego brakiem bezpośredniości.
- Hudson był wczoraj u Elizabeth. Odurzył ją i gdzieś zabrał - powiedział szybko, zachowując się dość chaotycznie.
- Co?! - odłożyłem laptopa na bok i momentalnie poderwałem się z kanapy. - Miałeś ją mieć na oku do cholery! - warknąłem czując, że powoli tracę nad sobą kontrolę.
- Wiem, przepraszam... To miał być tylko jeden odcinek serialu! - zaczął się tłumaczyć, unikając mojego wzroku jak ognia. - Chodź, mam obraz z kamery ulicznej - dodał i zniknął w swoim pokoju. Bez najmniejszej zwłoki ruszyłem jego śladami, a moje tętno przyspieszało z sekundy na sekundę.
Jego siedziba wyglądała niczym centrum dowodzenia nad światem. Liczne ekrany, komputery, klawiatury, konsole, a wszystko tylko po to, by łatwiej grało mu się w gry... Alan był moim przyjacielem od niepamiętnych czasów. Zawsze wykazywał smykałkę do informatyki i już jako gówniarz hakował komputery nauczycieli i wykradał im sprawdziany. Z wyglądu byliśmy całkowitymi przeciwieństwami. Mężczyzna miał blond czuprynę, kremową cerę i jasnoszare oczy. Nasze charaktery również różniły się od siebie znacząco, ale podobno przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
- Włącz mi to - poleciłem, oparłszy się dłońmi o obszerne biurko. Chłopak w milczeniu zaczął coś klikać, aż w końcu udało mu się przechwycić obraz z kamery na przeciwko domu Elizabeth. Minęło kolejne parę minut zanim zdołał dobrać się do wczorajszego nagrania, ale wtedy nie miałem już żadnych wątpliwości.
- A to skurwiel... - mruknąłem pod nosem, nawet na sekundę nie odrywając spojrzenia od Tonego wynoszącego z budynku omdlałą El.
- Co zamierzasz z tym zrobić? - z zamyślenia wyrwał mnie głos przyjaciela.
- Musimy ją stamtąd zabrać - odparłem bez zawahania, znowu cofając film do momentu, gdy Elizabeth wróciła do domu.
- Pojebało cię? Przecież dobrze wiesz, że to wcale nie chodzi o nią, a o ciebie. Oni tam na ciebie czekają Lucas...
- No i co z tego? To moja wojna, a nie jej. Nie powinniśmy w ogóle do tego dopuścić!
- Jeeezu, tobie chyba serio zależy na tej blondynie.
- Jesteś ze mną czy nie? - zmieniłem temat, czując jak wzbiera we mnie irytacja.
- Dobra... Co mam robić? - zapytał po dłuższej chwili zastanowienia.
- Szykuj się. Na początku musimy pojechać w jedno miejsce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top