Rozdział 23

Opisanie wszystkich wydarzeń, które miały ostatnio miejsce, zajęło mi więcej czasu, niżeli mogłabym nawet przypuszczać. Nie mniej jednak, przyjaciółki przez cały ten czas uważnie mi się przysłuchiwały, nie zadając pytań, ani nie przerywając mojej wypowiedzi. Bałam się, że będą miały pretensje o to, że zataiłam sprawę z Lucasem jak i Tonym. Na szczęście poranny incydent odwrócił ich uwagę na tyle, że całkiem zapomniały o wygłoszeniu kazania na temat szczerości i lojalności w relacjach międzyludzkich. 

- Nie martw się El. Ashley jeszcze pożałuje, my już o to zadbamy - powiedziała Jessie, znacząco spoglądając na siedzącą obok Alexis. 

- Pożałuje, że w ogóle zaczęła z nami wojnę - zawtórowała jej Alexis, posyłając mi krzepiący uśmiech. Wiedziałam, że nie żartują. Były mieszanką wybuchową i gdy już coś sobie zaplanowały, tak musiało być. Trochę nurtowało mnie to, co też urodziło się w głowach dziewczyn, ale postanowiłam nie wnikać. Cokolwiek by to nie było, miałam jedynie nadzieje, że pójdzie Ashley w pięty.

- Dziękuję - przytuliłam do siebie obie kobietki, na co odpowiedziała tym samym, zamykając nas w potrójnym uścisku. Wbrew pozorom byłam bardzo wrażliwą osobą i pomimo tego, że często zachowywałam kamienną twarz, w środku targały mną skrajne emocje. Nasze babskie spotkanie przerwał kolejny dzwonek do drzwi.

- Spodziewasz się kogoś? - zagadnęła brunetka, rzucając mi pytające spojrzenie. Pokiwałam przecząco głową i wytężyłam słuch, chcąc się dowiedzieć kogo tym razem diabli niosą. Bez problemu rozpoznałam lekko ochrypły głos Lucasa.  

- Wejdź, wejdź kochanieńki. Elizabeth jest u siebie - przywitała go wyraźnie ucieszona babcia. Co ona takiego w nim widzi? Nigdy nie była tak pozytywnie nastawiona do żadnego z chłopaków, którzy pojawiali się w naszym domu. Zamarłyśmy w bezruchu, przysłuchując się odgłosom kroków, które były coraz wyraźniejsze. W końcu mężczyzna pojawił się w drzwiach, stuknął kilkukrotnie knykciem o drewnianą powłokę i omiótł wzrokiem pomieszczenie. 

- My właśnie wychodziłyśmy - Jess pociągnęła za ramię swoją towarzyszkę, pośpiesznie kierując się do wyjścia. Na odchodne rzuciły mi jeszcze znaczące spojrzenia i uśmiechnięte opuściły pokój. Zostaliśmy sami. Siedziałam na łóżku, podpierając się dłońmi o miękki materac. Luc zrobił kolejne kroki w moim kierunku i dopiero teraz zauważyłam, że jedną dłoń trzyma schowaną za plecami.

 - Chciałbym przeprosić cię za dzisiaj. Trochę mnie poniosło - powiedział ze skruchą, wyciągając w moim kierunku bukiet w całości złożony z czerwonych róż. Lekko zdezorientowana, wyciągnęłam dłoń po prezent i mimowolnie zaciągnęłam się zapachem okazałych kwiatostanów.  

- Zabolało mnie to, że uwierzyłeś tej idiotce a nie mi - wyznałam pod nosem, bawiąc się foliową osłonką. 

  - Przepraszam... - powtórzył z wyraźnym zakłopotaniem wypisanym na twarzy. - Już wiem, że to nie prawda - dodał po chwili, chcąc dać mi stu procentową pewność. Usiadł tuż obok, zmuszając mnie żebym nieco zmieniła swoją pozycję. Obserwowałam jak powoli przysuwa się bliżej, by następnie ująć mój podbródek palcami i lekko go unieruchomić.  

 - Mogę? - zapytał, zagłębiając się w moich oczach. Pierwszy raz o to pytał. Zachowywał się tak, jakby bał się odrzucenia. Ledwo widocznie skinęłam głową i zwilżyłam językiem dolną wargę. Mężczyzna znowu zmniejszył dzielący nas dystans, by złączyć nasze usta w pocałunku. Nie był to jednak taki zachłanny i namiętny pocałunek jak zazwyczaj. Ten był przepełniony uczuciami i czarował swoją delikatnością. Poczułam jak żołądek zwija mi się w supeł, a serce bije coraz mocniej i szybciej. Powędrowałam dłonią na jego szyję, by następnie wpleść palce w ciemną, bujną czuprynę. Mruknął lubieżnie, ale wkrótce - ku mojemu niezadowoleniu - odsunął się i delikatnie pogładził palcami mój policzek. 

- A teraz gdy już wszystko sobie wyjaśniliśmy... W piątek jest impreza na zakończenie roku szkolnego. Masz ochotę ze mną pójść? - zapytał, w dalszym ciągu łagodnie mi się przyglądając. 

  - Czemu by nie - odparłam po chwili zastanowienia i założyłam za ucho kosmyk włosów. Uśmiech bruneta poszerzył się i wtem jego telefon zaczął dzwonić. Zmarszczył brwi i sięgnął dłonią do kieszeni jeansów. 

- Przepraszam, muszę odebrać - westchnął i pośpiesznie ruszył w kierunku drzwi. Uznałam to za dobry moment, żeby wstawić mój piękny bukiet do wody. Trzymając go w dłoni zbiegłam na dół i chwyciłam wazon stojący na szafce w korytarzu. Napełniłam go zimną wodą, w której już po chwili zanurzyłam równo ścięte końce łodyżek. Skierowałam się z powrotem na górę, ale zanim znalazłam się w pokoju, natknęłam się na Lucasa. Po uśmiechu nie było śladu, zaś na jego ustach zagościł grymas.

- Będę się zbierał, pilna sprawa - spojrzał na mnie przepraszająco.

- Rozumiem - westchnęłam i pokiwałam ledwo widocznie głową. Ujął moją twarz w duże dłonie, by następnie musnąć moje usta swoimi malinowymi, pełnymi wargami.

- Do zobaczenia Piękna - mruknął i skierował się do wyjścia. Sytuacja znowu się powtórzyła. Odebrał telefon i po chwili już go nie było...


_________________________________

Maraton czas start! 1/3 

By the way... Wiem, że miał być w piątek, ale kompletnie nie miałam czasu :( Rozdziały nie będą się dzisiaj pojawiać co godzinę, ale na pewno będą trzy! <3 

Dajcie mi znać w komentarzu co o tym wszystkim myślicie! Uwielbiam je czytać! 

~ Ola xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top