Rozdział 21

I znowu nastał poniedziałek... Ostatni poniedziałek w tym roku szkolnym. Plan na ten tydzień? Przeżyć.

Zaspałam i poszłam dopiero na drugą lekcję, jaką był w-f. Od samego rana towarzyszył mi podejrzanie dobry humor. Za dobry. Weszłam bocznym wejściem i skierowałam się prosto do damskiej szatni, ulokowanej na końcu zielonego korytarza prowadzącego na halę. Drzwi do pomieszczenia były lekko uchylone, więc bez problemu usłyszałam odgłosy jakiejś debaty. Podniecone głosy dziewczyn świadczyły tylko o jednym - znowu wybuchła jakaś szkolna dama, co nie powiem, troszkę mnie zaciekawiło. Weszłam do środka i rzuciłam swoją sportową torbę na jedną z drewnianych ławek. I wtem stało się coś bardzo dziwnego - dyskusja ustała jak za machnięciem różdżki, a dla odmiany nastała nieprzyjemna cisza. Część dziewczyn dziwnie spoglądała w moim kierunku, zaś pozostałe odwróciły wzrok i trochę sztucznie wróciły do swoich zajęć. Zaskoczona tym zwrotem wydarzeń uniosłam do góry brew i powiodłam spojrzeniem po towarzystwie.

- Coś nie tak? - zapytałam po chwili, odczuwając mocne zdezorientowanie i zarazem dziwne przeczucie, że po prostu rozmawiały o mnie. 

- Tak - odparła Ashley, z durnowatym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Nie zauważyłam jej wcześniej, jako że stała do mnie tyłem. Teraz zaś bezczelnie spoglądała na mnie spod wachlarzu sztucznych rzęs, emanując przy tym pewnością siebie. Przechyliłam nieco głowę i wlepiłam w jej wytapetowaną buzie przymrużone oczy. 

- Jesteś zwykłą szmatą Elizabeth - powiedziała uradowana, a ja poczułam jak zbiera we mnie złość pomieszana ze swoistego rodzaju obrzydzeniem. - Komu teraz odbijesz chłopaka? Emmie? A może Lucy? - syknęła, zanim zdążyłam się jej odgryźć. Mimowolnie zrobiłam krok w jej kierunku, w reakcji na co blondynka znikomo drgnęła, jakby zamierzała się cofnąć. Nie zrobiła tego jednak, a za to ułożyła dłoń na szczupłej talii i odrzuciła do tyłu włosy, przyjmując jeszcze bardziej irytującą i prowokującą postawę.

- O co ci chodzi? - zapytałam, starając się ze wszystkich sił nie podnosić głosu. 

- Nie udawaj - do konwersacji wtrąciła się Kathrin, członkini plastikowej floty. 

- Wszyscy wiedzą co się działo na urodzinach Dannego - prychnęła Samanta, stojąca obok Ashley. 

- Niby co takiego się wydarzyło? Bo chyba nie jestem doinformowana - mruknęłam, skupiając się teraz na tej ostatniej. 

- Odbiłaś mi Tonego! - warknęła królowa tapeciar. 

- Jaja sobie robisz? Nawet przez szmatę bym go nie tknęła! - odparłam czując, że powoli tracę nad sobą kontrolę. 

- Tak? A to zabawne, bo dobrze widziałam, jak się do niego przytulałaś! 

- Co? To on się do mnie przywalił jak smród do dupy! Nie chciałam z nim tańczyć, a co mówić przytulać się. 

- A jak wytłumaczysz to, że nagle oboje zniknęliście? - znowu wtrąciła się Kath i powoli zaczynała mnie już wkurzać. 

- Poszłam do domu, źle się czułam. Nie musisz mnie obwiniać za to, że Tony znudził się laską, która zdążyła już otworzyć nogi przed połową miasta. 

- Oczywiście - zaśmiała się Samanta - Serio myślisz, że ktoś tu jest głupi?

- Pozwól, że nie odpowiem - syknęłam, chamsko się uśmiechając. 

- Nie produkuj się już - tym razem głos zabrała inicjatorka tego całego przedstawienia, czyli Ashley. - Nic ci to nie pomoże Kochana, jesteś spalona. 

- Spalony to jest twój mózg, od nadmiaru solarium - warknęłam, jednocześnie stwierdzając, że dalsza dyskusja jest kompletnie zbędna. Miały przewagę liczebną, chociaż gdyby dodać ich ilorazy inteligencji, to byłybyśmy na równym poziomie. Chwyciłam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia. 

- Lecisz do Lucasa, Tonego, czy masz na boku kogoś jeszcze? - usłyszałam zza pleców drwiący głos którejś z dziewczyn. Z całej siły trzasnęłam drzwiami, dając ujście nagromadzonym emocjom. Mimo tego iż bardzo się wzbraniałam, po moim policzku spłynęła samotna łza. Otarłam ją wierzchem dłoni, szybkim krokiem przemierzając korytarz.










Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top