Rozdział 18

Drgnęłam niespokojnie i dość szybko obróciłam się na pięcie w celu zidentyfikowania mojego ''napastnika''.  Gdzieś w głębi ducha liczyłam, że zobaczę Lucasa, ale niestety tak się nie stało. Moim ciałem targnęło uczucie zawiedzenia, a ja zamiast zagłębić się w hipnotyzujących, czarnych ślepiach, stałam twarzą w twarz z... Tonym Hudsonem. Pamiętacie tego jegomościa? Tak, to ten sam osobnik, który na ostatniej domówce u Dannego świetnie bawił się z Ashley. Ale to nie koniec. Pozwólcie, że nieco przybliżę wam jego osobę. 

Wysoki brunet o przenikliwie zielonych tęczówkach. Włosy starannie zaczesane na bok, dziwny błysk w oku i cholernie wkurzający uśmieszek. Ubrany w biały t-shirt, skórzaną kurtkę i czarne, zwężane spodnie. Na pierwszy rzut oka niezwykle przystojny i czarujący osobnik. Gdzie więc znajdował się haczyk? Na pewno każdy zna chłopaka, który jest typowym ruchaczem. Z powodzeniem mógłby prowadzić dzienniczek ze swoimi łóżkowymi podbojami, a laski i tak lgnęły do niego jak ćmy do światła. To nic, że był zwykłym dupkiem i bawił się dziewczynami, które naiwnie liczyły iż zdołają go usidlić. We mnie budził co najwyżej odrazę i z pewnością nie poleciałabym na jego tanie, przereklamowane komplementy i zalotne spojrzenia. Po za tym, gdy sobie tak na niego patrzyłam, to przed oczami od razu pojawiał mi się widok przyssanej Ashley. Fuj! 

- O, cześć Tony - uśmiechnęłam się sztucznie, siląc się na miły ton głosu. Prawda była taka, że miałam zbyt słaby charakter i nie potrafiłam być od tak dla kogoś nie miła. A już tym bardziej nie byłam mistrzem w spławianiu natrętów, dlatego na ratunek zazwyczaj przychodziły mi przyjaciółki. Tylko, że ich tu nie było. Znowu. 

- Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam. Ślicznie wyglądasz - stwierdził, a ja naprawdę mocno musiałam się powstrzymywać, by ostentacyjnie nie przewrócić oczami. 

- Ciężko odmówić Dannemu - wzruszyłam ramionami, nie wiedząc do czego zmierza. 

- Masz racje, potrafi być przekonywujący - zaśmiał się. - Zatańczymy? - zapytał i wysunął w moim kierunku dłoń. 

- Wiesz co, w sumie to ja miałam się już zbierać - zaczęłam szukać jakieś wymówki, dyskretnie rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś elementu zaczepienia. A dokładnie osoby, który pomogłaby mi się uwolnić od tego namolnego typka.

- Co? Impreza jeszcze dobrze się nie zaczęła a ty już chcesz wracać do domu? Nie mogę na to pozwolić! - całkowicie zignorował moje słowa, delikatnie chwytając mnie za dłoń i prowadząc w głąb parkietu. Zmuszona, od niechcenia zaczęłam poruszać się w rytm muzyki. Wiedziałam, że nie chodzi mu tylko o taniec. On zawsze myślał... przyszłościowo? A ja nie byłam dziewczyną, która da mu się przelecieć. Może co najwyżej pomarzyć, chociaż i z tym bym uważała. 

Powoli zaczynał irytować mnie fakt, że nieustannie taksował mnie spojrzeniem, od którego ja za wszelką cenę starałam się uciec. Dawałam mu wyraźne sygnały, że nie mam ochoty się z nim bawić, chociaż mężczyzna całkowicie ich nie zauważał. Albo po prostu nie chciał widzieć. W pewnym momencie przysunął się nieco bliżej, aczkolwiek ja w tej samej chwili zrobiłam krok w tył, z powrotem zwiększając dystans między nami. Tony nie dawał jednakże za wygraną i z uporem maniaka chciał znaleźć się bliżej mojego ciała. Widząc, że w ten sposób nic nie wskóra, przytrzymał mnie lekko i pochylił się w kierunku mojej twarzy. Zwinnie zrobiłam unik w bok, ale on wykorzystał to, by zagłębić się nosem w puklu moich włosów, delikatnie wiodąc ustami po odsłoniętym skrawku szyi. Zrobiło mi się niedobrze, ale w tym samym momencie nad ramieniem Hudsona dostrzegłam dobrze mi znaną, tlenioną czuprynę. Ashley stała na drugim końcu salonu i przyglądała się nam ze złowrogim błyskiem w oku. Miałam wrażenie, że nie wyniknie z tego nic dobrego... Czy ja zawsze muszę ją spotkać w najmniej oczekiwanym momencie? Nie miałam jednak czasu o tym rozmyślać, bo dłoń Tonego niebezpiecznie zsunęła się na mój pośladek. Tego było zbyt wiele. 

- Przestań - syknęłam, zbierając w sobie siłę i odpychając od siebie bruneta. Popatrzył na mnie mocno zdezorientowany, jakby nikt wcześniej nie śmiał mu się oprzeć.

- O co ci chodzi? - zapytał, rozkładając ramiona. 

- O co mi chodzi? Co jest z tobą nie tak?  Nie widzisz, że nie jestem zainteresowana? - zdenerwowanie wzięło nade mną górę. 

- Elizabeth... - zaczął łagodnie, próbując dotknąć mojej ręki. 

- Nie dotykaj mnie - spiorunowałam go spojrzeniem, robiąc szybki krok w tył. Nie zwlekając, skierowałam się prosto do wyjścia. Nie miałam ochoty zostać tam ani chwili dłużej. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top