6

Nie wiem, ile czasu trwaliśmy w namiętnym pocałunku. Dla mnie zegar się zatrzymał. W chwili, w której się znajdywaliśmy, istniałem tylko ja i Aether w moich objęciach. 

Blondyn był całkowicie nieobecny. Nie kontrolował swojego ciała i dźwięków, które co jakiś czas niepostrzeżenie odbijały się echem w moich uszach. Jego dłonie zaczęły wędrować po mojej klatce piersiowej. Delikatnie przejeżdżał opuszkami palców po każdym moim mięśniu, zostawiając po sobie przyjemne mrowienie.

Nie zachowuję się normalne. To wszystko przez słowa Kaeyi. Nawet jeśli Aether mnie adoruje, to nie powinienem go tak wykorzystywać. Przecież sam nic do niego nie czuję. Jestem skurwysynem...

Nagle dłonie blondyna przemieściły się na moje plecy i wsunęły się pod moją koszulkę. Jak oparzony chwyciłem go za ręce i odepchnąłem od siebie. Obaj zaczęliśmy łapczywie łapać oddech. To zaszło za daleko..

Aether patrzył na mnie swoimi złotymi oczami, które wydały mi się teraz nienaturalnie duże. Nie odrywałem od niego wzroku. Szukałem odpowiedzi w tych oczach. Dlaczego to zrobiłeś? Widziałeś, co robię, widziałeś, kim jestem. Dlaczego ryzykujesz życie dla głupiego uczucia? A przede wszystkim: dlaczego nie odtrąciłem Cię od razu? 

- Zapytam wprost. - wziąłem głęboki wdech. - Czy ty się we mnie zakochałeś?

Blondyn spuścił wzrok i wpatrywał się teraz w moje mocno zaciśnięte dłonie na jego nadgarstkach. Niezręcznie poluzowałem uścisk i puściłem go. Mężczyzna chwycił się za jeden nadgarstek i delikatnie zaczął rozmasowywać zaczerwienione miejsce. Nawet nie ogarnąłem, że tak mocno go ścisnąłem. Ale plecy są moim najczulszym punktem.

- Aether?

- ...

Nie odpowiadał. Westchnąłem ciężko. Czyli trafiłem w sedno..

Przejechałem sobie dłonią po twarzy. Dlaczego wszystko tak się komplikuje w ostatnich tygodniach. Sama obecność blondyna nie jest zła, ale jeśli on chce wprowadzić tę relację na wyższy poziom... To jest jak rzucenie się pod rozpędzony pociąg. Powrotu nie ma. Zaczynam tęsknić za tymi spokojnymi dniami, gdzie mogłem oddać się swojej introwertycznej naturze. 

- To jest drugi raz, jak wymawiasz moje imię, Xiao... - usłyszałem jego cichy głos. Uniosłem brew.

- O czy ty mó..

- Jeśli się w Tobie zakochałem, to co? - podniósł na mnie wzrok. Jego złote oczy zeszkliły się.

Zacisnąłem zęby. Jego widok był prawie paraliżujący. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Nie chciałem go ranić, ale jestem pewny, że też znał odpowiedź na swoje pytanie.

- Przepraszam. Ale nie możemy być razem. - przejechałem niezręcznie dłonią po karku.

- To dlaczego odwzajemniłeś mój pocałunek?

Też chciałbym wiedzieć dlaczego? Może to była chwila słabości. Może po prostu chciałem poczuć coś, czego dawno już nie czułem. Lub chciałem wykorzystać ten fakt dla chwili własnej przyjemności. Naprawdę, nie wiem... Coś mi kazało w to brnąć. Posłuchałem się i teraz mam za swoje.

- Dla mnie nic to nie znaczy. - mruknąłem, opierając się o auto. - To był tylko przyjemny pocałunek. Nie związało nas to ze sobą. A poza tym nie myślałeś trzeźwo.

Widziałem, jak zagryza od środka policzki. Nie podobała mu się to odpowiedź. Na pewno teraz czuł się wykorzystany oraz zawiedziony. Wiedziałem, że tak to się skończy. 

Ale nawet jeśli chciałbym spróbować, to nie mogę. Naraziłbym Cię na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Nie chciałbym Ci obiecać, że przy mnie możesz czuć się bezpiecznie. Nie chcę Ci obiecać, że pomogę Ci w każdej chwili. Zwyczajnie może mnie wtedy zabraknąć i nie zdążę na czas.

- Nie bierz tego do siebie. Po prostu nie jestem dla Ciebie odpowiednim kandydatem. Dla własnego dobra powinieneś o mnie zapomnieć. - chwyciłem za klamkę. - Odwiozę Cię do domu.

- Nie trzeba, wytrzeźwiałem. - wymusił uśmiech w moją stronę. - Sam wrócę do domu.

Odwrócił się i bez słowa pożegnania ruszył przed siebie.

- Czekaj...

Nim zdołałem coś jeszcze powiedzieć, blondyn zniknął za rogiem. Przekląłem pod nosem i wsiadłem do auta, wkładając kluczyki do stacyjki. Zrobiłem to dla swojego i Twojego dobra. Nic do Ciebie nie czuję... Nic do Ciebie nie czuję... Nic do Ciebie...

- Co ja robię.. - jęknąłem, kładąc czoło na kierownicę. - Kuuurwa...

Kogo ja chcę oszukać. To prawda, że nic do Ciebie nie czuję, ale może i chciałbym poczuć. Z jednej strony jesteś unikalny. Widziałeś mnie w stanie amoku, gdzie bezlitośnie zabijałem każdego, kto stanął na mojej drodze. A mimo to nie uciekłeś, sam stwierdziłeś, że Ciebie nie zabiję. Trząsłeś się, gdy mówiłeś te słowa, ale nie cofnąłeś się. A z drugiej strony... nie mogę ryzykować, że coś Ci się stanie. Nie mogę narażać bezbronnych ludzi.

Odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę domu. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego status związku na Facebooku ma opcję ,,To skomplikowane". 

Czasami nie potrafię siebie zrozumieć. Walczą we mnie jakieś sprzeczne emocje. Raz jestem okrutny i bez serca, a za chwilę potrafię współczuć i jest mi wszystkiego żal. Może powinienem poddać się jakimś badaniom. Z tego, co wiem, moja agencja prowadzi takie raz na rok specjalnie dla profesji morderców. Powinienem się w końcu na nie zapisać...

Usłyszałem dźwięk SMS. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. O wilku mowa. Ograniczyłem prędkość jazdy i jedną ręką zacząłem odblokowywać wyświetlacz. Dostałem kolejną misję. Widząc treść wiadomości, syknąłem pod nosem. Oni chcą mnie zabić. Oczekują ode mnie rzeczy niemożliwych. Zacisnąłem zęby i rzuciłem telefon w kąt siedzenia. 

Moim kolejnym celem jest ktoś z kim miałem już do czynienia. Z tą organizacją nie ma żartów. Tutaj tanie sztuczki, amatorskie śledzenie i zwykła broń nie wystarczą. Nie wierzę, że znowu mnie tam pchają. To jest dla mnie pewna śmierć.

- Może i tym razem przeżyję. - prychnąłem, skupiając się na drodze. - Może nawet znajdę rozwiązanie, by móc opuścić miasto.

To nie jest taki głupi pomysł. Skoro i tak idę w paszczę lwa, grzechem by było nie skorzystać z okazji. Gdybym uwolnił się z tych niewidzialnych sideł i mógł opuścić swobodnie miasto... Byłbym w stanie poszukać Childe'a na większym obszarze.

Zaparkowałem auto i odchyliłem się na siedzeniu. Musiałem chwilę odsapnąć i jeszcze raz wszystko przemyśleć. Dlaczego MNIE tam wysyłają? Wiedzą o mojej przeszłości. Jest tylu doświadczonych morderców, którzy podołaliby temu zadaniu (albo i nie). To jak na złość "Pan Alatus" zajmie się tą sprawą.

Wysiadłem z auta i powolnym krokiem ruszyłem w kierunku mojego mieszkania. Najpierw Aether, a teraz to. Ten dzień i tak jest do dupy. Już gorzej być nie... Może? Zatrzymałem się w półkroku. Na zewnątrz było ciemno, ale byłem w stanie zobaczyć sylwetkę stojącą przed moimi drzwiami wejściowymi. Niby nic nadzwyczajnego. Ale nikt, kogo znam, nie przychodzi do mnie bez zapowiedzi. Jedynym wyjątkiem był Childe, ale to nie było możliwe. Osobnik stał odwrócony do mnie plecami. Z przyzwyczajenia skierowałem swoją dłoń na kieszeń, w której był zabezpieczony nóż. Zacząłem powoli zbliżać się do tajemniczej sylwetki. Gdy byłem od niej niespełna trzy metry, wyciągnąłem nóż przed siebie.

- Kim jesteś? - warknąłem ostrzegawczo.

Osoba odwróciła się, a ja o mało nie dostałem zawału.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top