19
Odruchowo wyciągnąłem pistolet i odwróciłem się, celując w mężczyznę stojącego kilka metrów za mną. Nie był sam. Zacisnąłem zęby, gdy zobaczyłem za nim pięciu snajperów celujących we mnie i Aethera.
Nie jest dobrze.
- Na Twoim miejscu odłożyłbym tę zabawkę. - uśmiechnął się. - Z bronią Ci nie do twarzy. Od zawsze wolałem Twoją walkę wręcz.
- Nic Ci do tego jak zabijam. To moja sprawa.
- Tak... Widziałem, w jaki sposób zabijasz moich rekrutów. Było warto wysłać ich do Ciebie. Dobrze wiesz, że poświęcenie paru osób nie jest dla mnie problemem. - uśmiechnął się szeroko. - Nadal jesteś wybitnym mordercą, ale Twoja forma trochę zmalała. Jakbyś tylko tu wrócił...
- Pierdol się. - warknąłem, przerywając mu.
Kipiało we mnie ze złości. Nie ma prawa... Kurwa, nie ma! Po tym, co zrobił, nie ma prawa mówić w ten sposób o agentach, którzy kiedyś tu ćwiczyli. Nie ma prawa mówić o ich śmierci. Nawet o tym wspominać!
Poświęcić. Też mi coś. Z jego ust te słowa brzmią jak najzwyklejsza, codzienna rzecz. W rzeczywistości brał tych najsłabszych jako mięso armatnie. Wiedział, że się nie nadają i pewnie nigdy nie dorównają do poziomu innych. Ale zamiast ostudzić zapał tych przygłupich dusz, wmawiał im, że są nadzieją tego miejsca. Wysyłał ich na pewną śmierć. Oczyszczał nimi drogę dla prawdziwych zawodowców. Pozbywał się ich jak jakiejś zarazy.
Jego złote włosy nieco urosły i posiwiały od nasady, a na jego twarzy pojawiły się nowe zmarszczki. Ale to tylko tyle. Nic więcej się nie zmieniło. Nadal był jednym wielkim chujem, jakim go pamiętałem. Był arogancki. Uważał, że wszystko mu się należy i dosłownie dążył po trupach do celu.
- Czego chcesz, Menogias? - zapytałem, nie opuszczając broni. - Jeśli myślisz, że tu wrócę, to zapomnij.
- Aj aj aj, to była moja druga propozycja. Nawet nie dałeś mi szansy zadać pytania, a już mi chłodno odpowiadasz. - rozłożył ręce. - Jesteś zbyt spięty. To przez moich ochroniarzy?
- Twoi ochroniarze nawet nie zdążą zareagować, gdy wystrzelę Ci kulkę w łeb.
- Bardzo możliwe. - złapał się za brodę. - Ale wtedy i tak zginiesz, a razem z Tobą... - wychylił się, jakby chciał zaglądnąć mi za plecy. - Ten uroczy blondynek też.
Miał rację. Stałem pod ścianą. To był koniec, nie mogłem nic zrobić. Nie w tym przypadku. Swoją śmiercią mogę ryzykować, ale nie pozwolę, żeby coś stało się Aetherowi. Obiecałem, że nie stanie mu się krzywda.
- Czego chcesz? Drugi raz tego nie powtórzę. - poczułem narastający we mnie niepokój. Dobrze wiedziałem, czego chce, ale grałem na czas. Musiałem coś wymyślić.
Czułem na swoim czole te pięć laserowych kropek, które wypalały mi dziurę w czole, choć nie było to możliwe. Nie mogłem się przez to skupić. Myśl Xiao... Musi być jakiś sposób na wyciągnięcie Was stąd.
- Na początek opuść broń. - jego ton zmienił się na surowy. - Nie masz wyboru. Jak tego nie zrobisz, zginiesz razem z tym chłoptasiem.
Zacisnąłem zęby i posłusznie wykonałem komendę. Od razu odrzuciłem broń na bok, a sam stanąłem prosto, patrząc na niego oczami pełnymi nienawiści. Uśmiechnął się szeroko. Pewnie brakowało mu tego widoku. Zawsze odczuwał satysfakcję, gdy udawało mu się mnie ujarzmić. Tak też było tym razem.
- Teraz oddaj to, co nam zabrałeś. - wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Obawiam się staruszku, że jest to niemożliwe. - teraz ja się uśmiechnąłem. - Pendrive już od dawna jest u swojego prawowitego właściciela. Nie u Ciebie.
- Haha! Haha... Ha.. Żartujesz? - przeczesał dłonią włosy. Nie żartowałem. I widząc, że nie zmieniam zdania, też doszedł do tego wniosku. To podniosło mu ciśnienie. Wyrwał broń jednemu ze swoich ludzi i zaczął we mnie celować. - Nie wkurwiaj mnie, bo zabiję Was obu na miejscu!
Odruchowo uniosłem ręce do góry. Poczułem, jak Aether łapie mnie lekko za tył koszuli. Spojrzałem na niego. Widziałem strach w jego oczach. Był blady jak ściana i do końca sam nie wiedział, co robi. Muszę coś jak najszybciej zrobić. On nie może tutaj zginąć. Nigdy sobie tego nie wybaczę, jak umrze tutaj razem ze mną. Chociaż jeden z nas musi wyjść stąd żywy. Nawet jeśli go ugodowo wyprowadzą, to nie mam gwarancji, że nie zrobią mu czegoś po drodze.. Ale chyba lepsze taka próba niż żadna.
- Nic nie powiesz?! A może najpierw zabijemy go? - zaśmiał się, celując w Aethera. - Będziesz drugi raz obserwował, jak Twoja ukochana osoba umiera? Przynajmniej ten będzie miał szybką śmierć.
- NIE! - krzyknąłem, stając mu na drodze. Moje serce zaczęło bić szybciej. - Mam inną propozycję!
- Jaką? - uniósł brew.
- Pracowałem trochę czasu w tej agencji. Powiem Ci wszystko, co chcesz wiedzieć, a po wszystkim... Będziesz mógł mnie zabić.
Opuścił snajperkę, rozważając moją propozycję. Patrzyliśmy sobie zaciekle w oczy. Wiedziałem, że w ten sposób próbował dowiedzieć się, czy nie kłamię. Zawsze przeszywał wszystkich swoim wzrokiem, szukając odpowiedzi w oczach drugiej osoby. Oczywiście, że kłamałem. Za ujawnienie tajemnic mojej agencji, czekałabym mnie jeszcze gorsza kara niż śmierć tutaj. Nie zamierzam ani zdradzać tajemnic firmy, ani pozwolić Aetherowi na śmierć w tym miejscu.
- Co chcesz w zamian za swoje życie?
Uwierzył mi. Teraz albo nigdy. Popatrzyłem na blondyna, który domyślił się co mam w planach. Natychmiastowo zaczął kręcić głową. Możesz się ze mną nie zgadzać, ale muszę spróbować, chociaż tak Cię uratować. MUSIMY spróbować.
- Aether ma bezpiecznie opuścić to miejsce. Macie zostawić go w spokoju na najbliższe lata i pozwolić mu żyć. Ma mu kolejny włos z głowy nie spaść. Tylko wtedy powiem wszystko, co wiem.
- Oszalałeś?! Oni Cię zabiją! - Aether szarpnął mnie za ramię.
- Zamknij się i rób, co mówię! - krzyknąłem, łapiąc go za ramiona.
Jego oczy się zeszkliły. Zatopiłem dłoń w jego włosach i delikatnie przytuliłem go do siebie, osłaniając przed celownikami. Aether oprał swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. Gdy zaczął łkać, ucałowałem go w czubek głowy. Musisz żyć. Niezauważalnie przybliżyłem się do jego ucha, ostrożnie obniżyłem głos i zacząłem szeptać.
- Spodnie. Prawa kieszeń. Weź i ukryj.
Nie zastanawiał się nad moimi słowami. Gdy on sięgał po zabezpieczony nóż w kieszeni spodni, ja dopasowywałem ruchy ciała, by on nie został zauważony. Blondyn ukrył narzędzie w rękawie bluzy i odsunął się ode mnie. Spojrzał na mnie niepewnie swoimi złotymi tęczówkami. Otarłem opuszką kciuka łzę, która spływała po jego policzku. Pamiętam, jak pijany w barze Kaeyi, idealnie rzucił nożem we framugę drzwi. Nie wiem, czy nie trafił, czy naprawdę tak celował, ale wierzę, że poradzi sobie i tym razem.
- Dasz sobie radę.
- Zakończyliście to czułe pożegnanie? - Menogias stanął z założonymi rękami i nerwowo tupał nogą. Wskazał na dwójkę swoich ludzi. - Zabierzcie stąd tego chłopaka.
Do Aethera podeszło dwóch mężczyzn, którzy złapali go pod ramionami i zaprowadzili do wyjścia. Śledziłem go, dopóki nie zniknął z zasięgu mojego wzroku. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Menogias nakazał kolejnemu podejść do mnie i mnie przeszukać. Mężczyzna aka ochroniarz, zwinnie wyciągnął resztę mojego uzbrojenia na podłogę.
- Reszta drogi zależy od niego. - usłyszałem słowa złotowłosego.
- Co masz na myśli? - zmarszczyłem brwi. Ochroniarz złapał mnie z tyłu pleców za nadgarstki i trzymał prosto, naprzeciw mężczyzny.
- Wyjdzie stąd żywy, jeśli po drodze nie będzie próbował niczego śmiesznego. - uśmiechnął się. - Wiesz... Ja też nie mogę ryzykować. Zawsze mogę wysłać kolejną osobę po te dokumenty.
- Nie tak się umawialiśmy!
- Wyluzuj. Jak jest mądry, to nie będzie nic pró...
Usłyszałem strzał. Mój wzrok automatycznie powędrował na zamknięte drzwi, a serce zaczęło bić szybciej. Nie. Nie, nie, nie! To nie może być prawda!
- AETHER! - krzyknąłem, próbując się wyrwać mężczyźnie.
- No cóż, szkoda. A nawet go zaczynałem lubić. - westchnął.
Aether... Mój Aether nie żyje.
***
Yo!
Nadal jestem zmęczona życiem, ale zostawiam Was z rozdziałem. Dziękuję wszystkim za te miłe słowa pod poprzednią informacją <3 Jesteście wspaniali.
> MIEJSCE NA BÓL I ROZPACZ <
Do następnego!
Sashy ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top