15
Nasze miasto wyglądało jak każde inne. Betonowe drogi, budynki mieszkalne i wielkie biurowce, różnorodne sklepy od chińskiego do najdroższych marek. Pomiędzy tym wszystkim znalazło się miejsce na park, rzeczkę, skatepark i inne formy rozrywki. Jednak wyróżniało się na tle politycznym i rządziło własnymi prawami. Było kilka miejsc, w które nie warto było się zapuszczać. Takim miejscem były kontenery, gdzie przesiadywały gangi. Oczywiście miasto posiadało coś takiego jak policja, ale nawet oni w pełni świadomości tego, co się dzieje w niektórych miejscach, byli ograniczeni. Dlatego też byłem w stanie tyle lat pracować w tym zawodzie z czystą kartą.
Obawiam się, że tego dnia to może się zakończyć.
Droga do Zony prowadziła przez mały samozwańczy park z mostkiem, pod którym była szutrowa dróżka. To właśnie na tym moście czekałem na swój pierwszy cel - kierowcę busa, który dowozi materiały do Zony.
Zona oprócz swoich wielu szkoleń na agentów, morderców i szpiegów specjalizowała się jeszcze w badaniach, o których wiedzieli tylko nieliczni. Dlatego była tak pilnie strzeżona. Szczerze, to wiem tylko tyle. Sam nigdy nie widziałem tego na własne oczy. Od czasu mojej ucieczki o Zonie krążyło wiele legend i plotek, więc ciężko mi stwierdzić, co jest prawdą, a co kłamstwem.
Zobaczyłem swój cel.
Na dworze zrobiło się ciemno. Siedziałem na zewnętrznej części mostku, więc kierowca nie mógł mnie widzieć. Gdy tylko bus znalazł się pode mną, zeskoczyłem na jego dach, robiąc glanem lekkie wgniecenie. Kierowca zatrzymał się. To był jego błąd. Jedną z zasad Zony była pełna dyskrecja i ostrożność. Nawet jeśli coś wzbudzało nasze podejrzenia, nie mogliśmy się zatrzymać. Osoba prowadząca pojazd musiała być niedoświadczona. Poczekałem, aż otworzy drzwi. Kiedy to zrobił, zwinnie, trzymając się o dach pojazdu, wpadłem do środka, nogami uderzając mężczyznę w głowę.
Będzie żył... chyba.
Wyciągnąłem jego ciało na zewnątrz. Chłopak był młody, nie znałem go. Tym mniej będę miał wyrzutów sumienia.
- Pożyczę to. - mruknąłem, odpinając identyfikator z koszuli i przypinając do siebie. - Ale nie wiem, czy oddam.
Zdarłem jeszcze z niego bluzę. Była trochę na mnie za duża, ale to dobrze. Zasłaniała moje uzbrojenie. Wsiadłem do samochodu, przysuwając siedzenie do przodu. Czemu oni wszyscy tak rozkładają się w tych fotelach? Rozejrzałem się dookoła. Na siedzeniu leżała czapka z daszkiem, która przykrywała tackę z jakimiś dokumentami. Czapkę założyłem na siebie, a całą dokumentację zacząłem szybko kartkować. Chłopak wiózł jakieś fiolki na magazyn. Możliwe, że będą mnie o to pytać na wjeździe.
Nie tracąc więcej czasu, ruszyłem przed siebie. Przez parczek do mojego drugiego celu były dwie minuty. Nim się obejrzałem, stałem już przed rogatkami. Opuściłem szybę i bez słowa wysunąłem identyfikator w stronę ochroniarza. Mężczyzna popatrzył na mnie spod przymrużonych oczu. Na plastiku nie było zdjęcia, więc dopóki nie kojarzył tego gościa, którego znokautowałem, było dobrze.
- Co wieziesz, Thomas? - zapytał, oddając mi identyfikator.
- Fiolki na magazyn. - odpowiedziałem obniżonym głosem.
Pokiwał głową i dał sygnał, by podnieść rogatkę.
- W lewo za budynek, druga brama.
- Dzięki.
Nie spodziewałem się, że pójdzie tak łatwo. Jestem na terenie Zony. Udało mi się ominąć strażników i kamery. Nie chwaląc się, jestem zajebisty.
Teraz kolejna faza. Muszę dalej pozostać w cieniu kamer. Przynajmniej do momentu przejęcia pendrive'a z danymi. W magazynie, do którego się kierowałem, znajdował się szyb wentylacyjny. Miałem dokładnie zaplanowane gdzie i jak mam skręcić, by dostać się do interesującego mnie pomieszczenia. Zgadywałem, że tam musi znajdować się nośnik danych - w pokoju szefa. Jeśli tam go nie było... Jestem w dupie. Najwyżej trochę pokrążę, aż go nie znajdę. Bez niego i tak nie mam po co wracać, a wrócić z pustymi rękoma, to praktycznie dobrowolne oddanie się do odstrzału.
Stanąłem przy drzwiach, przyglądając się wnętrzu magazynu. W pomieszczeniu znajdowało się parę osób, które rozpakowywało kartony. Założyłem maseczkę na twarz, poczekałem chwilę, a gdy znalazłem się w ich martwym punkcie, prześlizgnąłem się do środka. Uważnie, ale szybko przemieszczałem się pomiędzy regałami. Jeśli plany był dobre, to szyb wentylacyjny znajdował się na prawo od drzwi do kibla. I też tak było. Była też kamera. Znalazłem punkt, w którym byłem niewidoczny. Musiałem zmienić jej kąt widzenia. Poszukałem jakiegoś przedmiotu wokół mnie na półce. Chwyciłem coś ciężkiego i wycelowałem w kamerę. Trafiłem. Mogłem bezpiecznie przejść do wentylacji. Po drodze zabrałem ze sobą ów przedmiot i odłożyłem go na najbliższą półkę. Wyciągnąłem z piersiówki scyzoryk ze śrubokrętem. Musiałem działać szybko. W każdej chwili ktoś może wyjść..
I wtedy drzwi od toalety się otworzyły. Zwinnie wsunąłem się pod półkę. Z pomieszczenia wyszło dwóch mężczyzn. Nie mogli mnie zauważyć. Ale mimo to moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Cała ta akcja ssie. Nie mogę nikogo zabić. Nie mogę dać się zdemaskować. Nic nie mogę. A nie! Mogę sprzedać kulkę gościowi, który nas wydał. Ale szukanie go w tym tłumie... Nie jest to warte zachodu.
Gdy mężczyźni zniknęli z mojego pola widzenia, wyszedłem z kryjówki i dokończyłem odkręcanie kratki od wentylacji. Wszedłem do środka, uprzednio włączając latarkę. Kratkę musiałem przymocować z powrotem. Od czego są trytytki? Rozwiązanie nie na dłuższą metę, ale dla mnie wystarczające. Teraz, jeśli wszystko pójdzie dobrze, znajdę się dosłownie nad pokojem szefa. Zacząłem czołgać się w odpowiednim kierunku. Jest tylko jeden minus. Krata znajduje się na suficie, więc gdy dostanę się do środka, ta droga ucieczki będzie dla mnie już nieaktualna. Będę musiał wyjść drzwiami albo znaleźć inny sposób.
Ciekawe, co teraz robi Aether. Śpi? A może czeka na mnie? Musi się martwić. Został sam w tym strasznym budynku z własnymi myślami. Nie chciałem go zostawiać. Co ja pierdolę, jego nie powinno tam być! To jego wina, że wszędzie się pcha. Jest jak rzep. Jak wsza. Denerwuje mnie i nie mogę się go pozbyć. Jest...
- Xiao... - jęknąłem do siebie, przystając na sekundę. - Nie myśl o nim. Nie teraz.
Po paru minutach znalazłem się nad pokojem. Gdy upewniłem się, że nikogo go w nim nie ma, wyłamałem kratkę mocnym kopnięciem. Zeskoczyłem na podłogę. Spojrzałem w górę, na dziurę w suficie. Gdybym miał ze sobą hak to z łatwością dostałbym się z powrotem na górę.
Zacząłem rozglądać się po biurze. Otworzyłem wszystkie szafki, jakie były w pomieszczeniu. Nie było go tutaj.. Kurwa mać! Ten skurwysyn musi go mieć przy sobie. Albo już dawno jest w innym miejscu. A może go przeoczyłem? Jest w końcu ciemno.
- Myśl Xiao, myśl... - mruczałem do siebie, w dalszym ciągu rozglądając się po pomieszczeniu. - Co teraz? I tak nie mogę tu na długo zostać.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Kaeyi. Odebrał po dwóch sygnałach.
- Musisz mi pomóc. Nie mam dużo czasu. - powiedziałem od razu.
- Co potrzebujesz? - uśmiechnąłem się na jego słowa. Był denerwujący, ale był też dla mnie kołem ratunkowym w sytuacjach takie jak te.
- Masz plan tego budynku. Potrzebuję, żebyś znalazł mi pokój Legana Morelz. Jestem teraz w pokoju dyrektora, muszę tam dostać się jak najszybciej.
- Musisz dać mi minutę. - słyszałem, jak klika coś na klawiaturze.
Po minucie wiedziałem już wszystko. Kaeya wytłumaczył mi, jak najszybciej i najbezpieczniej jest się dostać do pokoju mężczyzny, który kiedyś dla nas pracował. Ostrożnie wyszedłem z pokoju, kierując się do następnego szybu wentylacyjnego, znajdującego się na końcu korytarza. Zacząłem odkręcać kratkę. Niestety moja pozycja była niekorzystna. Nie widziałem, czy ktoś nadchodzi, czy nie. Dlatego nawet nie byłem zaskoczony, gdy usłyszałem za sobą głos.
- Kto..?!
Obróciłem się i szybko podciąłem tę osobę nogą. Gdy upadł, rzuciłem się na niego z nożem. Był to chłopak. Musiał być jednym z trenowanych dzieciaków. Nie dawał się tak łatwo, jak inni pseudo fighterzy. Ale i tak nie miał ze mną szans. Skutecznie go unieruchomiłem swoim ciałem.
- Alatus! - krzyknął, gdy miałem zadać mu cios nożem.
Zmrużyłem oczy, wbijając czubek ostrza w jego skórę. Syknął z bólu. Znał mnie? Miał fioletowe martwe oczy, a spod kaptura wystawały tego samego koloru włosy.
- Scara? - zmarszczyłem brwi.
- Kopę lat? - zaśmiał się. - Widzę nadal w formie.
- Zamknij się. Rywalizowałeś ze mną na każdym kroku.
- Stare dobre czasy. - uśmiechnął się podle. - Ale później nas zdradziłeś!
- To wy zdradziliście mnie! - warknąłem, wbijając głębiej nóż. - Wiesz, co musi zrobić morderca, gdy zostanie nakryty na popełnianiu zbrodni?
- Najwyraźniej zrezygnować z zawodu. Prawdziwy morderca nie dałby się przyłapać jak ostatni kretyn.
- Mogę nie być prawdziwym mordercą. - jęknął głośno, gdy ostrze przebiło się przez jego ramię. - Ale za to nigdy nie będę śmieciem tak, jak ty. Zbyt wiele przez Ciebie straciłem. A to wszystko dlatego, że chciałeś mi dorównać.
- Przestań!
- Wiedziałeś, że nigdy mnie nie pokonasz!
- Zamknij się! - krzyknął.
Poczułem, jak coś wbija mi się w szyję. Była to strzykawka z jakąś substancją. Scara spojrzał na mnie z szyderczym uśmiechem. Specjalnie odwrócił moją uwagę bezsensowną gadaniną. Zrobił to specjalnie! Wyrwałem strzykawkę z szyi i odrzuciłem ją na bok.
- Co mi wstrzyknąłeś?! - warknąłem, wyjmując nóż z jego ramienia. - Gadaj!
- Możesz mnie od razu zabić, bo i tak Ci nie powiem! - zaśmiał się. - Jesteś skończony!
Zacisnąłem zęby i jednym ruchem podciąłem mu gardło. Nigdy nie chciałem go zabić. Był tylko dzieciakiem, który obrał mnie sobie za cel. Ale zawsze mnie denerwował. Tylko co on mi wstrzyknął.. Jeśli mam mało czasu, to muszę jak najszybciej dostać się do tego pokoju i dostarczyć nośnik danych dla agencji. Muszę tylko..
- A pierdolę tę kratę. - warknąłem, odgarniając włosy i wyciągając swój pistolet. Spojrzałem na kamerę w rogu korytarza, która była skierowana centralnie na mnie. - I tak już wiedzą, że tu jestem. - wycelowałem w urządzenie i jednym strzałem pozbawiłem je życia.
Skierowałem się w stronę pokoju chłopaka. Po drodze minąłem parę żywych jeszcze osób. Głównie ochroniarzy. Nie wiem, kiedy zdążyłem pokonać całą trasę. Stanąłem przed drzwiami i bez wahania, z całej siły przywaliłem w nie z buta. Drzwi wyłamały się, upadając na podłogę w pokoju. W pomieszczeniu siedział chłopak, którego jeszcze niedawno widziałem w swojej agencji. Wycelowałem w niego pistoletem. Widziałem to przerażenie w jego oczach.
- Gdzie masz tego pendrive? - warknąłem. - No!
- Nie mam go przy sobie! - uniósł ręce do góry.
- Pierwsza zasada: upewnij się, że cel jest winny. - wycelowałem w jego brzuch i strzeliłem. - Miałeś jaja, żeby dokonać zdrady na naszej agencji.
Mężczyzna skulił się, łapiąc za bolące miejsce. Spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Prychnąłem pod nosem i kucnąłem przed nim, przykładając mu lufę do czoła. Jestem bezlitosną maszyną do zabijania. Tak jak od dawna chcieli. Jestem idealnie wytresowany. Tylko moi trenerzy nie spodziewali się buntu tej maszyny.
- Dam Ci radę. Niezależnie czy powiesz mi, gdzie jest ten pendrive, czy nie, to i tak zginiesz. Ale jeśli mi nie powiesz, a ja go nie znajdę, to wybiję każdego, kto stanie mi na drodze. - spojrzałem na niego z wyższością. - Zachowaj się honorowo, jak przystało na szpiega.
- J-jest u m-mnie w biurku. - wydukał, zaciskając powieki.
- Jakieś ostatnie słowa? - uniosłem brew.
- Przepraszam.
- Ja też. - uśmiechnąłem się lekko kącikiem ust i zastrzeliłem go.
Nie było mi go szkoda. Nie był na tyle silny, by wyrwać się z Zony. Mogli go wykorzystać do wykradnięcia danych, ale nie zatrzymaliby go na długo. Prędzej czy później by zginął.
Wyjąłem pendrive'a z biurka. Momentalnie poczułem, jak zalewa mnie fala gorąca. To pewnie przez tę substancję. Nie wiem, co to jest.. Jest mi gorąco. Muszę wrócić. Misja wykonana. Aether na mnie czeka.
Nie wiem, jak się wydostałem na zewnątrz. W głowie pulsowało mi coraz bardziej. Gdy tylko zobaczyłem kogoś na swojej drodze, zabijałem go bez zastanowienia. Wiem tylko to, że uciekłem przez ten sam magazyn, co dostałem się do środka. Wsiadłem do tego samochodu i ruszyłem przed siebie.
***
Samochód porzuciłem, gdzieś po drodze. Próbowali mnie gonić, ale uciekłem. Nie wiem, ile to trwało, ale udało się. Dotarłem do Dołka cały i zdrowy. Może nie do końca zdrowy. Ciągle jest mi gorąco, mam ciężki oddech... I chcę zobaczyć Aethera.
Wszedłem po drabince do pomieszczenia. Blondyn siedział na materacu. Gdy usłyszał moje kroki, odwrócił się w moim kierunku. Nie widziałem jego twarz. Jest szczęśliwy?
- Xiao! - krzyknął i podbiegł do mnie, przytulając się mocno. - Boże! Jesteś cały we krwi! Nic Ci nie jest?
Jego zapach był intensywny. Bardziej niż zwykle. Wtuliłem się w jego ciało, zaciągając tym zapachem. Moje dłonie przejechały wzdłuż jego pleców i zatrzymały się na talii.
- Wszystko w porządku? - zapytał zmartwiony, przejeżdżając dłonią po moim policzku. - Jesteś rozpalony!
- Aether. - mruknąłem, łapiąc jego dłoń i całując jej wnętrze. - Jest mi gorąco.
- Połóż się, znajdę coś w apteczce.
- Nie. - szarpnąłem go do siebie, gdy ten chciał się ode mnie odsunąć. - Nie chcę, żebyś odchodził.
- Nie odejdę, chcę pomóc Ci zbić tę gorączkę.
- Aether. - złapałem jego twarz w dłonie. Widziałem, jak moje opuszki palców brudzą policzki blondyna krwią. - Już nigdy więcej nie zostawię Cię samego.
Pchnąłem go na materac. Blondyn krzyknął zaskoczony, opadając na niego plecami. Sam zawisnąłem nad nim, ciężko dysząc. Te złote tęczówki zachłannie wpatrywały się w moją twarz, szukając odpowiedzi. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Ale chcę poczuć jego bliskość. Nie chcę go zostawiać. Chcę go rozszarpać, ale nie chcę go zranić. Nie wiem, co się dzieje...
- Aether. - przybliżyłem się do jego twarzy. - Boję się.
- Xiao. - blondyn przejechał dłonią po moim policzku. - Jestem przy Tobie.
Mężczyzna podniósł się na łokciach i złączył nasze usta w pocałunku.
***
Tak długiego rozdziału już dawno nie napisałam xD... Idę na emeryturę.
Dajcie znać, jak wyłapiecie jakieś błędy, literówki itp. Ja już sama nie wiem, co pisałam, za to myślami jestem przy następnym rozdziale ;3
Lecę na szybkiego Genshina, a z Wami widzę się za tydzień!
Do następnego,
Sashy ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top