13

***

- To teraz Twoja kolej! - uśmiechnął się Aether.

Już dawno powinienem porównać plany tego przeklętego budynku. A zamiast tego, od ponad godziny nie robię nic pożytecznego, tylko rozmawiam z blondynem o pierdołach. Zgodziłem się na to tylko ze względu na niego. Nie chciałem, żeby po raz kolejny popadł w dołek. Jeszcze tylko tego mi tu brakowało. 

Zabawa, którą wymyślił Aether, polegała na tym, żeby oddawać pytanie za pytanie, a jeśli osoba pytana nie odpowie, to bierze łyka whisky. Ta odkopana z komody whisky to wytwór Kaeyi porównywalny do tego samego denaturatu, co dostałem w barze. W życiu tego nie tknę nawet za najbardziej podłe pytanie. Aether jednak tego nie wie. Jego pytania są dosyć proste. Jaki lubię kolor, co lubię jeść, co myślę o świętach, jak spędzam wolny czas.. Ja nie jestem za to zbyt kreatywny.

- Zhongli nie wywali Cię z pracy? - zapytałem, mieszając szklankę z trunkiem okrężnymi ruchami dłoni. - Nie zliczę już, ile razy Ciebie nie było. Masz dosyć ważną posadę. Jesteś sekretarzem samego prezesa.

- Nie wywali mnie. - uśmiechnął się. - Znamy się od liceum i byłem przy nim, gdy zakładał tę firmę. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Prawda, że w pracy zachowujemy się profesjonalnie, ale prywatnie jesteśmy kumplami.

- Nie wspominał o tym. - mruknąłem, wpatrując się w ogień.

- Staramy się tego nie rozgłaszać, żeby nie wyszło na jaw, że mam wysoką posadę po znajomości, a nie z doświadczenia. - zaśmiał się. - To teraz ja! Dlaczego jesteś mordercą? To nie jest zawód marzeń każdego dziecka. Musiałeś zajmować się czymś innym.

Serce na chwilę mi stanęło. Zacząłem się zastanawiać, czy może ta whisky nie będzie taka zła. Co, jeśli się zatruję? Dla dobra misji powinienem być w stu procentowej formie. Westchnąłem ciężko.

- Nic bardziej mylnego. Od dziecka chciałem to robić. - uniosłem kącik ust. 

- Od dziecka? A co z rodzicami? Nie chciałeś być tacy jak oni? 

- To już kolejne pytania. - zauważyłem.

- No weź! Oddam Ci kolejne. Jestem ciekawy, dlaczego robisz to, co robisz. Moja pierwsza myśl była taka, że zostałeś zmuszony. Ale, gdy widziałem Cię w akcji, zachowałeś się jak profesjonalista. 

Zacisnąłem palce mocniej na szklance. Jeszcze chwila i byłbym w stanie roztrzaskać ją w dłoni na kawałeczki. To historia, której nawet Childe nie zna w całości. Nikt jej nie zna. Nie powinienem tego rozpowiadać, ale z jakiegoś powodu ufałem blondynowi na tyle, żeby podzielić się z nim częścią mojej historii. 

- Urodziłem się w Zonie. - poczułem, jak wzrok blondyna prześwietla moje wnętrze. - Moja matka umarła podczas porodu. Ojca nie znam. Opiekowali się mną trenerzy, agenci oraz inni mordercy. Wychowałem się w tym towarzystwie i od dziecka byłem do tego szkolony. Stałem się dzieckiem Zony — najlepiej wykwalifikowanym mordercą, jaki tam powstał. Szef tego zaułka pokładał we mnie wielkie nadzieje do czasu, gdy nie uciekłem.

- Dlaczego uciekłeś? Nie byłeś dobrze traktowany? - zmarszczył brwi.

- Byłem zajebiście traktowany. - zaśmiałem się gorzko. - Wszystkie ciężkie misje były przypisywane mi, ponieważ tylko ja się do tego nadawałem. Oczywiście cieszyłem się, że byłem ceniony i szanowany. Ale pewnego dnia, wysłali mnie i drugiego agenta — dziewczynę, na której mi zależało. To zadanie było ciężkie nawet dla mnie. Wiedziałem, że nie nadawała się do tego, ale rozkaz z góry był ostateczny. Chciałem ją chronić. Tego dnia zginęła, ratując mi życie. Byłem na siebie wściekły. Obwiniałem się za jej śmierć. Wmówiłem sobie, że to moja wina, że powinienem być lepszy. Później się dowiedziałem, że jej śmierć nie była przypadkowa. Szef centrali wiedział o moim uczuciu do dziewczyny i chciał je zniszczyć w zarodku. Od zawsze widział we mnie tylko maszynę do zabijania. Obawiał się, że jak się zakocham, to zmięknę. Kiedy tylko się o tym dowiedziałem, uciekłem. Znalazłem schronienie u konkurencji, czyli mojej aktualnej Agencji. Zona i Agencja są zaciekłymi rywalami, ale dogadali się, że zostanę przeniesiony pod jednym warunkiem — mam nie opuszczać miasta. Miało to być pewnego rodzaju zabezpieczenie, żeby jak coś łatwo było mnie odnaleźć. Jak się do tego nie dostosuję i wyjdę poza granice miasta, to wszyscy wokół mnie będą mieli przesrane. Każdy, kto chociaż raz był ze mną w kontakcie, zginie. Moje "uziemienie" się zakończy tylko, gdy wrócę do Zony albo umrę z ich rąk. A nie zamierzam się zgodzić na żadne z tych warunków..

Aether przez dłuższy czas wpatrywał się we mnie w milczeniu. W końcu przysunął się do mnie i położył swoją głowę na moim ramieniu. W pewnym sensie dodało mi to otuchy. Poczułem się lepiej. 

- Narobiłem Ci wiele problemów, przepraszam. 

- Miło, że teraz to do Ciebie dotarło. - uśmiechnąłem się. - Tu jest bezpiecznie, więc nie ruszaj się stąd, dopóki nie zakończę swojego zadania. 

- Jasne. - kiwną głową. - To teraz Twoja kolej! Możesz mi zadać najbardziej nurtujące Cię pytanie. Jestem gotowy na wszystko.

- Dlaczego zapuściłeś włosy?

- To jest to najbardziej nurtujące pytanie? - prychnął śmiechem. - Dziesięć lat temu założyłem się z siostrą, kto będzie miał dłuższe włosy do trzydziestki. Nie pamiętam już, o co się założyliśmy, ale walka nadal trwa, a ja wygrywam! - zaczął kręcić swoim warkoczem.

- Podziwiam. - przekręciłem oczami.

- Xiao... - widziałem, jak zagryza poliki od środka. - Bo wcześniej wspomniałeś o dziewczynie.. I nie żeby mnie to obchodziło.. Znaczy! Zależało Ci na niej i szanuję to! Nie, że nie obchodzi mnie jej śmierć! Tylko eeeh... 

Wyglądał uroczo, gdy zaczynał się plątać w swoich słowach, a jego twarz zaczęła się rumienić. Patrzył się na mnie wystraszonymi złotymi tęczówkami, w dalszym ciągu próbując naprostować swoje zdanie. To było dawno temu. Już nawet nie pamiętam jej twarzy. Pamiętam tylko ból, jaki czułem w tamtym momencie. Złość, smutek, żal, nienawiść...

Złapałem blondyna za końcówkę jego warkocza. Gdy to zrobiłem, ucichł, pozwalając mi dojść do głosu.

- Nie musisz się niczym przejmować. - zacząłem. - Jeśli Ci chodzi o samo uczucie, to już dawno o tym zapomniałem. A jeśli masz na myśli moją orientację, to jestem bi, co tylko oznacza, że masz konkurencję w obu płciach.

Odstawiłem szklankę na podłogę i podniosłem się.

- Gdzie idziesz? - zapytał nieco wybity z tropu.

- Muszę zrobić chociaż część tego, po co zostałem tu wysłany.

- Ale jeszcze jest tyle rzeczy, o które chciałbym Cię zapytać!

- Na dziś wystarczy. - odpowiedziałem stanowczo, wyciągając z komody stare plany budynku. 

Usiadłem z powrotem przy kominku obok Aaethera. Rozłożyłem oba plany i zacząłem je porównywać. Nowy plan był o wiele dokładniejszy. Miałem zaznaczone, gdzie i jak przebiegają szyby wentylacyjne, gdzie są kamery oraz które wejścia są zabezpieczone dodatkową autoryzacją. Moja praca stała się o wiele łatwiejsza. 

Widziałem, jak zaciekawiony blondyn spogląda mi przez ramię. Nie mogę mu powiedzieć, żeby się odwalił i zajął czymś innym, ponieważ nie ma tutaj nic innego do roboty. W skupieniu obserwował plan i marszczył brwi, jakby miało mu to pomóc zrozumieć te wszystkie szlaczki. Widząc jego starania, automatycznie zacząłem mu tłumaczyć, co jest czym. Przez cały ten czas słuchał mnie zaciekawiony, a gdy wiedział już wszystko, zaczął mi pomagać i udzielać wskazówek. Jego pogląd był świeży. Widział to wszystko zupełnie w innych kolorach. Wymienialiśmy się swoimi spostrzeżeniami oraz pomysłami przez dobre kilka godzin. To, co proponował blondyn, nie było wcale takie głupie. Powiem więcej, miało to szansę się udać. Zacząłem się cieszyć, że jest tu ze mną.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top