65. Wymarzone niebo
HARRY
- Pospiesz się tato! - krzyknął Luke. - Spóźnimy się!
- Pełnia nie ucieknie tak szybko, mamy kilka godzin - zapewniłem spokojnie.
- Mówiłem do drugiego taty... - spojrzał na mnie z grymasem.
- Loueh! - zawołałem. - Nasz synek nie może się doczekać.
- Jestem już dorosły! - mruknął chłopiec o karmelowych włosach, kolejny, który wdał się w Louisa, mała bestyjka.
- Oczywiście, masz przecież całe dziesięć lat! - zaśmiałem się, za co oberwałem w kostkę.
- Luke! Nie można bić tatusia - pouczył go Louis, wychodząc z sypialni wraz z pięcioletnią Sharon.
- Ale ty ostatnio go uderzyłeś! - spojrzał na niebieskookiego.
- Jeszcze tego brakowało, aby wyszło, że u nas jest przemoc domowa - zaśmiałem się.
- Nie uderzyłem, tylko lekko pacnąłem w głowę, gdyż twój kochany tatuś miał kosmate myśli.
- Co to znaczy? - zapytał nasz syn.
- Nie chcesz wiedzieć - zapewniła moja Omega. - Jesteście gotowi?
- Jak najbardziej. Ed czeka przed domem, a Theo wraz z Kevinem dotrą trochę później - poinformowałem.
- W porządku - skinął głową i postawił naszą małą księżniczkę na podłogę.
Była już taka duża! Patrzyłem na nią z zachwytem. Podeszła do mnie i przytuliła do moich nóg. Spośród wszystkich dzieci, to ona uwielbiała mnie najbardziej. Pozostałe były już zbyt duże, aby mnie przytulić lub prosić o przeczytanie bajki... Złapałem ją za rączkę i podeszliśmy do drzwi. Nie zdążyłem pomóc Sharon ze zdjęciem sukienki, kiedy przemieniła się w ciemnobrązowego wilka. Westchnąłem tylko, patrząc na strzępki ubrań. Znów to zrobiła...
Teraz między moimi nogami plątał się mały, słodki i uroczy wilczek. Otworzyłem drzwi i zauważyłem Eda. Siedział już pod postacią karmelowego wilka. Patrzył w niebo, gdzie świecił jasny księżyc. Sharon szybko do niego podbiegła i ugryzła w ucho. Po chwili zaczęli się ganiać.
- Nie zmieniasz się? - zapytałem Luke'a.
- Nie będę się przed wami rozbierał, zamykać oczy!
Zaśmiałem się i pokręciłem rozbawiony głową. Ale z niego wstydliwy chłopak się zrobił. Ciekawe kim będzie w przyszłości... Omega, Beta czy może Alfa? Poznamy to dopiero za pięć lat. To właśnie w wieku piętnastu lat młode wilkołaki dostają pierwszej gorączki, rui, albo nic się nie zadzieje - wtedy są Betami.
Zakryłem swoje oczy ręką i po chwili usłyszałem, jak zmienia się w wilka. Luke miał bardzo podobną do Lou sierść po przemianie. Dogonił swoje rodzeństwo i zaczął się z nimi bawić, jakby zapomniał, że jest przecież ,,dorosły''. Sięgnąłem po jego ubrania i zaniosłem na szafkę przy drzwiach. Louis sprawdzał łazienkę, czy na pewno dzieciaki nie zostawiły lejącej się wody. Był taki ostrożny, może dlatego jeszcze nie zginęliśmy w tym domu, panował nad wszystkim.
- Czy mój przystojny mąż w końcu się przemieni? - zapytałem, podchodząc do niego powoli.
I tak, wraz z Louisem wzięliśmy ślub na kilka miesięcy przed urodzinami Eda. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Innymi takimi dniami było przyjście na świat moich cudownych dzieci, czy poznanie przystojniaka o niebieskich jak niebo oczach.
- Ja zamknę dom, możesz się przemienić Hazz - powiedział, uśmiechając się lekko.
- Ja chcę popatrzeć - szepnąłem mu na ucho, gdy złapałem go w pasie.
Nachyliłem się i pocałowałem go delikatnie w usta. Ochoczo oddał pocałunek, mrucząc przy tym cichutko. Dłońmi zjechałem niżej i ścisnąłem jego pośladki, na co pacnął mnie po rękach.
- Dzieci czekają - powiedział. - Obiecaliśmy im, że zabierzemy na wspólne wycie przy księżycu. Nie wiem co w tym interesującego, ale dla nich to ważne wydarzenie.
- Wiem, wiem - zapewniłem. - A teraz rozbieraj się, ja zamknę nasze gniazdko.
W końcu się ze mną zgodził. Powoli pozbył ubrań. Niestety długo nie nacieszyłem się widokiem jego seksownego tyłeczka, ponieważ szybko zmienił się w wilka. Spojrzałem na niego urażony, a ten zakręcił tylko ogonem i ruszył w stronę dzieci. Pozbyłem się butów, spodni i bluzki. Zamknąłem drzwi, chowając klucze pod jedną z doniczek i udałem się za dom, gdzie całkowicie się rozebrałem. Nie chciałem robić tego przy dzieciach, jeszcze miałyby jakąś traumę czy coś...
- Szybciej! - zawołał Luke.
- Już jestem - powiedziałem i ruszyłem za nimi.
Nasze dzieci biegły jako pierwsze, ścigając między sobą. Ja z Louisem zostaliśmy na końcu, biegnąć równo ze sobą. Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce. Była to polana, gdzie przez środek przepływała rzeka. Przy wodzie leżały stare kłody drzew.
Niall, Liam i Zayn byli już obecni. Wilk o białej sierści strofował swojego syna, który chlapał się w wodzie, a dwie Alfy patrzyły na nich z czułością. Między nimi na trawie siedziały młode wilczki - Amber i Chloe, bliźniaczki. Na nasz widok podniosły się i ruszyły w stronę Sharon.
- Jest i rodzinka Styles - mruknął Zayn. - Już myśleliśmy, że nie przyjdziecie.
- Zeszło się z dzieciakami - westchnął Louis.
Pamiętam jak przez długie tygodnie kłóciliśmy się o to, kto zostawi swoje nazwisko. Loueh uważał, że Tomlinson brzmiało o wiele ładniej. Ja natomiast upierałem się, że to Omega przejmuje nazwisko swojego partnera, nie odwrotnie. Rozegraliśmy to rzutem monetą. Jak widać wygrałem. Niebieskooki po ślubie nieco zrzędził, ale potem dostał gorączki i udało mi się go udobruchać.
Ziallam pozostał przy swoim nazwisku. Nie planowali na razie ślubu, tak było im wygodniej. Bałem się trochę, jak będzie wyglądać ich relacja. Nie chciałem, aby skrzywdzili Nialla, gdy się nim znudzą, lub odwrotnie - aby żaden Alfa nie cierpiał. Jednakże myliłem się i chłopcy tworzyli naprawdę zgrany związek i mieli piękną rodzinę.
- Michael nieco rozrabia - westchnął biały wilk, podchodząc do nas. - Ma to po tych dwóch Alfach - pacnął łapą swoich partnerów.
Zaśmialiśmy się tylko i ruszyliśmy bliżej rzeki. Dzieciaki siedziały przy brzegu i zanurzały łapki w wodzie. Spojrzałem w niebo. Księżyc było doskonale widać.
- A gdzie Theo? - zapytał Liam.
- Przyjdzie tu z Kevinem - odparł Louis.
Po kilku minutach faktycznie zjawił się chłopak. Towarzyszył mu czarny wilk. Przywitali się ze wszystkimi i usiedli nieco dalej. Widziałem, jak Theo ociera się o swoją Alfę. Coś czułem, że niedługo czeka nas wesele.
- Ale ja prowadzę z powrotem - powiedział nasz syn do Kevina.
- Nie ma mowy - odparł od razu. - Byliśmy na imprezie, gdzie wypiłeś całkiem sporo, ciesz się, że twoi rodzice tego nie wiedzą.
- Kevin... - mruknął, odsuwając się od niego. - Ruję spędzasz sam.
- Theo! - zwołał swoim głosem Alfy. - Jesteś bardzo niegrzeczny.
- Raczej ty jesteś - odpyskował. - Idę się wykąpać w rzece.
- Jest zimno, Theoś - zauważył. - Stój.
- Zmuś mnie - zaśmiał się chłopak.
Po chwili czarna Alfa podeszła do niego i ugryzła w ucho. Ponownie na niego zawarczał tak, że Omega się skuliła i przywarła do podłoża. Theo spojrzał na niego z urazą. Po chwili podniósł się i przytulił do swojego chłopaka. Zaczął ocierać się pyskiem i nawet lizać go po nosie.
- Możesz ty prowadzić - powiedział po chwili nasz syn. - Masz rację, Kevin. Wiesz, że cię kocham?
- Ja bardziej. Kocham cię najbardziej na świecie, Theo - odparł szczerze i teraz on polizał go po nosie.
Więcej już nie podsłuchiwałem. Nie chciałem być wścibski. Wierzyłem, że mój syn jest w dobrych rękach. Ufałem Kevinowi i nie mogłem się doczekać, aż oficjalnie wejdzie do naszej rodziny.
Pierwsze zaczęły wyć najmłodsze wilki. Taka była kolej rzeczy. Po chwili dołączały do nich głosy starszych dzieci, na końcu my. Po lesie słychać było głośne wycie wilków, które zagłuszało odgłosy nocnego życia w lesie.
Louis położył się przy moich łapach i uniósł głowę, wyjąc głośno. Sam również się położyłem, opierając pyszczek o jego gęstą sierść. Z kolejnymi minutami dzieciaki zaczęły radośnie biegać i wyć. Ziallam skupiał się na sobie, ale Niall czuwał nad bezpieczeństwem swojego potomstwa, podobnie jak Lou. Kevin leżał przy Theo i wyglądali na bardzo zakochanych, podobnie jak ja i Louis. Nigdy bym nie zamienił swojego życia.
- Musimy im przecież kiedyś powiedzieć - usłyszałem bardzo cichy głos Kevina. - Twoich nudności nie możemy usprawiedliwiać tym, że zaszalałeś na imprezie. Ty nawet nie lubisz alkoholu. Zorientują się, nasz maluszek szybko rośnie.
- Chcesz, aby Harry zrobił ci wykład na temat zabezpieczania się, a potem żeby Louis cię zabił? - zapytał.
Tego się nie spodziewałem. Miałem kochającą rodzinę, przyjaciół, wspaniałego męża, dzieci i może niedługo... wnuki?
- Zabiję go! - powiedział Louis, nastroszając sierść.
Próbował się podnieść, ale przytrzymałem go łapami. Czasami działał zbyt impulsywnie. Oczywiście musiał podsłuchiwać, nie żebym ja tego nie robił, ale... Theo już miał osiemnaście lat i byłem pewien, że wiedział, co robi. Ufałem naszemu synowi.
- Harold! To przecież nasz mały synek!
- Kochanie... - szepnąłem. - Oddychamy, tak? Spróbuj się uspokoić, a gdy się wyciszysz, poszukamy ubranek po dzieciakach, przyda im się niedługo.
- Dobrze, ale najpierw...
- Zabijanie zostawmy na inny dzień, dobrze? - popatrzyłem na niego czule. - Myślę, że Theo jeszcze będzie potrzebować swojej Alfy. Kocham cię Loueh.
- Ja ciebie bardziej, Harreh - polizał mnie po nosie i próbował zrelaksować, ale wciąż widziałem, że ciskał piorunami w czarną Alfę i nie mowa tu o Zaynie.
Przez kilka lat żyłem w piekle, aby w końcu znaleźć swoje wymarzone niebo. I ono jest tutaj, wśród rodziny i najlepszych przyjaciół. Byliśmy szczęśliwi i zakochani. Warto było poczekać na tę chwilę.
- Kevin skarbie! - zawołał Lou, na co przewróciłem oczami. - Chciałbym z tobą porozmawiać, słońce. Wpadniesz do nas jutro na herbatkę?
><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki/czarodzieje!
To już ostatni rozdział HoH ^.^
Bardzo wszystkim dziękuję za poświęcony czas, za przeczytanie tego, za każdy pojedynczy komentarz czy gwiazdkę.
Cieszę się, że mogłam dla was napisać kolejny ff! ♥
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top