64. Ale nie złam mu serca, to wciąż mój mały synek


HARRY


- Luke, nie biegaj tak szybko! - upomniał go szatyn.

Maluch niestety nic sobie z tego nie zrobił. Biegał po wszystkich pomieszczeniach z ręcznikiem na plecach, który miał być peleryną superbohatera. Naoglądał się za dużo takich bajek. Zaśmiałem się tylko na minę mojej Omegi. Był takim troskliwym tatusiem. To ja zwykle rozpieszczałem nasze dzieci, Lou był tym rozsądniejszym.

- Potrzymaj Sharon - westchnął, wręcz wpychając na moje ręce dziecko.

Mała, dwuletnia  dziewczynka popatrzyła się na mnie i uśmiechnęła szeroko. Szatyna już nie było. Pobiegł za naszym siedmioletnim synem. Sharon nie narzekała. Jak zwykle złapała mnie za włosy i zapiszczała szczęśliwa. Moja kochana księżniczka.

- Może pooglądamy bajeczkę? - zaproponowałem, na co otrzymałem jeszcze głośniejszy pisk.

Pocałowałem ją w czółko i ruszyłem do salonu. Telewizor już był włączony. Na kanapie siedział  Ed. Oglądał jakiś film, gdzie odbywała się strzelanina. To zdecydowanie nieodpowiedni program dla dziesięciolatka. Sharon również zgadzała się ze mną. Gdy tylko spojrzała na ekran telewizora, zaczęła płakać. Nie widziała na nim swojej ulubionej bajki o kucykach. Próbowałem ją uspokoić, co było nie lada wyczynem.

- Nie powinieneś odrabiać lekcji? - zapytałem swojego syna, sięgając po pilot.

- Nie, tato - westchnął, przewracając oczami. Tak, z całą pewnością odziedziczył to po szatynie. Często był też marudny. - Niedawno wróciłem ze szkoły, chcę odpocząć.

- To nie film dla ciebie - powiedziałem i zmieniłem kanał. Teraz do naszych uszu dotarła radosna pieśń kucyków o przyjaźni. Sharon zaklaskała w dłonie i zaczęła skakać na moich kolanach.

- Tato! - zawołał oburzony Ed. - Ja chciałem to obejrzeć...

- Nie będziesz oglądał tamtej strzelaniny.  To nie program dla dzieci - odparłem spokojnie. - Już odpocząłeś, więc możesz wziąć się za swoje lekcje. Potem jedziemy do babci. Upiekła dla was waszą ulubioną szarlotkę.

- Ugh... - tylko to wydostało się z jego ust.

Niechętnie wstał i ociągając się, poczłapał do swojego pokoju. W tym samym czasie do salonu wszedł Louis. Mały Luke wyrywał się z jego rąk, ale szatyn zdołał posadzić go na kanapie. Dopiero wtedy zajął się bajką. Spojrzałem na Omegę i zauważyłem, że jest u kresu sił. Odłożyłem naszą małą księżniczkę i wstałem z kanapy, podchodząc do ukochanego.

- Co się dzieje? - zapytałem z troską, obejmując go w pasie.

- Nic - westchnął. - Tylko nasz syn nawrzucał do muszli klozetowej swoje figurki żołnierzyków i zapewne zapchał toaletę. Nie wspomnę o tym, że na pewno przed snem będzie chciał je mieć z powrotem. Ale to przecież nic, bo wcześniej wszedł do wanny i cały się zmoczył. Musiałem go wysuszyć i przebrać - zakończył.

- Nie denerwuj się, słoneczko - powiedziałem i skradłem małego buziaka. - Niedługo z tego wyrośnie, zobaczysz. Nie zapominaj, że zawsze ja jestem gotowy, aby pomóc, tak? Gdy z czymś sobie nie radzisz, ja pomogę.

- Gdy przebierałem Luke'a, dzwoniła wychowawczyni Theo - westchnął. - To już drugi telefon w tym tygodniu, a mamy dopiero wtorek.

- Czepiają się go, nie przejmuj się tym - zapewniłem. - Porozmawiam z nim, gdy tylko się zjawi.

Przytuliłem szatyna do siebie i złożyłem serię delikatnych pocałunków na szyi. Louis był wspaniałym partnerem. Dał mi gromadkę pięknych dzieci i najchętniej zobaczyłbym znów jego ciążowy brzuszek. Wolałem na razie o tym nie wspominać, gdyż wygoniłby mnie z sypialni, jak to było przed narodzinami Luke'a.

- Już jestem! - usłyszeliśmy głos Theo, co bardzo nas zdziwiło.

Nie brzmiał pogodnie. Powinien być jeszcze w szkole. Ruszyliśmy na korytarz. Nasz syn wyminął nas bez słowa i pobiegł do swojego pokoju, uprzednio rzucając plecak na schody. Louis westchnął cicho, a ja zacząłem masować jego ramię, aby się nieco rozluźnił. Z Theo ostatnio były malutkie problemy.

- Theo, zaczekaj! - usłyszeliśmy kolejny głos. - Przepraszam!

Przez otwarte drzwi (Theo nawet nie raczył ich zamknąć) wszedł czarnowłosy chłopak. Był w wieku Theo i chodził z nim do jednej klasy. To najlepszy kolega naszego syna, Kevin. Znali się dość długo i byli nierozłączni. Ostatnio zdarzały im się sprzeczki, jak widać.

- Um... Dzień dobry  - wydusił z siebie, gdy nas zauważył. - Ja tylko...

- Co się stało? - zapytałem.

- Ja nic... ja...

- Pójdę z nim porozmawiać - westchnął Louis i ruszył po schodach na górę.

- Wejdź, Kevin - zaprosiłem go do środka, chociaż tak naprawdę już był w domu.

Ruszyliśmy w stronę kuchni. Chłopak wydawał się zdenerwowany. Zagryzał dolną wargę, a w ręku ściskał swoją czapkę z daszkiem. Usiadł na krześle, gdy ja wyciągnąłem szklanki, by nalać soku.

- To co się dziś wydarzyło? - zapytałem, podając napój chłopakowi.

- Theo się na mnie obraził po tym, jak obroniłem go przed Scottem - powiedział powoli. - On nie jest odpowiednią osobą dla Theo, ponieważ...

- Jesteś nią ty? - podsunąłem.

Chłopak pokrył się czerwienią. Spuścił swój wzrok i przez chwilę milczał. Od dawna wiedziałem, że Theo był dla niego kimś więcej niż przyjacielem. Ja nie miałem z tym problemu, ale nasz syn jak widoczniej tak. Ogromnym zaskoczeniem dla nas było, że nasz zbuntowany synek jest... Omegą. Posiadał więcej cech Alfy, ale wraz z pojawieniem się pierwszej gorączki, zniknęła nadzieja na to, że był Alfą. Oczywiście nikt nie był zawiedziony, byliśmy dumni z syna. Z czasem pojawił się mały problem, gdyż Theo zainteresowało się sporo Alf, co niekoniecznie mu się spodobało. Wdawał się w bójki i zawsze wygrywał, czasami przeciwnicy ustępowali, aby nie zrobić mu krzywdy, co jeszcze bardziej go wkurzało. Nie czuł się słaby jako Omega i stanowił wzór dla innych Omeg.

- Bo ja chciałem tylko, aby  nikt go nie skrzywdził i uderzyłem Scotta, a wtedy Theo obraził się na mnie, ponieważ twierdzi, że by sobie poradził - wyraźnie posmutniał.

- Posłuchaj młody - zacząłem. - Theo to dosyć uparta Omega, ale ma to po swoim ojcu, nie  po mnie, ale po Louisie - zaznaczyłem od razu. - Czasem musisz go nieco ustawić do pionu.

- Nie chcę, aby mnie znienawidził...

- Od czasu do czasu gdy podniesiesz na niego nieco głosu nic się nie stanie, zresztą wiesz o czym mówię - zapewniłem. - Będzie potulny jak baranek, znam z własnego doświadczenia - zaśmiałem się. - Ale nie złam mu serca, to wciąż mój mały synek.

><><><><><><><

Witajcie wilczki!

Jak tam minął wam dzień? :D

Wiek Larryątek:  15 - Theo     10 - Ed      7- Luke       2- Sharon

Został nam ostatni rozdział! ^.^

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top