59. Będę tutaj, gdy się obudzisz
LOUIS
- Louis! - usłyszałem głośny krzyk. - Lou!
Nie reagowałem. Po prostu stałem i czekałem, aż przestanie się szarpać. Bo o to właśnie chodzi, prawda? Gdy to nastąpi, będę mógł odpocząć. Jak zwykle zabiorą mnie stąd i będę miał kilka godzin spokoju.
- Puść mnie, Louis! - odezwał się po raz kolejny.
Mruknąłem cicho, przestępując o dwa kroki do przodu, gdy się poruszył. Czemu tak walczy? To ja muszę wygrać, ja. Nie chcę umierać. Nie chcę więcej bólu. Zamknąłem oczy. Jeszcze troszkę. Czyżbym nie trafił w szyję?
- To ja, twój Harry! - zawołał. - Kochanie, to ja.
- Harry...
- Tak, to ja Loueh. Puść mnie - spróbował ponownie. - Nie zmuszaj mnie, abym zrobił ci krzywdę.
Krzywdę - pomyślałem. Oni wszyscy są źli. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po sali. Patrzyli na mnie krzywo. Na pewno tylko czekali, aby się na mnie rzucić. Głośne krzyki dobiegały z góry. Słyszałem swoje nazwisko. Znów wepchną do klatki, aby po kilku dniach przyprowadzić w to samo miejsce licząc, że tym razem zdechnę. Ale ja chcę żyć.
- Lou...
Czekałem, wciąż czekałem. Dlaczego on się nie podda? Dlaczego nie pozwoli mi żyć? Poczułem ból w łapie. Pisnąłem cicho i ostre zęby zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Chciałem to zakończyć, ale tym razem został zaatakowany mój ogon.
- Nie rańcie go - usłyszałem głos wilka.
Puściłem jego szyję i wycofałem się w kąt. Utykałem na jedną łapę. Zdziwiłem się, że nikt za mną nie poszedł. Nikt nie atakował. Pozwolili mi odejść. Powoli położyłem się na zimnej podłodze. Wciąż nie spuszczałem innych wilkołaków z oczu. Całkowicie zignorowałem krzyki mężczyzn obserwujących nas z góry. Podwinąłem ogon i oparłem łeb o swoje łapy. Byłem okropnie zmęczony, więc sen przyszedł błyskawicznie. Nawet jeśli mnie zabiją, nie będę nic czuł. To nawet dobre rozwiązanie.
*****
- Bądź ciszej, bo go obudzisz! - usłyszałem głos dobiegający z prawej strony.
- Już koniec wizyty, musisz wrócić - powiedział drugi mężczyzna.
- Daj mi jeszcze pięć minut.
- Niech będzie, Harry - westchnął.
Harry... Harry to moja Alfa. Ten zapach... To musi być on. Powoli otworzyłem powieki. Promienie słońca raziły mnie w oczy. Było tu bardzo jasno, nie przywykłem do takiego światła. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem swoją własną, zabandażowaną łapę. Nadal byłem w wilczej formie. Nawet nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Poruszyłem swoją kończyną, która przesunęła się o dwa centymetry w bok. To przykuło uwagę osób znajdujących się w tym pomieszczeniu.
Zielonooki mężczyzna pojawił się w zasięgu mojego wzroku jako pierwszy. Miał ciemnobrązowe, kręcące się przy końcach włosy. W jego oczach widziałem troskę. Ostrożnie podszedł do mnie i jeszcze delikatniej dotknął swoją dłonią. Jego palce przeczesały gęstą sierść na grzbiecie. Było to przyjemne uczucie.
- Lou - szepnął. - Tak się cieszę, kochanie.
- Dobra, masz pół godziny. Strażnicy cię odprowadzą - usłyszałem drugi głos, dochodzący z daleka. - Tylko bez numerów, Styles.
Młody mężczyzna wcale się tym nie przejął. Wciąż patrzył na mnie, powoli głaszcząc ręką. Ja ciągle wpatrywałem się w zielone tęczówki, które przynosiły spokój i uczucie bezpieczeństwa. Spróbowałem znów się ruszyć, ale nie dałem rady wstać. Czułem, jakby moje ciało ważyło tonę i nie było w stanie oderwać się od podłoża.
- Jestem tu, Lou - powiedział tak samo cicho, jak wtedy. - Nie musisz się niczego obawiać. Powinieneś jeszcze odpocząć.
Przesunął rękę w stronę mojego łba. Teraz jego smukłe palce głaskały mnie między uszami, a z moich ust wydobyło się zawstydzające westchnienie. To sprawiło, że mężczyzna się uśmiechnął, ukazując dołeczki.
- Nie chcę umierać - pomyślałem.
- Nie umrzesz, Lou - odparł od razu, słysząc moje myśli. - Tu jesteś bezpieczny. Twoje rany niedługo się zagoją, a siły powrócą. Musisz tylko odpoczywać.
- Nie chcę tam wracać.
- Nigdy tam nie wrócisz, byłeś taki dzielny i odważny - powiedział. - Kocham cię, Lou.
- Harry...
- Poznajesz mnie! - ucieszył się. - Tak się o ciebie bałem, malutki.
- Ten zapach, jest taki słodki - odparłem. - Jesteś moim Alfą, prawda? Bo ja czuję, że to ty.
- Jestem twój na zawsze, Lou - powiedział poważnie. - Jak odpoczniesz, wszystko sobie przypomnisz. Spróbuj zasnąć - powtórzył to kolejny raz.
- Czy możesz potrzymać mnie za ręk... łapę? - zapytałem z nadzieją.
- Naturalnie, kochanie - uśmiechnął się lekko.
Położył swoją dłoń na mojej łapie, która była znacznie większa. Czułem ciepły dotyk, powoli gładził wierzch mojej łapy. To było uspokajające.
- Mogę zasnąć, prawda?
- Tak. Będę tutaj, gdy się obudzisz. Obiecuję, Lou.
><><><><><><><><
Witajcie wilczki!
Jak minął wam dzień? ^.^
U mnie jak zwykle, czyli nudno.
Dobranoc ♥
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top