53. Wygra i przeżyje
HARRY
Względnie byliśmy wolni przez trzy dni. Cały nasz bunt był śmieszny i nieprzemyślany. Ucieczka z więzienia była niemożliwa. Aby się wydostać, musiały minąć nam lata odsiadki, ale istniał drugi sposób, jakim jest śmierć. Dzięki Benowi, temu strażnikowi, który spędził dwa dni w strachu i zamknięciu, udało mi się pozamykać wszystkie wilkołaki, tym samym ratując nasze życia. Nie sądziłem, że więzienie ma takie zabezpieczenia. Jednym słowem wszyscy mieliśmy przekichane.
- Popisy twojego heroizmu oglądałem już kilka razy - odezwał się Smith. - Dyrektor więzienia nie mógł się nadziwić, że sam zapoczątkowałeś ten pożal się Boże bunt. Muszę powiedzieć, że nie doceniałem cię, Styles.
- Gdzie jest Louis?! - warknąłem, gdy paplał przez kolejne długie minuty. - Powiedz mi gdzie on jest.
- On nie jest już moim zmartwieniem - odrzekł. - Sprzedałem go prawie darmo, ponieważ byłem winny Grandowi sporą sumkę za to, aby Tyler cię wtedy nie rozszarpał. Skoro nie było szczeniaka, zadowolił się Omegą. Nie mój interes - wzruszył ramionami.
- Dajcie mu już spokój - kontynuowałem. - Stracił dziecko, nie sprowadzajcie na niego więcej cierpienia.
- Wzruszająca gadka, doprawdy Styles - zaśmiał się. - Aż się wzruszyłem.
Starł niewidzialną łzę z policzka i spojrzał na mnie uważnie. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. To ja byłem pierwszym, który odpuścił. Cofnąłem się wgłąb celi i usiadłem na łóżku. Antony został po drugiej stronie krat. Stał z rękami złączonymi za plecami. Obok niego nie było strażników.
- Jak plecy? - zapytał po chwili ciszy.
Nawet na niego nie spojrzałem. Oparłem łokcie o kolana i schowałem twarz w dłoniach. Czekałem, aż sobie pójdzie.
- Widziałem, jak grupka tych kundli rzuciła się na ciebie, to musiało boleć - przyznał. - Podziwiam cię, wilku. Czasami mnie zaskakujesz. Dawno nie walczyłeś, prawie rok, a forma taka sama.
- Mam walczyć, tak? - zapytałem. - Po to interesujesz się moim stanem zdrowia? Skoro tak, możesz wziąć mnie tam nawet dzisiaj.
- Chcę, abyś wygrał - odrzekł. - Czujesz się na siłach?
- A oddasz mi mojego Lou? - zapytałem - Pozwolisz mu tu wrócić?
- To może zawrzyjmy umowę... - uśmiechnął się szeroko. - Wygrasz pięć walk po kolei i wtedy dostaniesz swoją małą sukę.
- Nie mów tak o nim - zgrzytnąłem zębami. - Trzy walki, to i tak dużo.
- Hmm... niech będzie - pokiwał głową. - Po starej znajomości. Bądź gotowy za dwa dni.
Odsunął się od krat i powolnym krokiem kierował się korytarzem do wyjścia. Jego kroki jeszcze przez chwilę było słychać, po czym zrobiło się cicho. Westchnąłem i położyłem się na łóżku. Moim zajęciem przez kilka godzin było wpatrywanie się w sufit. Byłem niespokojny.
Musiałem wyjść z trzech następnych potyczek cało. Kiedyś nie było to aż tak istotne, jak teraz, ponieważ właśnie teraz miałem rodzinę, kochanego chłopaka oraz małego synka. Zamierzałem poprosić kiedyś Louisa o rękę, wzięlibyśmy ślub i spędzili resztę życia przy swoim boku. Brzmiało pięknie i miałem nadzieję, że kiedyś będzie to prawdziwe.
- Wszystko w porządku, Harry? - usłyszałem głos Charliego.
Podniosłem się i spojrzałem na niego. Otwierał właśnie drzwi, aby dostać się do środka. Wszedł i usiadł obok mnie. Posłałem mu lekki uśmiech.
- Jak się trzyma Lou? Co u niego? - zapytałem.
- Jest... okej - odparł, nawet na mnie nie patrząc.
- Charlie... Powiedz mi co z nim - poprosiłem.
- Chcą wystawić go do walki - powiedział cicho. - Dzisiaj, Harry.
Zerwałem się z miejsca i zacząłem nerwowo chodzić po celi. To nie mogła być prawda. Mój maluszek nie mógł walczyć. Był taki kruchy i nie chciałem, aby spotkała go krzywda. On tam może nawet zginąć! Co będzie z naszym synkiem wtedy? Co, jeśli obaj zginiemy?!
- Musisz mu pomóc, proszę - spojrzałem na niego uważnie.
- Nie mogę - pokręcił głową bezradnie.
- Ja błagam - złapałem go za koszulę. - Nie pozwól mu zginąć.
- Pilnują go, Harry - powiedział. - Nie mogę nic zrobić. Przy nim siedzi trzech strażników wraz z Grandem. Pewnie już teraz go tam zabierają.
Puściłem go i usiadłem na podłodze, łapiąc się za włosy, pociągając za nie. Niech wezmą mnie, nie jego. Ja dam radę, ja mogę walczyć nawet dzisiaj. Tylko nie mój kochany chłopiec.
- Louis kazał ci przekazać, że bardzo cię kocha - kontynuował po chwili. - Gdyby coś mu się stało prosił, abyś zajął się waszym dzieckiem.
- To Louis, jemu nic nie może się stać - powiedziałem. - Da sobie radę, to silny wilk. Wygra i przeżyje.
><><><><><><><><><
Witajcie wilczki!
Z okazji zmartwychwstania (ciekawe na jak długo) mojego telefonu łapcie rozdział ^.^
Telefony nie lubią kąpieli, pamiętajcie o tym! XD
Przepraszam za błędy, rozdział sprawdzany na szybko ;)
Miłego wieczoru!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
><><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top