4. Nie chcesz chyba, by pogryzł mój drogi garnitur
LOUIS
- Wychodź wilczku. - odezwał się strażnik.
- Nie chcę. - odparłem i ukryłem twarz w poduszce.
- Nie chcesz śniadania? - zdziwił się mężczyzna.
Spojrzałem na niego chwilę i westchnąłem. Był to Charlie, jedyny normalny strażnik. Inni zawsze stosowali przemoc i bili po głowie kiedy tylko nadarzała się okazja. Czarnowłosy był w porządku. Można było z nim porozmawiać. Nie traktował cię jak głupie, nierozumne zwierzę.
Byłem głodny, ale nie czułem się z dobrze. Wiedziałem co to oznacza - gorączka. Kilka minut temu zrobiło mi się gorąco. Chętnie zostałbym tutaj i nigdzie się nie ruszał. Bardzo źle przechodziłem tą przypadłość Omeg. Inni jakoś sobie radzą, ale mnie zdarzało się, że nie miałem siły nawet wstać z łóżka.
- Louis... - popatrzył na mnie uważnie.
- Dasz mi jakieś tabletki przeciwbólowe? - zapytałem z nadzieją.
- One na was nie działają, przerabialiśmy już to. - westchnął. - Gorączka?
Skinąłem tylko głową. Podszedł bliżej i oparł się o kraty. Gdybym ja tak zrobił, to skończyłbym z poparzeniami. To nie jest ani trochę przyjemne. Aż się wzdrygnąłem na tą myśl.
- Ile to u ciebie trwa?
- Tydzień, tak myślę. Czasami jest dłużej o dzień, dwa. - wyjaśniłem. - Mogę tu zostać?
- Dobrze wiesz, że muszę cię przyprowadzić, ale...
- Ale? - popatrzyłem na niego uważnie.
- Znów nagnę dla ciebie zasady. - odparł. - Przyniosę ci butelki wody i coś do jedzenia. Chyba to nie więzienie, a hotel...
- Z marudną obsługą i niewygodnym łóżkiem. - zaśmiałem się. - No i jeszcze te kraty...
- W zasadzie to za co siedzisz? Nigdy mi nie powiedziałeś.
- Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. - odparłem i przekręciłem się na bok, plecami do niego.
Usłyszałem jak podchodzi. Przewróciłem oczami i po chwili poczułem, jak złapał mnie za ramię. Postanowiłem udać, że śpię.
- Nie wyglądasz na mordercę. - kontynuował. - Jesteś miły i sympatyczny. Zachowujesz się czasem jak dziecko w sali zabaw. Ostatnio narobiłeś takiego bałaganu na stołówce... - potrząsnął mną znowu.
- Jeszcze raz, a cię ugryzę. - ostrzegłem.
Szybko cofnął rękę, na co się zaśmiałem. Odwróciłem się do niego przodem, cały czas chichocząc. Spojrzał na mnie groźnie, lecz po chwili się uśmiechnął. Zerknąłem w stronę wyjścia, które aż prosiło się o ucieczkę. Mogłem bez problemu uciec z celi, ale daleko bym nie zaszedł. Nawet w drodze na stołówkę pokonujemy kilkanaście drzwi.
- Powiedz, Tommo. - nalegał. - Co ci zależy?
- Jesteś upierdliwy. - jęknąłem. - To moja tajemnica. Gdy już będę opuszczał to miejsce, wtedy ci powiem.
- Czyli za ile? - zainteresował się.
- Jeszcze trochę posiedzę. - odparłem. - Nie powinieneś wyprowadzać tych piesków na jedzenie? Po co tu stoisz?
- Jesteś naprawdę nieznośny. - mruknął, ruszając na korytarz.
Zamknął moją celę i przez chwilę się we mnie wpatrywał. Poprawiłem swoją poduszkę i przyłożyłem do niej twarz. Chciałem znów zasnąć. Sen to najlepszy sposób na gorączkę. Jeszcze tyle dni mordęgi przede mną. Nie jest komfortowe zadowalając się własnymi palcami. Potrzebowałem Alfy! Powinni mieć ich wypożyczalnię. Nie pogardziłbym jakimś przystojnym blondynem o brązowych oczach.
Zacząłem wyobrażać sobie mój ideał partnera. Na pewno musiałby być wysoki i nie za otyły. Powinien być również troskliwy i opiekuńczy. Budziłby postrach wśród inny, ale dla mnie zawsze łagodny i czuły. Mógłbym owinąć sobie go wokół palca, a on spełniałby wszystkie moje zachcianki. Zamieszkalibyśmy w małym domku na obrzeżu miasta i wiedlibyśmy spokojne, szczęśliwe życie z gromadką dzieci. Oczywiście, że myślałem o rodzicielstwie. Byłbym dobrym rodzicem. Malutkie wilczki byłyby piękne, zdrowe i silne. Ja mógłbym zajmować się ogrodem, dbać o kwiatuszki, drzewa i...
- Wstawaj! - usłyszałem głośne warknięcie.
Czasami zastanawiałem się czy zwykli ludzie nie mieli czegoś z wilków. Podniosłem się do pozycji siedzącej. Zdziwiłem się na widok innego strażnika. Charlie przecież pozwolił mi zostać. Każdy był przydzielony do wyznaczonej grupki wilkołaków, więc czego chciał?
Spojrzałem na niego znudzony. Jeśli znów zamierza mnie bić, to ma pecha. Minuty dzieliły mnie od gorączki, więc byłem wkurzony. Jak kobieta przed okresem. - zaśmiałem się cicho. Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie, lecz otworzył celę. Wszedł do środka, w ręku trzymając podłużny, srebrny pręt. Tchórz. - pomyślałem.
- Podejdź bliżej, aby mógł cię obejrzeć. - mruknął, wskazując srebrnym przedmiotem na miejsce przed sobą.
- Nie jestem dziełem sztuki, by mnie podziwiać. - parsknąłem. - Przystojny jestem, to fakt...
Zanim zdążyłem chociażby się roześmiać, poczułem piekący ból przy ramieniu. Uderzył mnie tym żelastwem, które oparzyło mi skórę. Syknąłem cicho i odskoczyłem na drugi koniec łóżka.
- Sadysta! - warknąłem. - Zaraz wbiję ci ten pręt w...
- Ale narwany. - usłyszałem drugi głos, który przerwał moje zdanie.
Do celi wszedł mężczyzna w garniturze. Uśmiechał się szeroko i zdawał się dobrze bawić. Już mi się nie podobał. Arogancki i pewny siebie. A gdybym tak go ugryzł w nogę i...
- Wstań, wilczku. - powiedział spokojnie. - Chcę cię tylko zobaczyć.
- Ślepy jesteś? - warknąłem.
- Spokojnie. Chyba nie chcemy, aby komuś stała się krzywda? Wstań, mały.
- Nie jestem mały! - zawołałem, krzywiąc się, gdy srebrny pręt spotkał się z moją twarzą.
Syknąłem i złapałem się za policzek. Bolało! Zgrzytnąłem zębami i poczułem rosnącą złość, chociaż to mało powiedziane. Rozszarpię go! Zostawię po nim tylko parę butów. Akurat nie jadłem śniadania. Facet wygląda na tłuściutkiego. Oblizałem usta i poczułem jak serce przyspiesza swoje uderzenia.
Facet w garniturze przestał się uśmiechać. Strażnik dziwnie pobladł. Którego najpierw? Nie zszedłem z łóżka, tylko zeskoczyłem z niego pod postacią wilka. Wciąż byłem drobny jak na wilkołaka, ale dużo większy od psa czy zwykłego wilka. Powoli zacząłem zbliżać się do pracownika więzienia. Uniósł już swoją jedyną broń, którym był kawałek tego przeklętego żelastwa. Jeśli mnie nim dotknie, straci nogę.
- Stój! - zawołał.
Warknąłem głośniej, na co mężczyźni powoli się wycofywali. Bali się. Widziałem strach w ich oczach. Tylko dodawało mi to pewności siebie. Mężczyzna w garniturze wyszedł jako pierwszy. Skoczyłem na strażnika, a tamten zamknął kraty. Zostało nas dwóch. Tłuścioszek był bez szans. Drżącymi rękami ściskał jedyna broń, jaką posiadał. Niewiele się ona mu zda.
- Proszę otworzyć kratę! - krzyczał. - Panie Smith!
- Uspokój tego wilka i dopiero to zrobię. Nie chcesz chyba, by pogryzł mój drogi garnitur. - odparł spokojnie.
- Pomocy! - krzyknął, uciekając w kąt pomieszczenia.
Próbował schować się pod łóżko, ale i tam dam radę go dosięgnąć. Miałem niezłą zabawę. Nie atakowałem, tylko się zbliżałem. Lubiłem widzieć strach w oczach tych sadystów. Zwykle to ja uciekałem po kątach, gdy przychodzili do celi i dla rozrywki bili tymi prętami lub razili prądem. Pamiętam jak okropnie piszczałem, gdy pod postacią wilka próbowałem wczołgać się pod łóżko. Żaden nawet się nie zawahał. Ja też nie będę.
Teraz dzielił mnie niecały metr od strażnika. Wciąż trzymał pręt, gotowy do obrony. Może i oparzę sobie pysk, ale mu go zabiorę, a potem...
- Louis! - usłyszałem znajomy głos.
Odwróciłem się w stronę wyjścia. Po drugiej stronie stał Charlie. Trzymał butelkę wody i miskę z jedzeniem. Odsunął tego całego Smitha i wszedł do środka. Patrzył ze strachem na mnie. On nie musiał się niczego obawiać. Nie zrobiłbym mu krzywdy.
- Louis, proszę. - widziałem w jego oczach smutek.
Spuściłem spojrzenie w dół i odwróciłem się od strażnika. Ruszyłem do przyjaciela. Trąciłem go pyskiem, a ten drżącą dłonią zaczął przeczesywać moje futro. Uwielbiałem, gdy drapał mnie za uszkiem. W wilczej postaci oczywiście! Lubiłem się łasić jak kot, z czego czasem żartował.
- Przepraszam. - powiedział.
Nie rozumiałem go. Za co mnie przepraszał? Wszystko stało się jasne kilka sekund później. Poczułem jak wbił we mnie igłę. Spojrzałem na niego pytająco, ale nic nie powiedział. Stał przy mnie i gdy łapy nie były w stanie dłużej utrzymać mojego ciężaru, przytrzymał mi głowę, delikatnie układając na ziemi. Wciąż czułem jego dłonie na swojej szyi, którą rozmasowywał po zastrzyku.
- Jest idealny. - odezwał się Smith. - Dostarczcie go do sektora A.
Słyszałem jak sobie poszedł, lecz oprócz tego usłyszałem inne kroki. Strażnik, który niemalże wciskał się pod łóżko podszedł do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Odepchnął Charliego i z całej siły zaczął tłuc mnie po brzuchu. Piski i skomlenia wydostawały się z mojego pyska. Nie mogłem się nawet bronić.
- Co ty wyprawiasz?! - zawołał Charlie, zabierając mu pręt.
Sam zamierzył się na swojego kolegę po fachu, tak, że tamten zgiął się w pół. Próbowałem dostrzec coś jeszcze, ale powieki same mi opadały. Nic nie mogłem na o poradzić.
- Nie bój się, Louis. - usłyszałem spokojny głos. - Wszystko będzie dobrze, nie bój się.
Po tych słowach zasnąłem. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Czy zrobiłem coś złego? Dlaczego mnie uśpili? Poniosło mnie trochę, ale tylko troszeczkę! Nie było sensu wbijać we mnie igły. Nienawidzę ich!
><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie wilczki!
Ten rozdział jest dłuższy od ostatniego, ma prawie 1,5k wyrazów ^.^
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
><><><><><><><><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top