39. Ktoś tak uroczy nie mógł za bardzo nabroić


LOUIS

Nie odzywałem się do Harry'ego. Minęło kilka godzin od jego okropnych słów. Jak on mógł naprawdę pomyśleć o zabójstwie naszego skarbu? Dlaczego ten malutki wilczek ma płacić tak wielką cenę za naszą głupotę. Nie powinienem pozwolić zbliżyć się do siebie Stylesowi. Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślałem...

Leżałem tyłem do Alfy. Słyszałem to, jak wiercił się na łóżku. Co jakiś czas chciał nawiązać rozmowę, ale milczałem. Potrzebowałem sobie to wszystko przemyśleć. Zacisnąłem mocno zęby, by nie pozwolić szlochowi wydostać się spomiędzy moich ust.

- Loueh... - szepnął zielonooki.

Poczułem jego dłoń, która gładził moje plecy. Zadrżałem na jego dotyk, ale tym razem nie odsunąłem się. Minęło kilka minut, gdy odwróciłem się do niego przodem i wtuliłem w  klatkę piersiową. Bez zbędnych słów przygarnął mnie do siebie i pozwolił, aby jego koszulka chłonęła moje łzy.

- Już dobrze. - szepnął, delikatnie nas kołysząc.

- J-a nie wiem... nie wiem, co mam zrobić, Harry. - wyznałem, krztusząc się łzami.

Czułem się okropnie. Mogłem to zwalić na hormony, ale nie wiem w którym etapie cięży ma się wahanie nastrojów. Kompletnie się na tym nie znałem. Ciąża to coś, na co powinno się przygotować. Powinniśmy przede wszystkim być wolni, mieć małe mieszkanko, gdzie urządzilibyśmy pokoik dla naszego maleństwa. Powinienem przeczytać wszystkie poradniki odnośnie zajmowania się małymi dziećmi. Ale życie czasami zaskakuje...

- Myślisz, że... powinienem je  usunąć? - zapytałem, spoglądając na jego twarz.

Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Pokręcił głową i pocałował mnie najpierw w czoło, potem w kącik ust. Mocno mnie  do siebie przytulił.

- Poradzimy sobie, kochanie. - zapewnił. - Ja już o tym myślałem i wiem, że najgorszym błędem by było zabicie naszego maluszka. To prawdziwy skarb.

- A-ale Smith...

- Poradzimy sobie, tak? - uśmiechnął się lekko. - Jestem twoją Alfą, kochanie. Będę o was walczył. Nie pozwolę  skrzywdzić.

- Boję się... - szepnąłem.

- Obiecuję. - dodał. - Wszystko będzie dobrze. Nie możesz się denerwować w twoim stanie. Stres szkodzi naszemu maleństwu, więc nie myśl już o tym, Lou.

Pokiwałem głową i zamknąłem oczy. Harry był bardzo troskliwy. Bałem się, że jeśli odbiorą nam nasze szczenię, on mnie zostawi. Może pomyśli sobie, że jestem złą Omegą, skoro nie będę w stanie obronić własnego dziecka.

- Powiedziałem już, abyś o tym nie myślał. - usłyszałem po chwili.

Spojrzałem na niego zdziwiony. Odgarnął moje karmelowe kosmyki z czoła i dłonią potarł policzek.

- Czuję, że się denerwujesz poprzez więź. - wytłumaczył. - Twoje serce również szybko bije. Chciałbyś pójść spać?

- Nie. - zaprzeczyłem ruchem głowy. - Ostatnio ciągle śpię.

- To normalne. - stwierdził. - Ale w porządku, na co masz teraz ochotę?

- Chciałbym porozmawiać. - odparłem. - Powinniśmy porozmawiać już dawno.

- Przecież zawsze to robimy, słoneczko. - zmarszczył brwi.

- Szczerze porozmawiać. - zaznaczyłem.

Odsunąłem się nieco od niego i spojrzałem w zielone tęczówki. Wyglądał na zaskoczonego, ale po chwili skinął głową i się uśmiechnął. Starłem ostatnią łzę ze swojego policzka i zagryzłem dolną wargę. Próbowałem skupić swoje myśli. To miała być poważna rozmowa. Już dawno się na nią zbierałem, ale nigdy nie miałem dość odwagi.

- Chcę, abyśmy wszystko sobie wyjaśnili, poznali się lepiej. - wytłumaczyłem.

- W porządku. - skinął ponownie głową i czekał, aż zacznę.

- To może zaczniemy od najgorszej sprawy. - zadecydowałem. - Za co tutaj trafiłeś?

- Zabiłem człowieka. - wyznał. - W samoobronie, on mnie napadł i to był nieszczęśliwy wypadek. Posądzili mnie o ten napad, co było totalną bzdurą. - westchnął. - Tylko się broniłem...

- Nie było świadków? - zdziwiłem się.

- Owszem. - zaśmiał się nerwowo. - Byli, ale wszyscy zgodnie potwierdzili, że to ja byłem agresorem i to ja rzuciłem się na tamtego chłopaka. Wcale mnie to nie dziwi... Jestem przecież wilkołakiem. W moim miasteczku ludzie nie znoszą takich jak my.

- To mamy podobnie. - przyznałem. - Przykro mi, Hazz...

- Przynajmniej poznałem tutaj uroczą Omegę, w której zakochałem się po uszy. Jak widać pobyt tutaj ma kilka plusów. - zaśmiał się. - A jak było z tobą? Ktoś tak uroczy nie mógł za bardzo nabroić.

Spojrzałem na pofałdowany koc. Co miałem mu powiedzieć? Nie jestem taki, jaki się wydaję. Może daleko mi do prawdziwego zabójcy, ale tak... zabiłem kogoś  i wcale nie czuję się winny. Nie żal mi było tamtego chłopaka. Zasłużył. Może jedyne czego żałuję to tego, że nie dopadłem pozostałych dwóch oprawców, którzy niepokoili moją rodzinę. Wciąż żyli.

- Loueh?  - Harry delikatnie złapał mnie za dłoń, patrząc w oczy.

- Ja... też zabiłem. I to nie był przypadek, Hazz. - odwróciłem ponownie swój wzrok, bojąc się jego reakcji.

><><><><><><><><><

Witajcie wilczki!

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

><><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top