36. Nie wiedziałem, że taki szybki strzelec z ciebie, Styles
HARRY
- Mam dla nas wszystkich dobrą nowinę, wilczki! - zawołał Smith.
Podniosłem głowę z poduszki i spojrzałem na niego z nienawiścią. Louis poruszył się przez sen, lecz po chwili znów się we mnie wtulił. Pogładziłem go po policzku i pozwoliłem dalej spać. Nie będzie mi jakiś burak budził mojego chłopca. Musi się tak wydzierać? Jak ma sprawę, to niech wejdzie do środka, a nie stoi na korytarzu ze swoją obstawą. Chyba nadal nie ma na tyle odwagi. Z pewnością nie wyszedłby cało. Już ja bym się o to postarał...
- Gratuluję przyszłym rodzicom. - kontynuował. - Ta Omega ma w sobie moją przepustkę do bogactwa.
- To jest nasze dziecko, nie twoje. - warknąłem. - I to jest dziecko, nie przedmiot. Możesz o nim zapomnieć.
- Zawsze wychodzi na moje, zapomniałeś już? - zdziwił się.
- Daj nam spokój. - powiedziałem. - Idź pobawić się w wisielca.
- Harry, Harry, Harry... - pokręcił głową z uśmiechem. - Kiedyś pozwolę wam zobaczyć się z tym wilczkiem, kiedy będzie na arenie. Dostaniecie darmowe wejściówki.
Opadłem z powrotem na poduszkę. Odgarnąłem kosmyki włosów z czoła Louisa i złożyłem na nim pocałunek. Dobrze, że spał i nie musiał słuchać tych bzdur. Tylko by się niepotrzebnie denerwował. Ale Smith nie odpuścił. Podszedł bliżej pod kraty, chwytając się zdrową ręką pręta.
- Nie chcesz wiedzieć nic więcej o swoim wilczym dziecku? - zapytał.
- Nic od ciebie nie chcę. - mruknąłem.
- Drugi miesiąc. - kontynuował. - Nie wiedziałem, że taki szybki strzelec z ciebie, Styles. - zaśmiał się. - Ale to była dla mnie niespodzianka! Wiedziałeś o tym, prawda?
Nic się nie odezwałem. Zamknąłem oczy i próbowałem usnąć, co szło z mizernym skutkiem. Smith wciąż stał po drugiej stronie krat i non stop paplał.
- Omega musi dużo pić i jeść owoce i warzywa. Nie przejmuj się, już o to zadbałem. Będą przynosić wam jedzenie pięć razy w ciągu doby. Powiedziałem Nickowi, to ten lekarz. - wyjaśnił. - Że ciągle śpi, ale zapewnił, że to normalne. Tak samo jak mdłości...
- Jaki się zrobiłeś troskliwy... - sarknąłem. - Zostaw nas w spokoju i daj Louisowi pospać, bo przez ciebie zaraz przyśnią mu się koszmary.
- Nick powiedział, aby Omega wyszła na Słońce, bo to poprawi mu samopoczucie i takie tam. - westchnął. - Chyba zgłupiał, jeśli myśli, że wypuszczę taką fortunę z celi. Kiedy ostatni raz wychodziłeś na świeże powietrze?
- Kilka miesięcy temu. I wychodziłbym ciągle, gdybyś mi tego nie zakazał. Tak bardzo bałeś się o mnie, że uwięziłeś w tej klatce i jedynie gdzie mogę wychodzić to na stołówkę czy pod prysznice. Inni mogą rozprostować kości i spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. A teraz pozbawiłeś tego Louisa. Mógłbyś chociaż jemu odpuścić.
- A jak ktoś skrzywdzi małego wilczka? Może ktoś go popchnie i straci dziecko?
- Dlatego ja zawsze go chronię. - mruknąłem.
- Niech będzie. - westchnął. - Po obiedzie wyjdziecie na plac, ale tylko na godzinę.
Uśmiechnąłem się lekko tak, aby nie widział. W końcu ujrzę Słońce nie przez okno, a na żywo. Czułem się jak małe dziecko, które dostało lizaka.
- Wpadnę jutro. Zadzwonię po Nicka, aby jeszcze raz przebadał Omegę. Powinien upewnić się, że wilczkowi nic nie dolega i dobrze się rozwija.
Nic się nie odezwałem. Odszedł i zostawił nas samych. Louis w dalszym ciągu smacznie sobie spał. Zdziwiłem się, że nie obudził się podczas naszej rozmowy. Nie byliśmy szczególnie cicho. Kilka minut poleżeliśmy, aż przyszedł Charlie z jedzeniem. Na talerzach znajdowało się przepyszne jedzenie. Już sam wygląd zachęcał do jedzenia, nie co te papki, które serwowali na stołówce. Połowę talerza zajmowały brokuły, na nim była też przyrządzona pierś z kurczaka. Wiedziałem, że Lou zasmakuje. Delikatnie obudziłem szatyna. Mruknął coś pod nosem i próbował odgonić mnie jak natrętnego insekta. Postawiłem tacę przed nim i obserwowałem, jak pociąga nosem. Był to uroczy widok. Po chwili otworzył oczy i spojrzał na jedzenie. Podniósł się i uśmiechnął.
- W końcu coś jadalnego. - stwierdził. - Dużo tego.
- Musisz mieć siłę za dwojga, Lou. - szepnąłem. - W końcu się o ciebie zatroszczą.
- Ty się już troszczyłeś. - zauważył. - Razem z Charliem załatwiliście witaminy, aby dzidziuś był silny i zdrowy.
- Tak, to prawda. - spuściłem wzrok. - Bałem się, że to one ci zaszkodziły...
- Nie gadaj bzdur... Przecież nigdy nie skrzywdziłbyś naszego maleństwa. - zaśmiał się. - A teraz jedz, bo to wygląda niezwykle smakowicie.
To prawda, podjąłem już decyzję i nie było nią zabicie naszego maleństwa. Było mi głupio, że w ogóle o tym pomyślałem i rozważałem to. Louis by mi tego nie wybaczył, a przez poronienie tylko by się zadręczał. Postanowiłem zawalczyć o nasze szczenię. Gdy Charlie przyniósł tabletki, które miały zabić naszego wilczka, od razu je wyrzuciłem. Poprosiłem w zamian o witaminy, ponieważ zauważyłem, że Louis stracił apetyt i na nic nie miał siły. Miałem tylko nadzieję, że postąpiłem słusznie.
><><><><><><><><
Witajcie wilczki!
Jak mija wam niedziela?
Miłego dnia! Xx
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top