33. Obiecaj, że nic mu się nie stanie


HARRY


Minął kolejny dzień. Louis z dnia na dzień robił się coraz to bardziej podekscytowany naszym maluszkiem. Można wręcz powiedzieć, że skakał ze szczęścia. Charlie przynosił mi tabletki dla szatyna, które ten zażywał rano przy śniadaniu. I wydawało się, że wszystko było w porządku. 

Rozmawiałem z Louisem na temat dziecka. On również dostrzegł niebezpieczeństwo ze strony Smitha. Zapewniłem go, że będę ich bronił i to chyba nieco go uspokoiło. Ledwo co pojawiło się przypuszczenie o byciu w ciąży, już pokochał dzidziusia. Był wspaniałą Omegą. Gdyby nie więzienie, mielibyśmy wspaniałe życie. Szatyn troszczył się o nienarodzone szczenię i codziennie kazał mi mówić do brzuszka, twierdząc, że wtedy ono czuje się bezpiecznie.

- Odsuń się, bo zgnieciesz nasz skarb. - zawołał Tomlinson, odpychając mnie  od siebie.

Przewróciłem oczami i westchnąłem. Był za bardzo przewrażliwiony. Jeśli teraz tak się zachowywał, to gdy utraci dziecko, bardzo się załamie. Jak ja powinienem się wtedy zachować? Jak mógłbym go pocieszyć?

- Jeszcze naszego skarbu nawet nie widać. - odparłem. - Daj się poprzytulać.

- Możesz to zrobić ostrożnie, Harold. - pouczył mnie. - I trzymaj swoją Hazzakondę z daleka.

- O co ci znów chodzi? - mruknąłem. - To nie moja wina, że też potrzebuję odrobinę twojej uwagi...

- Cały czas ją ci okazuję. - zauważył.

- Chyba, że masz na myśli ciągłe zwracanie mi uwagi, gdy zbyt mocno cię przytulę lub głośno chrapię w nocy...

- Kocham cię, Harry. - szepnął.

Te trzy słowa sprawiły, że złagodniałem. Louis był czasem nieznośny, ale nie tylko on. Denerwowałem się i on to wyczuwał. Ciągle pytał się o moje samopoczucie, a ja zawsze kłamałem, że wszystko jest w porządku. Tak naprawdę nic takie nie było.

- Też cię kocham, Lou. - odpowiedziałem i pocałowałem go w czubek głowy.

Zamknął oczy i pozwolił mi drapać siebie po głowie. Sam trzymał dłonie na swoim brzuchu. Cichutko nucił jakąś piosenkę. Często to robił. Podejrzewałem, że to go nieco uspokajało.

Usłyszałem kroki na korytarzu. Spojrzałem w tamtą stronę. Bałem się, że przyszedł Smith. Na szczęście tak się nie stało. Pod naszą celą zatrzymał się Charlie. Otworzył ją i powiedział, że możemy pójść się umyć. Lou uśmiechnął się szeroko i ochoczo podniósł się z łóżka. Poprawił swoją bluzkę, która odkrywała jego brzuch. Wstałem zaraz za nim i założyłem buty. Wyszliśmy na korytarz.

- Jak się dziś czujesz? - zapytał strażnik.

- Chyba okej. - wzruszył ramionami szatyn.

Podszedłem do swojej Omegi i objąłem ją ramieniem. Pocałowałem w skroń, a w zamian zostałem obdarowany krwistym rumieńcem na twarzy swojej miłości. Charlie uśmiechnął się szeroko i poprowadził nas do pomieszczenia z prysznicami. Znów zostawił nas samych.

- Przyjdę jak zawsze. - odezwał się. - Będę po drugiej stronie, jak coś.

- W porządku. - skinąłem głową.

Podszedłem do ławeczki, gdzie znajdowały się złożone w kostkę czyste ręczniki oraz ubrania. To zapewne Charlie je przyszykował. Bardzo o nas dbał i szczerze go polubiłem. Kto by pomyślał, że przy pierwszym naszym spotkaniu pragnąłem odgryźć mu głowę?

- Pomogę ci się rozebrać. - zaśmiałem się widząc, jak szatyn walczy ze spodniami.

Podszedłem do niego szybko i najpierw pozbyłem się z niego bluzki, a potem spodni wraz z bokserkami. Z butami już zdążył sobie poradzić. Nie czekając dłużej, zrobiłem to samo.  Uwielbiałem nasze prysznice. Siedząc całe dnie w celi może wydawać się to oczywiste. Takie wyjście czy to do kąpieli czy na stołówkę to atrakcja.

Odkręciłem kurek z wodą i gdy upewniłem się, że temperatura jest właściwa, pozwoliłem Omedze wejść. Zająłem miejsce obok niego. Pomogłem mu się umyć.

- Dobrze wiem, że robisz to tylko dlatego, aby mnie obmacywać. - zaśmiał się, wytykając mi język.

- To dobrze myślisz.  - przyznałem, liżąc go po nosie.

- Pomożesz mi umyć włosy? - zapytał.

- Naturalnie, promyczku. - odparłem, sięgając po szampon.

Wylałem nieco płynu na rękę i wmasowałem w karmelowe kosmyki włosów. Louis czemu zwyczaj cichutko zamruczał i sam się nadstawiał, abym go drapał po głowie. Gdy skończyłem, popchnąłem go delikatnie, aby znalazł się pod strumieniem wody. Miał zamknięte oczy, aby piana mu się do nich nie dostała.

Po skończonej kąpieli, opasałem się ręcznikiem wokół bioder, aby pomóc Louisowi z wytarciem pleców. Stał przede mną i czekał, aż skończę.

- Niedobrze mi. - przyznał, łapiąc się za brzuch. - Harry?

- Jestem tutaj. - zapewniłem. - Usiądź, dobrze?

Podprowadziłem go do małej ławeczki. Opadł na nią i oparł się plecami o ścianę. Sięgnąłem po ręcznik i nakryłem mu ramiona, aby nie zmarzł. Miał zamknięte oczy, a grymas bólu gościł na jego twarzy.

- Już lepiej? - zapytałem z nadzieją.

Pokręcił głową. Dłoń przyłożył do brzucha, nabierając głębokich oddechów. Był zdenerwowany, tak samo jak ja. Złapałem się za głowę, pociągając za kosmyki swoich włosów. Ukucnąłem przed nim, splatając nasze dłonie.

- Zawołam Charliego, dobrze?

- Nie chcę, aby coś stało  się naszemu maleństwu. - powiedział, łapiąc mnie mocno za dłoń. - Obiecaj, że nic mu się nie stanie.

Patrzyłem w jego niebieskie, przestraszone tęczówki. Widziałem w nich łzy. Zacisnąłem mocno zęby. Podniosłem się i pocałowałem go w czoło.

- Zawołam Charliego.


><><><><><><><><

Witajcie wilczki!

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top