26. Musicie się wysypiać


LOUIS


- Może ci pomogę? - zapytałem widząc, jak Harry wije się na materacu.

- Wiesz co może się stać, Louis. - westchnął. - Poza tym kiedy masz gorączkę? Ruja zaczęła się już dwa dni temu. Myślałem, że się zsynchronizują po połączeniu. Czuję twój słodki zapach, ale jeszcze jej nie dostałeś...

Wbiłem spojrzenie w swoje złączone dłonie. Siedziałem na łóżku tuż przy chłopaku. Moje najgorsze obawy okazały się prawdą. Nie będzie gorączki. Poprzednio jej też nie miałem, ale zwaliłem winę na stres i brak Alfy przy sobie. Charlie miał rację, miałem pod sercem małego wilczka. Ale jakim cudem jeszcze był, skoro tyle przeszedłem? Najpierw uderzenia w brzuch przez Victora, potem Tyler... A jak urodzi się... martwe?

- Lou? Wszystko w porządku? - zmartwił się zielonooki.

- Um... tak. - pokiwałem głową.

Położyłem się obok niego i pozwoliłem, aby mnie do siebie przytulił. Zawsze w jego ramionach czułem się spokojnie i bezpiecznie. Przymknąłem oczy i zaciągnąłem się jego zapachem. Tak bardzo chciałbym mu ulżyć w rui. Jak ja powiem Harry'emu o dziecku? Może mnie znienawidzi? Nie było mnie tyle czasu z nim, wiec może posądzić o to, że to nie jego, ale... Nie, on by tak nie pomyślał. Kochałem tylko jego.

- Czuję, że coś się dzieje. - zauważył i uniósł mój podbródek. - Spójrz na mnie.

- Jest dobrze, tylko po prostu źle się czuję. Chyba jestem chory.

- To przez Tylera. Jak mogłem dopuścić, by zrobił ci krzywdę, maluszku? - słyszałem w jego głosie smutek. - Ale jestem tutaj dla ciebie, twoje ciało szybko się zregenerowało dzięki mojej obecności.

Pokiwałem głową. Sam to zauważyłem. Przy zielonookim wszelkie rany znikały w ekspresowym tempie. Gdybym nie miał Alfy, goiłyby się przez wiele dni czy tygodni. Miałem nadzieję, że z naszym maluszkiem było w porządku. Wolałbym oddać swoje życie w zamian za to, aby było zdrowe i silne. Sięgnąłem dłonią do brzucha. Może to dziwne, skoro mój brzuch był płaski jak przedtem, ale chciałem chronić maleństwo.

Następnego dnia obudził nas strażnik. Przyniósł jedzenie na tacy i postawił blisko wejścia. Wciąż bali się wchodzić wgłąb celi. Wcale im się nie dziwiłem. To tak jakby wejść do klatki z lwami, w tym wypadku z wilkami. Charlie się nie pokazywał.

Zjedliśmy śniadanie. Harry zaczął mnie karmić, ponieważ powiedziałem, że nie jestem głodny. Potrafił być uparty, nie ma co. Dla świętego spokoju zjadłem choć trochę kanapek. Nie minęła nawet godzina, kiedy wylądowałem z głową nad sedesem. Nienawidziłem wymiotować. To jest okropne, ale już to mówiłem.

- Wszystko w porządku, kochanie? - zmartwił się i ukucnął obok mnie.

- W porządku. Odejdź. - powiedziałem. - Nie chcę, abyś  widział mnie w takim stanie.

- Zamierzam z tobą być do końca swojego życia, więc  liczę się z tym, że możesz czasem chorować i nie planuję wtedy uciekać. Jak to szło... W zdrowiu i chorobie, czyż nie? - zaśmiał się.

Sięgnął po papier i podał mi, abym mógł wytrzeć usta. Podziękowałem cicho, lecz po chwili znów schyliłem głowę i zwymiotowałem.

- Oberwie im się za to, nie martw się, Lou. - powiedział.

Z początku nie wiedziałem o co mu chodzi. Podszedł do tacy z niedojedzonymi kanapkami i wyrzucił o wszystko z celi. Wyglądał na rozeźlonego. Jego wyraz twarzy zmienił się, kiedy na mnie spojrzał.

- Powiem, aby następnym razem zadbali o jedzenie. Nie chcę, abyś przez nich chorował. - warknął, lecz pocałował mnie w skroń.

Gdy doprowadziłem się do porządku, pomógł mi wstać i podprowadził do łóżka. Tam położyłem się i zwinąłem w małą kuleczkę. Położył się za mną, obejmując ręką w pasie. Wciąż na mnie uważał, aby nie ścisnąć za bardzo mojego brzucha. Nakrył nas kocem i po raz kolejny pocałował, tym razem w tył głowy.

- Co z twoją rują? - zapytałem.

- Jesteś ważniejszy, Loueh. - szepnął. - Spróbuj się przespać.

Pominąłem fakt, że dopiero co wstaliśmy. Nie usnąłbym teraz, ale nie chciałem marudzić. Czułem przy swoim tyłku erekcję zielonookiego. Musiało być to cholernie niekomfortowe. Ale on nie narzekał, ignorował to wszystko i tylko się mną opiekował. Czy można było wymarzyć sobie równie troskliwą i idealną Alfę?

- Harry...

- Hm? - mruknął na znak, że mnie słucha.

- Chciałbym ci pomóc. - odwróciłem się do niego przodem.

- Nie musisz, Lou. - zapewnił i odgarnął karmelowy kosmyk z mojego czoła. - Poradzę sobie. Nie czujesz się też za dobrze i nie chcę tego jeszcze pogarszać.

- Ale mógłbym...

- Śpij. - powiedział jedynie głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Musicie się przecież wysypiać.


><><><><><><><><><><

Witajcie wilczki!

Zapraszam was na Test 3 w Proud until death ^.^

Prawie zbliżamy się tam do końca ;)

Dobranoc wilczki ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

><><><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top