24. A teraz pyszczek do góry
LOUIS
- Zabieraj te zęby! - zawołałem, odskakując na bok.
- Jesteś wilkiem czy zającem, Omego?- zapytał.
- Zostaw mnie w spokoju!
Uciekałem od niego i przed jego rozdziawioną paszczą. Nie chciałem zostać ugryziony, to boli. Co innego być oznaczonym przez mojego Harolda. On to był delikatny. Szybko się zmęczyłem tymi unikami i biegiem. Nie miałem wcale kondycji. Przydałoby się w końcu wziąć za siebie. Nie mogę ciągle wyglądać jak dzieciak.
- Stań w końcu w jednym miejscu! - warknął.
- Ty to zrób. - odparłem. - Bolą mnie już łapki!
Obejrzałem się z siebie i zauważyłem, że faktycznie się zatrzymał. Usiadł na podłodze i patrzył na mnie przeszywającym spojrzeniem. Nie mógł tak od razu? Zwolniłem i również opadłem na ziemię. Taki wysiłek to nie dla mnie.
- Tyler bierz go!
- Nie jestem psem! - warknął, patrząc w stronę mężczyzn.
- Czemu dajesz sobą pomiatać?
- Nie daję. - prychnął.
- Akurat. - zaśmiałem się. - Tyler siad! Tyler bierz go!
- Płacą mi kilka procent za wygraną walkę. - odparł. - Muszę utrzymać rodzinę i nie mam wyboru.
- A jak zginiesz?
- Jestem za dobry, mały. - zapewnił. - Dzisiaj muszę znów wygrać.
- Nie pozwolę ci zabić mojej Alfy!
- Wygra najlepszy. - stwierdził.
Harry miał małe szanse przy tym kolosie. To nie tak, że nie wierzyłem w Stylesa. Bardzo się o niego martwiłem. Nie chciałem, aby coś mu się stało. Podniosłem się z podłogi i podszedłem do czarnego wilka. Patrzył na mnie uważnie, do czasu aż nie ugryzłem go w łapę. Może to nieco zwiększy szanse mojej Alfy na zwycięstwo? Miałem nadzieję, że tak szybko się nie zregeneruje.
Otworzyłem pysk i chciałem odskoczyć, ale dorwał mnie, łapiąc za skórę na karku. To nie było już takie fajne. Pisnąłem, czym wywołałem lawinę śmiechu wśród obserwujących.
- Jesteś bardzo niegrzeczny jak na Omegę. - powiedział. - Przydałoby ci się nieco manier. Wiesz co ci teraz zrobię?
Patrzyłem na niego ze strachem w oczach. Łapy zaczęły mi drżeć, kiedy użył swojego głosu Alfy. Przywarłem brzuchem do podłoża i błagałem, aby mnie nie zabijał. Wystarczyłby jeden zacisk jego szczęk na moim gardle i wysłałby moją niewinną osóbkę na tamtej świat.
- Aż taką ci przyjemność to sprawia? - zapytałem. - Musisz wykorzystywać swoją przewagę? To nie jest czysta walka.
- Na pierwszy rzut oka widać, że nie masz ze mną najmniejszych szans, maluchu.
- Więc go zostaw! - usłyszałem głos Harry'ego.
Dopiero teraz dostrzegłem, że drzwi zostały otwarte. Duży, ciemnobrązowy wilk kroczył naprzód w naszą stronę. Fala szmerów przeszła przez tłum gapiów. Zielonooki podszedł do nas i stanął przede mną, jakby chciał mnie chronić. Na chwilę spojrzał na mnie i czule polizał po nosie. Uwielbiałem to!
- Pojawił się w końcu drugi zawodnik! - usłyszeliśmy z góry.
- Tęskniłem! - zawołałem, pyskiem przeczesując jego sierść na karku.
- Ja też, Lou. - odparł, lecz nie patrzył na mnie, tylko na swojego przeciwnika.
- Nie możesz walczyć, on zrobi ci krzywdę! - dodałem.
- Jak już mówiłem, wygra najlepszy. - wtrącił się Tyler.
Jego czarna sierść się najeżyła. Ciało Harry'ego się napięło, był gotowy go ataku. Ludzie stojący wyżej zaczęli się już niecierpliwić. Krzyczeli coś w naszą stronę.
- Odsuń się, Loueh. - spojrzał na mnie przez chwilę. - Nie chcę, aby coś ci się stało.
- Boję się o ciebie. - powiedziałem. - Nie chcę cię stracić...
- Nie stracisz, malutki. - zapewnił. - A teraz pyszczek do góry i staraj się nie przeszkadzać, dobrze?
Skinąłem łebkiem i odszedłem w kąt. To Tyler był tym, który zaatakował jako pierwszy. Zwinąłem się w małą kuleczkę, zamykając oczy. Nie chciałem tego widzieć. Piski i głośne warknięcia co chwile dochodziły do moich uszu. Trwało to strasznie długo. Otworzyłem jedno oko, zerkając na środek pomieszczenia. Harry leżał na ziemi, ciężko dysząc. Tyler górował nad nim, trzymając jego kark w pysku. Podłoga była we krwi. To było przerażające.
- Zostaw! - zawołałem roztrzęsiony. - Zabijesz go!
- O to chodzi, mały. - odparł, zwiększając nacisk zębów.
Zielonooki wydał z siebie żałosny skowyt. Podbiegłem do nich i wgryzłem się w nogę Alfy. Zacząłem ją mocno podgryzać, aby poczuł większy ból i puścił Harry'ego. Tak się zresztą stało. Zwrócił swoją głowę w moją stronę. Teraz to ja po raz kolejny stałem się jego celem. Styles próbował się podnieść, ale nie dał rady. Próbowałem uciec, ale Tyler złapał mnie po chwili i ugryzł w brzuch, kiedy upadłem. Strasznie głośno zapiszczałem. Nawet przez chwilę sam napastnik się zawahał, lecz w końcu zadał kolejne ugryzienie, wbijają jednocześnie pazury w mój bok. Czułem okropne pieczenie.
- Lou! - usłyszałem nawoływanie Harry'ego.
- Stop! - krzyknął Smith.
Dopiero gdy wąsaty facet się odezwał, Tyler się wycofał. Podszedł do drzwi, gdzie usiadł i zaczął lizać swoją łapę. Spojrzałem na Harry'ego. Patrzył cały czas w moją stronę. Przyczołgałem się do niego i oparłem łeb o jego bok. Poczułem jak zaczął lizać mnie po futerku.
- To para? - znów głos zabrał facet z wąsem.
Uniosłem odrobinę łeb, aby spojrzeć na nich. Opierali się o barierkę i gapili się na nas. Smith pokiwał głową.
- Styles jest naprawdę świetny, ale ostatnio wypadł z formy przez tę Omegę. - powiedział z niesmakiem.
- Są połączeni?
- Co? - zdziwił się Antony.
- Zejdźmy tam na chwilę. - odparł, ruszając przed siebie.
Tyler zdążył zmienić swoją postać i właśnie zakładał bluzkę. Wyglądał koszmarnie i bałem się zobaczyć w jakim stanie będzie Harry. Mężczyźni znaleźli się przy nas po chwili. Nie miałem siły utrzymać się na łapach, a co co dopiero się na nich rzucić.
- Zmień się. - powiedział wąsaty facet. - Nic ci nie zrobimy. - patrzył na mnie wyczekująco.
Harry poruszył się nerwowo i zaczął warczeć. Smith cofnął się o krok, ale pod wpływem zdziwionego spojrzenia swojego przyjaciela, wrócił na swoje miejsce. Zastanawiałem się skąd ma bandaż na ręku.
- Jeśli się zmienisz, nie każę Tylerowi dokończyć swojej roboty. - kontynuował.
Zrobiłem tak jak chciał. Zmieniłem się w ludzką postać, wciąż wtulając w bok Harry'ego. Mężczyzna spojrzał na moją szyję i dotknął palcami znaku. Uśmiechnął się i po chwili wyprostował. Ruszył razem ze Smithem do wyjścia.
- Zamiast pieniędzy chcę szczeniaka. - powiedział niemal szeptem. - Może być całkiem dobry po takich rodzicach. Wytrenuję go od małego...
- Tomlinsona? - zdziwił się Antony. - Przecież on...
I dalej nie usłyszałem. Dlaczego miałby chcieć mnie? I dlaczego znów muszą nazywać szczeniakiem? Przecież nie jestem wcale taki młody i mały! Potem weszli strażnicy, którzy zabrali nas z tej sali. Znów byłem z Harrym.
><><><><><><><><><><><><><
Witajcie wilczki!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
><><><><><><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top