12. Nie bój się nas

Drugi rozdział na dziś!

LOUIS


- Harry... - zawołałem go, ale nie reagował. - Misiaczku, nie udawaj, że mnie nie słyszysz.

- Zamknij się, Lewis. - mruknął i owinął się szczelnie kołdrą.

Prychnąłem i oparłem się o ścianę. Po prysznicu wróciliśmy do celi. Nie sądziłem, że zielonooki będzie aż tak uparty. Ta okropna żaba miała też rację. Potrzebowałem go i to bardzo. Pragnąłem, aby mnie wypełnił, prosiłem nawet o  to, ale był głuchy na moje prośby. Co za kapeć jeden!

- Hazzuś, kochanie... - jęknąłem. - Żabciu...

Nic. Nawet się nie odezwał. Westchnąłem rozczarowany i zwinąłem się w małą kuleczkę na zimnej podłodze. Może nabierze się na to. Wiedziałem, że miał do mnie słabość. Szczenięce oczka potrafiły zdziałać cuda, ale nie teraz, ponieważ nawet na mnie nie spojrzał!

Gorączka była istnym przekleństwem. Wiedziałem już to od pierwszej chwili, gdy po raz pierwszy ją dostałem. Myślałem wtedy, że umieram. W sumie teraz też tak się czuję. Spodnie, które miałem na sobie, całkowicie przesiąknęły. Wyglądałem, jakbym się w nie zsikał.

- Jestem taki samotny. - westchnąłem. - Nikt nie kocha takiej małej, uroczej kuleczki...

Zerknąłem na Alfę, ale nawet nie drgnął. Leżał do mnie tyłem i nie byłem w stanie widzieć jego twarzy. Chyba jednak mogłem go nie wyzywać pod tym prysznicem. Przecież nie był taki zły. Harry okazał się niezwykle czułą i kochaną Alfą. Był dla mnie delikatny i zawsze moje potrzeby stawiał ponad swoje. Ale to wciąż nie był blondyn! W sumie czy to źle? Te brązowe włoski z loczkami też były ładne, a te dołeczki... Nawet od samego wyobrażenia sobie Stylesa zrobiłem się jeszcze bardziej mokry.

Zanim zdążyłem coś dodać, usłyszałem kroki na korytarzu. Pięciu strażników zatrzymało się pod naszą celą. Harry nawet nie zareagował. Dwóch z nich weszło do środka, a pozostali trzymali srebrne pręty w gotowości. Złapali mnie pod ramiona i postawili na nogi. Popchnęli naprzód, wyprowadzając z celi.

- Harry! - zawołałem. - Przepraszam skarbie! Nie musiałeś kazać mnie odsyłać!

- Zostawcie go! - warknął zielonooki, zrywając się z łóżka.

- Waruj, piesku. - zaśmiał się jeden z mężczyzn.

Zamknął celę i popatrzył na Harry'ego. Styles patrzył na niego z mordem w oczach. Podszedł bliżej i spojrzał na mnie. Wyglądał na zdezorientowanego. Skoro on nie chciał, aby mnie zabrali, to dlaczego mnie wyprowadzili?

- Smith nie pozwolił nam cię tknąć, ale nic nie wspominał o twojej dziwce. - uśmiechnął się szeroko. - Myślisz, że to w porządku, jeśli wrzucimy go na stołówkę pełną Alf?

- Nie zrobisz tego. - Harry zgrzytnął zębami. - Jeśli to zrobicie, to obiecuję wam, że przy najbliższej okazji pożegnacie się z życiem.

- Nie szczekaj tak dużo piesku. - odparł i uciął rozmowę.

Popchnęli mnie naprzód. Wcale nie chciałem iść, ale srebrny pręt przy mojej szyi od razu mnie przekonał. Jeden strażnik szedł pierwszy i otwierał drzwi, prowadząc na stołówkę. Gdy mijaliśmy cele, słyszałem nieprzyjemne wyzwiska Alf skierowane w moją stronę.

Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce. Wszedłem do pomieszczenia i za mną zamknęły się drzwi. Próbowałem zawrócić, ale poparzyłem sobie dłoń o srebrną kratę. Przełknąłem z trudem ślinę i rozejrzałem się po stołówce. Rozmowy ucichły i wszystko zamarło. Kilkanaście par oczu skierowanych było w moją stronę. Pachniało tu Alfami. Był to tak silny zapach, że cichutko jęknąłem, gdy poczułem wypływającą ze mnie maź.

- Zgubiłeś się, malutki? - usłyszałem tuż przy swoim uchu.

Zadrżałem, gdy musnął ustami mój płatek ucha. Spojrzałem na niego i odsunąłem się szybko. Był to na oko trzydziestoletni blondyn. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Nie podobało mi się tutaj. Chciałem do Harry'ego.

- Nie bój się nas. - odezwał się inny.

Nawet na nich nie patrzyłem. Stałem w miejscu sparaliżowany strachem. Poczułem czyjąś dłoń, która wśliznęła się pod moje spodnie. Nie było to wcale przyjemne. Próbowałem uciec, ale silne ramię przyciągnęło mnie do spoconego ciała.

- Puszczaj mnie! - warknąłem.

- Nie podoba ci się? - zapytał.

Szarpnąłem się, ale tylko przycisnął moje ciało do ściany. Czułem łzy w oczach. Chciałem, aby to był tyko zły sen. Poczułem się taki bezbronny i bezsilny.

- Polubisz to, Omego. - uśmiechnął się. - Pięknie na mnie reagujesz.

Zaczął cicho mruczeć i poruszać palcem. Wykorzystałem ten moment i kopnąłem go w czułe miejsce. Odskoczyłem od niego i ruszyłem na drugą stronę stołówki. Przemieniłem się w wilka. Najeżyłem swoją sierść i obnażyłem kły. Niech któryś spróbuje znów mnie tknąć, to odgryzę im klejnoty.

- Jaki wojowniczy. - zakpił któryś z obecnych mężczyzn.

Po chwili kilku z nich również się przemieniło. Niektórzy przyglądali się tylko całemu zajściu a daleka. Było ich zbyt dużo. Ja byłem sam, mały i bezbronny. Biała Alfa skierowała się w moją stronę. Kłapnąłem pyskiem, próbując go dorwać, ale uskoczył. Potem ruszyli na mnie całą grupą. Jeden z nich ugryzł mnie w łapę, a ktoś inny polizał po karku. Miałem przechlapane. Gdzie jest moja Alfa?!


><><><><><><><><><><><

Witajcie ponownie wilczki!

Dobrej nocy wam życzę! ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

><><><><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top