11. W końcu jesteś żabą


HARRY


Nie planowałem łączyć się z Louisem. Miał być w kimś w rodzaju zabawki. Powinien tylko pomóc mi w rui, a potem zniknąć z mojego życia. Smith miał go odesłać i wszystko wróciłoby do normy, ale stało się. Louis zmuszony został być moją Omegą, nie miał już wyboru. W sumie mógł ode mnie odejść, ale nigdy nie znajdzie innej Alfy, bo wilkołaki łączą się na całe życie.

Spojrzałem teraz na śpiącego szatyna. Leżał na brzuchu, zupełnie odkryty. Był piękny, nigdy nie miałem wymyślonego ideału chłopaka czy dziewczyny. Wierzyłem, że to serce mi podpowie, kto jest moją drugą połówką. Nie liczyła się płeć czy wiek. Miłość to miłość. Nie szukałem jej na siłę.

Sięgnąłem teraz po koc i nakryłem nieco niebieskookiego. Nieźle mnie wczoraj wymęczył. Ciągle był napalony i starałem się sprostać jego potrzebom. Sięgnąłem dłonią i odgarnąłem mu karmelowe kosmyki włosów. Na policzkach wciąż miał delikatne rumieńce. Rozczulił mnie ten widok. Gdy tak spał, był całkiem znośny. Louis z pewnością łamał stereotypy, że Omegi są uległe i podporządkowane. Ten to miał pazur. Gdy bronił wtedy tego strażnika myślałem, że mnie zabije. Jego niebieskie tęczówki wyglądały jak wzburzony ocean. Przestraszyłem się nie na żarty.

Szatyn mruknął coś pod nosem i przekręcił się na bok, przez co zsunął się koc. Westchnąłem tylko i  spojrzałem w sufit. Skończyła nam się butelkowana woda. Jeśli zaraz nie przyniosą czegoś do jedzenia i picia to...

- Jak tam, chłopcy? - usłyszałem znajomy głos.

Smith stał przed kratami i czekał, aż któryś ze strażników otworzy mu celę. Nigdy nie widziałem go w czymś innym, niż garnitur. Zachodził do mnie gdy był przed lub po pracy, co zawsze tłumaczyło ten ubiór. Zerknąłem na Louisa. Wciąż smacznie sobie spał. Zakryłem go ponownie, aby nikt nieproszony nie mógł oglądać jego tyłka. Należał do mnie!

- Widzę, że mieliście bardzo upojną noc.

- Czego chcesz? - warknąłem, ale po chwili złagodniałem, gdy Omega zaczęła się wiercić.

- Sprawdzam, jak mają się moje wilczki. - uśmiechnął się szeroko. - Potrzebujecie czegoś?

Chciałem mu coś odwarknąć, ale wiedziałem, że ten facet jest w stanie zrobić wszystko. Bardzo przydałby nam się prysznic. Wiem, że nigdy nie wypuszczają Alf w rui ani Omeg z gorączką  z cel. Dopiero gdy to się zakończy, pozwalają się umyć i normalnie chodzić na stołówkę.

- Wodę i... prysznic. - odparłem. - Dasz radę to załatwić?

- Nie ma problemu. - Jego uśmiech się powiększył. - Zapewne nie jest to nic przyjemnego lepić się od... - zaśmiał się, ale pod wpływem mojego spojrzenia zamilkł. - Taaak...

- I gumki. - powiedziałem po chwili zastanowienia się.

Bałem się, że może być na to za późno. Błagałem, aby tak nie było. W więzieniu w ogóle nie powinno dojść do zbliżenia Alfy z Omegą, to niedopuszczalne. Smith jednak miał pieniądze i potrafił nagiąć każdy zakaz. Sinner's Square nie było miejscem dla ciężarnych Omeg czy potomstwa. Dzieci nie trafiłyby do domu dziecka czy rodziny więźnia, a zostałyby najpewniej sprzedane. Wilkołaki nie były zbyt powszechne. Nie traktowano ich na równi z ludźmi.

- Przecież w ciążę nie zajdzie. - prychnął, zupełnie nie mając pojęcia o naszym świecie. - Dlatego załatwiłem ci tego chłopca.

Nie chciałem go w tym uświadamiać. Im mniej wiedział, tym lepiej. W końcu skinął głową i zapewnił, że to też załatwi. Następnie pożegnał się i wyszedł. Obiecał, że niedługo znów wpadnie z wizytą. Jak dla mnie mógł go potrącić samochód, abym nigdy nie musiał go oglądać.

Louis obudził się godzinę później. Cieszyłem się, że mógł się chociaż wyspać, bo po ostatnim razie był naprawdę wyczerpany. Wraz z jego przebudzeniem, przyszli strażnicy. Kazali nam się ubrać i pójść pod prysznice. Wykonaliśmy ich polecenie i wyszliśmy na korytarz. Jak dawno nie wychodziłem ze swojej celi... Louis rozglądał się na boki. Z cel wyglądały inne Alfy, które przez zapach Omegi były bardzo pobudzone. Spodnie Louisa zrobiły się mokre już po kilku jego krokach. Strażnicy idący z tyłu za nami patrzyli po sobie zniesmaczeni. Posłałem im groźne spojrzenie, na moment się zatrzymując. To od razu ich sprowadziło na ziemię. Nie rzucali głupimi uwagami, tylko zamilkli. Sam przygarnąłem Louisa do siebie. Mężczyźni za kratami warczeli lub wyli pod postacią wilków. Omega drżała i co jakiś czas się wzdrygała.

Dopiero w pomieszczeniu z prysznicami mieliśmy spokój. Oprócz nas nie było nikogo. Nawet strażnicy wyszli, mówiąc, że mamy dwadzieścia minut. To było coś niezwykłego zważywszy na fakt, że zawsze dają nam pięć minut. Zapewne Smith maczał w tym palce.

- W końcu zmyję z siebie te kijanki. - zmarszczył nos, gdy zaczął się rozbierać.

- Kijanki? - zaśmiałem się głośno z tego jak nazwał spermę.

- W końcu jesteś żabą. - mruknął, wzruszając ramionami. - Zapomnij o moim tyłku. Wracamy do pierwszej fazy.

- Czyli co? Mam radzić sobie sam? - zapytałem, a on przytaknął. - Ty pierwszy przyjdziesz w łaskę, Louis. Próbowałeś się na mnie nabijać, gdy spałem, a ty potrzebowałeś knota.


><><><><><><><><><><><><

Witajcie wilczki!

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

><><><><><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top