V


Po tamtych dwóch dłuugich rozdziałach, przed nami seria krótkich.

Ten rozdział zamyka coś, co można nazwać "pierwszą częścią".


Zawiera MOCNIEJSZĄ scenę między Parysem i Heleną. Nie wiem do końca jak ją sklasyfikować, bo nie jest niewinna, ale chyba nie jest też 18+... w każdym razie niektóre książki w bibliotekach w moim gimnazjum i liceum - takie jak Jutro, Czarownica Phlippy Gregory albo Arabska żona - zawierały znacznie bardziej dosadne opisy, a większość uczniów jednak nie ma osiemnastu lat...

Mam nadzieję, że nikogo nie zrażę; bardzo rzadko piszę takie sceny i raczej nie musicie się spodziewać powtórki w dalszej części książki, ale wydawało mi się konieczne podkreślenie namiętności między głównymi bohaterami i myślę, że aż tak tragicznie nie wyszło ;).




"Niektórzy mówią, że konnica, inni że piechota

a jeszcze inni, że flota okrętów

jest najpiękniejszym widokiem

na tym mrocznym świecie; ale dla mnie

piękne jest to, czego pragniemy


i łatwo to pojąć każdemu;

Nawet Helena, przewyższając inne w piękności, porzuciła swego małżonka - najdzielniejszego z mężczyzn

i popłynęła daleko do Troi, nie oglądając się na swoje dziecko ani drogich rodziców,

zawierzając jedynie pragnieniu, które ją ogarnęło" 

- Safona, Do Anaktorii

(moje tłumaczenie angielskiego przekładu Josephine Balmer; polskie tłumaczenie istnieje, ale go nie lubię, bo mówi o zniszczeniu Troi przez Menelaosa, o czym nie ma ani słowa w żadnej angielskiej wersji)




Słońce w Heraklejonie świeciło tak mocno, że głowa rozbolała mnie zaledwie kwadrans po zejściu do portu. Mrużąc oczy, powiodłam wzrokiem po pełnym statków nabrzeżu, a następnie po rozciągających się przede mną budynkach, między którymi biegły dość szerokie uliczki. Ściany domów wyglądały inaczej niż w Lakonii – Parys wyjaśnił mi wcześniej, że gdy w mojej ojczyźnie dominuje kamień, tu wznosi się je z cegły mułowej. Przez to ściany były mniej trwałe, ale powstawały szybciej, co stanowiło duże ułatwienie w tym gorącym i wilgotnym klimacie, gdzie wszelka praca fizyczna za dnia zakrawała na katorgę.

Choć ludność w porcie była swoistym przykładem mieszanki kulturowej i tak w oczy najbardziej rzucały mi się egzotyczne egipskie stroje. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety – przynajmniej ci średnio zamożni i bogatsi – nosili naszyjniki z połączonych złotych części oraz paciorki wpięte we włosy lub niezwykle popularne peruki o równych brzegach, które u dam były krótsze niż u ich mężów.

Intrygował mnie ten zwyczaj zakładania sztucznych włosów – nie wierzyłam, by wszyscy golili głowy, a przeważnie mające czarny kolor peruki wprowadzały ogromną monotonię, nie dało się nawet stwierdzić, jak duży jest odsetek jasnowłosych mieszkańców. Przypuszczałam, że stanowią mniejszość, ale może ja i Parys nie wyróżnialibyśmy się wcale aż tak bardzo?

Inną osobliwą w moim dawnym świecie rzeczą był mocny makijaż u mężczyzn oraz ich gładka wydepilowana skóra na rękach i nogach. Raptem co piąty nosił też jakikolwiek zarost na twarzy. Owszem, w Helladzie też spotykałam takich mężczyzn, ale raczej głównie wśród młodzieńców, i na znacznie mniejszą skalę. A w Sparcie w ogóle na znikomą... Mój naród słynął z „niepoddawania się próżności".

Parys zauważył, że przypatruje się z rosnącym zdziwieniem powierzchowności tutejszych mężczyzn, bo nachylił się ku mnie i szepnął mi do ucha:

- Kohl, którym Egipcjanie obramowują powieki, zapobiega infekcjom spojówek, co w tym pełnym żaru i pyłu świecie zdarza się dość często. Z kolei pozbawioną owłosienia skórę łatwiej jest pielęgnować oraz obmywać z potu i łoju.

- Zatem to nie ma nic wspólnego z rzekomym zniewieścieniem – skonstatowałam. - Te rzeczy są po prostu praktyczne!

- Dokładnie. Ci ludzie przystosowali się do życia w skwarze, tak samo jak twoi rodacy do przetrwania w górach.

Przeszła obok nas gęsta grupa ludzi. Parys chwycił mnie mocniej za rękę.

- Trzymaj się blisko – przykazał. - To nie Getejon, jeśli się odłączymy od siebie, nie uda nam się odnaleźć.

Przyznając mu w duchu rację, ujęłam chłopaka pod ramię, przylegając ściśle do niego. Nie wyobrażałam sobie, bym miała przemieszczać się po Egipcie sama. Nawet tutejsze prawo było mi obce! O języku nawet nie chciałam myśleć – w porcie znane były helleński i fenicki, ale po jego opuszczeniu, z nikim bym się nie zrozumiała. Jeszcze by mnie uznano za zbiegłą niewolnicę...

Mijaliśmy kolejne stragany z miejscowymi wyrobami, gdy w oczy rzucił mi się kram z wyłożoną masą figurek jednej z bogiń. Wedle tego, co wiedziałam, egipskie bóstwa często przybierały zwierzęcą formę, jednak akurat ona miała ludzką postać, a jej głowę zdobiła korona z uosabiającego słońce dysku i pary strzelistych strusich piór.

- To jedna z tych ważniejszych? – zapytałam Parysa, wskazując ruchem głowy stoisko.

- Owszem, zdaje się, że w ogóle najważniejsza z żeńskiej części tutejszego panteonu.. Izyda, owdowiała królowa bogów, żona króla zaświatów Ozyrysa i matka Horusa, którego wcieleniem jest każdy nowy władca Obu Krajów, Północnego i Południowego Egiptu.

- Więc Izyda jest tutaj kimś takim, jak Hera?

Chłopak parsknął śmiechem.

- Jeśli pytasz, czy jest patronką kobiet i małżeństwa, to tak. Jeżeli chodzi ci o to, czy prześladuje wielkich bohaterów, których spłodził jej mąż, to raczej w tym punkcie się różnią! Izyda jest znacznie łaskawsza, mówią, że wychowała swego pasierba Anubisa, który prowadzi do ojca dusze zmarłych. A z kolei matka Anubisa, Neftyda, opuściła swojego męża i jednocześnie brata, zupełnie jak ty. – Mrugnął do mnie.

Zmarszczyłam brwi, usiłując poukładać sobie informacje o tutejszej boskiej rodzinie królewskiej.

- Czyli Ozyrys jest władcą świata umarłych, a jego nieślubny syn sprowadza do niego cienie zmarłych... jak nasi Hades i Charon?

- Trochę tak – przyznał.

- A kto jest odpowiedniczką Afrodyty?

W zamyśleniu potargał włosy.

- Chyba Hathor, bogini-krowa. Albo może Bastet, którą przedstawiają jako kota... Nie mam pewności. Tutejsi bogowie są o wiele bardziej... wszechstronni od naszych. Zdarza się, że patronują tuzinowi dziedzin, albo jedna sfera życia posiada tuzin nieśmiertelnych patronów. Weźmy na przykład Horusa: jest jednocześnie bogiem światła, płodności, wojny, zemsty i władzy królewskiej. Ale tej ostatniej patronują też jednocześnie Re, Ozyrys i Amon.

- Więc... który ostatecznie dzierży pierwszeństwo?

Chłopak gwizdnął.

- Żebym to ja wiedział! Byłem tu tylko raz, jako dziecko. Wiele rzeczy pamiętam, ale większość mi się miesza. Poza tym, wtedy zbytnio nie interesowałem się tutejszą kulturą...

- Cóż, mamy oboje szansę uzupełnić wiedzę teraz – zauważyłam, po czym ściągnęłam brwi, gdy mijaliśmy bazaltowy posąg młodzieńca, z twarzy i postury przypominającego helleńskiego przedstawienia Apolla, jednak z głową ozdobioną podwójną koroną Egiptu. - Wiesz coś może na temat obecnego króla?

- Królowej – poprawił mnie od razu Parys. - Rządzi tu teraz kobieta. Nie cieszy się szczególną popularnością, ale jest ostatnia z rodu, odkąd jej mąż i pasierb umarli. Egipcjanie nie chcieli jej na tronie, bo nie miała w sobie błękitnej krwi... ale nie mieli powołać nikogo innego. Więc ona została koronowana.

Spojrzałam na niego ze zdumieniem.

- W Egipcie kobiety mogą sprawować władzę?

- To i nie tylko to! Przecież wiesz, że mają dosyć szerokie przywileje. Wolno im dziedziczyć majątek, prowadzić interesy, odmówić zamążpójścia wbrew woli albo rozwieść się bez narażania na odrzucenie społeczne. Zawsze uważałem, że Sparcie jest podobnie, zwłaszcza na tle innych miast Hellady, które odwiedziłem...

- Względnie rzeczywiście tak – przyznałam. - Ale jak dotąd żadnej nie udało się wybić i stanąć na czele całego państwa. No i... mój przypadek świadczy o tym, że te swobody nie zawsze wystarczą.

Nie była to do końca prawda. Moje nieszczęście polegało na tym, że znalazłam się całkowicie pod kontrolą ojczyma, który uczynił mego męża następcą tronu. Nie mogłam tak zwyczajnie poprosić o rozwód, bo groziłoby to przesileniem w państwie. Jeśli chciałam liczyć na lepszy los, pozostawała mi tylko ucieczka.

- A co z kobietami w Troi i lasach Idy? – zapytałam mojego towarzysza.

Zamyślił się.

- Ponieważ nie jestem kobietą, nie mogę ci powiedzieć, czy czegoś mi nie brakuje – powiedział żartem. - Z mojego punktu widzenia nie są jednak tak ograniczane przez prawo, jak na przykład w Atenach. Nie mogą sprawować władzy w królestwie, ale cieszą się sporą wolnością osobistą. Mogą chodzić dokąd chcą i same wybierać mężów.

- To faktycznie brzmi lepiej niż Ateny – przyznałam.

Tam zupełnie nie byłabym w stanie zrobić kroku bez męskiego opiekuna lub dwóch strażników obok. I zapewne nie mogłabym w wolnych chwilach jeździć konno po lasach, co tak lubiłam robić w Sparcie.

- Gdy byłeś tu jako dziecko... widziałeś królową Egiptu? – spytałam Parysa.

Przytaknął.

- Tak. To było przed jej koronacją, sprawowała wówczas regencję w imieniu swego pasierba.

- I? Jaka jest? Chyba musi być piękna, skoro jej mąż-faraon wybrał ją na towarzyszkę mimo braku królewskiej krwi w żyłach...

Zmarszczył czoło.

- Na pewno była bardzo  w y s t r o j o n a. Miała na swój sposób ładną twarz, nie pamiętam już dobrze rysów... Przypuszczam, że podoba się jeszcze mężczyznom w swoim otoczeniu, chyba nie ma nawet trzydziestu lat... – Spojrzał na mnie. - Może skończmy o niej plotkować i zastanówmy się, co teraz robimy? Idziemy do miejsca, które upatrzyłem na nocleg czy wolisz najpierw coś zjeść?

Zamyśliłam się.

- To pierwsze. Nie jestem jeszcze głodna – przyznałam z lekkim niepokojem. A jeśli znowu miałam gorączkę...?

Jednak Parys uśmiechnął się do mnie.

- To zupełnie naturalne w tym upale – powiedział.

Uspokojona, przypomniałam sobie resztę jego wypowiedzi.

- Upatrzyłeś już miejsce? Kiedy?

Przewrócił oczami.

- Przecież mówiłem ci, że już tu byłem! Zaufaj, wiem dokąd iść. Będziesz więcej niż zadowolona!


Zajazd, barak czy pałac – cokolwiek to było – gdzie się zatrzymaliśmy, z pewnością nie przypominał karczmy, w której spaliśmy w Getejonie. Bliżej temu było do luksusowego domu Klimene i jej dziewcząt – z tego powodu pięć razy pytałam Parysa, czy mamy do czynienia z kolejnym domem uciech.

- Nie. To jedna z rezydencji ważnego dygnitarza. Aktualnie go nie ma, ale dla jego służby goszczenie takich ludzi jak my, zawsze stanowi zaszczyt.

- Takich jak my?

- Przedstawicieli znamienitego rodu, w tym przypadku: trojańskiego – wyjaśnił, pokazując brązowy sygnet na swoim palcu.

Ukazywał Atenę dzierżącą włócznię oraz stojącego za nią konia. Ten drugi był symbolem boga mórz Posejdona, któremu dawniej oddawano w Troi cześć z powodu znaczenia handlu morskiego. Bogini wojny Atena z kolei przedstawiona z włócznią jako Pallada – Wojownicza Panna – wzięła się na godle rodu z tego miasta zapewne ze względu na obecność Palladionu. Był to posąg tej bogini, który mieścił się w głównej trojańskiej świątyni.

Niestety, wciąż nie wiedziałam, które konkretnie rody mają przywilej posługiwania się sygnetem z tymi symbolami. Tożsamość Parysa nadal pozostawała dla mnie zagadką.

- Skoro tak twierdzisz – odpowiedziałam mu wreszcie. - Mam tylko nadzieję, że nie posunąłeś się do fałszerstwa. Wolałabym uniknąć publicznego napiętnowania jako oszustka.

Żachnął się.

- Myślałem, że masz do mnie trochę więcej zaufania!

- Do ciebie mam – odparłam poważnie, splatając swoje palce z jego – ale nie ufam światu, w którym przyszło mi żyć.

Służba ulokowała nas w przestronnym pokoju z balkonem, z którego można było podziwiać widok na port i lazurową wodę rozciągającą się po horyzont. Ramy okien okrywały delikatne zasłony z jasnoróżowego jedwabiu, zaś pośrodku komnaty mieściło się ogromne łoże z ciemnego drewna osłonięte baldachimem. W kącie stała toaletka z owalnym lustrem o ramie z czystego złota. Ściany miały przyjemny jasnobłękitny kolor.

Wnętrze było tak eleganckie, że poczułam się księżniczką bardziej niż w swojej spartańskiej pałacowej sypialni. Wciągnęłam głęboko powietrze, a Parys uśmiechnął się z zadowoleniem na widok mojej reakcji.

- Chwilę potrwa zanim przyniosą posiłek. Może chcesz skorzystać z łaźni?

Otrząsnęłam się.

- Em... tak. Sądzę, że tak.

Chłopak skinął ręką na czekającą w progu służkę.

- Zaprowadź moją żonę do łazienek – polecił jej po fenicku.

Skłoniła się z szacunkiem i gestem dłoni poprosiła, bym za nią podążyła.

Wróciłam pół godziny później, odświeżona i przebrana w świeżą szatę z białego lnu.

Wszedłszy do pokoju, zastałam Parysa już nad zastawionym jedzeniem stolikiem. On też zdążył się wykąpać i doprowadzić do porządku po trudach podróży: miodowe włosy, które pod wpływem słońca podczas wielu dni rejsu wypłowiały i przybrały barwę piasku wydm, zaczesał do tyłu, na czoło opadały jedynie pojedyncze kosmyki. Twarz miał gładko ogoloną, założył zaś na siebie współgrającą z kolorem jego oczu bladoniebieską tunikę. Strój był pozbawiony rękawów, więc mój wzrok mimowolnie zaczął błądzić po nieskazitelnej, lekko opalonej skórze jego muskularnych ramion.

Promienie popołudniowego słońca ozłociły głowę chłopaka, a ja poczułam, że z zachwytu zapiera mi dech w piersi. Przychodziło mi teraz do głowy tylko jedno określenie młodzieńca: idealny. Ziemski Apollo, dorównujący urodą bogom.

Parys przejechał po mnie pełnym fascynacji spojrzeniem, od którego się zarumieniłam.

- Widzę, że obiad już jest – zagaiłam, usiłując przerwać krępującą atmosferę.

- Właśnie go dostarczyli. Chodź, przekonajmy się, czy tutejsze specjały ci odpowiadają!

Usiadłam przy stoliku i nieśmiało spróbowałam kawałka pieczeni. Była smaczna, ale suchsza niż znane mi mięso.

- Z jakiego zwierzęcia to jest? – zapytałam.

- O ile wiem, ze strusia.

- Z c z e g o ?

Ściągnął czoło.

- Nie wiem, jak ci go opisać... Sam nigdy nie widziałem żadnego. Mówią, że to ogromny nielatający ptak o długich nogach i szyi łabędzia. Ma charakterystyczne pióra, z których wykonuje się tu wachlarze dla arystokracji.

- Jak te na targu?

- Właśnie!

Podniosłam palcami niedużą cukrową kuleczkę o czarno-zielonej barwie.

- A to co jest?

Parys wrzucił sobie podobny drobiazg do ust.

- To, moja droga, są słodycze odświeżające oddech. Robi się je z cukru wymieszanego z palonymi ziołami takimi, jak szałwia i mięta. Gdy skończysz jeść, spróbuj.

Cukierki okazały się mieć palący, ale w gruncie rzeczy przyjemny posmak. Ponieważ nie wiedziałam, jak szeroko są tu znane, postanowiłam wziąć większy zapas, gdy już przyjdzie nam opuścić Heraklejon.

Nam...

Westchnęłam i odłożyłam puchar z tutejszym wytrawnym winem.

- Parysie, sądzę, że powinniśmy... porozmawiać.

Chłopak mrugnął do mnie.

- Ciągle rozmawiamy!

- Nie, miałam na myśli... – zawahałam się, ale ostatecznie postawiłam na szczerość. - Nie całowałeś mnie od czasu sztormu!

Uniósł brew i skrzyżował ramiona na piersi.

- Dawałem ci czas. Tak jak prosiłaś.

Spuściłam wzrok.

- Wiem... Jestem wdzięczna. Niemniej, nie możemy dłużej od tego uciekać. J a nie mogę.

Spojrzeliśmy na siebie i zobaczyłam, że na twarzy Parysa maluje się taka sama niepewność, jaka zapewne była na mojej. On też nie wiedział dokąd właściwie zmierzamy w naszej relacji.

- Myślę, że... czuję się przy tobie bezpieczna i... ufam ci. To więcej, niż to co kiedykolwiek czułam przy moim mężu – mówiłam, wyznając swoje przemyślenia. - Nie znam świata, Parysie. Ale ty potrafisz mnie po nim poprowadzić. Sądzę, że jeśli mam go z kimś poznać... to właśnie z tobą. – Umilkłam, czekając aż coś powie.

Przez chwilę siedział w milczeniu, przyglądając mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wreszcie wstał z krzesła i wyciągnął do mnie dłoń. Ujęłam ją ruchem wypełnionym pewnością siebie. Podniosłam się na nogi i znalazłam się z twarzą centymetry od jego idealnie wykrojonych warg.

- Spotkałem wielu ludzi, w tym wiele kobiet, gdy podróżowałem po Helladzie – powiedział powoli. - Jednak żadna... nie wzbudziła we mnie takich uczuć, jak ty. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale po prostu... gdy jesteś obok, mam wrażenie, jakby świat znajdował się we właściwym miejscu. Jakbyśmy byli sobie  p r z e z n a c z e n i.

Przyglądał mi się w napięciu. Uniósł dłoń do góry i delikatnie pogładził palcami mój policzek.

- Przypominasz mi trochę mnie samego – wyznał. - Jak ja, sama wybrałaś swój los. I choć pochodzisz z bogatego rodu, pokazałaś, że chciwość i próżność są ci obce. Odeszłaś i zrezygnowałaś ze zbytku, nie obchodzi mnie teraz, że ze strachu. Zrobiłaś to. Moja matka i siostry nigdy nie byłyby do tego zdolne. Jesteś od nich tak różna...

Przełknął ślinę, wydawał się kruchy jak nigdy dotąd. Patrzył na mnie, jakbym była snem, który może w każdej chwili zostać rozwiany. Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, wyglądał jakby się czegoś   b a ł. Jakby bał się, że zniknę. Albo, że go odrzucę.

To ja pochyliłam się ku niemu i otaczając dłońmi jego kark, przyciągnęłam usta młodzieńca do swoich. I wtedy jego ramiona mnie otoczyły, palce zanurzyły w moich lokach, i Parys zaczął całować mnie namiętnie i śmiało.

Błądziłam dłońmi po skórze jego szyi, przywierając doń ściśle i oddając kolejne pocałunki. Każdy następny rozpalał moje zmysły, wkrótce przepadłam i nie wiedziałam już nawet, co robią nasze ręce. Płonęłam. Pragnęłam więcej niż tylko warg chłopaka i jego dotyku przez ubranie, które nagle wydało mi się sztywne i niewygodne.

Oderwał się ode mnie i uśmiechnął nieśmiało.

- Zakochałem się w tobie – powiedział cicho, a ja wstrzymałam oddech.

Naprawdę to powiedział? Naprawdę to czuł?

Ujął moją twarz w dłonie.

- Kocham cię, Heleno ze Sparty – powtórzył, a serce przyśpieszyło mi gwałtownie.

Przełknęłam ślinę.

- Wiesz co...? – odparłam powoli. - Wolałabym być Heleną z Troi...

Radość w jego oczach była głęboka i obezwładniająca.

- Więc... jesteś gotowa n a p r a w d ę zostać moją żoną?

Trzymałam podbródek wysoko uniesiony, całą sobą wyrażające pewność siebie i podejmowanej decyzji.

- Choćby dzisiaj!

Zaśmiał się lekko, błyskając rzędem równych białych zębów.

- Ślub w naszej tradycji należałoby właściwie zorganizować... Może zaczniemy od czegoś prostszego?

- I bardziej namiętnego, co? – zakpiłam.

Wzruszył niewinnie ramionami.

- A wiesz, że Egipcjanom to właśnie wystarczy, by ludzie byli małżeństwem? Żadne ceremonie nie są im potrzebne...!

Jeszcze nie zdążył skończyć, gdy ponownie pochyliłam się do przodu, wpijając się łapczywie swoimi wargami w jego.

Odwzajemnił z żarem pocałunek, a jego dłonie coraz śmielej błądziły po moim ciele. Wyczułam jak palce chłopaka wsuwają się za rękawy mojej sukni, a ich dotyk na moich plecach wyzwolił we mnie kolejną falę pożądania. Chwyciłam mocno jego szatę, zadzierając ją do góry. Parys zrozumiał moje intencje i sam wysunął się z tuniki, zrzucając ją na podłogę.

Dysząc głęboko, stanął przede mną z nagim torsem. Po raz pierwszy widziałam go bez odzienia i czułam, że zasycha mi w ustach, gdy patrzyłam na jego atletyczne i proporcjonalnie wyrzeźbione mięśnie brzucha i szeroką klatkę piersiową.

Nigdy nie byłam z mężczyzną, którego sama pragnęłam i wybrałam, uświadomiłam sobie. Nigdy n i k o g o  naprawdę nie pragnęłam. Łoże Menelaosa było dla mnie wyłącznie obowiązkiem, koniecznym do spłodzenia dziedzica tronu. Dopiero teraz miałam szansę na prawdziwe spełnienie jako kobieta.

Ciasno się obejmując, cofaliśmy się w stronę łoża. Usta młodzieńca muskały moje policzki i szyję, a jego ciepły oddech wywoływał przyjemne dreszcze, gdy owiewał mi skórę.

Gdy opadliśmy na materac, zacisnął dłonie na brzegu mojej sukni i pociągnął w górę, ściągając mi ją przez głowę. Westchnęłam.

- Na pewno jesteś gotowa? – spytał, patrząc mi w oczy.

Uśmiechnęłam się szeroko.

- Tak.

Skinął głową, a potem rozwiązał swoją przepaskę biodrową. Zarzuciłam mu ręce na szyję i otoczyłam nogami jego biodra, gdy wszedł we mnie i zaczął poruszać się w rytm naszych oddechów.

Z mojego gardła dobył się schrypnięty krzyk.

Pragnęłam więcej... O wiele więcej...

Wygięłam głowę do tyłu, pozwalając kolejnym falom przyjemności przenikać moje ciało.

Stało się, pomyślałam, czując kolejne pocałunki Parysa na swoim ramieniu. Jestem jego, a on mój. Spotkałam go pierwszego dnia mojego po mojej ucieczce i od tej pory los pchał nas ku sobie. Poddaliśmy się temu i teraz kroczymy tą samą ścieżką.

Przeznaczenie nas połączyło. Z nim nie można było walczyć, choć nie wiedzieliśmy dokąd nas zaprowadzi. Mogliśmy jedynie cieszyć się z obecnej chwili i z nadzieją patrzeć w nadchodzącą przyszłość.


Słońce kończyło swoją wędrówkę, a niebo przybrało różowo-czerwony odcień. Leżałam z głową na nagiej piersi Parysa i myślałam o tym, że jest spokojnie i romantycznie, a ten miły wieczór to zaledwie początek naszego wspólnego życia.

- O czym najbardziej marzysz? – spytałam.

- O ślubie z tobą.

Prychnęłam, a potem podniosłam głowę i pocałowałam go lekko w usta.

- Pytam poważnie.

Wzruszył ramionami.

- Jestem poważny! Mam drobną przenośną fortunkę, wystarczy ją tylko co kilka lat pomnożyć w jakimś niewielkim, mało ryzykownym interesie i... mamy oboje spokój od świata. Mogę robić, co chcę, więc wystarczy mi, że po prostu będziesz przy mnie. Nic więcej się nie liczy.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

- Tyle dziewcząt pragnęłoby być na moim miejscu... Podróżować z przystojnym młodym mężem bez żadnych zobowiązań. Dlaczego wybrałeś akurat mnie?

Uśmiechnął się zawadiacko.

- Tylko w tobie się zakochałem!

- No tak...

Zakręcił sobie na palcu kosmyk moich włosów.

- A czego t y najbardziej pragniesz? – zapytał.

Zawahałam się.

- Rodziny – wyznałam. - Takiej, którą sama stworzę. Chcę mieć dzieci, które urodzę z miłości, a nie z powinności względem rodu.

Chłopak uniósł brew.

- Mam nadzieję, że to ze mną chcesz je mieć..

Przewróciłam oczami.

- To chyba oczywiste!

Pocałowaliśmy się znów, głęboko i namiętnie.

- Ale wiesz... jak już zostaniemy rodzicami, życie w drodze z niemowlęciem stanie się trochę... niepraktyczne – zauważyłam.

Pogłaskał mnie po policzku.

- Więc gdzieś wtedy osiądziemy! Założymy nasz własny dom. I będziemy w nim szczęśliwi. We troje lub więcej.

Aż westchnęłam na myśl o perspektywie, którą przede mną roztaczał.

- A czy... nie myślałeś nigdy o powrocie do domu?

Ściągnął brwi.

- Nie bardzo rozumiem.

- Ilekroć opowiadasz o lasach Idy wokół Troi, słyszę w twoim głosie, jak bardzo tęsknisz. Pomyślałam, że przecież cię nie wygnano. Sam stamtąd odpłynąłeś i... zawsze moglibyśmy się tam udać. Do miejsca, które kochasz.

Chłopak spochmurniał i zagapił się w sufit.

- Chciałbym tego – przyznał. - Ale... po prostu nie mogę. To duży teren, ale nie aż tak duży. Uwierz, że wkrótce ktoś by mnie rozpoznał. I zawiadomił moich rodziców... oraz braci.

Przycisnęłam policzek do jego ramienia.

- Sądzisz, że nadal chcieliby cię zabić?

Westchnął.

- Nie wiem. Ale nie potrafię im ufać. Czy gdyby twój mąż nagle odwołał rozkaz twojej twojej egzekucji, byłabyś w stanie mu zapomnieć, że deliberował na temat twojej śmierci?

Jego pytanie mnie zastanowiło. Tak naprawdę podobna możliwość nigdy nie przyszła mi do głowy, ale teraz uświadomiłam sobie, że Menelaos rzeczywiście mógłby kazać jednak mnie oszczędzić. Nie byliśmy nigdy wrogami, a tamtego wieczoru, gdy uciekłam, nie on domagał się mojej śmierci. Mój strach brał się z powodu ojczyma, nie męża.

Jednak myślenie o tym nie miało już znaczenia. Menelaos został za morzem.

- Nie rozmawiamy o mnie – powiedziałam ukochanemu. - Nie wiem, co zrobiłby  o n, ale twoi bracia prosili cię o wybaczenie. Jesteście z tej samej krwi. Powinieneś...

- Heleno – przerwał mi ze zmęczeniem – proszę, nie mówmy o moim rodzeństwie. Teraz ty jesteś moją rodziną. Mój dom będzie tam, gdzie ty. Nie potrzebuję więcej.

Splotłam nasze palce.

- Ani ja.






Mam wrażenie, że pod koniec mogło się zrobić nieco ckliwie, ale w przez kolejne dwa rozdziały będzie pewna drama, więc wszystko się wyrówna ;)

Jeśli chodzi o królową Egiptu, to jej imię nie pada, bo Iliada i w ogóle mitologia grecka są ahistoryczne, więc wolę unikać konkretnego przyporządkowania fabuły jeśli chodzi o starożytny czas.

Według Homera Egiptem rządził król Polybus. Grecko-egipski Manethon utożsamia go z faraonem o imieniu Thuoris... Historyk pomylił jednak płeć władcy. Thuoris był w rzeczywistości kobietą-królem Tauseret.

Ponieważ wiele kobiet zasiadających na tronie Egiptu, w tym ona, stylizowało się na mężczyzn, mogła przetrwać w pamięci potomnych jako męski władca.


W następnym rozdziale za tydzień pojawią się wreszcie dwie nowe postacie, które będą miały status "drugoplanowych" ;). Mam nadzieję, że będziecie czekać <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top