III
https://youtu.be/DJ5VXgHecP0
Ten rozdział jest wyjątkowo długi (7000 słów!), mam nadzieję, że Was nie znudzi ;).
Polecam posłuchać piosenki Nie patrzę w dół Natalii Szroeder i Libera!
Ponieważ w pewnym momencie Helena mówi o swojej rodzinie zamieszczam na górze jej drzewo genealogiczne.
Swoją drogą: wiedzieliście, że chociaż Zeus miał mnóstwo dzieci obu płci, to Helena była jego JEDYNĄ ziemską/pół-śmiertelną córką?
- Naprawdę uważasz że trafisz? – zapytałam sceptycznie. - To k r ó l i k. On jest wyjątkowo ruchliwy.
- Jeśli będziesz mnie w kółko rozpraszać lub płoszyć zwierzynę swoim głośnym gadaniem, nie trafię na pewno – odciął się chłopak.
Pomimo zmęczenia nie spałam wczoraj długo – po kilku godzinach obudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego słońca. Parys także wstał i od razu zaproponował udanie się na drobne łowy, o czym wspominał już wczoraj. Nie chcąc zostać w „obozie" sama, poszłam razem z nim.
Teraz ukryci za zwalonym pniem, obserwowaliśmy samotne drobne zwierzę, a mój towarzysz wyglądał na maksymalnie skupionego i gotowego do zadania ciosu. Jego dłoń kurczowo zaciskała się na rękojeści noża myśliwskiego. Powiedział wcześniej, że jego atutem jest doskonała celność i nieważne, że nie ma przy sobie łuku – rzucając ostrzem, także trafi. Nie podważałam jego umiejętności, jednak zwierzę, które wybrał, było drobne i słynęło ze zwinności
Tymczasem królik zbliżył się nieco do nas, nieświadomy zagrożenia. Wzrok Parysa wyrażał najwyższe skupienie i czujność, jego barki się spięły, a palce zacisnęły mocniej na rączce broni.
- Teraz – szepnął bezgłośnie i poderwał się gwałtownie, rzucając do przodu nóż.
Królik rzucił się do ucieczki, ale zaraz opadł na trawę z przeszytym karkiem. Zdobyliśmy świeże mięso.
Na wyprawieniu zdobyczy i upieczeniu jej zeszły nam dobre trzy godziny. A właściwie to zeszło Parysowi, bo moja rola ograniczyła się do dmuchania na ogień. Chłopak wydawał się nieco rozdrażniony moją bezczynnością ale – na moje szczęście – cała sytuacja bardziej go bawiła, niż złościła.
- Musiałaś posiadać n a p r a w d ę bogatą rodzinę i wieść naprawdę luksusowe życie, skoro nie potrafisz nawet wypatroszyć królika – stwierdził, kręcąc głową.
- Ani słowa więcej! – burknęłam, po czym wpatrzona w mięso, które piekło się zarówno na rożnie nad płomieniami, jak i na gorących kamieniach, spytałam wręcz błagalnie: - To zawsze tyle trwa? Przyrządzanie marnego królika? Prawie pół d n i a ?
Parys wzruszył ramionami.
- Z jeleniem bądź dzikiem zajmuje to jeszcze dłużej.
Jęknęłam i złapałam się za skroń.
- I od teraz mamy tracić codziennie tyle czasu?!! Bogowie...!
- Nic nas nie goni.
- A ludzie mojego ojczyma?!
- Nie sądzę. Przecież nie wiedzą w jakim kierunku zmierzasz.
Zamyśliłam się.
- W zasadzie to masz rację – przyznałam niepewnie.
- Poza tym – chłopak przeciągnął się – jak pojedziemy szybko, dotrzemy do Getejonu w dwa dni. Jeśli wrócilibyśmy na drogę, to nawet szybciej. Do tego czasu mamy dość prowiantu, a tam go uzupełnimy.
Pokiwałam głową, bojąc się zadać cisnące mi się na usta pytanie: co potem?
Getejon był rozległym miastem-portem. Parys mówił wcześniej, że chciałby odpłynąć z kontynentu. Ja też chciałam... ale teraz zastanawiałam się, czy mimo wcześniejszych deklaracji, zgodzi się mnie ze sobą zabrać. Bo jaki ma właściwie ze mnie pożytek? Nie umiałam przyrządzać jedzenia, polować ani nawet posługiwać się bronią, i nawet z nim nie sypiałam. Do czego mu potrzebna taka zawada?
Parys nabił na patyk tlące się na żarnach c o ś i podał mi.
- Wątroba jest najbardziej pożywna – powiedział. - Zjedz.
Apetyczny zapach uderzył mnie w nozdrza. Ostrożnie skosztowałam kawałek. Poczułam intensywny przyjemny smak, ale jednocześnie mój żołądek skurczył się w proteście. Dojadłam do końca z najwyższym trudem.
Mój towarzysz przyglądał mi się z niepokojem.
- Wszystko w porządku? Czy... za krótko leżała na kamieniu?
- Była w sam raz – zapewniłam szybko – ale... strasznie mi niedobrze.
Jakby na potwierdzenie tych słów, zalała mnie fala mdłości. Zakryłam usta dłonią, ale ostatecznie nie doszło do torsji. Rozluźniłam się i odetchnęłam głęboko. Parys nie spuszczał ze mnie spojrzenia.
- Czemu się tak kurczysz pod płaszczem? – zapytał.
- Jest zimno – odparłam.
Zamrugał.
- Nie. Jest ledwie chłodno. A w każdym razie o w i e l e cieplej niż wczoraj. I świeci słońce.
Dopiero teraz spostrzegłam, że młodzieniec nie ma na sobie dodatkowego okrycia i że faktycznie dzień jest wyjątkowo pogodny. Przypomniałam sobie, że zostało tylko kilka dni do równonocy. Persefona opuszczała Podziemie, sprowadzając ze sobą wiosnę. Tyle, że ja jej ciepłego powiewu nie czułam...
- Czy ty...
- Nic mi nie jest! – warknęłam.
Wstałam z ziemi, ale natychmiast poczułam zawroty głowy i zatoczyłam się. Parys poderwał się gwałtownie i złapał mnie, ratując przed upadkiem w ostatniej chwili. Ostrożnie ujął moje ręce, a potem położył dłoń na moim policzku, a wreszcie czole.
- Miłosierni bogowie – wyszeptał i spojrzał na mnie z przerażeniem. - Jesteś cała rozpalona! Masz gorączkę!
- Znakomicie – mruknęłam. - Musiałam się przeziębić podczas jazdy!
Czoło chłopaka przecięła zmarszczka niepokoju.
- Być może powinniśmy zatrzymać się tu dłużej – stwierdził po chwili namysłu. - Podczas galopu jesteś narażona na przeciągi, a wiatr wciąż zdaje się ostry. Podróż w tym stanie grozi zapaleniem płuc.
Nie uśmiechały mi się dalsze opóźnienia, rozumiałam jednak, że są konieczne. Jednak, gdy już miałam przytaknąć, przeszył mnie ostry dojmujący ból brzucha.
- Heleno! – Parys ponownie musiał mnie podtrzymać. - Co się stało?
- Miałam jakiś mocny skurcz – wyznałam.
Chłopak spojrzał na dół mojej sukni, a potem przyjrzał się raz jeszcze mojej twarzy.
- Nie masz zaczerwienionego nosa - powiedział powoli. - Nie przeziębiłaś się.
Więc co mi dolega?!, miałam ochotę krzyknąć, ale wtedy prawda do mnie dotarła. Miałam gorączkę, mdłości, spięty brzuch, a do tego poprzedniego dnia krwawiłam, choć nie powinnam...
- Nie... – wyszeptałam. - Nie! Nie mogę mieć gorączki popołogowej!
Parys położył mi dłoń na ramieniu, ale ją strąciłam.
- To się nie może tak skończyć! Nie mogłam uciec ze Sparty, tylko po to by umrzeć w innym miejscu! – zaczęłam krzyczeć histerycznie.
- I nie umrzesz! – zapewnił chłopak, chwytając mnie za barki i niemal mną potrząsając. - Nie pozwolę na to! Zabiorę cię do kogoś, kto cię wyleczy, przysięgam!
Przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Objęłam go kurczowo, wypłakując mu w ubranie cały swój strach i niepewność. W tej chwili przestało mnie obchodzić, że znam go od dwóch dni – drżąc w jego ramionach poczułam się niemal w pełni bezpieczna. Wiedziałam, że mu ufam.
Nie potrafiłam jednak uwierzyć, że zdoła wywiązać się z obietnicy, którą właśnie złożył. Zbyt wiele widziałam kobiet na swoim dworze, które miały opiekę samych pałacowych medyków, a gasły w majakach i cierpieniu.
Parys najwyraźniej miał inne zdanie. W kwadrans pośpiesznie zjadł swoją porcję królika, by mieć siły na drogę, po czym zgasił ognisko i osiodłał konie. Niedopieczone resztki posiłku wyrzucił do lasu.
- Wybacz, ale będziesz musiała znów jechać ze mną – powiedział, podsadzając mnie na swojego konia. - Masz za duże zawroty głowy, bym miał pozwolić ci galopować samej.
Przewiązał uzdy naszych wierzchowców ze sobą, po czym wspiął się na grzbiet swojego, otaczając mnie ramionami.
Moim ciałem wstrząsały dreszcze. Wtuliłam się w chłopaka, szukając ciepła. Kiedy nasze twarze zetknęły się ze sobą, wyczułam na swojej skórze jego delikatny jednodniowy zarost.
- Wygodnie ci? – spytał.
- Tak.
- Jeśli chciałabyś się zatrzymać, mów. Wiem, że to będzie dla ciebie wyczerpujące, ale postaram się w międzyczasie ponaglać konie do wzmożonego tempa. Musimy znaleźć się w Getejonie tak szybko jak się da, najlepiej przed jutrzejszym porankiem.
Pokiwałam głową na wpół przytomnie, a Parys spiął w tym czasie cugle.
- Wio! – krzyknął.
Już od zwykłego truchtu zwierzęcia poczułam się jeszcze gorzej, a gdy przeszedł on w kłus, miałam wrażenie, że ktoś mną potrząsa. Głowę rozdzierał mi pulsujący ból, a obraz przed oczami się rozmazywał.
Wytrzymasz, nic takiego się nie dzieje, próbowałam przekonać samą siebie. To tylko gorączka, a mężczyźni odnoszą nieraz głębokie rany i przeżywają... Ty też dasz radę!
Próbowałam oderwać się do cierpienia i skupiłam myśli na swoich szczęśliwych wspomnieniach. Tych o dotyku i uśmiechu matki, o psotach urządzanych przez moich braci. Na zapachu mleka z miodem i kwiatowych olejków do włosów.
Gdy ból i duszności zaczęły wdzierać się do mojej pamięci, zwróciłam się w stronę ciepła bijącego od obejmującego mnie młodzieńca. Wtulona w jego pierś próbowałam wyłapać słuchem uderzenia serca chłopaka.
Po jakimś czasie – minutach lub godzinach – tylko one łączyły mnie jeszcze ze światem, jako że w moje pole widzenia zaczęła wkradać się ciemność. Wreszcie nawet te ciche miarowe odgłosy rozmyły mi się w uszach i pochłonęłam mnie nicość.
Śnił mi się pogrążony w bezksiężycowej nocy las. Drzewa były spróchniałe i pozbawione liści, niektóre rosły poskręcane w groteskowy sposób. Ziemia wydawała się zarazem spękana i błotnista. Nagle kilka pni zaczęło się p o d n o s i ć i o d w r a c a ć.
Zobaczyłam wówczas trzy nagie kobiety o skórze wyglądającej, niczym pokryta sadzą, i okryte ciężkimi pelerynami z piór... n i e. To były skrzydła.
Kobiety wyszczerzyły zęby w złowieszczym grymasie, a ja zrozumiałam, kogo przed sobą mam. Erynie – Alekto, Tejsifone i Megajrę – kryjące się w Hadesie mścicielki zbrodni.
Czego chcecie?!, chciałam krzyknąć. Nie uczyniłam nikomu krzywdy! Ale zaraz... czy na pewno?
Uciekłam od męża, z którym połączyli mnie los i bogowie. Zszargałam święte śluby. I porzuciłam dziecko.
Nie! Gdybym nie uciekła, zginęłabym. Szanuję dobro innych, ale nie zamierzam ich stawiać ponad własne życie!
Przestałam zakrywać twarz dłońmi i poczułam jak na widok demonicznych bogiń wzbiera we mnie już nie strach, lecz furia, równie potężna, jak ta która kierowała nimi. Moc Erynii zwróciła się przeciw nim.
Nie tkniecie mnie! Nie macie do tego prawa!
Widziany obraz załamał się i zmienił. Tło stało się jasne, a wszystko wokół zasnuła mgła, Oprócz kobiety naprzeciwko mnie. Czarnowłosa, chuda i piękna, odziana w szkarłatną szatę, miała błękitne oczy i królewski diadem. Choć wyglądała zwyczajnie, z nieznanych powodów wywołała we mnie jeszcze większa trwogę, niż wysłanniczki Podziemia. Jej wzrok ział n i e n a w i ś c i ą w najczystszej postaci.
Dostrzegłam kolczyki z pawich piór w jej uszach. Zaparło mi dech. Czyżby pokazała mi się sama Hera, królowa Nieba i bogini małżeństwa? Ona rzeczywiście mogłaby mnie potępiać – zarówno za opuszczenie Menelaosa, jak i tronu Sparty. Wzgardziłam zarówno wiernością małżeńską, jak i władzą: dwiema wartościami, które ceniła najbardziej.
Nie byłam pewna, czy ta kobieta jest w istocie żona Zeusa, nie miałam jednak wątpliwości, że to w ł a d c z y n i.
Możesz nie rozumieć mego wyboru, przekazałam jej w myślach, ale nie zmienisz go. Tak, porzuciłam moje królestwo, ale wciąż mam w żyłach królewską krew – i dlatego mam prawo wziąć przeznaczenie we własne ręce. Podążam swoją ścieżką, podobnie jak ty sama!
Bogini zmrużyła oczy, biło od niej jeszcze większe zimno. Podskórnie czułam, że doświadczę jeszcze jej wrogości. Jednak na razie skinęła głową z niechętnym uznaniem. Zalała mnie ulga. Tę rundę wygrałam.
Obraz ponownie uległ zmianie – tym razem znalazłam się w pięknym zielonym gaju oświetlonym przez słońce. Stałam przed kamiennym ołtarzem, za którym słyszałam jak kapłan wznosi modły, jednak moją uwagę przykuła męska postać stojąca naprzeciw mnie.
Wysoki barczysty mężczyzna wyciągnął do mnie dłonie, a ja pojęłam, że po raz drugi składam śluby małżeńskie. Niestety, promienie słońca padały prosto na jego twarz, oślepiając mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie zobaczyć rysów. Przekrzywiłam głowę, chcąc się lepiej przyjrzeć i...
Otwarłam gwałtownie oczy, wciągając głęboko powietrze. Musiałam kilka razy zamrugać, by upewnić się, że nie śnię. Nie wiedziałam zupełnie, gdzie się znajduję.
Leżałam na łożu tak szerokim, że mogłoby bez problemu pomieścić cztery osoby, ubrana w cienką, marszczoną koszulę nocną. Rozejrzałam się ostrożnie po pomieszczeniu. Dostrzegłam kilka komód z ciemnego drewna, wykonanych wyjątkowo starannie i mających liczne wystrugane rzeźbienia. W kontraście do ich barwy, ściany były białe i pozbawione ozdób, aczkolwiek wyjątkowo czyste i zadbane.
Wyczułam woń kadzidła i palonych ziół. Powietrze było chłodne i rześkie z powodu otwartego okna, a jego świeżość przypominała o rozpoczynającej się wiośnie.
Spróbowałam się podnieść i obok rozległ się kobiecy okrzyk:
- Pani, ona się budzi!
Opadłam z powrotem na poduszkę, gdy przy łożu znalazły się dwie młode dziewczęta i jakaś matrona, niewątpliwie owa „pani". Wszystkie miały na sobie suknie w jaskrawych kolorach – starsza jasnozieloną, zaś młodsze w różnych odcieniach czerwieni i do tego pozbawione rękawów, za to z głębokim dekoltem.
Matrona była ubrana najmniej skąpo, a jednak jej włosy zostały starannie upięte i ozdobione spinkami, a z uszu zwisały szafirowe kolczyki. Wyglądała wyjątkowo elegancko i pomyślałam, że za młodu musiała być równie wielką pięknością jak teraz jej towarzyszki.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie.
- Cieszymy się, że w końcu się ocknęłaś, pani. Dobrze się już czujesz?
- Chyba... tak – przyznałam niepewnie.
Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Cudownie! – Obróciła się ku służkom. - Koronis, sprowadź znachorkę! A ty, Pirro, idź po męża pani. Jest tu gdzieś w pobliżu – wyjaśniła mi, dodając: - Nie było godziny, by nie zaglądał.
Zamrugałam.
- Mój... mąż? - Dopiero po chwili dotarło do mnie, że musi mówić o Parysie.
- Tak. Mówiąc między nami, złoty chłopak! – zapewniła, pochylając się nade mną. - Rzadko zdarza się ktoś taki młody i jednocześnie taki troskliwy i opiekuńczy! Pomagał zielarce w równym stopniu, co my.
Otoczyła mnie ramieniem i pomogła mi usiąść.
- Dziękuję – szepnęłam.
- To drobiazg, pani – odparła. - Wybacz, nie przedstawiłam się. Mam na imię Febe.
Skinęłam jej głową.
- Helena.
- Wiem. Pan Parys już nam powiedział. – Zapewniła z uśmiechem. - Więc – ujęła moją rękę – jesteś może głodna, moja droga?
Natychmiast, gdy tylko o tym powiedziała, poczułam w żołądku dojmujące ssanie.
- Tak. Bardzo – przyznałam.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Poiliśmy cię rosołem, ale oczywiste, że nie zdołalibyśmy tego dłużej ciągnąć. Na szczęście się obudziłaś!
Miałam spytać, ile właściwie mnie tym rosołem poili, ale zanim zdążyłam, rozległ się odgłos szybkich kroków i do pokoju wpadł Parys.
- Heleno! – Z rozpromienioną twarzą usiadł na krześle u wezgłowia łoża. - Jak się czujesz?
- Lepiej – odparłam i dodałam: - To ponoć także twoja zasługa.
Roześmiał się z wdzięcznością i ulgą zarazem.
- Trochę być może. Ale zdecydowanie więcej przeszkadzałem, niż pomagałem!
Febe położyła mu dłoń na ramieniu w poufałym geście.
- Jest zdecydowanie za skromny – stwierdziła z rozbawieniem, a następnie spojrzała na mnie.
- Zostawię was teraz samych. Znachorka powinna wkrótce przyjść, a ja każę w tym czasie przygotować posiłek.
Odeszła, a ja mogłam przyjrzeć się w spokoju swemu towarzyszowi. W wyniku zmiany stroju nie wyglądał już jak przeciętny wędrowiec, ale niczym syn bogatego kupca. Jego twarz była czysta i znów gładko ogolona, a falujące ciemnoblond włosy pachniały olejkiem z drzewa sandałowego, sugerując, że spędził ostatnie dni w dość... luksusowych warunkach.
Szczelne wysokie buty zamienił na sandały podróżne, zaś ubrany był w piękną jasnobłękitną tunikę, doskonale komponującą się z kolorem jego oczu. Bardzo krótkie rękawy odsłaniały atletycznie zbudowane ramiona młodzieńca. Złapałam się na tym, że wpatruję się w ich gładką, pozbawioną skaz i blizn skórę.
Pomyślałam, że kolejna drobna rzecz w Parysie okazała się idealna. Wręcz zbyt idealna. Był urodziwy w każdym calu swej aparycji, a z charakteru wydawał się po prostu szlachetny. A to wszystko czyniło go... nierzeczywistym. Jakaś część mojego umysłu zastanawiała się, czy nie jest bogiem, który zaopiekował się samotną kobietą tak samo, jak niegdyś Dionizos księżniczką Ariadne.
Ale w takim wypadku powinien był raczej zniknąć po doprowadzeniu mnie w bezpieczne miejsce. A ciągle się tu znajdował... Ze mną. Chyba jednak był śmiertelnym człowiekiem.
- Heleno? – Parys przyglądał mi się badawczo.
Wyrwana z rozmyślań skupiłam się na jego przystojnej twarzy.
- Długo byłam nieprzytomna? – zapytałam.
Twarz chłopaka spoważniała.
- Łącznie z dzisiaj: pięć dni.
Wciągnęłam głośno powietrze.
- C o ?
- Gorączka ustąpiła przedwczoraj i dopiero wtedy powiedziały, że dochodzisz do siebie. Najwyraźniej potrzebowałaś jednak jeszcze trochę odpoczynku
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Prawie tydzień... Nic dziwnego, że jestem taka głodna.
- Zaraz przyniosą coś dobrego – zapewnił szybko.
- Mhm. Gdzie właściwie jesteśmy?
Uśmiechnął się.
- W Getejonie.
Ta wiadomość mnie ucieszyła. Tutaj zmierzaliśmy. Nie wyobrażałam sobie, by po rekonwalescencji ponownie wsiadać na koński grzbiet. Zdecydowanie najeździłam się dość na całe życie. Skoro jednak dostaliśmy się już do portu, mogłam po prostu wsiąść na jakiś okręt. Nawet gdyby mój towarzysz miał inne plany dla siebie, mnie samą byłoby stać. I pamiętałam, że jako dziecko nie cierpiałam na chorobę morską, więc teraz pewnie też nie musiałam się nią przejmować.
- Straciłaś przytomność jakieś dwie godziny po tym, jak opuściliśmy obóz – mówił dalej Parys. - Ponaglałem konie do granic możliwości... Prawie padły, ale po drodze trafiło się jakieś gospodarstwo i wymieniłem je. Wreszcie przywiozłem cię tu dobrze po północy.
- A co to właściwie za miejsce? – spytałam, zataczając ręką koło.
Chłopak zawahał się chwilę przed odpowiedzią.
- Dom heter – odpowiedział w końcu.
Cała moja wdzięczność gdzieś się ulotniła.
- D o m p u b l i c z n y ?! – wycedziłam.
Przytaknął.
- Naprawdę nie było wolnych miejsc gdzieś indziej ? – wysyczałam ze złością.
W oczach mojego rozmówcy błysnęło zniecierpliwienie.
- Była noc, a ty u m i e r a ł a ś. Nie znałem tego miasta i nie wiedziałem, gdzie szukać lekarza czy uzdrowiciela. Świątynie nocą są zamknięte, więc kapłani też nie wchodzili w rachubę. Pozostawało tylko to miejsce. Musisz sama zresztą przyznać, że jego mieszkanki znają się na chorobach kobiecych.
- Z pewnością! Na n i e j e d n y c h chorobach.
Jęknął.
- Możesz przestać?! Te kobiety zdołały jakoś ustabilizować twój stan, a potem wskazały mi dom zielarki. Sprowadziłem ją z samego rana, ale kiedy tylko ci się przyjrzała, stwierdziła, iż w żadnym razie nie wolno cię przenosić, póki nie odzyskasz przytomności. Dlatego czekałem. Zapłaciłem za ten pokój, ale nawet nie chciały wiele wziąć. To dobre osoby. Bardzo o ciebie dbały i troskliwie pilnowały, gdy wychodziłem kupić jedzenie czy się przespać. Nie rozumiem, co cię tak wzburzyło! Wyzdrowiałaś! Wolałabyś umrzeć na ulicy?
Jakkolwiek ściany wokół i sceny, których musiały być świadkami wciąż wywoływały we mnie odrazę, nie mogłam odmówić rozmówcy racji. Zalało mnie poczucie winy za wybuch.
- Przepraszam – powiedziałam. - Zachowałam się dziecinnie. Jestem ci wdzięczna za pomoc. Bardzo.
Chłopak odetchnął i uśmiechnął się.
- Cieszę się, że to wyjaśniliśmy!
Skupiłam wzrok na jego stroju.
- Skąd masz nowe ubranie?
- Nabyłem na targu. Dla ciebie też kupiłem. Ta suknia, którą masz na sobie jest... cóż, stąd, ale nowa szata już czeka.
Otworzyłam usta, by spytać, ile właściwie mamy tu jeszcze zostać, ale w tej chwili skrzypnęły drzwi i Koronis wprowadziła przygarbioną, owiniętą chustami i szalami staruszkę.
- To kobieta, która cię wyleczyła, pani – wyjaśniła dziewczyna.
- Nie przesadzajmy! – zaskrzeczała przybyła, po czym uśmiechnęła się do mnie ciepło bezzębnymi ustami. - Widzę, że już ci lepiej, serduszko, ale pozwolisz, że jeszcze raz cię obejrzę?
Nie widziałam powodów, by odmawiać, więc skinęłam tylko głową. Na ten znak Koronis wyszła, a staruszka zbliżyła się drobnym kroczkiem do łoża. Parys położył mi dłoń na nadgarstku.
- Poczekam na zewnątrz – oznajmił i wstał, a znachorka zajęła zwolnione miejsce.
Kiedy zostałyśmy same, poczułam się nieco spięta, ale pozwoliłam, by zbadała mi gardło i brzuch.
- Dobrze, wygląda na to, że twoje ciało przezwyciężyło infekcję – orzekła po dziesięciu minutach. - Jesteś jednak bardzo osłabiona, zalecałabym kilkudniowy odpoczynek i jedzenie lekkich, ale pożywnych dań.
- Oczywiście – przytaknęłam.
- Na wszelki wypadek – staruszka wyjęła z przyniesionego koszyka dwie nieduże buteleczki – dodawaj przez tydzień po kropli do każdego posiłku. Ten żółty płyn z rana, a brązowy wieczorem. Pomogą oczyścić twój organizm z resztek choroby,
- Czyli gorączka może wrócić? – zapytałam z niepokojem.
- Tak, choć to mało prawdopodobne. Masz silny organizm, skoro się z nią uporał. - Poklepała mnie po dłoni. - Obyło się bez większych komplikacji, więc sądzę, że będziesz mogła mieć kolejne dzieci.
- Och, to... dobrze – wydusiłam.
Nie zastanawiałam się nad tym do tej pory, ale ulżyło mi, gdy to usłyszałam. Znalezienie nowego męża przez kobietę bez niczego – nie licząc garści klejnotów, które zawsze mogły zostać skradzione – mogło być trudne. Gdybym okazała się bezpłodną kobieta bez posagu, pewnie stałoby się zupełnie niemożliwe. Za mąż mogłabym wyjść, ale zawsze żyłabym w strachu, że mąż odrzuci mnie z powodu braku potomstwa.
- Dziękuję – powiedziałam do znachorki. - Za wszystko.
- Proszę bardzo, kochana. Mam nadzieję, że więcej się nie spotkamy. – Zaśmiała się. - Częste spotkania uzdrowicieli z pacjentami źle wróżą tym drugim!
Schyliła lekko głowę i zebrawszy swoje rzeczy, opuściła pokój, mijając się w drzwiach z Parysem i Pirrą.
- Pani, posiłek! – oznajmiła dziewczyna, stawiając talerz przy stoliku nocnym bok dzbanka z wodą.
Przyjrzałam się obiadowi, na który składał się gotowany kurczaka, duszona marchew oraz prawdziwa góra wiosennych kiełków warzyw. Dania zdawały się proste, ale nie potrzebowałam frykasów. Czułam taki głód, że zjadłabym w tej chwili nawet surową baraninę.
- Dasz radę zjeść wszystko? – spytał z troską mój towarzysz podróży.
Przewróciłam oczami. Naprawdę jeszcze się na mnie w tej kwestii nie poznał?
- Jasne, że tak! – Spojrzałam na Pirrę. - Spytam od razu... Macie w kuchni jeszcze drugą porcję?
Resztę dnia przeleżałam w łóżku. Parys dotrzymał mi towarzystwa i wspólnie ustaliliśmy, że jutro przeniesiemy się do jakiegoś innego lokalu. Febe i jej podopieczne zdawały się godne zaufania, ale nie miałam wątpliwości, że ludzie przewijający się przez ich dom już niekoniecznie tacy są. Nie zamierzałam więc zostawać tu dłużej, niż było konieczne.
Noc na szczęście minęła spokojnie i jak tylko obudziłam się o brzasku, Pirra oraz Koronis zaprowadziły mnie do łazienki, gdzie przygotowały już dla mnie kąpiel. Pomieszczenie okazało się nieduże, ale czyste, wyłożone drobnymi kafelkami o koralowej barwie i mieszczące pośrodku niedużą wannę.
Zdjęłam przepoconą koszulę i zanurzyłam się w gorącej wodzie, do której wcześniej wlano płyn o zapachu pomarańczy. Westchnęłam z rozkoszy i odprężyłam się, pozwalając dziewczętom, by umyły mi szyję i nałożyły na włosy ziołową maskę.
To była moja pierwsza kąpiel od czasu urodzenia dziecka ponad tydzień temu, delektowałam się więc każdą sekundą w parnej i wonnej cieczy. Na nowo poczułam się damą, myśląc, że właściwie na nowo się nią staję. Byłam teraz daleko od Sparty, krótki okres dni ucieczki na oślep należał do przeszłości. Już nie musiałam udawać ubogiej podróżniczki. Nastał czas powrotu do luksusów! A przynajmniej – ich namiastki... Nie oczekiwałam, że nagle zamieszkam w jakimś pałacu. Moja biżuteria była jednak na tyle dużo warta, żebym przynajmniej przez pewien czas mogła żyć dostatnio. Zamierzałam to w pełni wykorzystać. Nikt mnie nie zmusi, bym jeszcze kiedykolwiek przedzierała się na koniu przez góry...
Po tym jak wyszłam z kąpieli, Pirra z Koronis wytarły mnie i ubrały w strój sprezentowany mi przez Parysa. Składały się na niego okrywająca ramiona chusta oraz suknia z trójkątnym dekoltem ledwie odkrywającym piersi, wykonane z delikatnego sukna w kolorze głębokiego fioletu, które zostało – jak objaśniły mi dziewczęta – „przywiezione aż z Egiptu". Talię ściągnęły mi za pomocą kosztownego materiałowego paska inkrustowanego złotymi nićmi, a na szyję założyły mi złoty łańcuszek kontrastujący swoją prostotą z przepysznymi perłowymi kolczykami, które wpięły mi w uszy.
Następnie Koronis zaczęła nakładać na moją twarz makijaż, zaś Pirra zajęła się czesaniem moich włosów.
- To wszystko kupił mój mąż? – zapytałam, mając na myśli ubranie i biżuterię.
- O tak, trzy dni temu spędził na mieście prawie całe popołudnie, wybierając te rzeczy! To rzadkie spotkać mężczyznę tak oddanego swej żonie! Pan Parys bardzo jest w tobie głęboko zakochany.
To niemożliwe, pomyślałam. Znał mnie dwa dni, zanim straciłam przytomność. Nie mógł mnie pokochać w tak krótkim czasie. Z drugiej strony, mógł być mną w pewien sposób oczarowany, choć nie byłam do końca pewna, co w takim wypadku go tak we mnie ujęło. Musiałam przyznać jednak przed sobą, że on sam zrobił na mnie spore wrażenie...
Koronis skończyła upiększać moją twarz i cofnęła się na bok, odsłaniając lustro. Niemalże westchnęłam ze zdumienia, widząc swoje odbicie. Na twarzy nie miałam żadnych śladów choroby – puder o lekko brzoskwiniowej barwie nadał moim policzkom koloru, pokryte jasnoróżową pomadką usta błyszczały, zaś granatowy barwnik na powiekach skutecznie maskował wywołane osłabieniem cienie pod oczyma. Całości obrazu dopełniały podkreślone henną brwi.
Pirra pociągnęła grzebieniem po raz ostatni i włosy opadły mi na ramiona złotą kaskadą, swoją barwą doskonale komponując się z fioletowym kolorem sukni.
- Możecie je jeszcze zapleść? Jestem mężatką – przypomniałam.
- Oczywiście!
Dziewczyna ułożyła mi włosy w grubego, ale luźnego koka, z którego część pukli spływała po karku w stronę pleców. Następnie przejęła od towarzyszki cienkie metalowe spinki i utwierdziła nimi fryzurę.
- Jest doskonale – powiedziałam, podziwiając w lustrze swój wygląd i posyłając jego autorkom ciepły uśmiech.
- To była dla nas przyjemność, pani – zapewniła Pirra.
Zdjęłam z palca jeden z pierścionków i obróciłam się ku nim.
- Przyjmijcie to. W ramach wdzięczności.
Obie cofnęły się o krok.
- A-ależ, pani, n-nie ma potrzeby... Strój i kolczyki kupił pan Parys, a kąpiel przygotowałyśmy z polecenia pani Febe... – wyjąkała Koronis.
- Nalegam. Pomogłyście uratować mi życie. I dziś także poświęciłyście swój czas. Ten pierścionek to zaledwie skromna rekompensata za wasz wysiłek dla was i waszego domu.
Po chwili wahania Koronis wzięła ode mnie podarek i obie dygnęły z szacunkiem.
Wstałam z zamiarem wyjścia, gdy w drzwiach pojawiła się Febe.
- Pani. – Skinęła mi głową i spojrzała na podopieczne z uśmiechem. - Zostawicie nas same?
Dziewczęta pożegnały mnie wylewnie i opuściły pomieszczenie. Ich przełożona popatrzyła na mnie w zagadkowy sposób. Nagle poczułam się niepewnie. Ponieważ kobieta nic nie mówiła, odezwałam się pierwsza:
- Czy mój... mąż wiele zapłacił za pobyt tutaj i moją kurację?
- Och, płacił jedynie za własny pokój i wyżywienie! W sumie pięćdziesiąt drachm, po dziesięć za każdy dzień pobytu. I jeszcze pięć za kąpiel, a wziął trzy więc... łącznie sześćdziesiąt pięć drachm.
Ściągnęłam brwi.
- A ja?
- Znachorce wystarczyło dwadzieścia oboli. Pokryłam ten koszt – odparła łagodnie kobieta. - Nie wzięłam też nic za twój pobyt.
Nie umiałam zrozumieć jej postępowania.
- Dlaczego?
Westchnęła.
- Kobiety powinny sobie pomagać – powiedziała wreszcie. - Szczególnie takie, które nie mają nad sobą mężczyzn, jak my. Bo chyba słusznie domyślam się, że Parys nie jest twoim mężem, prawda?
Poruszyłam się niespokojnie.
- Wszyscy w tym mieście są tacy spostrzegawczy? – spytałam, usiłując zapanować nad głosem.
- Na wasze szczęście nie. Tylko te doświadczone wiekiem, które widziały niejeden skandal. Moje podopieczne uwierzyły w waszą historie bez zastrzeżeń, i nie mam tu na myśli tylko Koronis czy Pirry. Mieszka tu ich tuzin, a żadna nic nie podejrzewa! A teraz... nie musisz mi mówić całej prawdy, ale zasługuję chyba, by poznać choć jej część.
Wbiłam wzrok w ścianę.
- Mój mąż chciał mnie zabić za namową swego ojca. Uciekłam. Po drodze spotkałam Parysa, a on przeprowadził mnie przez góry. - Zamilkłam i przekonałam się, że Febe nie patrzy na mnie wcale protekcjonalnie ani z politowaniem, ale ze szczerym współczuciem.
- Nie różnimy się tak bardzo, jak sądzisz, Heleno – powiedziała miękko. - Wiem, co myślisz o mnie i moich towarzyszkach. Że sprzedajemy swój czas, swój umysł, swoje ciała... Ale nie urodziłyśmy się w tym miejscu. No, może Koronis. Albo moja córka, Klimene. Ale większość, w tym ja, przybyłyśmy z zewnątrz. Obrałyśmy tę drogę, bo tylko w ten sposób możemy być niezależne od męskich opiekunów. Tak, w pewien sposób zostajemy wyrzucone ze społeczeństwa... ale przynajmniej jesteśmy paniami własnego losu.
Nie pouczała mnie. Po prostu opowiadała. I mówiła z takim smutkiem w głosie, że poczułam łzy w oczach.
- Mogłabyś z nami zostać – oznajmiła nagle, ujmując moje dłonie. - Nikt nie każe ci się oddawać obcym! Zabawiałabyś ich jedynie rozmową lub muzyką...
- Dziękuję. – Nie dałam jej skończyć. - Po pobycie tutaj... i tej rozmowie, umiem się lepiej wczuć w wasze położenie. Ale... – zawahałam się – ...nie jestem gotowa na takie życie. Właściwie, to nie chciałam być nigdy sama sobie panią. Odeszłam od męża, by się uratować, jednak wiem, że kiedyś znajdę kolejnego. Marzę o spokojnym rodzinnym ognisku, o dzieciach, które będę potrafiła kochać. Nie przeszkadza mi bycie posłuszną żoną. Pragnę jedynie męża, który się ode mnie nie odwróci... i nie poświęci dla własnych ambicji.
Febe pokiwała głową.
- Jesteś mądrą kobietą. Wiesz czego chcesz... Obyś znalazła szczęście przy mężu i dzieciach, jak tego pragniesz. – Uśmiechnęła się łagodnie. - Nie wiem, czy to Parys jest ci przeznaczony, ale widzę, że nie może oderwać od ciebie wzroku. Ledwie cię znał i mógł odjechać zaraz po tym, gdy się tobą zajęłyśmy... A jednak został i czuwał nad tobą, gdy gorączkowałaś... Jest młody, przystojny i troszczy się o ciebie. Sądzę, że powinnaś się go trzymać.
- Czas pokaże, dokąd wspólnie zajdziemy – odpowiedziałam.
Pochyliłam przed nią głowę, jeszcze raz dziękując za wszystko.
Getejon okazał się całkowicie różny od wioski, którą odwiedziliśmy pierwszego dnia podróży. Wiedziałam, że był stosunkowo młodym miastem – jeśli dobrze pamiętałam, założono go najwyżej pięćdziesiąt lat temu, jednak przez ten czas potężnie się rozrósł. Uliczki wyłożono kamienną kostką, zaś domy mieszkalne i inne budynki stały tak gęsto, że często zlewały się ścianami. W powietrzu pośród gwaru setek głosów unosił się zapach egzotycznych towarów, zarówno delikatnych tkanin przywiezionych z Egiptu i Fenicji, jak i zagranicznych przypraw, chociażby szafranu.
Ta paleta kolorów, woni i dźwięków w połączeniu z ciepłym wiosennym słońcem wprawiła mnie w nadzwyczaj dobry nastrój. Czułam, że mam u stóp cały świat, co zresztą było po części prawdą. Znalazłam się w porcie – miejscu, gdzie stykały się ze sobą rozmaite kultury i nacje. Mogłam znaleźć taką, która mnie przyjmie i na dobre porzucić przeszłość.
Mój wzrok padł na Parysa, prowadzącego obok uzdę białego wierzchowca i przypomniałam sobie, gdzie spędziliśmy ostatnie dni. Euforia nagle ze mnie uszła.
Jakiś czas szliśmy w milczeniu, ale mój minorowy nastrój w końcu zaczął chłopakowi przeszkadzać.
- Możesz wyjaśnić, czemu się tak zachowujesz? – spytał nagle, marszcząc brwi.
- Jak?
- Jesteś... chłodna. Sądziłem, że będziesz wypytywać o to miejsce, choć przyznam od razu, że niewiele o nim wiem, a tymczasem ty nie powiedziałaś ani słowa odkąd opuściliśmy...
- ...przybytek rozkoszy? – podsunęłam słodko.
- C o ?!!! Co się z tobą dzieje? Te kobiety cię uratowały!
- Jestem im wdzięczna! Nie chodzi mi o nie, tylko o ciebie – odparłam. - Mam niepokojące wrażenie, że płaciłeś im nie tylko za pokój i wyżywienie...!
Zatrzymał się nagle.
- Skąd ten pomysł? – spytał ostro.
Też stanęłam i obróciłam się twarzą do niego. Wpatrywaliśmy się w siebie z urazą w oczach, a ludzie musieli nas omijać, by przejść.
- Chodź. Tarasujemy chodnik – stwierdziłam bezmyślnie i ruszyłam naprzód.
Wkrótce usłyszałam, jak Parys podąża za mną.
- Lubiły cię. Bardzo. I to w s z y s t k i e – wskazałam dobitnie.
- Podobnie jak połowa mojej rodziny! To elokwentne i wesołe kobiety. Damy do towarzystwa, nie zwykłe prostytutki! Wiedzą, jak oczarować i rozmawiać... i ja także to wiem. Czasami kilka słów wystarcza... Dlaczego założyłaś, że dzieliłem z którąś łoże? – sprawiał wrażenie równie rozzłoszczonego, co zaskoczonego oskarżeniem.
Cząstka umysłu szepnęła mi, że może faktycznie mówi prawdę.
- Bo... - spróbowałam ułożyć odpowiedź – wiele z nich było wyjątkowo pięknych, a ciebie byłoby stać na przyjemności z nimi. Myślę też, że niejedna oddałaby ci się i bez zapłaty! Poza tym jesteś mężczyzną...
- Och, d o p r a w d y ? Czyli „mężczyzna" oznacza dla ciebie tyle, co „rozpustnik", tak?! - ironicznie wykrzyknął chłopak.
Przyśpieszyłam kroku, w uszach mi dzwoniło. Tak!, miałam ochotę krzyknąć. Obserwując Menelaosa i jego brata oraz mego ojczyma, i wielu innych mężczyzn na szczeblach dworskiej hierarchii w Sparcie, takiego właśnie przekonania nabrałam...!
Ale może... m o ż e w świecie Parysa pod Troją było inaczej?
Tymczasem młodzieniec nie wydawał się już zły.
- Czyżbyś była o mnie zazdrosna? – zapytał, tym razem z lekkim samozadowoleniem. - Sądziłem, że nie jesteśmy razem!
- Nie wiążę się z łatwymi – oznajmiłam wyniośle.
Chwycił mnie gwałtownie za nadgarstek. Obróciłam się ku niemu tak, że prawie zetknęliśmy się twarzami. Jego szaro-niebieskie oczy przeszywały spojrzeniem moje.
- Nie jestem „łatwy" – powiedział cicho, ale stanowczo. - I nie wziąłem do łoża żadnej z podopiecznych Febe. Ani jej samej, rzecz jasna.
Przełknęłam ślinę, jego bliskość mnie oszałamiała.
- Będę o tym pamiętać – odpowiedziałam.
Obiad kupiliśmy w pierwszym zajeździe, który znaleźliśmy – spędziliśmy tam też resztę dnia i wieczór, po tym jak Parys przysiadł się do jakiejś grupki mężczyzn i przez kolejne godziny tylko opowiadali sobie sprośne dowcipy, pijąc kufel piwa za kuflem.
Też chętnie bym do nich dołączyła, mając nagle dosyć swojej dotychczasowej abstynencji – zresztą część z nich nawet sama mnie zapraszała – ale mój towarzysz zwrócił mi uwagę, że nie powinnam obciążać organizmu trunkami. Siedziałam więc w kącie, zupełnie trzeźwa i zła jak osa, sącząc kolejne kubki naparu z rumianku, o którym znachorka powiedziała, że „doskonale oczyszcza i sprawdza się przy dolegliwościach połogowych".
Parys miał chociaż tyle przyzwoitości, iż pomimo spędzania kilku godzin w wesołym towarzystwie, postarał się nie upić. Wyglądało na to, że albo wiedział, czym jest umiar, albo miał mocną głowę, albo trunek był słaby. W każdym razie, kiedy koło północy szliśmy do swojego pokoju na górze, nie zataczał się, ani nie chichotał, choć policzki pokrywał mu silny rumieniec.
Po otwarciu drzwi sypialni, ściągnęłam w zdumieniu brwi.
- Sądziłam, że wziąłeś pokój z dwoma łóżkami – powiedziałam oskarżycielskim tonem.
Wzruszył ramionami.
- Przecież podajemy się za małżeństwo. Gospodarz zdziwiłby się, czemu nie chcemy spać w jednym!
Rzucił na podłogę nasze płaszcze.
- Prześpię się tutaj. Ty weź łóżka.
Rzuciłam mu pełne złości spojrzenie.
- Uważasz, że jak jestem kobietą, to jestem tak słaba, że nie dam rady spać na ziemi? - spytałam ostro.
- Nie. Ale ostatnio chorowałaś. Potrzebujesz więcej komfortu. Jak już dojdziesz do siebie za parę dni, nie będę ci robił przeszkód, skoro sen na podłodze to szczyt twoich marzeń, ale na razie: pozwól mi o siebie zadbać!
Uznałam, że nie ma sensu dłużej się spierać, położyłam się więc na materacu i przykryłam kocem. Parys zdmuchnął świecę i w pokoju pozostało jedynie nikłe światło księżyca. Przewróciłam się na bok, spoglądając, jak chłopak kładzie się na płaszczach.
Mimo ciszy i ciemności wokół nie czułam się senna. Leżałam więc tylko, gapiąc się w pogrążone w mroku drzwi i nagle dotarło do mnie, że to dobra chwila, by coś powiedzieć.
- Parysie?
- Mhm?
- Ja... chciałam cię przeprosić.
- Mnie? Ach... chodzi ci o te oskarżenia przed południem? Nie przejmuj się! Już o tym zapomniałem.
- Być może, ale i tak... jestem winna wyjaśnienia – przyznałam.
- Zatem... słucham.
Zapadła chwila ciszy. Próbowałam zebrać się w sobie.
- Widzisz, ja... odkąd byłam dziewczyną, marzyłam o mężu, który by mnie kochał i widział jako tą jedyną. I chciałam też, by on był dla mnie tym jedynym... Jednak w moim otoczeniu małżonkowie zawsze zdradzali się nawzajem, i mężczyźni, i kobiety. Mój przybrany ojciec zmieniał kochanki jak rękawiczki, a mój mąż...
- Wziął sobie konkubinę – dokończył za mnie Parys.
Przymknęłam oczy. Jakiś ból ścisnął mi pierś.
- Mogliśmy być szczęśliwi! Wiem, że mogliśmy... Nie kochałam go, ale nigdy nie był mi wstrętny. On nie jest nawet wiele starszy ode mnie, i choć zna się na walce, nie jest brutalny ani gwałtowny. Ale nigdy nawet nie próbował... Widział we mnie wyłącznie legitymizację do tro... majątku. Gdy byłam w ciąży... znalazł sobie nałożnicę. Teraz urodziłam córkę, a jego niewolnica sama zbliża się do rozwiązania...!
- Przykro mi.
Westchnęłam.
- Rzecz w tym, że... nie porzuciłam swoich pragnień. Zwłaszcza teraz, gdy mam szanse zacząć od nowa... Jednak kiedy zaczęłam podejrzewać cię o... u k ł a d y z heterami... przestraszyłam się. Przestraszyłam się, że może chcę niemożliwego. Że każdy mężczyzna wejdzie do łoża urodziwej kobiety, jeśli tylko jest ono dostępne... a to znaczy, iż nigdy nie znajdę przy żadnym prawdziwego szczęścia.
Wzięłam jeszcze jeden głęboki oddech. Mój towarzysz cierpliwie słuchał.
- Próbuję powiedzieć, że... wiele dla mnie zrobiłeś, nie żądając nic w zamian. Dlatego powinnam ci ufać. I dlatego wierzę w to, co mówiłeś i jeszcze raz cię przepraszam – zakończyłam ze wstydem.
- Przyjmuję. – Nie widziałam jego twarzy, ale c z u ł a m, że się uśmiecha.
Była jeszcze jedna rzecz, o którą chciałam spytać.
- Parysie... czemu właściwie ze mną zostałeś? Mogłeś zapłacić kobietom od Febe, by się mną zajęły, a sam jechać dalej. Prawie mnie nie znasz, a jednak czekałeś, aż dojdę do siebie! Dlaczego?
- Cóż... – mogłam sobie wyobrazić, jak wygina wargi – ...polubiłem cię, to jedno. Ale poza tym, kiedy uratowałem ci życie, zacząłem czuć się o d p o w i e d z i a l n y.
Roześmiałam się gardłowo.
- To zabrzmiało, jakbyś się spodziewał, że wymorduję pół miasta!
Też się zaśmiał.
- Nie to miałem na myśli! – wziął oddech i spoważniał. - Szukasz swojego miejsca. Wiem, jak to jest. Wbrew temu, co myślisz, nie jest mi wcale łatwo, choć mam przy sobie swoją małą fortunę, i wydatki na odzież czy posiłki nie stanowią problemu. Ty z kolei jesteś samotną kobietą w świecie, który nie patrzyłby na ciebie przychylnie, gdybyś postanowiła go zrozumieć w pojedynkę. Dlatego zabrałem cię ze sobą. Byś nigdy nie była tak samotna jak ja, i byś znalazła swoją bezpieczną przystań oraz dom, do których tak tęsknisz.
Nie powiedział może wiele, ale wydało mi się to tak piękne, że w moich oczach zakręciły się łzy.
- Dziękuję – powiedziałam ciepło, wkładając w głos całą swoją wdzięczność. - Cieszę się, że na ciebie trafiłam. Bogowie mi cię chyba zesłali... Nie wiem, jakby się to wszystko potoczyło, gdybym była sama. Nie miałam żadnego planu... Nawet teraz nie mam pojęcia, dokąd mogłabym się udać. – Zamyśliłam się. - Właściwie mogłabym znaleźć swoich braci. Tyle, że nie wiem nawet, gdzie zacząć...
- Masz braci? – zainteresował się chłopak. - Ale w takim razie, czemu twój majątek przypadł tobie i twemu mężowi, a nie im?
- To... długa historia.
- Chętnie posłucham. Nigdzie się nam nie śpieszy.
Po chwili namysłu uznałam, że nie muszę zdradzać wszystkiego, ale jestem mu winna choć częściowe opisanie mojej sytuacji rodzinnej. Zastanowiłam się od czego zacząć.
- Nie wiem kto był ojcem moim oraz ich – powiedziałam. - Równie dobrze mogliśmy mieć różnych ojców... Matka zawsze twierdziła, że Zeus nas jej zesłał. Ale która niezamężna kobieta tak nie mówi...? Moi bracia byli bliźniakami. Najpierw urodzili się oni. Trzy lata później ja. A potem matka poślubiła mojego ojczyma, który miał dwóch adoptowanych synów na wychowaniu. Z początku wszystko układało się dobrze. Matka urodziła moją siostrę, a gdy nie miała kolejnych dzieci, jej mąż pogodził się z faktem, że włości przypadną moim braciom i zaczął odnosić się do nich, jak do synów.
- Co się zmieniło?
- Bliźniacy nie byli... identyczni. Kastor z wiekiem coraz bardziej przypominał ojczyma, a ten był niezwykle dumny. Uznał, że sami bogowie chcą, by chłopak był jego dziedzicem, mimo że przecież nie łączyły ich więzy krwi. Niestety, nie mógł ogłosić Kastora następcą, bo... to Polluks był starszy. O całą godzinę.
- A czy nie mógł obu zrobić spadkobiercami? – spytał przytomnie Parys. - Tak się często robi w podobnych przypadkach. Nawet wśród królów. Chociażby władca Teb Amfion oraz jego brat Zetos...
- Masz rację, i rzeczywiście ojczym to właśnie początkowo planował. Ale z czasem między nimi i Polluksem zaczęły narastać nieporozumienia. Z upływem lat przerodziły się w prawdziwe burze. Mój brat zaczął otwarcie kwestionować autorytet męża matki, publicznie mu się sprzeciwiać... Tragedią Polluksa było to, że ludzie mieli go za dziecko z nieprawego łoża. Zupełnie go nie szanowali. A ponieważ Kastor tak bardzo przypominał przybranego ojca, w ich oczach był potomkiem z jego krwi. Zatem uważali, że Polluks usiłuje uzurpować miejsce ojczyma i jego dziedzica. A on... znaczy ojciec... postanowił to wykorzystać. Kiedy Polluks za którymś razem wypowiedział się przeciw niemu, kazał go zamknąć w komnacie. A później... – urwałam i przymknęłam oczy. - Nie wiem, co dokładnie się wydarzyło. Ale z urywek szeptów służby doszłam do prawdy jako takiej. Wygląda na to, że ojczym kazał zabić Kastorowi brata. W nocy, podczas snu. Był z pasierbem na tyle blisko, że wierzył, iż ten wykona rozkaz. Pewnie założył również, że Polluks będzie w zbyt dużym szoku, by się bronić... Zwłaszcza, że darzył bliźniaka głębokim uczuciem. Ojciec nie wziął pod uwagę tylko jednej rzeczy. – Uśmiechnęłam się z satysfakcją, gdy myślałam teraz porażce męża mojej matki i mego teścia zarazem. - Kastor go zdradził. Zabił strażników, a następnie uwolnił Polluksa, po czym obaj uciekli ze Sparty. To się wydarzyło pięć zim temu. Od tamtej pory nie mieliśmy od nich żadnej wieści. Często jednak przychodziły zasłyszane i przerysowane pogłoski o czynach, których dokonują: Polluks słynie ponoć z walki wręcz, a Kastor radzi sobie jak nikt z ujeżdżaniem narowistych rumaków. Nie rozdzielają się. Jakiekolwiek wieści o nich słyszymy, zawsze mówią o dwóch razem. O awanturnikach i bohaterach jednocześnie. Często zastanawiam się, ile z tego jest prawdą...
Skończyłam opowiadać, a mój towarzysz przez chwilę milczał. Nagle się przeraziłam, że może słyszał już o Kastorze i Polluksie – i o tym, że są książętami Sparty, a zatem: że j a muszę być obecną dziedziczką tronu, jako następna w linii – ale, gdy się odezwał, zrozumiałam, że chodzi o coś innego.
- Twoi bracia naprawdę się kochają. Poświęcili dla siebie nawzajem wszystko... Nie sądzę, by moi byli do czegoś podobnego zdolni. – W jego głosie zabrzmiał chłód, od którego przeszły mnie ciarki.
Zrozumiałam prawie od razu.
- Och, bogowie...! T O zrobili t w o i bracia, tak? Próbowali cię zabić?! Dlatego uciekłeś spod Idy?!
- Ojciec interweniował w ostatniej chwili – odparł głucho. - Potem prosili mnie o wybaczenie... Zaklinali, że poniosła ich zawiść i że obaj żałują... Ale ja nie potrafiłem im już ufać. Stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli wyjadę. Przemyślę to i owo. Poszukam... czegoś. Innego celu niż bycie... bycie członkiem swojej rodziny.
Miałam wrażenie, że historii młodzieńca tkwi jakieś drugie dno, ale postanowiłam nie naciskać, by powiedział mi teraz wszystko. Zwłaszcza, że w jego głosie rozbrzmiewał niewyobrażalny ból i pragnęłam jakoś go pocieszyć.
- Cóż... znalazłeś mnie – zażartowałam.
Zaśmiał się cicho.
- Tak... wreszcie jakaś odmiana – przyznał na poły gorzko, na poły wesoło.
Chwile potem ziewnął.
- Dobranoc, Heleno.
- Dobranoc.
Wsłuchiwałam się w jego spokojny oddech, aż zrobił się płytszy i bardziej regularny. Chłopak zasnął szybko. Ja jeszcze długo leżałam z otwartymi oczami, zastanawiając się z kim właściwie podróżuję. Po tym, co powiedział, Parys stał się w moich oczach jeszcze bardziej zagadkowy, a złowroga przeszłość rzucała na niego mroczny cień. Tak samo był ze mną.
Żadne z was nie ucieknie przed przeznaczeniem, szepnął do mnie jakiś głos. Upomni się ono o was, a niedomknięte sprawy uderzą! Twój mąż, jego bracia... to powróci i wywoła chaos!
Przewróciłam się na brzuch, wtulając twarz w poduszkę i pozwalając, by zamroczył mnie sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top