DAY 4: BAND AU, CZYLI KOCIA MUZYKA Z KAMILATAMI

ALTERNATE TITLE: BAND AU, CZYLI MENEL GRA NA GARNKACH, BOŻU NA PIANINKU, CARGO NA UKULELELE, A AMUN ROBI JAZZ HANDS Z TYŁU


— Ej, załóżmy zespół — odezwała się Cargo pewnego pięknego poranka. A raczej popołudnia. Ale dla niektórych, którzy wstawali o 12, był to dalej ranek.

— Po co? — Memel uniósł głowę znad... właściwie nie chcecie wiedzieć, co robiła. W każdym razie była mocno sceptycznie nastawiona do tego pomysłu.

— Taaak! — Bożu zerwała się z kanapy, na której molestowała swoją gitarę — ej, wiecie, jakie to by było super? — zaklaskała w dłonie, a potem zaczęła snuć na głos dzikie plany, których jednak reszta osób w pomieszczeniu nie rozumiała z powodu szybkości wyrzucanych przez nią słów. W końcu ukróciła to Memel:

— I jak to niby ma wyglądać?

— Bożu ma już pianinko... Jakoś by się dało — wzruszyła ramionami Cafo.

Pozostała dwójka Kamilatów nie podeszła zbyt entuzjastycznie do tego pomysłu, więc jakoś rozeszło się to po kościach. Cóż, w większości, bo Bożu dalej był bitter about that. Aż do pewnej środy, prawie trzy tygodnie później.

— Ej, wiecie, że Władek będzie za trzy dni brać ślub? — powiedziała Bożu, scrollując jakiś przypadkowy serwis plotkarski — i szuka zespołu, kucharza i chyba kogoś jeszcze... No i nas nie zaprosił! Wstyd i hańba.

— Może powinnyśmy mu tam wbić razem z drzwiami? Wiecie, żeby dać mu nauczkę, czy coś — zaproponowała Amun.

— Czy wy myślicie o tym samym co ja? — spytała Caro z szerokim uśmiechem. Władek był wysoko postawionym demonem, przy którym Mariusz to mała rybka, więc było oczywiste, że jego ślub i wesele będą dojebane.

— Nie. I chyba nie chcę myśleć.

— Czyli nie za wiele się zmieni — stwierdziła Memel. Tym razem nie grała w Gejshita, tylko w grę z BNHA, co jednak nie znaczyło, że mniej się irytowała, jak ktoś jej przeszkadzał. Cargo jednak się tym nie przejęła i kontynuowała:

— Możemy się tam wkręcić, a potem rozwalić całą imprezę od środka. A potem dyskretnie się wynieść.

— A będzie wóda? — zainteresował się Menel. W tej samej chwili z jej telefonu dobiegły dźwięki przegranej walki, a nad urządzeniem pojawiły się smużki pary.

Po chwili intensywnego główkowania wszystkie doszły do wniosku, że jak Władek ma tyle hajsu, to wóda na pewno będzie. A jak nie wóda, to cały bimber im zakoszą i też nie będzie źle. Kilka kolejnych minut myślenia później wykombinowały (a raczej – Mele wykombinowała) plan na to, jak wkraść się na wesele.

— No to chyba wiemy, co zrobimy. Ja idę chlać — oświadczyła Memel.

— Ej! Nie ma nawet dwunastej! — zaoponowała Cargo.

— Gdzieś na świecie na pewno jest. Poza tym to trening przed weselem — i już jej nie było.

Przygotowania dobiegły końca na dzień przed wydarzeniem, więc pozostały czas można było poświęcić na mentalne przygotowanie się. Caergo, mimo swego rodzaju utalentowania muzycznego, zdecydowała się pójść na kucharza, a Amun, z powodu braku owego utalentowania – na kelnera, jako że złapanie wszystkich Kamilatów za jednym razem było czymś, czego trzeba było uniknąć. No i wszystko było dla nich lepsze, niż stanie przed tłumem randomowych randomów. Do zespołu pozostały dwie osoby – Memel i Bożu, co było niestety niewystarczające. Bożu wymógł na Mariuszu, by przysłał jej kilka demonów do pomocy, najlepiej utalentowanych muzycznie. Gdy została zapytana na co jej oni, stwierdziła tylko, że każda dupa to dobra dupa. Mariusz wolał nie wnikać, ale przysłał jej tylko dwójkę swoich sługusów, którzy okazali się nawet znośni. Jeden z nich nawet grał na gitarze. Nawet Memel był zadowolony!

Pozostawała jeszcze kwestia wtajemniczenia demonów w cały plan. A raczej – pozostawienia wszystkiego w sekrecie na tyle, żeby nikt się niczego nie domyślił i się nie rozpruł. Demony na szczęście inteligencją nie grzeszyły, więc wystarczyło po prostu przy nich zachowywać względną dyskrecję.

W dniu wielkiego wydarzenia Kamilaci oraz demony przybyli do wielkiej posiadłości. Goście zjeżdżali się ze wszystkich stron piekła oraz ziemi, więc nikt nie musiał się martwić o to, że będzie się wyróżniać. Chyba że strojem. Demony wysokiej rangi oczywiście nie patyczkowały się, jeśli chodzi o koszty olśnienia wszystkich dookoła, dlatego też wszystkie członkinie kultu Boża zostały niemal oślepione przez te wszystkie cekiny, cyrkonie i inne świecidełka. Jeden demon nawet świecił dupą. Dosłownie.

— Mówiłam, że powinniśmy wejść od tyłu — oświadczyła Memel osłaniając oczy przed blaskiem. Już i tak była wystarczająco ślepa, a Amunem zostać nie chciała. Poprowadziła całą zgraję razem z przysłanymi demonami do tylnego wejścia najdyskretniej jak się dało, po czym poleciła Kamilatom zostać w krzakach i uważać na lokalnych zboczeńców, a demony wysłała po sprzęt. Wróciła akurat wtedy, kiedy Bożu szykował się do wyskoczenia z krzaków i wparowania do środka na pełnej świni.

— Sytuacja opanowana — oświadczyła chwytając Boża i usadzając ją z powrotem na miejscu — możemy wbijać, tylko siedźcie cicho i mówcie wszystkim, że jesteście ze mną — zanim ktokolwiek zdołał zapytać o sens tego zdania, Memel odeszła, by schować gdzieś w szopie ogrodowej członków zespołu, których ze sobą targała, co wszyscy zainteresowani dostrzegli dopiero po chwili, dalej częściowo ślepi. W międzyczasie wróciły demony bez sprzętu, bo Memel ich w chuja zrobił i żadnego sprzętu nie było.

W środku rezydencja była nawet bardziej okazała, niż na zewnątrz, lecz na szczęście była też o wiele bardziej pusta i udało im się szczęśliwie dotrzeć do pomieszczenia przeznaczonego dla muzyków. Po drodze Amun i Bożu nie mogły sobie oszczędzić robienia taktycznych przewrotów i przypadania do ścian na zakrętach. Tuż przed drzwiami do pokoju zespołu Kamilaci rozdzielili się na dwie grupy – Bożu i demony zniknęli za drzwiami, by zacząć przygotowania, a Memel, Amun oraz Csfo udały się do kuchni. Po co Memel? Kto to wie.

Droga do kuchni niestety nie przebiegła tak łatwo i przyjemnie jak wcześniej, bowiem już za drugim zakrętem Kamilaci natknęli się na jakichś zagubionych gości. Chociaż... czy aby na pewno zagubionych? Cała trójka przywarła do ściany, tym razem na poważnie, z zamiarem podsłuchania rozmowy i w nadziei, że demony nie pójdą w ich kierunku.

— Wiedziałaś, że podobno Rick i Mordy już przyszli? — spytała bardzo wysoka kobieta, niemal sięgająca głową sufitu. Wyglądałaby prawie normalnie, gdyby jej skóra nie była w kolorze neonowo zielonym, a z jej uszu nie wystawałyby macki. Jej towarzyszka wyglądała zupełnie inaczej i nie przypominała niczego, co którakolwiek z Kamilatów kiedykolwiek widziała, a widziały wiele — ktoś ich podobno widział jak wchodzili! Szkoda, że nie rozdawali autografów. Chociaż ich lead singer nie wygląda tak, jak na zdjęciach...

— Photoshop! Wszędzie się dzisiaj wciśnie.

— Prawda, ale aż tak? Mogłabym przysiąc, że był centaurem, a teraz-

— Jak chcemy się załapać na pierwsze miejsca, musimy iść, nie możemy tu czekać aż przyjdą — przerwała jej lovecraftian horror i ze śliskim dźwiękiem zaczęła się oddalać korytarzem nie czekając na to, aż jej rozmówczyni jej odpowie. Wysoka kobieta na szczęście szybko ruszyła za nią.

— Chyba są bardziej sławni, niż myślałyśmy — powiedziała Csdfo, gdy już mogła się odkleić od tapety, do której wcześniej wszystkie przywarły.

— To może być problem... nie macie jakiegoś centaura na stanie, nie?

— Sorry, nie w tych spodniach — wzruszył ramionami Amun klepiąc się po spódnicy. Memel tylko machnęła na nią ręką i ruszyła dalej do kuchni. W końcu dotarły do niej i wślizgnęły się do środka niezauważone, a przed wejściem wszystkie założyły odpowiednie stroje – Amun kelnera, a Ccdof szefa kuchni. Memel tylko zajebał kilka garnków i łyżek i się ulotniła, zanim ktokolwiek zdołał cokolwiek zauważyć.

— A wy czego tak stoicie jak te tabaki w rogu? Do roboty! — rozległ się głos, przez których pozostali Kamilaci aż podskoczyli. Odwróciły się niemal jednocześnie i zamarły. Przed nimi stał niemal okrągły, czerwony demon ze spiczastymi rogami i równie spiczastym widelcem w kopytku.

— Czy Memel nie miał go zneutralizować? — zapytała Cafdfo najciszej jak mogła.

— Niby tak, ale najwyraźniej jej coś nie wyszło-

— GŁOŚNIEJ, TEŻ CHCĘ SIĘ POŚMIAĆ — ryknął demon, a żyłka na jego czole wyglądała tak, jakby w każdej chwili miała pęknąć. Nie ryzykując dalszego rozwścieczenia, rozpierzchły się do swoich zajęć. Żadnej się to nie podobało, ale musiały z tym handlować.

Kolejną okazję na rozmowę miały dopiero godzinę później, gdy demoniczny szef wszystkich szefów kuchni odtoczył się gdzieś, gdzie nawet nie było słychać jego donośnego głosu.

— Co teraz robimy? Miałyśmy się wykraść na salę, ale nawet nie mogę wyjść z kuchni — powiedziała Csdo szeptem, gdy razem z Amunem wcisnęły się pod jeden ze stołów.

— Musimy Memmelowi powiedzieć — stwierdziła oczywistość jej rozmówczyni — ale ja też nie mogę pójść dalej niż kilka korytarzy. Zawsze ktoś skądś wyskakuje i mnie zawraca. Dramat.

— Wiem. Ale nie możemy się poddać, jak już tu jesteśmy. Spróbuj jeszcze raz. Jak nie wyjdzie, to zorganizujemy jakieś zaklęcie teleportujące.

— Pamiętasz, jak to ostatnio wyszło? Nie chcę skończyć w kawałkach!

— Nie skończysz. Ćwiczyłam od tamtego czasu — zapewniła Amuna Cgo. W tej samej chwili rozległy się tuż obok czyjeś ciężkie kroki. Po odczekaniu chwili obie zgodnie zdecydowały, że to brzmi jak plan i wyślizgnęły się spod stołu.

Zanim okrągły demon zdążył wrócić, Amun wymknął się w miarę szybko z kuchni pod pretekstem specjalnego zamówienia od jakiejś babki, której zachciało się zjeść żabie serca w zalewie octowej. Udało jej się dotrzeć zaskakująco daleko, bo pochwyciła odgłosy rozmów, a w oddali dostrzegła drzwi, zza których sączył się delikatny, złoty blask. Zaczęła mieć cień nadziei, że może chociaż coś jej w życiu wyjdzie.

Otóż nie tym razem.

Kiedy była kilkanaście kroków od upragnionego wyjścia z tego cholernego labiryntu, nagle tuż przed nią zrespił się jakiś demon o wyjątkowo paskudnym wyglądzie. No i był rudy. Amun odruchowo przypadła do ściany za zakrętem, o włos unikając wykrycia i oblania się zalewą octową. Na szczęście lub nie, stało się tylko to drugie, a demon przeszedł obok niej całkowicie jej nie zauważając.

Do Mela dotarła już bez przeszkód, za to ociekając octem. Wpadła do pokoju, a Mebel od razu niemal wypchnął demony za drzwi przeczuwając, że coś złego się stało. Bożu poszedł się akurat gdzieś szwędać i ćwiczyć na pianinku.

— Meme help! — rzuciła Amun od wejścia, próbując złapać oddech. Gdy tylko wyjaśniła sytuację, twarz jej rozmówczyni przybrała wyraz, który można by nazwać „miną kombinatora". Po chwili Memel otworzył z rozmachem drzwi tylko po to, by odkryć, że dwa przydupasy stoją przyciśnięci do drzwi. Na jej widok gwałtownie odskoczyli i nieudolnie zaczęli udawać, że wcale nie podsłuchiwali.

— Ej, wy dwaj — rzuciła Meme — mam dla was zadanie bojowe.

-----

— Co im powiedziałaś? — zaciekawiła się Amum.

— Zobaczysz, Amun, zobaczysz — odpowiedziała jedynie Memel tajemniczo. Już po chwili ta tajemnica została rozwiązana, gdy nawet do nich dobiegł głośne dźwięki, przypominające zarzynaną świnię. Amunowi udało się ze zdziwieniem odszyfrować kilka słów i spojrzała na Memela.

— Nie zrobiłaś tego. Nie wysłałaś ich do tego typa — mimo swoich słów uśmiechnęła się szeroko. Jej towarzyszka pokiwała tylko głową, wyraźnie z siebie dumna.

— Ale co z-

W tej samej chwili drzwi otworzyły się po raz kolejny, a w nich stanęła...

— Co do chuja, Mebelk?! Siedzę sobie normalnie w kuchni, myślę, że Amun gdzieś zaginął po drodze, a nagle jakieś demony wpadły i zaczęły wszystko wywracać — zaczęła wyrzucać z siebie Cfo. Jej koszula nosiła wyraźne oznaki spalenia, jednak sama Xdfo była w nienaruszonym stanie.

— Cargo, chill — zaczęła ją uspokajać Amun i podsunęła jakiś randomowy kubek stojący na stole obok. Caego nieopatrznie go wzięła i zaraz wypluła, znowu złorzecząc, tym razem w stronę Amina. Memel w tym czasie poinformowała je, że mają się ogarniać, bo ona idzie szukać Boża i niech tak się nie drą, bo wszystko pójdzie w pizdu, a przy okazji to też wystąpią. Obie siedziały w szoku przez to przez dobrą chwilę, próbując jakoś przyswoić tę informację, ale w końcu obie zgodnie ustaliły jaki mają plan.

Kilka minut później nawet Bożu się znalazł i mogły szykować się do wyjścia, a najważniejsze – skołować jakieś niezniszczone ubrania Amunowi i Caro.

-----

— Demony i demony, przed państwem gwóźdź programu – Rick i Mordy! — wykrzyknął prowadzący i szybko zniknął w cieniu za sceną. Tłum zaczął wiwatować, ryczeć i klaskać aż z sufitu poleciał kurz. Kurtyna poszybowała w górę, po czym karnisz, na którym wisiała oderwał się i spadł z hukiem na podłogę. Demony krzyknęły jeszcze głośniej.

— Gotowe? — zdążyła jeszcze powiedzieć Cegfbo, zanim Mebek uderzył w garnki z całej siły. Zaraz dołączył się Bożu na swoich organkach i niemal w tej samej chwili Cwefgo zaczęła brzdąkać na ukulelele. Amun natomiast... no, ona stała w tle i robiła jazz hands bez przekonania, próbując przy tym nie spaść ze sceny.

Na początku w tłuszcza zamarła. Ta kakofonia wszystkich możliwych dźwięków musiała wywrzeć nawet na nich spore wrażenie. Przez dobre pół minuty nie było słychać żadnego dźwięku z widowni, a Kamilaci zaczęli tracić nadzieję, że cokolwiek z tego wyjdzie i szykowali się mentalnie do ucieczki.

— Rick! Miej ze mną dzieci! — krzyknął jeden z demonów, po czym zdjął koszulę i okazał się być kobietą. Po chwili dołączyło się do niej kilka innych demonów z równym zapałem.

Cała czwórka spojrzała się po sobie w lekkim szoku, na chwilę przestając grać. To chyba znaczyło pozytywny odbiór, nie...? Niepewni Kamilaci wznowili to, cokolwiek wcześniej robili, ku wielkiemu zadowoleniu tłumu. W pewnej chwili demony wbiły po prostu na scenę i zaczęły unosić je nad sobą. Nikt nie oponował (może poza Mbemelem, która już chciała wyciągać laskę, jednak nie zdążyła). Na takiej ludzkiej fali popłynęły wszystkie aż do drzwi, gdzie Meme dał znak. Amun podała jej mikrofon, który zdołała zajumać gdzieś po drodze ze sceny.

— Ojebaliśmy was wszystkich! — krzyknęła ile sił w płucach, po czym rzuciła mikrofon do Cafo.

— A jak macie problem, to się możecie odpierdolić — dodała Cdfo. Tłum zatrzymał się, ponownie w zbiorowym szoku. Kamilaci zaczęli spadać, lecz zanim dotknęli ziemi, Bożu wezwała swojego demona. Ten wpadł przez owe drzwi, siejąc postrach wśród widowni. Właśnie z tego powodu stawał się coraz większy, aż cała czwórka mogła zająć miejsce na jego grzbiecie i bezpiecznie przedrzeć się do pustego korytarza po drugiej stronie sali.

— Memel! Gdzie mamy jechać? — krzyknął Bożu, tylko jakimś cudem zachowując kontrolę nad demonem. Memel rozprostowała plany, które wyciągnęła z kieszeni Władka podczas bycia niesioną po sali.

— Prawo! Prosto! Znowu prawo! — wykrzykiwała. W końcu znalazły się przy skarbcu, którego, o dziwo nikt nie strzegł. Do środka też dostały się podejrzanie szybko, a tam czekał na nie piękny widok.

Butelki stały w równych rządkach, odbijając od siebie ciepłe światło świec. Tworzyło to delikatne poblaski na półkach, ścianach, podłodze i samych Kamilatach. Półki ciągnęły się, zdawałoby się, aż po horyzont. Wszystkie stały przez kilka sekund oniemiałe, jednak na jednej osobie zrobiło to największe wrażenie.

— Ile tym się można nachlać... — szepnęła Memel w zachwycie. W tym samym momencie rozległ się przenikliwy pisk, a potem zaczął wyć alarm.

— S z y b c i e j k u r w a — krzyknęła Cago, ładując butelki do swojej przepastnej siatki. Była nawet bardziej pojemna, niż torebka Hermiony i po kilku minutach cały zapas wódy zniknął z półek, a strażnicy zaczęli się dobijać do uprzednio zaryglowanych drzwi. Prowizoryczna barykada upadła z hukiem w chwili, w której demon wygryzł dziurę w betonowej ścianie i zaczął biec co sił w potężnych łapach.

— Dalej nie wiem, co właśnie się stało — oświadczyła Amun, gdy były już kilka kręgów piekielnych dalej. Razem z Memlem otworzyły już pierwsze butelki i zaczęły je konsumować na spółkę z Bożem i okazjonalnie Cefo.

— Nie gadaj, ciesz się — powiedziała Meme, po czym wcisnęła jej kolejną flachę. Amun ochoczo ją przyjęła i odjechały w stronę zachodzącego księżyca.

Żadna z nich nie zauważyła, że do ogona demona siedział przyczepiony jeden z przydupasów, a jego mina świadczyła o tym, że na pewno nie był zadowolony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top