Nieśmiałość
Przez następne dni Bitsy nie mogła się uspokoić. Dobijała ją świadomość zbliżającej się czystki oraz nowe uczucie jakie zawitało w jej martwym sercu ponownie. Po ponad stu latach czuła miłość. To był zadziwiający zwrot akcji. Nigdy nie wyobrażała znaleźć sobie kogoś ukochanego w piekle.
Zbierała się jak co tydzień na spacer z Alastorem. Wiedziała, że jak zawsze odwiedzą klub Mimzy, aby posłuchać dobrej muzyki. Jak zawsze upewniła się, że biblioteka jest dobrze zamknięta a jej cieniste sługi sprzątają budynek.
- Moja droga, chciałbym dzisiaj zabrać cię do nieco innego miejsca - powiedział Radiowy Demon kiedy szli ramię w ramię na chodnik ze schodów.
- Gdzie indziej? - stanęła na przedostatnim schodku. Alastor odwrócił się do niej z chodnika. Wyciągnął do niej swoją rękę.
- Zaufasz mi? - spytał z uśmiechem. Bitsy posłała mu zdziwiony wzrok. Wpatrywała się w jego dłoń, którą chciała przyjąć kiedy coś, a raczej ktoś, im przeszkodził.
- Bitsy! Bitsy, skarbie powiedz, że biblioteka jest jeszcze otwarta! - nawet nie zauważyli, kiedy między nimi wskoczył niespodziewany gość. Rysia diablica musiała spojrzeć w górę, aby ujrzeć twarz owego demona. Zamurowało ją.
- P... Pan Valentino? - położyła uszy po sobie odrobinę przestraszona nagłą wizytą władcy sąsiedniego terytorium. Alastor, stojący za demonem już tworzył w wyobraźni wizje tortur i powolnej śmierci Valentino. Dlatego zapewne wokół niego pojawiły się dziwne znaki voodoo. - Cóż, właśnie zamknęłam bibliotekę...
- O nie! A specjalnie udałem się taki kawał żeby odwiedzić twoją cichą norkę - pochylił się mówiąc do niej mrukliwym tonem. - Nie zajmę ci dużo czasu - zapewnił z uśmiechem. - Chyba, że o to ładnie poprosisz - dodał szeptem. Niemal nie upadła na stopień kiedy cofnęła się od niego.
- Valentino! Rzadko odwiedzasz moje terytorium, to na prawdę rzadki widok! - wtrącił się Radiowy Demon zwracając na siebie uwagę. Wysoki demon zaśmiał się.
- Nie mogłem się oprzeć! Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? - spytał jedną z czterech dłoni kładąc na ramieniu bibliotekarki, aby nie upadła.
- Skądże, jednak jestem przekonany, że jeśli nie będziesz pilnował swojej ziemi ktoś ci ją zajmie sprzed nosa! - słowa zabrzmiały jednoznacznie. Albo Valentino przestanie zawracać mu głowę w tym momencie, albo nie zawaha się odebrać mu władzy.
- Więc! - wtrąciła się Bitsy zdejmując dłoń ze swojego ramienia. Odebrała książkę od Valentino i wspięła się po schodach do drzwi biblioteki. - Może uda nam się coś szybko znaleźć - otworzyła wejście, dwójka demonów weszła za nią do środka. Odhaczyła przy biurku książkę a cienisty pomocnik odesłał ją na swoje miejsce.
- Złota kobieta z ciebie - pochwalił ją Valentino i zamierzał pogłaskać po głowie jednak to zrobiła unik przed jego dłonią. Prychnął pod nosem. - Nie lubisz dotyku, co?
- Można tak powiedzieć - ruszyła do alejek. - Życzy pan sobie książkę z tego samego gatunku? - spytała.
- Zgadza się, cukiereczku - podśpiewując coś pod nosem po drodze obserwował uważnie niską bibliotekarkę. Jej futro wydawało się takie puszyste i miękkie. Ogonek rysi co jakiś czas dygotał spokojnie i te uszy. Takie duże i zakończone pędzelkowatymi kłębkami futra. Była apetyczna. W jego klubie byłaby jedną z bardziej pożądanych zabawek.
Jego wgapianie się w Bitsy podłapał Alastor. Odrobinę go to zaniepokoiło. Kto wiedział jakie niepoprawne myśli krążyły po głowie właściciela klubu. Musi mieć go na oku. Kolejne zmartwienie na jego głowie.
- Ta może ci się spodobać - ich myśli zostały przerwane przez głos rysiej diablicy. Podała ona powieść erotyczną do swojego klienta i czekała na jego reakcję po przeczytaniu opisu.
- Strzał w dziesiątkę - puścił jej oczko z uśmiechem.
- Świetnie! Chodźmy więc do biurka - posłusznie udali się tam, gdzie zażądała. Wypełniła wszystkie formalności i z uśmiechem spojrzała na Valentino z zamiarem pożegnania się.
- W ramach podziękować przyjmij ode mnie pewien prezent - wyjął coś z rękawa swojego płaszcza i podarował diablicy. Spojrzała uważnie na mały podarunek. Była to ulotka jego klubu nocnego.
Absurd! Czemu miało to służyć? Nawet gdyby zależało od tego jej życie pozagrobowe nie poszłaby tam! Jej reakcję podłapał Alastor i zerknął na prezent od władcy. Jego uśmiech nie znikał ale od razu po zobaczeniu ulotki wydawał się taki... Psychicznie nienaturalnie podirytowany.
- Gdybyś chciała mnie odwiedzić - dodał z chichotem gość biblioteki po czym z zalotnym wzrokiem opuścił budynek. Przez kilka sekund dwójka demonów stała w miejscu analizując całą sytuację.
- Mogę na moment? - spytał wreszcie Radiowy Demon wskazując na prezent. Bitsy nie wahała się i od razu pozbyła się ulotki z rąk. Kiedy skrawek papieru znalazł się w szponach Alastora niemal od razu spłonął w płomieniach. - Lepiej pozbyć się takich śmieci od razu! - skomentował krzyżując z nią spojrzenia.
- Lepiej tego nie ujmę - zgodziła się błyskawicznie. Demon otrzepał dłonie z resztek po ulotce i zakasłał sztucznie.
- Więc na czym stanęliśmy?
- Czy ci ufam - odparła ze spokojniejszym uśmiechem.
- Ach, no tak! Świetna pamięć, moja droga! - jej łagodnie uniesione kąciki ust koiły jego nerwy. Pochylił się wyciągając do niej swoją dłoń. - Więc zaufasz mi? - tym razem bez głębszego zastanowienia przyjęła jego rękę zaciskając ją lekko w swoich palcach. Jak na zawołanie została przeteleportowana z Alastorem w inne miejsce.
Był to las. Stare drzewa z wijącymi się gałęziami niezdolnymi wypuszczać pąków czy liści. Umarły las na samym końcu miasta. Nie zapuszczały się tutaj demony ze względu na kilka plotek. Między innymi przez plotkę o innym demonie który zabija wszystkich gości lasu. Dziwnie podejrzanie Alastor zawsze ma wstęp do tego miejsca...
To miejsce gwarantowało im ciszę i spokój od innych. Dobrze, właśnie tak ma być. Bitsy rozglądała się jeszcze chwilę. Przez las prowadziła ugnieciona ścieżka.
- Tutaj polujesz? - spytała zerkając na swojego towarzysza.
- Zgadza się, moja droga! Nie obawiają się, nic nam tutaj nie grozi! - zapewnił i ruszył w głąb gąszczu drzew przecinanych ścieżką. Bitsy dogoniła go żwawo rozglądając się po okolicy.
- Nigdy nie byłam w tej części Piekła...
- Powinnaś częściej wychodzić z biblioteki, moja droga! Ten świat ma wiele tajemnic do odkrycia!
- Pewnie masz rację. Przez wiele lat obawiałam się wyjścia z biblioteki, ale nie jest to takie złe... - przyznała zauważając małego stworka siedzącego na gałęzi. Po chwili odleciał gdzieś poza jej zasięg.
- W towarzystwie czas mija o wiele lepiej, moja droga! - odpowiedział nucąc pod nosem jakąś melodię.
Droga mijała im spokojnie. Rozmawiali, nie obeszło się bez żartów Alastora i śmiechu Bitsy. Momentami temat schodził na ich przeszłość. Dzięki temu diablica dowiedziała się dlaczego Radiowy Demon nie przepada za psami czy chociażby o jego ukochanej pracy w rozgłośni radiowej. Podobnie jak ona nie lubi rozmawiać o swojej śmierci. Zapewne nie jest z niej dumny tak jak ona. Mieli ze sobą wiele wspólnego mimo rażących różnic.
- Moja droga, wiesz jak piroman nazywa wybuchową kobietę? - spytał jej towarzysz. Niemal od razu zachichotała pod nosem. Kolejny żart. Kolejny powód do śmiechu.
- Nie mam pojęcia, Alastor. Jak?
- Laska dynamitu! - faktycznie zaśmiali się w wyniku tego małego dowcipu. Nagle jednak jej śmiech przeistoczył się w syk i jęk. Przerośnięta glizda z zębiskami wyłoniła się z ziemi i ugryzła ją w łapę. W reakcji odskoczyła w bok na Alastora obejmując go nogami w biodrach a rękami w ramionach. Próbowała pozbyć się robaka z łapy.
- Puszczaj mnie, brzydalu! - wyjąkała machając łapą z wygryzionym robalem. Jednym ruchem mikrofonu Alastor uderzył małego napastnika posyłając go w daleki lot w krzaki.
- Już lepiej, moja droga? - spytał kiedy zerkała na krwawiącą łapę.
- Tak, to było-- Co do?! - rozumiejąc swoją pozycję odkleiła się od Alastora. Poczuła wszechogarniające ciepło i ból łapy, kiedy na niej stawała. - Przepraszam! To było odruchowe!
- O, nic nie szkodzi! Wiem, że jesteś płochliwym kotem - zapewnił radośnie. - Obawiam się, że dalsza droga nie ma sensu z takim ugryzieniem - wskazał końcem mikrofonu na krwawiącą łapę bibliotekarki.
- Nie boli aż tak bardzo, dam radę iść dalej - nie miała zamiaru popsuć jego planów w tak głupi sposób. - Na prawdę... - jej uszy klapnęły a dół.
- Nic nie szkodzi, moja droga. Wróćmy opatrzyć to paskudne ugryzienie! - objął ją ostrożnie przez co straciła równowagę i ponownie na niego wleciała. Przeteleportowali się do jej salonu, gdzie opatrzyła swoją łapę z drobną pomocą Alastora.
- Przepraszam, kompletnie zrujnowałam nasz spacer - spojrzała na niego po opatrzeniu łapy. Siedziała na kanapie a nad nią stał Radiowy Demon.
- Nic nie szkodzi, moja droga! Najważniejsze, że tobie nic nie jest - pogłaskał ją po głowie z szerokim uśmiechem. Zauważył jak momentalnie relaksuje się pod wpływem dotyku i cicho mruczy wciskając się w jego dłoń. Zainteresowany jej zachowaniem kontynuował pieszczotę zjeżdżają z ucho rysia. Od razu jej pomruk stał się głośniejszy, błogi spokój widoczny na jej twarzy i przymknięte oczy. Schodził z głaskaniem coraz niżej aż do jej szczęki. Wtedy kompletnie się rozpłynęła w pieszczotach. - Moja dro-- - już zabierał dłoń z jej podgardla, gdy jej drobne dłonie zatrzymały go i zmusiły do ponownego drapania.
Alastor nie znalazł słów sprzeciwu na jej niemą prośbę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top