[6] Krwawe zwyczaje.
Ta książka ma już ponad 600 wyświetleń :o
Jesteście po prostu szaleni ❤️
Miała wrażenie, że wszystko, co się przed chwilą stało było tylko jakimś cholernym koszmarem. Jakby ten atak nigdy nie miał miejsca i zaraz obudzi się w swoim łóżku, a to wydarzenie zniknie z jej pamięci w jednym, krótkim momencie.
Lecz, nie był to koszmarny sen, a koszmarna rzeczywistość.
Florence nabrała głęboki oddech, co okazało się dla niej dużym wyzwaniem. Łzy bez przerwy spływały po jej rumianych policzkach, a w środku czuła niesamowity gorąc, który od wewnątrz niemal palił jej skórę.
Zasłoniła usta dłonią i nie potrafiła, nawet ruszyć się z miejsca. Jej ciało ciągle przylegało do zimnej ściany budynku, zupełnie jakby zapuściła tam korzenie, a jedyne na co mogła sobie pozwolić to patrzeć jak nieznany napastnik wykrwawiał się tuż pod jej nogami.
Podniosła głowę, gdy usłyszała odgłos kroków. Alexei powoli opuścił broń i skierował się w stronę mężczyzny, który niemal zaczął pływać w kałuży własnej krwi.
Nagle, z otaczającej ciemności wyłonił się Demid wraz z Maksimem u boku. Obaj gwałtownie zatrzymali się parę kroków za swym kuzynem, i jedynie westchnęli ciężko, gdy najpierw spojrzeli na Florence, a następnie na twarz leżącego obok napastnika.
Jakby nie był to pierwszy raz, gdy byli świadkiem takiego wydarzenia i jakby doskonale wiedzieli jaki los spotka tego nieszczęśnika.
— Zabierzcie stąd to ścierwo. — zwrócił się twardo do swych kuzynów, a na ich twarzach zaczęły malować się delikatne uśmiechy. Wyglądali jak dzieci, które dostały wymarzony prezent na urodziny i mogli sobie z nim zrobić, co tylko zapragnęli.
Florence była tak zdezorientowana i zszokowana całą tą sytuacją, że nawet nie zauważyła, gdy dwójka młodszych Rosjań po prostu zniknęła wraz z napastnikiem, gdzieś w skąpanym w mroku ogrodzie.
Spojrzała na miejsce, w którym ten jeszcze przed chwilą leżał, ale nie pozostało po nim nic poza wielką plamą krwi, która zajmowała znaczną część kamiennej ścieżki.
— Jesteś cała? — niemal drgnęła, gdy Alexei aksamitnym głosem zwrócił się do niej, chowając broń, gdzieś do tylnej kieszeni. Wolnym krokiem podszedł w jej kierunku, na co mocniej przycisnęła plecy do twardej ściany, a jej żołądek zwinął się w supeł.
— Nie zbliżaj się! — krzyknęła lekko zachrypniętym głosem, na co brunet przystanął, a gdy rozchyliła wargi szepnęła słabo: — Przepraszam...
— Nie masz za co — odparł łagodnie spokojnym głosem. — Zrobił ci coś? — zapytał, gdy po dłuższej chwili zrobił niepewny krok w przód.
Florence tylko pokręciła głową, spuszczając wzrok. Nie miała siły, nawet szepnąć krótkiego "nie". Tak naprawdę, nie była w stanie nic powiedzieć. Jakby ktoś odebrał jej własny głos.
— Chodź, zabiorę cię stąd. — odparł cicho.
— Ale ja nie mogę... — wyszeptała, a gdy obdarzyła Alexeia spojrzeniem szarych tęczówek, ujrzała na jego bladej twarzy zmieszanie i dokończyła. — ...nie mogę się ruszyć.
Brunet zacisnął wargi i wypuścił powietrze, a potem niemal w mgnieniu oka znalazł się przy niej wyciągając w jej kierunku swą dłoń.
— Daj mi rękę.
Drgnęła, gdy podał jej swą wytatuowaną dłoń. Nie wiedzieć czemu, dopiero teraz udało się dostrzeć wzór tatuaży, które widniały na jego rękach. Przypominały odwrócony krzyż z długimi, różanymi kolcami po bokach, a na palcach widniały niewielkie litery, które układały się w jedno słowo.
Nie pewnie wyciągnęła drżącą dłoń w jego stronę, a gdy ją ścisnął powoli pociągnął blondynkę ku sobie, na co sapnęła. Alexei pochylił się nad nią i wsuwając rękę pod jej kolana, wziął ją na ręce. Zrobił to bez żadnego problemu, bez nawet cichego zająknięcia. Jakby ważyła tyle, co maleńkie piórko albo jeszcze mniej.
Jego chłodny dotyk, który wcześniej był niemal odrzucający teraz stał się niebywale kojący. Intensywny gorąc powoli opuszczał jej ciało, a policzki zaczynały robić się suche.
— Co... — szepnęła ledwo słyszalnym tonem, gdy brunet zaczął kroczyć kamienną ścieżką. — ...co z nim zrobicie?
— To, co należy. — wyszeptał.
— Czy oni go...
— Nie - wtrącił. — Nic mu nie zrobią póki im nie rozkażę, ale ty już sobie tym nie zawracaj głowy. — dodał łagodnie.
Ale Florence już go nie słuchała. Mimo, że nie była zmęczona jej powieki nagle zrobiły się ciężkie. Nie próbowała, nawet z nimi walczyć. Delikatnie oparła głowę na jego piersi i zmrużyła oczy.
W tym momencie, chciała po prostu zasnąć i obudzić się, gdzieś indziej z nadzieją, że był to tylko sen.
***
Ze snu wyrwał ją głośny krzyk. Uniosła powieki, ale nie była w stanie stwierdzić jak długo spała. Miała wrażenie, że mogło minąć kilka tygodni, ale przecież nie było to możliwe.
Leżała na plecach wpatrzona w sufit. Poczuła suchość w ustach, a wszystkie jej mięśnie spięły się boleśnie, przez co wykonanie, nawet najmniejszego ruchu graniczyło z cudem.
Nawet nie wiedziała, gdzie się aktualnie znajdowała, gdyż wszystko było skąpane w głębokim mroku.
Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, nabierając prawie urwany oddech. Gdy przetarła oczy obraz przed jej oczami w końcu zaczął nabierać właściwych barw i kształtów.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że znajdowała się w ścianach swojego pokoju, leżąc na szerokim łóżku i czując pod sobą miękką, bawełnianą pościel.
Może faktycznie to był tylko jakiś paskudny koszmar?
Przez chwilę, nawet dopuściła do siebie takową myśl, która jednak szybko ją opuściła, gdy dostrzegła na swojej czerwonej sukience zaschnięte już plamy z krwi.
Jego krwi.
Chciało się jej wymiotować, gdy przypomniała sobie twarz tego mężczyzny. Tego, który ją tak dotykał i przykładał zimne ostrze do jej twarzy. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jej ciele, a potem przyciągnęła nogi do klatki piersiowej i załkała, choć wiedziała, że w niczym jej to nie pomoże.
Gdy podniosła głowę zobaczyła, że drzwi jej sypialni były lekko uchylone, a pojedyncze strumyki światła z korytarza przedostawały się do środka.
Wtedy, po raz kolejny usłyszała ten przerażający krzyk. Poderwała się na równe nogi, ale szybko tego pożałowała. Gdy jej stopy zetknęły się z zimną, dębową podłogą niemal pisnęła z bólu. Wzięła krótki oddech i opierając się jedną ręką o ścianę powoli ruszyła w stronę wyjścia.
Każdy krok sprawiał jej niesamowity ból. Czuła się jakby chodziła po potłuczonym szkle, ale nie powstrzymało jej to przed poszukaniem źródła tego krzyku, który tak ją przebudził.
Gdy znalazła się na jasnym, oświetlonym korytarzu, powoli udała się w kierunku dużych, dębowych schodów. Wypuściła powietrze, gdy zatrzymała się przy ich krawędzi i chwytając się jednej z poręczy zaczęła stawiać ciężkie kroki na kolejnych stopniach.
W momencie, w którym znalazła się na dole, a jej bose stopy dotknęły białej posadzki, niemal odetchnęła.
Rozejrzała się po szerokim korytrzu i dopadło ją dziwne uczucie... Jakby była tu całkiem sama, a poza nią nie było w tym domu nikogo. Jakby wszyscy po prostu rozpłynęli się w powietrzu zostawiając ją zdaną na samą siebie.
Nagle, poczuła jak chłodne powietrze muska jej skórę i spostrzegła, że drzwi wejściowe z bukowego drewna były szeroko uchylone.
Co w tym domu, nigdy się nie zdarzało.
Właśnie wtedy usłyszała znajomy głos. Głęboki, aksamitny, ale i przesiąknięty złością, co sprawiło, że jej serce ścisnęło się boleśnie.
Nie pewnie zbliżyła się w stronę drzwi, a gdy już stanęła w ich progu nic nie mogło jej przygotować na to, co tam zobaczy.
Ujrzała Alexeia Moskala, który pochylał się nad nieznanym napastnkiem. Dokładnie tym samym, który ją zaatakował. Po jego twarzy spływała krew i dało się też zauważyć sporej wielkości siniaki, które sprawiały, że mężczyzna robił się nie do poznania.
Kawałek dalej dostrzegła też kuzynów bruneta, którzy obserwowali całą tą sytuację z niepokojącymi uśmiechami na twarzach. Zachowywali się jakby... to ich cholernie bawiło i było najlepszą rozrywką jaką mogli sobie zapewnić.
Parę kroków od nich stał Jack wraz z paroma ludźmi ze swojego oddziału, jednak ci wyglądali tak, jakby znaleźli się tam przez zupełny przypadek i to, co się działo tuż pod ich oczami, w ogóle ich nie obchodziło.
Florence wiedziała, że powinna stąd natychmiast odejść. Nie mogła patrzeć na to, co się zaraz wydarzy, ale strach, który przejął kontrolę nad całym jej ciałem jej na to nie pozwolił.
— Zaczniesz w końcu gadać, Balmore? — warknął brunet pochylając się nad mężczyzną. — Bo już zaczyna mnie nudzić obijanie twojej szpetnej mordy — syknął, a jego głos aż kipiał irytacją. — Zapytam ostatni raz; w którym ścieku ukrył się ten szczur, Blackwell? — zapytał mocno akcentując ostatnie zdanie.
Mężczyzna jednak nie wyglądał jakby mocno palił się do zwierzeń. Z jego ust wyrwało się zduszone jęknięcie, gdy Alexei wstał, a potem z całej siły przycisnął nogę do jego zakrwawionej twarzy.
— Pierdol się, Moskal. — wycedził przez zęby ostatkami sił jakie mu pozostały.
— Tak jak myślałem — odparł znudzonym tonem. — Gówno jesteś warty skoro wolisz kryć takiego pasożyta — dodał odrywając nogę z jego twarzy. — Nic mi po tobie — westchnął odsuwając kosmyk ciemnych włosów, które opadały mu na czoło. — Demid.
Ciemny blondyn drgnął na dźwięk własnego imienia. Poprawił materiał marynarki i udał się w stronę swego kuzyna, doskonale wiedząc do czego zaraz będzie mu potrzebny.
— Wiesz jak u nas traktuje się gnidy, które dotkną kobietę bez jej zgody? — zapytał Alexei, gdy obrócił mężczyznę na brzuch i wbił kolano w jego kręgosłup, odciągając jedną rękę za plecy. Balmore próbował się szamotać, ale brunet niebywale mocno go trzymał. — Odcina mu się kawałek palca, ale ja nie zamierzam być tak łaskawy — dodał, a potem obdarzył Demida porozumiewawczym spojrzeniem błękitnych tęczówek, na co ten sięgnął pod marynarkę skąd wyjął nóż i od razu podał go brunetowi.
Florence poczuła jak uginają się pod nią kolana. Przerażanie wymalowało się na jej twarz, a żołądek niemal podszedł jej do gardła. Gdyby nie złapała się złotej klamki, zapewne upadłaby na twardą posadzkę.
— Poczekaj, Alexei — wypalił nagle Maksim podchodząc w jego stronę. — Jesteśmy na terenie Pana Sharpa, więc chyba powinnyśmy go najpierw zapytać o zgodę, nie sądzisz? — zapytał, a wtedy wszystkie spojrzenie zwróciły się na szatyna, który tylko stał jak wryty.
— Rzeczywiście — potwierdził brunet spoglądając na brata blondynki. — To jak będzie, Panie Sharp? — zapytał.
Jack zacisnął wargi w cienką linię, oddychając ciężko, a Alexei wraz z całym zgromadzeniem czekał na jego odpowiedź jak na zbawienie, aż w końcu szatyn pośpiesznie skinął, spuszczając wzrok.
Wtedy, Alexei odciął mężczyźnie mały palec, a jego przeraźliwy krzyk niemal odbił się od murów rezydencji.
Florence mocno zagryzła pięść, chcąc nie wydać z siebie żadnego dźwięku, ale na nic się to zdało, gdyż pisnęła tak głośno, że jej krzyk praktycznie zagłuszył krzyki mężczyzny.
Wtedy, wzrok części zgromadzonych skupił się na niej. Poza Alexeiem, który ani na sekundę nie przerwał wykonywanej czynności.
Blondynka cofnęła się w tył, prawie potykając się o własne nogi, gdy Jack wraz z paroma ludźmi gwałtownie ruszył w kierunku drzwi.
— Co tu się znowu wyrabia?
Niemal kamień spadł jej z serca, gdy usłyszała za sobą głos Faith. Odwróciła się i ujrzała brunetkę stojącą przy wejściu do kuchni. Prawie rzuciła się jej na szyję, gdy szatyn stanął w progu rezydencji.
— Flo, co ty... — zawahała się, gdy spojrzała na zapłakaną twarz Florence, a następnie na swojego męża, który był wściekły jak nigdy. — Jack, co wy jej do cholery zrobiliście? — zapytała obejmując swą szwagierkę ramieniem. — Już jej chyba wystarczy emocji na dzisiaj. — dodała.
— Sama jest sobie winna — warknął. — Jakby nie była taka nieposłuszna i ciekawska to nic, by się...
Szatyn nie zdążył dokończyć. Gdy ujrzał przerażone spojrzenia swojej siostry i żony odwrócił napięcie głowę i dostrzegł Alexeia Moskala, który opierał się o ścianę.
Jego ręce były wymazane krwią, a w jednej z nich cały czas trzymał nóż.
— Chyba już wystarczy, Jack — odparł z dziwnym spokojem w głosie. Zachowywał się tak, jakby zupełnie nic się przed chwilą nie stało. Pewnym krokiem podszedł w ich stronę, a potem zwrócił się do niej. — Florence — jej imię w jego ustach brzmiało tak... obco. — Idź proszę do siebie. Twoja szwagierka ma rację. Dosyć tych emocji jak na jeden wieczór.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Lekko rozchyliła wargi, ale poczuła gulę w gardle, która uniemożliwiała jej wypowiedzenie choćby słowa. Gdyby nie Faith bezwładnie runęła, by na białą posadzkę. Zacisnęła zęby, a oczy zaczęły piec ją od łez.
Nie sądziła, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym ktoś obcy potraktuje ją lepiej niż jej własna rodzina.
— Zaprowadzę ją. — wypaliła w końcu Faith, na co brunet skinął. Wzięła blondynkę pod ramię i ruszyły razem w kierunku schodów, nawet nie obdarzając go spojrzeniem.
Gdy znalazły się w sypialni blondynki, Florence z pomocą brunetki położyła się na szerokim łóżku, a potem przykryła się białą pościelą.
— Faith — wyszeptała nagle, gdy jej głowa zetknęła się z miękką poduszką, a brunetka pochyliła się nad nią. — Miałaś rację, on naprawdę jest bękartem samego Diabła.
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top