[5] Revon Blackwell.
Ta książka ma już ponad 400 wyświetleń...
Nie wiem jak wy to robicie, ale jesteście absolutnie cudowni, dziękuję z całego serca ❤️
Przez całe dwadzieścia jeden lat swojego życia Florence ani razu nie poczuła jakby naprawdę żyła. Czuła się jak ptak zamknięty w klatce, którego od czasu do czasu przenosili do innej klatki, aby ten mógł rozprostować skrzydła i nie dostać na głowę od przebywania w jednym miejscu.
Zawsze musiała robić wszystko pod czyjeś dyktando. Nigdy nie mogła, nawet samodzielnie podjąć żadnej decyzji. Zawsze ktoś decydował za nią, nie ważne jakiej skali, by ta sprawa nie była.
Nie mogła robić nic, co by jakimś cudem zepsuło wizerunek ich idealnej rodziny, który jej ojciec tworzył przez lata, ale jak widać z marnym skutkiem, gdyż udało im się ją odgrywać jedynie na zewnątrz.
Robert Sharp do tego stopnia przejmował się cudzą opinią, że nawet nie posłał swoich dzieci do szkoły jak zwykłych ludzi. Cała trójka była zmuszona uczuć się w domu pod okiem specjalnie zatrudnionych do tego osób. Po pierwsze, by nie daj Boże, żadne z nich nie wplątało się w jakieś złe towarzystwo, a po drugie... cóż, dla niektórych drugi powód mógł brzmieć nieco staroświecko. Nawet i absurdalnie, a najbardziej dotyczył właśnie Florence, gdyż jej ojciec usilnie dbał o to, by żaden chłopak z zewnątrz się nią nie zainteresował.
Bowiem, nawet to z kim ta spędzi resztę swojego życia zależało od kogoś innego.
— Flo, poczekaj! — zdyszany głos Faith sprawił, że blondynka niechętnie zatrzymała się tuż na końcu dużych, białych schodów. — Wróć do środka. — dodała, gdy znalazła się bliżej niej. — Jack za dużo wypił. On nie chciał...
— Przestań go ciągle bronić, Faith. — wtrąciła podniesionym tonem. — On właśnie tego chciał. Od zawsze robi wszystko, by mnie zranić. To jego ulubiona rozrywka, a ja nie mam zamiaru dłużej tego wytrzymywać.
— Chyba nie chcesz...
— Odejść? — ponownie nie dała jej dokończyć. — Nie, nie chcę — mruknęła, odgarniając jasne włosy za ramię. — Ale Jack nie dał mi wyboru.
— Flo, bądź rozsądna — brunetka westchnęła splatając ręce. — Niedługo i tak będziesz musiała się stąd wynieść, więc co ci szkodzi jeszcze trochę poczekać.
— Wynieść? — wtrąciła unosząc jasną brew. — Niby czemu? — zapytała nieco zdezorientowana. Nie żeby nie marzyła o odejściu z tego domu odkąd tylko nauczyła się chodzić, ale to, co powiedziała Faith wywoło u niej nie mały szok.
Brunetka przeklęła pod nosem i cofnęła się o krok, przygryzając wargę.
— Niby czemu? — powtórzyła lekko zirytowana, ale Faith zdawała się zupełnie ignorować jej pytanie. Jakby dopiero teraz dotarło do niej, co powiedziała. Jakby zupełnie nie miała kontroli nad tym, co mówi. — Faith, powiesz mi wreszcie, czy lepiej jak sama pójdę do Jacka i...
— Dobra, okej — wtrąciła cicho brunetka nie zdając sobie sprawy do jakiej katastrofy doprowadził jej długi język. Wzięła urwany oddech i po kilku sekundach ciszy, niemal jednym tchem oznajmiła:
— Jack powiedział mi dzisiaj, że chce cię wydać za mąż. Już, nawet ma na oku jakiegoś kandydata. Ponoć to całkiem niezła partia.
Oczy Florence w moment się zeszkliły i po chwili czuła jak po jej policzku spływa słona łza. Miała wrażenie, że robi się cała czerwona ze złości. Przywykła, że o wszystkim, co dzieje się za jej plecami dowiaduje się jako ostatnia. Lecz tym razem, nie była zła na swą szwagierkę ani nawet na Jacka mimo, że powinna.
Była zła na siebie, bo ponownie im na to pozwoliła.
— Flo, proszę cię nie płacz — odparła brunetka łagodnym tonem kładąc dłoń na ramieniu blondynki. — Wiedziałaś, że to się w końcu stanie. Nie powinnaś...
— Daj mi spokój, Faith. — wtrąciła odwracając się do niej plecami i spuszczając wzrok.
— Flo...
— Chcę zostać sama. — mruknęła łamiącym się głosem. Stała tak jeszcze przez dłuższą chwilę, a gdy Faith w końcu zniknęła w progach rezydencji, blondynka pośpiesznie ruszyła w stronę kamiennej ścieżki.
***
— Dobra, dzięki za info, Sal — mruknął brunet słabym tonem. —Zaraz tam kogoś przyślę.
Alexei zakończył połączenie i schował telefon z powrotem do wewnętrznej kieszeni ciemnej marynarki. Poprawił mankiety koszuli i przystanął na szerokim tarasie wyłożonym jasnymi płytkami i oparł plecy o metalowe barierki, oddychając ciężko.
— Co jest grane? — zapytał Demid niemrawym tonem, opierając się o ścianę i zaciągając się przy tym papierosem.
— Gdzie jest Maksim? — zapytał brunet obdarzając blondyna spojrzeniem błękitnych tęczówek.
— Chyba w kiblu, a co? — wzruszył ramionami.
— Zabierz go ze sobą i pojedźcie do Apocalypse. — odparł krzyżując ręce.
— Po jakiego chuja? — warknął przewracając oczami i niemal wypuszczając papierosa z ręki. — Podobno byliśmy ci na gwałt potrzebni...
— Ale już nie jesteście — wtrącił twardo. — Musicie się zająć jednym gościem — wyjaśnił nagle zmieniając temat. — Nieźle dziś sobie narozrabiał w moim klubie, więc trzeba go porządnie ukarać. — dodał zaciskając usta w cienką linię i spojrzał na Demida, który zmarszczył brwi.
— Co zrobił?
— Pomylił klub nocny z burdelem — zaczął. — Myślał, że kelnerki robią tam też za dziwki i cóż... — zamilkł na moment. — Nie umiał trzymać tego i owego przy sobie.
Alexei zawsze dbał o to, aby w Apocalypse panował ład i porządek. Każdy, kto tam pracował dobrze znał swoje miejsce, nieważne, czy był to barman, kelner, czy też ochroniarz.
Wiedzieli jakich zasad mają przestrzegać i jak traktować gości przychodzących tam, aby móc zachować posadę i dbać o... cóż może niezbyt pochlebne imię firmy, ale czasami zdarzały się takie pojedyncze przypadki jak właśnie ten, gdy użycie siły było wręcz ich obowiązkiem.
Wtedy brunet nie zamierzał nikomu popuszczać. Nie zwracał uwagi na jego status czy reputację. Kara musiała być, aby nikt nie miał wątpliwości, co go czeka jeśli złamie, którąś ze świętych zasad Alexeia Moskala.
— A ty co? — zapytał po chwili blondyn powoli odpychając się od ściany. — My mamy się użerać z jakimś nie wyżytym typem, a ty w tym czasie będziesz zarywał do tej małej cnotki? — dodał wyraźnie oburzony wypuszczając dym z papierosa. — Szkoda na nią twojego czasu. Poza tym, gołym okiem widać, że nie jest tobą zainteresowana.
— Już ty się o mnie nie martw — zapewnił brunet unosząc dłoń. — Na takie jak ona też mam pewien sposób.
— Jaki?
Alexei jedynie posłał swojemu kuzynowi cierpki uśmiech i odwrócił się do niego plecami. Oparł dłonie o metalową barierkę i zmierzył wzrokiem ogród, który otaczał rezydencję Sharpów prawie z każdej strony.
W pewnym momencie, wziął głęboki oddech, gdy wśród różanych krzewów rozciągających się wzdłuż kamiennej ścieżki dostrzegł sylwetkę Florence, a tuż za nią, niczym zjawa, przemknął wysoki, średnio zbudowany mężczyzna, którego twarz brunet rozpoznałby wszędzie.
Mocniej zacisnął ręce na metalowej barierce i przeklnął pod nosem w obcym języku.
— Alexei? — mruknął niepewnie Demid.
Brunet poprawił materiał czarnej marynarki i bez słowa opuścił taras, nawet nie oglądając się za siebie.
***
Florence od maleńkości wiedziała, że będzie musiała poślubić zupełnie obcego człowieka wybranego przez jej ojca, ale po jego śmierci ten obowiązek jako najstarszego mężczyzny w rodzinie, spadł na Jacka i przeczuwała, że ten już się postara, aby oddać ją w ręce najgorszego z możliwych kandydatów.
Nigdy nie żyła w przekonaniu, że wyjdzie za mężczyznę, którego będzie kochała z wzajemnością.
Można powiedzieć, że przyszła na świat tylko po to, by któregoś dnia zostać czyjąś żoną.
Mogła to zaakceptować i się z tym pogodzić, ale to nie znaczyło, że musiała.
Lecz, czy potrafiła znaleźć w sobie tyle odwagi, by w końcu postawić się bratu i zerwać z tym głupim zwyczajem, który w jej rodzinie praktykowali od lat?
Otóż nie i ten fakt niebywale ją wkurzał.
Wypuściła powietrze i załkała cicho, chowając twarz w drobne dłonie. Nie pamiętała kiedy ostatni raz tak płakała. Zawsze starała się tłumić w sobie uczucia i tak jak ją uczono zachowywać się godnie i z klasą, jednak czasami ból, który ją trawił od środka był zbyt duży, aby z nim walczyć.
— Przepraszam...
Blondynka niemal podskoczyła, gdy usłyszała za sobą głęboki, niemal smętny głos.
Odwróciła się niepewnie, ocierając łzy z policzków, a w mroku dostrzegła sylwetkę wysokiego mężczyzny.
— Ty jesteś Florence? — zapytał.
— Tak... — zawahała się, gdy mężczyzna zrobił krok w jej kierunku. — ...a o co chodzi? — zapytała niepewnie cofając się w tył, gdy ten zaczął stawiać kolejne kroki.
Mężczyzna tylko zaśmiał się, niemal złośliwe, a potem wyciedził przez zęby:
— Revon Blackwell przesyła ci pozdrowienia.
Rozchyliła wargi, ale nie zdążyła, nawet wydobyć z siebie ani jednego słowa, gdy szorstka dłoń mężczyzny zacisnęła się na jej nadgarstku.
Nim zdołała jakkolwiek zareagować została przyparta do zimnej, ceglanej ściany. Szarpnęła się, a z jej ust wyrwało się zduszone jęknięcie, które zostało zagłuszone, gdy druga ręka mężczyzny zasłoniła jej usta.
— Ładna z ciebie dziewczyna — mruknął lustrując ją od góry do dołu, co sprawiało, że mdłości podeszły do jej gardła. — Aż szkoda, że zaraz się to zmieni...
Mężczyzna wyjął z kieszeni niewielki przedmiot, który kształtem przypominał coś na wzór scyzoryka. Gdy go otworzył Florence ujrzała długie, stalowe ostrze, które napastnik przyłożył do jej policzka. Zimna stal sprawiła, że po jej skórze przebiegł nieprzyjemny dreszcz, krew w jej żyłach zadudniła, a serce zaczęło bić jak szalone.
— Podziękuj swojemu braciszkowi. — wyszeptał mocno odsuwając jej głowę w bok. — Zamiast zachować się jak prawdziwy mężczyzna i stanąć z Blackwellem w twarzą w twarz, ten od razu poleciał do Rusków. — dodał, co raz bardziej zaciskając rękę na jej ustach, a do jej oczu zaczęły napływać łzy. — Pieprzony tchórz.
Była słaba, ale strach, który przejął kontrolę nad jej ciałem nie powstrzymał jej przed kolejnym szarpnięciem.
Czuła jak zimna stal przenosi się wprost na jej szyję i powoli zmierza co raz niżej, na co poczuła mocny uścisk w żołądku.
Jej ciało zesztywniało i nie mogła złapać, nawet jednego, krótkiego oddechu, gdy tępa część noża zaczęła mocniej przywierać do jej skóry.
Cały świat wokół niej zdawał się wirować na wszystkie strony, mrok wypełniała tylko ta cholerna cisza, a serce ścisnęło się tak, że już praktycznie nie czuła jego bicia.
Gdy przymknęła powieki, nagle otaczającą ciszę przerwał huk, głośny, niemal ogłuszający. Huk strzału.
Florence powoli otworzyła oczy, zimna stal opuściła jej ciało, więc delikatnie uniosła głowę, a gdy napotkała niemal puste spojrzenie mężczyzny wstrzymała oddech.
Nie minęło parę sekund, a napastnik odsunął się od niej, łapiąc się za kolano, z którego zaczęła sączyć się krew. Runął na twardą ziemię, cały czas trzymając się w postrzelone miejsce, a jego przepełniony bólem krzyk, można było usłyszeć na drugim końcu miasta.
Wtedy blondynka nabrała krótki oddech i przerzuciła wzrok na znajomy zarys postaci Alexeia Moskala, który wyłonił się z mroku.
Jeśli Rosjanin naprawdę był bękartem samego Diabła, to Florence była mu niezmiernie wdzięczna, że ten go tu przysłał.
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top