[4] Wielka szczęściara.

Nie obrazicie się, jeśli rozdziały będą nieco krótsze, ale będą znacznie częściej?

P.S Dziękuję bardzo za ponad 200 wyświetleń ❤️




Jego dotyk był taki... zimny. Niemal krew w jej żyłach zastygała, a czucie w palcach było prawie niewyczuwalne. Może zwariowała, ale miała dziwne wrażenie, że bił od niego taki niepokojący chłód, który rozchodził się po całej sali i wręcz przebijał się przez jej skórę, aż do samych kości.

Nie potrafiła, nawet stwierdzić w jakim znajdował się obecnie nastroju i jakie uczucia w tej chwili nim targały. Właściwe, to nie potrafiła dostrzec w nim żadnych ludzkich emocji.

Zupełnie jakby... cóż, nie był człowiekiem.

Mimo to, było w nim coś jednocześnie interesującego jak i przerażającego. Wyglądał łudząco podobnie do jednej z postaci z tego gangsterskiego serialu, który Charlie wiecznie katował po nocach i bez powodzenia próbował namówić na niego również blondynkę.

— Panowie, pozwólcie, że przedstawię wam Florence Sharp, moją siostrę. — jej imię z ust Jacka brzmiało dość... dziwnie, bowiem szatyn bardzo rzadko, jeśli w ogóle zwracał się do niej pełnym imieniem. Nawet, gdy była młodsza zawsze każdy nazywał ją tym okropnym zdrobnieniem, którego tak nie znosiła, ale nigdy nie miała odwagi, by poprosić ich, aby przestali to praktykować. — Moja droga, Pan Moskal i jego kuzyni dotrzymają nam dzisiaj swojego towarzystwa.

— Nam? — zapytała z niedowierzaniem marszcząc brwi.

— Mhm. — potwierdził szatyn kiwając głową, a ten niepokojący uśmiech cały czas nie schodził mu z twarzy. — Usiądź tu sobie, a ja zaraz przyprowadzę Faith. — dodał odsuwając jedno z krzeseł, które znajdowało się tuż obok bruneta. Rosjanie obdarzyli szatyna pełnym zrozumienia spojrzeniem, a Florence jedynie lekko rozchyliła wargi lecz nie zdążyła wydusić z siebie ani słowa, gdyż jej brat w mgnieniu oka zniknął wśród tłumu.

Blondynka wzięła głęboki oddech i niechętnie usiadła przy szerokim stole cały czas czując na sobie palące spojrzenie bruneta. Splatając drżące ręce, oparła je na powierzchni dębowego stołu, a potem odwróciła wzrok w kierunku radośnie tańczących gości.

Poczuła się jak przerażona łania zostawiona na pastwę krwiożerczych drapieżników.

Niby została dobrze wychowana i doskonale wiedziała jak powinna się zachowywać w towarzystwie, jednak aktualnie była w takim stanie, że w momencie zapomniała wszystkie zasady jakie przez lata wpoiła. Stres przejął kontrolę nad jej ciałem, przez co nie potrafiła, nawet się podnieść.

Najchętniej, by teraz stąd zniknęła, ale w tym momencie nie miała ku temu żadnej okazji. Powoli zaczęła się zastanawiać w jakim celu Jack zaprosił ludzi przed którymi drżyło praktycznie całe Chicago. Próżno było szukać w tym jakiegokolwiek sensu, jednak, nawet dziecko, by się domyśliło, że z pewnością nie kryło się za tym nic dobrego.

Mimo to, nic nie stało jej teraz na przeszkodzie, by chociaż spróbować się czegoś o nich dowiedzieć.

— A więc... — zawahała się, gdy odwróciła głowę w stronę bruneta, ale szybko tego pożałowała. Rosjanin pochylił się bliżej w jej kierunku, a ich twarze niemal się zetknęły. Utkwiła spojrzenie w jego błękitnych tęczówkach, które doprowadzały człowieka do takiego szaleństwa, że z przyjemnością można się było w nich zatopić.

— Chciałaś coś powiedzieć? — zapytał brunet aksamitnym głosem, odchylając głowę nieco w tył. Brzmiał tak... łagodnie. Ten ton głosu zupełnie nie pasował do człowieka jego pokroju i do tego z jakim spokojem się do niej odnosił.

Jej wargi zadrżały, gdy szepnęła spokojnie:

— Ja...

— Dziewczyna się ciebie boi, Alexei. — wypalił nagle szatyn spoglądając na bruneta. Miał mocny rosyjski akcent i wyjątkowo niski głos. Gdyby Florence spotkała go na ulicy, nigdy nie pomyślałaby, że ten należy do mafii.  Na pozór wyglądał raczej normalnie, ale jak widać pozory często mogą mylić.

— Nieprawda. — nie wiedziała czemu to powiedziała. Jakim cudem to słowo w ogóle wyrwało się z jej ust.  Skłamała i brunet doskonale o tym wiedział. Nie trzeba było być cholernym Sherlockiem Holmesem, by to zauważyć. Było to widoczne gołym okiem.

— Serio? — wtrącił po chwili blondyn, a na jego twarzy zaczął malować się złośliwy uśmiech. Jego akcent nie brzmiał aż tak mocno jak jego brata, ale dało się wyczuć, że ten nie pochodzi z tych stron. Dopiero teraz udało się jej dostrzec wzór tatuażu na jego szyi. Przypomniał niewielkiego, ciemnego ptaka siedzącego na równie ciemnej czaszce. — To chyba jesteś jedyna, bo inne laski zazwyczaj...

— Demid. — przerwał mu Alexei zanim ten nie zdążył wypaplać jakiegoś głupstwa. Obdarzył go twardym spojrzeniem błękitnych tęczówek, co sprawiło, że Demid od razu zamilkł. — Bądź tak miły i sprawdźcie z Maksimem, czy nie ma was przy barze.

Nie musiał długo czekać na ich reakcję. Nie minęło parę sekund, gdy towarzysze Rosjanina bez słowa podnieśli się z drewnianych krzeseł, nawet ich nie zasuwając i nie oglądając się za siebie, udali się w wiadomym sobie kierunku.

— Wybacz mi za niego. — odparł ponownie odwracając się w stronę blondynki. — Jego matka była zbyt martwa, by nauczyć go jak się ma zachowywać przy damach.

Blondynka uśmiechnęła się sztywno, nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć. W końcu, udało się jej pozbierać myśli i wydukała:

— Chciałam zapytać skąd znacie się z Jackiem?

— Z pracy.

Oczywiście, a skądby indziej.

— Och, a jak długo się znacie? — zapytała próbując dalej ciągnąć rozmowę.

— Niedługo.

— Rozumiem. — żadna z tych odpowiedzi nic jej nie mówiła. Brunet brzmiał tak... rzeczowo. Jakby wszystko, co mówił miał napisane na kartce i tylko recytował z pamięci przygotowane przez siebie regułki. — A czym się zajmujecie? — nie dała za wygraną.

— Tym samym, co twój brat, ale na większą skalę. — odpowiedział sięgając po jedną z butelek postawionych na środku stołu, po czym nalał sobie trochę koniaku do kieliszka.

— Prowadzicie kasyna? — zapytała.

— Większą.

Czyli jednak istnieje coś, co przynosi jeszcze większe zyski niż kasyno.

Rodzina Sharp od wielu lat zajmowała się hazardem. Posiadali dużą sieć kasyn prawie w całym Chicago. Niektóre z nich pamiętały jeszcze czasy zimnej wojny.

Firma od zawsze budziła duży respekt i była dość popularna, zwłaszcza wśród elit oraz wysoko postawionych ludzi, którzy wielokrotnie wracali do nich, by w otoczeniu najdroższych trunków i niebezpiecznych używek trwonić swoje pieniądze.

Najpierw prowadził je dziadek Florence, następnie jej ojciec, a na końcu także i brat. Przechodziła z ojca na syna i tak dalej. Można powiedzieć, że smykałkę do hazardu Sharpowie mieli we krwi i każde następne pokolenie było wręcz na nie skazane.

— Kluby nocne?

— Też, ale na znacznie większą. — nie mógł jej normalnie odpowiedzieć. Wolał bawić się w jakieś zgadywanki, co zaczynało ją delikatnie denerwować. Chyba, że tak jak Jack stosował zasadę, że nie przynosi się pracy do domu, ani nawet nie rozmawia o niej z żadnym z domowników, a w szczególności z kobietami.

— Pewnie masz dużo obowiązków. — westchnęła cicho. — Nie masz czasu dla rodziny...

— Akurat z nimi spędzam zdecydowanie za dużo czasu, jeśli mam być szczery. — wtrącił beznamiętnie popijając przy tym koniak. — Moi kuzyni potrafią być nieco... — potarł dłonią linię żuchwy jakby się zastanawiał nad właściwym doborem słów. — ....cóż, nie do zniesienia. Oprócz nich mam jeszcze wuja, ale ostatnio znacznie rzadziej się widujemy.

— Chodziło mi raczej o własną rodzinę. — doprecyzowała. — Żonę czy też...

— Och, nie mam żony — ponownie nie dał jej dokończyć, odchylając głowę w przód. — Ale to się niedługo zmieni. — dodał biorąc kolejny łyk mocnego trunku.

— O, żenisz się? — zapytała zdziwiona, na co brunet jedynie pokiwał głową. — W takim razie gratuluję. — posłała mu ciepły uśmiech. — Twoja narzeczona musi być naprawdę wielką szczęściarą.

— Nawet nie wiesz jaką.

***

Nie zauważyła momentu, w którym te kilka godzin minęły jak z bicza strzelił. Niektórzy goście zaczęli się już powoli zbierać, przez co wielka sala zaczynała robić się pusta.

Muzycy, co prawda nadal nie przestawali grać, ale teraz mało kto zwracał na nich swoją uwagę.

Florence wciąż siedziała przy szerokim stole, w towarzystwie Faith, która po naprawdę długim czasie przyłączyła się do nich, jednak Jack musiał ją tam zaciągnąć niemal siłą.

Nieco udało się jej uspokoić nerwy, gdy Alexei zajął się rozmową z Jackiem i nagle przestał jej poświęcać tyle uwagi, co wcześniej lecz wcale jej to nie uspokoiło, a przeciwnie jeszcze bardziej zaciekawiło.

Kącik jej ust lekko drgnął na myśl, że wreszcie będzie mogła opuścić to cholerne przyjęcie i spędzić trochę czasu ze swoim młodszym bratem.

Przynajmniej przy nim nie będzie musiała udawać jaka to ona jest piekielnie szczęśliwa i, że ten cały cyrk w jakimkolwiek stopniu ją obchodzi.

Nagle z rozmyślań oderwały ją pierwsze dźwięki "DNA" Kendricka Lamara. Dochodziły one ze strony bruneta. Gdy piosenka dalej trwała, Alexei odetchnął ciężko, wyciągając telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym wstał i odparł pośpiesznie:

— Przepraszam, muszę odebrać.

Jack jedynie skinął, uśmiechając się krótko, gdy brunet w pewnym krokiem udał się w stronę wyjścia z jadalni.

Florence wzięła urwany oddech i prostując plecy oparła się o tył krzesła. Jej mięśnie w końcu się nieco rozluźniły, a stres zdawał się powoli opuszczać jej ciało.

Pochyliła się bliżej w kierunku Faith, lekko szturchając ją w łokieć, po czym wyszeptała nerwowo:

— Faith, pamiętasz...

— Jasne. — szepnęła po chwili namysłu puszczając jej oczko. — Kochanie... — zaczęła niezwykle przesłodzonym tonem zwracając się do szatyna siedzącego tuż na przeciwko niej. — Czy Flo może dzisiaj pojechać do Charliego?

— Dzisiaj? — zapytał Jack nieco zaskoczony mrużąc oczy. — Wykluczone.

— Niby dlaczego? — wtrąciła nagle Florence posyłając bratu chłodne spojrzenie szarych tęczówek.

— Bo ja tak mówię. — syknął.

— Och, daj spokój, Jack. — brunetka machnęła dłonią. — Posiedzi tam tylko na chwilę, a Charlie na pewno się ucieszy jak ją zobaczy.

— Wy nie rozumiecie, że nie znaczy, kurwa, nie? — warknął niemal podnosząc się z krzesła. — Już postanowiłem i zdania nie zmienię. —  dodał z nieskrywaną złością w głosie.

— Jesteś okropny, Jack. — blondynka prawie załkała podrywając się na równe nogi i udała się w kierunku wyjścia z jadalni. Serce blondynki ścisnęło się ku rozpaczy, a do jej szarych tęczówek zaczęły napływać słone łzy.

Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej własny brat traktował ją jakby była kawałkiem zepsutego mięsa, które trzeba jak najszybciej wyrzucić.

W prawdzie, nigdy nie byli ze sobą specjalnie blisko i rzadko kiedy umieli się dogadać, ale przecież byli rodzinę i nawet w najgorszych, życiowych momentach powinni być dla siebie oparciem, jednak w ich przypadku tak nie było.

Florence zawsze lepiej dogadywała się z Charliem, który był od niej młodszy jedynie dwa lata, ale dawniej bardzo często spędzali razem czas. Mieli naprawdę sporo wspólnych pasji i zainteresowań, o ile oglądanie Netflixa czy czytanie komiksów można było nazwać pasją.

Nawet z samym Robertem Sharpem - swoim świętej pamięci ojcem potrafiła znaleźć wspólny język mimo, że ten był wyjątkowo surowym człowiekiem i przez swoją pracę często nie było go w domu.

Lecz w dniu, w którym nieznany zamachowiec w brutalny sposób pozbawił go życia, Florence wybaczyła ojcu wszystkie jego przewinienia i zaniedbania jakich ten dopuścił się przez lata.

Żałowała, że w tak trudnych chwilach nie ma przy niej matki. Ona z pewnością znalazłaby sposób jak to rozwiązać, a tak przynajmniej sądził każdy, kto znał ją póki ta jeszcze żyła. Blondynce nigdy nie było dane się o tym przekonać, gdyż Juliet Sharp odeszła z tego świata, gdy ta miała zaledwie dwa lata.

W korytarzu minęła kilka nieznanych twarzy, które nawet nie obdarzyły ją swoim spojrzeniem.

Otarła łzy ze swoich rumianych policzków i zatrzymała się przy wejściowych drzwiach z bukowego drewna. Nie miała zamiaru zostać w tym domu ani minuty dłużej. Nie z kimś, kto traktował ją gorzej niż własną służbę.

Zacisnęła dłoń na złotej klamce, po czym bez wahania popchnęła ciężkie drzwi i stanęła w progu rezydencji, a letni wiatr musnął delikatnie jej mokre od łez policzki.

Skoro Jack robił wszystko, by się jej stąd pozbyć, to właśnie udało mu się dopiąć swego.






Menevis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top