[37] Stary przyjaciel.
Co raz bliżej końca, co raz bliżej końca...
Florence stanęła na niewielkim podwyższeniu, przyglądając się nie tyle, co swojemu odbiciu, a sukni, która opasała jej ciało.
Raczej nie preferowała zakładania sukienek na jakiekolwiek okazje, gdyż uważała, że po prostu jej nie pasowały, ale w tej którą miała na sobie, a która została uszyta specjalne dla niej wyglądała... Naprawdę dobrze.
Była dokładnie taka jaką sobie wymarzyła - długa aż do samej ziemi, z klasycznym fasonem i w pięknym blado-błękitnym kolorze.
— I co sądzisz, moja droga? — Alma asystentka krawcowej zwróciła się do niej, gdy poprawiała materiał na tyle jej pleców. — Mam nanieść jakieś poprawki albo nieco ją skrócić?
— Nie, nie trzeba — odparła z uśmiechem blondynka. — Wszystko jest idealnie — przyznała.
— Flo, pokaż się nam wreszcie, bo zaraz tu zaśniemy — znudzony głos Carli rozległ się zza kotary, więc Florence nie czekając dłużej odsłoniła ją. — Wow — tyle wydobyło się z ust dziewczyny, gdy zmierzyła blondynkę wzrokiem. Wraz z Charliem siedzieli na małej różowej kanapie przy szklanych, niskich stolikach, na których znajdowały się porcelanowe miski wypełnione cukierkami. — Wyglądasz zjawiskowo — przyznała z uśmiechem. — Nic dziwnego, że Alexei na ciebie poleciał.
— Carla. — skarcił ją Charlie, który zajmował miejsce tuż obok niej.
Dziewczyna przewróciła oczami.
— A co nieprawda?
— Prawda. — przyznał w końcu chłopak, rozkładając ręce.
Florence uśmiechnęła się delikatnie, schodząc z niewielkiego podwyższenia.
Suknia naprawdę była przepiękna i nie mogła uwierzyć, że udało się ją uszyć w tak krótkim czasie, ale nie to było dla niej teraz najważniejsze.
Do ślubu zostawało, co raz mniej czasu, przez to była nieco zdenerwowana, ale także podekscytowana jednocześnie.
Bowiem, tego szczególnego dnia nie liczyła się dla niej suknia, wystawna sala, drogie prezenty, czy też goście, tylko to, że mogła poślubić człowieka, który... Cóż, był dla niej w tym momencie najważniejszy.
W chwili, w której jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie, Charlie sięgnął do kieszeni swojej bluzy i zerknął na jego ekran.
— Muszę to odebrać. — rzucił, gdy podniósł się z kanapy i skierował się w kierunku szklanych drzwi, które prowadziły do wyjścia z salonu.
Carla westchnęła głośno, a jej twarz wykrzywił grymas, a co nie umknęło uwadze Florence, więc zapytała niepewnie:
— Wszystko okej?
— Jasne. — mruknęła rudowłosa, ale zupełnie bez przekonania.
Blondynka zbliżyła się w jej stronę i przysiadła na brzegu kanapy, starając się nie uszkodzić sukni.
— Przecież widzę, że coś jest nie tak — zaczęła spokojnie. — Wiem, że nie znamy się za długo, ale myślę, że będzie lepiej jak to z siebie wyrzucisz, a nie będziesz to w sobie dusić.
Carla pokręciła głową i zamrugała kilkukrotnie, przeczesując dłonią rude włosy.
— Chodzi o Charliego? — zapytała Florence, pochylając się bliżej dziewczyny, na co ta niechętnie skinęła. — Mam z nim pogadać?
— Nie — zapewniła pośpiesznie Carla. — On nic nie zrobił tylko... — zawahał się przez chwilę. — Tylko mam wrażenie, że między nami nie jest już tak jak kiedyś — wyznała, nieco smętnym głosem.
— Co masz na myśli?
— Wydaje mi się, że on jest ze mną tylko dlatego, że jestem z nim w ciąży, a nie dlatego, że naprawdę coś do mnie czuje — westchnęła słabo. — Ostatnio ciągle się kłócimy o byle pierdołę, a skoro tak jest teraz, to co będzie po narodzinach dziecka? Może lepiej będzie jak się rozstaniemy, przynajmniej nie będzie miał przeze mnie zmarnowanego życia...
— Nawet tak nie mów — wtrąciła blondynka, kręcąc głową. — Charlie naprawdę cię kocha, Carla — delikatnie dotknęła jej ramienia. — Widzę jaki jest w stosunku o ciebie i wiem jak się już nie może doczekać aż wasze dziecko przyjdzie na świat. Ja kiedyś też bez przerwy się z nim kłóciłam z błachego powodu, a jakoś nadal nie możemy bez siebie żyć. On po prostu... — urwała, nie bardzo wiedząc jak skończyć to zdanie.
— Taki już jest? — dokończyła za nią Carla. Florence skinęła w odpowiedzi. Ten dobór słów idealnie pasował do opisu jej brata. — Wiem, musiałbym go nie znać. Tylko... — westchnęła cicho. — Co mam z tym zrobić? — zapytała z nadzieją w głosie. — To jest mój najdłuższy związek w jakim kiedykolwiek byłam, więc nawet nie dotarłam do takiego etapu.
Florence zamilkła, gdyż sama nie bardzo wiedziała, co poradzić rudowłosej. W dodatku, gdy ta pytała o radę osobę, która wiedziała na ten temat najmniej i to ją właśnie najbardziej dziwiło - gdy ludzie w związkach prosili o radę osoby, które nigdy w takowym nie były.
— Może po prostu z nim porozmawiaj — oznajmiła po chwili blondynka. — Bądź z nim szczera i powiedz mu, co naprawdę czujesz.
— Może i tak — jej ramiona nieco opadły i znowu się uniosły. — Ale nie tylko tym się martwię — wyznała, spuszczając wzrok. — Martwię się, że nie będę dobrą matką. Przecież ja nic o tym nie wiem. Nawet ja sama nie pamiętam jak to jest mieć mamę.
— Mogę wiedzieć, co się z nią stało? — zapytała Florence, niemal szeptem.
— Zostawiła mnie i tatę dla jakiegoś młodego gacha, gdy miałam jakieś siedem lat, ale w sumie po latach jej się nie dziwiłam — Carla niemal prychnęła na samo jej wspomnienie. — Mój tata nigdy nie był dobrym materiałem na męża, co potwierdziły kolejne dwie żony.
— Przykro mi — Florence pogładziła jej ramię, na co ta jedynie wzruszyła ramionami. — Ale to, że twoja mama taka była nie znaczy, że ty też taka będziesz.
— Chyba masz rację — przyznała w końcu, kiwając głową. — Raczej gorsza od niej nie będę.
Florence posłała jej lekki uśmiech, a w chwili, w której podniosła się z kanapy dotarł do niej dźwięk dzwonka, który zwiastował nadejście kolejnych klientów.
Odwróciła głowę w tamtą stronę i ujrzała przed sobą Alexeia, który w ciemnym płaszczu na tle pastelowych ścian salonu wyglądał raczej jak jakiś władca świata umarłych.
Brunet przesunął wzrokiem po części sklepu, aż w końcu zatrzymał się na Florence - w błękitnej, ślubnej sukni.
Blondynka na moment zastygła, gdy ten cały czas się w nią wpatrywał, a po jego wyrazi twarzy nie potrafiła stwierdzić, czy był zadowolony, zły, czy też zaskoczony.
— Ej, Pan Młody nie powinien widzieć Panny Młodej w sukni ślubnej przed ślubem. — rozdrażniony głos Carli, która nagle wstała na równe nogi, wyrwał oboje z tego transu.
Alexei westchnął pod nosem, gdy zrobił kilka kroków w przód.
— Od kiedy to przejmujesz się jakimiś zabobonami starych bab, Carla? — zapytał, swobodnie przechadzając się po pomieszczeniu.
— A ty od kiedy chodzisz w takie miejsca? — mruknęła rudowłosa, krzyżując ręce na piersi.
— Mam powód, to przychodzę. — mruknął, nadal nie zdejmując spojrzenia z Florence.
— Nawet wiem jaki — zaśmiała się pod nosem. — Zostawimy was już samych — dodała pośpiesznie, na co Alma również przystała.
Po chwili w sklepie zostali już tylko oni.
Florence niemal odetchnęła.
— Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? — zapytała zaciekawiona.
Alexei stanął tuż przed nią.
— Od Diavala.
— Przestań tak na mnie patrzeć. — mruknęła cicho, gdy odchrząknęła.
— Jak? — Alexei drgnął, spoglądając prosto w jej szare tęczówki.
— Wiesz jak — doprecyzowała, uderzając go w pierś. — Podoba ci się? — zapytała, gdy chwyciła materiał sukienki.
— Ja się nie znam na sukienkach, mała, ale... — zamilkł na moment, gdy wzrokiem zmierzył ją od stóp do głów. — Czemu jest niebieska?
— Nie wiem — Florence lekko wzruszyła ramionami. — Od zawsze chciałam taką mieć, a że natrafiła się okazja postanowiłam z niej skorzystać — wyznała z uśmiechem. — Jest ładna, prawda?
Alexei jedynie skinął na jej słowa.
Nie musiał mówić nic więcej.
Jego wyraz twarzy był warty wszystkie pieniądze świata.
Florence odwróciła się w kierunku lustra, odgarniając włosy z twarzy, gdy Alexei znalazł się za jej plecami.
— Wiesz czego najbardziej nie mogę się doczekać, Florence? — zapytał nagle, wpatrując się w jej odbicie.
— Nie. — odpowiedziała, nie kryjąc, że ciekawiło ją wyznanie bruneta.
Alexei ostrożnie objął ją w talii, a z jej gardła wyszło ciche westchnienie, gdy jego oddech musnął skórę na jej odkrytych ramionach i przybliżając swoją twarz ku jej szyi, szepnął:
— Aż będę mógł ją wreszcie z ciebie zerwać.
Florence czuła jak jej twarz oblewa rumieniec, a jej kolana prawie zmiękły, więc cieszyła się, że ten ją mocno trzymał w swoich ramionach, bo nie chciałaby upaść na twardą posadzkę.
— Och, zapomniałabym — wypaliła nagle, odwracając się twarzą do niego. — Spotkałam dziś na budowie jakiegoś faceta — wyznała, kładąc ręce na jego torsie. — Przyszedł złożyć datek na sierociniec i chyba to był twój jakiś znajomy, bo wyglądał jakby cię dobrze znał.
— Mówił jak się nazywa? — zapytał Alexei, unosząc brew. Blondynka zaprzeczyła jego pytaniu. — A jak wyglądał ten facet? — dopytywał.
— Zwyczajnie — Florence przechyliła głowę w bok. — Był niewiele niższy od ciebie, też miał czarne włosy, ale nie był taki blady jak ty — dodała i zamilkła na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała i w końcu kontynuowała: — A i miał niewielką bliznę na ręce — na te słowa blondynka dostrzegła, że ten się nieco spiął, a jego oddech stał się nierówny. — Znasz go, Alexei? — zapytała, gdy ten wypuścił ją ze swoich objęć.
— Chyba... — brunet przełknął z trudem. — To znaczy nie wiem, może — gwmatwał się w swoich słowach, jakby żadnego z nich nie był do końca pewien. — Mówił coś jeszcze?
— Tylko, że chciałby zajrzeć do twojego klubu zanim wróci do Moskwy.
Alexei skinął i zaczął nerwowo chodzić w miejscu.
— Rozumiem. — rzucił szeptem, gdy jego kroki zaczęły prowadzić go w stronę wyjścia ze sklepu.
— Wychodzisz już? — głos Florence sprawił, że przystanął i ponownie przerzucił na nią swój wzrok.
— Tak, ale postaram się wrócić dzisiaj wcześniej, mała. — oznajmił trochę rzeczowo.
— Praca?
— Praca. — powtórzył.
— Mam na ciebie zaczekać? — zapytała, nie pytając już o żadne inne szczegóły.
Alexei zmusił się do słabego uśmiechu.
— Będę ci wdzięczny.
***
Coś wisiało w powietrzu.
Coś czego Alexei nie potrafił wyraźnie opisać, ale było to coś... Niepokojącego.
Czuł to prawie przez cały dzień odkąd pożegnał się z Florence.
Czuł to w chwili, gdy sprawdzał kolejną dostawę towaru. Nawet, gdy pokonał drogę prowadzącą do Apocalypse i również wtedy, gdy w końcu przekroczył jego progi.
Ale najbardziej wyczuł to w momencie, gdy wcześniej zapalił papierosa, który nie smakował mu tak dobrze jak dotychczas.
A to nie zwiastowało nic dobrego.
Zatrzymał się w połowie drogi do swojego gabinetu, by zrzucić z ramion czarny płaszcz, a jego wzrok powędrował w kierunku niskiego mężczyzny, który wyłonił się przed nim z mroku klubu, a jego twarz przyozdobił siwy wąs.
— Jakiś typ chce się z szefem widzieć. — poinformował go, gdy Alexei oddał mu swój płaszcz i popatrzył na niego nieco sennym spojrzeniem.
— Powiedz mu, że jestem zajęty, Sergiej. — odparł beznamiętnie, gdy poprawił mankiety koszuli.
Mężczyzna pokręcił głową.
— I tak zrobiłem, ale on nie chciał odejść — wyznał nerwowo po chwili. — Odgrażał się, że nie wyjdzie stąd dopóki go nie przyjmiesz.
— Przedstawił się chociaż? — zapytał brunet, unosząc wyżej podbródek.
— Prosił, żeby się zaanonsować jako twój "dawny przyjaciel" — odparł mężczyzna, podążając wzrokiem za Alexeiem, którego spojrzenie powędrowało w kierunku pustej sali. Było jeszcze dość wcześnie, więc taki widok nie był dla bruneta żadnym zaskoczeniem, choć wiedział, że niedługo zlecą się tu całe tabuny ludzi, którzy zechcą zniszczyć swoje organizmy używkami. — Kazałem mu zaczekać przy barze.
Alexei westchnął ciężko i dał Rosjaninowi znak ruchem dłoni, a by ten już odszedł, a następnie udał się w stronę baru, mijając przy tym kilka młodych kelnerek, które posyłały mu słabe uśmiechy, a których ten jak zwykle nie odwzajemnił.
Zapiął ostatni guzik marynarki, a gdy przerzucił swój wzrok na szeroki bar dostrzegł tam sylwetkę mężczyzny, jednak przez panujący w klubie mrok nie rozpoznał go w pierwszej chwili.
Dopiero, gdy zrobił kilka kroków w przód, a światło bijące od jednej z fioletowych lamp padło w tamto miejsce niemal zamarł i dopadło go wrażenie, jakby... Jakby właśnie zobaczył kogoś, kto już dawno powinien nie żyć.
— Dobryy vecher, Alexei* — głęboki i nieco ochrypły ton głosu sprawił, że ten gwałtownie przystanął.
Jego wzrok niemal zastygł w siedzącym na wysokim krześle brunecie. Jego plecy opierały się o tył baru, a w jednej ręce trzymał szklankę z przezroczystym alkoholem, a złoty zegarek, który miał na ręce prawie raził go w oczy.
Patrzył na niego z tym swoim szerokim uśmieszkiem.
Wyglądał na dziwnie zadowolnego i to go najbardziej denerwowało.
A przy okazji nic nie wskazywało na to, że Vadim Nazarov był martwy.
— Wiem, że maniery nigdy nie były twoją mocną stroną, ale mógłbyś się chociaż przywitać. — mruknął, upijając łyk alkoholu i odstawił szklankę na blat. — Masz tu całkiem dobry towar... Szkoda, że wcześniej tu nie wpadłem.
Alexei pokonał odległość jaka ich dzieliła i zanim Vadim się obejrzał, ten chwycił go za jego koszulę i mocno pociągnął w górę.
— Zanim odstrzelę ci łeb, mów, do cholery, co tutaj robisz? — Rosjanin warknął twardo, mocniej zaciskając ręce na koszuli mężczyzny, jednak ten wyglądał jakby nie robiło to na nim żadnego wrażenia.
— Bez nerwów — Vadim brzmiał nad wyraz spokojnie, choć każdy inny w takiej sytuacji zapewne nie brzmiałby w taki sposób. — I uważaj na moją koszulę — dodał, gdy wyrwał się z jego uścisku, strzepując coś z rękawów marynarki. — Bardzo dużo mnie kosztowała.
— Po jakiego chuja tu przyszedłeś? —ton głosu bruneta był, co raz wyższy, ale nikt z jego personelu, nawet nie zwrócił na to swojej uwagi, jakby już przywykli do takich sytuacji i woleli ją zwyczajnie zignorować. — Czego ode mnie chcesz? — dopytywał, a na jego twarzy zaczęła malować się wyraźna złość.
— Porozmawiać — Vadim złożył ręce w obronnym geście i ponownie zajął miejsce na wysokim stołku. — A może raczej cię nieco ostrzec.
Wskazał miejsce tuż obok siebie, zachęcając, by Alexei na nim usiadł jednak mu niespecjalnie się ku temu śpieszyło.
Zmierzył Vadima surowym spojrzeniem. Miał ochotę wyrwać mu wszystkie kończyny, a potem po prostu go stąd wyrzucić, ale znał go na tyle dobrze, że wiedział, że ten należał do tego grona ludzi, którzy potrafili uczepić się kogoś na tyle byleby tylko dowieść mu swojej racji.
W końcu opadł na jeden ze stołków, prostując plecy, jednocześnie nie przestając obserwować Vadima, który oparł łokieć o blat baru.
— Masz pięć minut. — oznajmił Alexei, nieco łagodniejszym tonem, w którym jednak nadal dało się wyczyść cień złości.
— Nie wiem, czy tyle mi wystarczy, ale spróbuję, przyjacielu — zaczął, nabierając głębokiego oddechu. — Przyznaję, że nieźle się tu urządziłeś — spojrzał za siebie. — Fajny klub, zajebista chata i jeszcze lepsza narzeczona...
Na ostatnie słowa Rosjanin niemal drgnął, mocniej zaciskając szczękę, ale starał się nie okazywać za bardzo swoich prawdziwych odczuć.
Zwłaszcza przed Vadimem, którego znał praktycznie od dziecka.
— Tak, widziałem ją — wyznał, odchylając głowę w bok. — Bardzo sympatyczna i do tego ładna, jakby wzięta z jakiegoś obrazka — dodał, z dziwnym uznaniem. — Zawsze miałeś gust, Alexei, ale... — zacisnął wargi. — Ale to chyba jedyne, co z ciebie zostało...
— Możesz wreszcie zacząć gadać do rzeczy, Nazarov? — wtrącił brunet, nieco zirytowany. — Czas mija — przypomniał mu.
— Ależ ja właśnie do tego zmierzam — Vadim pokręcił głową i po chwili kontynuował: — Wiesz, nawet zazdroszczę ci takiego życia, jednak nie wszystkim, by się spodobało jak ci się teraz powodzi — stwierdził cierpko. — Chłopaki nadal nie zapomnieli jak ich zostawiłeś, a raczej uciekłeś — Alexei utkwił w nim swoje spojrzenie błękitnych tęczówek, które czasem wydawały się być groźniejsze od broni najcięższego kalibru. — Tak, wiem, że nie miałeś wyjścia, ale oni chyba nie przyjmują tego do wiadomości, a Volkov jest chyba najbardziej o to wkurwiony.
Alexei niemal prychnął w odpowiedzi.
Doskonale pamiętał resztę swojej dawnej kompanii, z którymi działał jeszcze mieszkając w Moskwie, w tym Volkova, który chyba najbardziej zalazł mu za skórę.
Odwrócił głowę w kierunku baru, na co młody barman poderwał się w jego stronę i już po chwili postawił przed nim szklankę, którą wypełnił whisky.
— I w którym miejscu tej historii miałoby mnie to obchodzić? — zapytał, gdy uniósł szklankę do ust i upił jej spory łyk, ale wciąż nie przestawał obserwować Vadima.
— W każdej — odparł brunet, pochylając się bliżej niego. — Po tym jak załatwiłeś synalka tego polityka wyznaczyli nagrodę za twoją głowę i... — zaśmiał się krótko. — Cóż, chłopaki chyba by pożałowali jakby nie skorzystali z takiej oferty. Rzecz jasna, te skończone łby nie wiedziały jak się mają za to zabrać, więc przez osiem lat byli w kropce, ale... — urwał, gdy Alexei odstawił szklankę na blat, która była już całkiem pusta.
— Co? — dopytywał nieco znudzony ową rozmową.
Vadim odchrząknął, uprzednio rozglądając się za siebie. Młody barman zniknął gdzieś na tyłach klubu, a obie kelnerki udały się prawdopodobnie na zaplecze, więc ściszył nieco ton i wyznał:
— Ostatnio dostali jakiś anonim, w którym ktoś zdradził miejsce twojego pobytu, więc Volkov jako nowy przywódca wysłał mnie, żebym to sprawdził.
— A ty jako skończony skurwysyn teraz do niego polecisz i wszystko mu wyśpiewasz, hm? — uniósł ciemną brew, a jego twarz już nie eksponowała żadnych emocji.
— Nie — odparł pośpiesznie Vadim kompletnie zaskakując go taką odpowiedzią. Musiał przyznać, że taki obrót wydarzeń, nawet mu się podobał. — Powiem mu, że anonim okazał się fałszywy i, że cię nie znalazłem. I nie martw się, uwierzy mi na słowo. On jest tak tępy, że uwierzłby każdemu obcemu dzieciakowi, że jest jego ojcem, a przecież ten gówniarz, nawet na oczy nie widział gołej kobiety.
Brunet przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko Vadima, który ponownie oparł łokcie na blacie baru.
Nie wiedział, czy powinien mu ufać. Zaufanie było bowiem luksusem, na który mało kogo było stać, nawet jeśli był tak zamożnym człowiekiem, który nie musiał się martwić o zasoby gotówki, tak jak on.
— Dlaczego? — odezwał się wreszcie na co Vadim jedynie zmarszczył czoło. — Dlaczego mi o tym mówisz? — pochylił się bliżej, splatając ręce, które oparł na swoich kolanach. — Jakiś przejaw dobrego serca cię dopadł po tylu latach, czy co? — dopytywał, okrążając Rosjanina niczym rekin, który trafił na małą bezbronną rybkę.
— Powiedzmy, że robię to z pamięci na dawne czasy — odezwał się w końcu Vadim. — Znam cię Alexei odkąd byłeś takim małym kurduplem z tym mopem na głowie i choć wkurzałeś mnie niemiłosiernie, to byłeś dla mnie jak... — zamilkł na moment, a kącik jego ust drgnął, ale trwało to zaledwie krótki moment. —Jak brat.
Alexei prawie się zaśmiał, ale starał się to jak najbardziej zamaskować.
— Wzruszyłeś mnie do łez — mruknął bez żadnego zainteresowania. — Jeśli nie masz dla mnie innej łzawej historyjki to spadaj stąd już zanim moja cierpliwość się skończy.
Vadim skinął, gdy podniósł się ze swojego miejsca. Nie powiedział już nic więcej, gdyż wiedział, że na nic by się zdały jego słowa.
Złożył ręce i powolnym krokiem udał się w stronę wyjścia, jednak zanim to zrobił, obdarzył bruneta ostatnim spojrzeniem i odparł:
— Nie robię tego tylko ze względu na ciebie, Alexei — brunet popatrzył na niego niewyraźnym wyrazem twarzy. — Gdybym teraz cię zdradził Savva by mi tego nigdy nie wybaczyła — Alexei niemal poderwał się ze swojego miejsca, marszcząc brwi. — Tak, nie tylko dla ciebie twoja siostra była taka ważna — dodał, a jego ton stał się nieco smętny, jakby na samo wspomnienie Savvy coś w nim pękało. — Teraz ci się upiekło, ale pamiętaj o jednym - Bratva nigdy nie zapomina.
*dobryy vecher - w tłumaczeniu - "dobry wieczór"
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top