[34] Ciężka, brudna dusza.

Ponad 4000 słów.

Znowu trochę zaszalałam z tym rozdziałem, ale czego się nie robi dla swoich czytelników ❤️











Florence w głębi serca nosiła dziwną nadzieję, że jak tylko Maksim odzyska przytomność cały ten koszmar wreszcie się skończy, ale zdawała sobie sprawę, że przecież nie było to w żaden sposób możliwe, a przynajmniej w nie tak łatwy sposób.

Była zdenerwowana prawie przez całą drogę, a gdy tylko wraz z Diavalem znaleźli się w mieszkaniu szatyna, niemal zrobiło się jej niedobrze i nie mogła uspokoić targających nią nerwów.

Apartament Maksima mieścił się kilka ulic dalej od mieszkania Ivana i na miejscu okazał się być stosunkowo mniejszy niż wyglądało to z zewnątrz. Posiadał małą kuchnię połączoną z salonem, łazienkę oraz dwie sypialnie, z której jedna z nich została przemieniona na coś w rodzaju domowej siłowni.

Blondynka oparła się o tył ściany pokrytej czerwoną tapetą, a potem przerzuciła swój wzrok na Diavala, który nerwowo chodził po pomieszczeniu, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem.

Martwił się o Maksima. To było pewne tak jak to, że trawa jest zielona, ale Florence nie chciała na razie zwracać mu na to uwagi, gdyż nie była to zbyt odpowiednia chwila.

W momencie, w którym mocniej przycisnęła ciało do ściany, dotarło do niej skrzypnięcie drzwi, a po chwili te otworzyły się, a w ich progu zobaczyła Alexeia.

Dostrzegła, że na jego bladą twarz opadło coś w rodzaju gniewu pomieszanego z bólem. Jakby nic, co sobie zaplanował nie poszło po jego myśli.

Diaval również przystanął, zwracając spojrzenie w stronę bruneta, po czym gwałtownie się przed nim wyprostował, krzyżując dłonie za swymi plecami.

Cisza jaka zapanowała między nimi była wręcz nie do zniesienia, więc po dłuższej chwili Florence odepchnęła się od ściany i zbliżyła się w kierunku Alexeia, po czym łagodnym tonem, zapytała:

— Co z nim? — jej ramiona uniosły się, gdy brunet zmierzył ją zmęczonym spojrzeniem. — Powiedział coś?

Alexei nabrał gwałtownego oddechu, gdy pokręcił głową.

— Nie — oznajmił, wypuszczając powietrze. — Jest w takim stanie, że nie może nawet wykrztusić z siebie słowa — dodał, a w jego głosie można było dostrzec mały cień złości. — Zapytałem go, czy wie, kto mu to zrobił i czy cokolwiek pamięta, ale tylko pokręcił głową. Nasz lekarz mówi, że to stan przejściowy, ale Bóg jeden wie, ile to potrwa...

Ramiona Florence opadły na jego wyznanie.

Nie oczekiwała wiele, ale jednak nie potrafiła ukryć zawodu, który ją ogarnął.

Wiedziała, że na wszystko potrzeba było czasu, ale sęk tkwił, że ona już miała zwyczajnie dość czekania, ale tak naprawdę nie ona jedyna.

— Skoro lekarz tak twierdzi, to może w końcu coś sobie przypomni — westchnęła cicho Florence chcąc dodać otuchy nie tylko Alexeiowi, ale także Diavalovi oraz również sobie, choć wiedziała, że jej słowa nie będą w stanie ukoić bólu nikogo z nich.

— Może — mruknął Rosjanin tak bardzo bez przekonania. Wyglądał i zachowywał się dzisiaj jakby kompletnie nie chciało mu się żyć.

— A czy... — blondynka zawahała się przez chwilę, gdy odchrząknęła, po czym dokończyła dość niepewnie: — Możemy do niego wejść?

Alexei uniósł wyżej podbródek, gdy zapiął guzik czarnej marynarki.

— Lekarz kazał mu teraz nie przeszkadzać, więc może za parę dni, ale nie w tej chwili — oznajmił oschle. Wyglądał jakby wcale nie cieszył się, że jego kuzyn odzyskał przytomność. Jakby liczyło się dla niego tylko to, co ten ma do powiedzenia.

— Ale...

— Powiedziałem nie, Florence — wtrącił twardo, nawet nie dając jej dokończyć. — Zrozumiałeś, Diavalu? — zwrócił się twardym tonem w stronę bruneta, który rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu zacisnął usta i kiwnął twierdząco głową.

Florence zrobiło się żal. Nie siebie, a bardziej Diavala, gdyż sama będąc w takiej sytuacji też by chciała móc, choć na krótką chwilę ujrzeć osobę, która była dla niej ważna.

Lecz, przecież nie zawsze dostajemy, to czego właśnie chcemy.

— Muszę już iść — odparł nagle Alexei, ruszając w kierunku wyjścia. — Zaraz mam spotkanie z klientem — dodał, gdy przystanął i znalazł się w pobliżu blondynki, po czym rzucił w jej stronę: — Wrócę późno, Florence, więc nie czekaj na mnie — oznajmił tak bardzo... rzeczowo. Jakby wydawał rozkazy swoim ludziom, a nie rozmawiał ze swoją przyszłą żoną.

Florence skinęła, starając się posłać mu delikatny uśmiech, który jednak miał tylko maskować jej niezadowolonie.

Czasem po głowie chodziła jej myśl, żeby zobaczyć, co robi jej narzeczony, gdy ją zostawia, ale sam przecież powiedział, że nie chce przenosić pracy do domu.

Chociaż w tym wszystkim przynajmniej był z nią szczery i zawsze wiedziała dokąd ten idzie.

Rosjanin nawet na nią nie spojrzał, gdy w pośpiechu opuścił mieszkanie Maksima, nawet się z nią nie żegnając ani nie obdarzając jej żadnym gestem.

Nagle, coś ostrego ukuło ją w samo serce.

Poczuła się... Cóż, cholernie rozczarowana i smutna, ale nie chciała dać tego po sobie poznać.

— Diavalu... — odparła, gdy spojrzała na swojego ochroniarza.

— Tak, Panienko?

— Pójdziemy na herbatę? — zaproponowała, na co Diaval skinął.

— Jasne.

***

Kawiarnia, do której się udali była dość popularnym miejscem w Chicago i bardzo często wypełniona była masą klientów, dlatego Florence nie specjalnie lubiła do niej chodzić, ale iż znajdowała się wystarczająco blisko, że drogę mogli pokonać pieszo, nie protestowała.

Na szczęście tego dnia nie była tak przepełniona jak zwykle, więc bez problemu mogli znaleźć dla siebie odpowiednie miejsce.

Zajęli stolik na końcu sali tuż przy miejscu, gdzie mieścił się mały kącik dla dzieci, w którym znajdował się niewielki stolik do rysowania oraz różne gry planszowe.

Gdy w ich stronę podszedł młody kelner, Diaval złożył zamówienie.

— Poprosimy dwa razy herbatę z miodem i cynamonem. — poinformował mężczyzna, na co chłopak zapisał coś w notatniku i udał się w kierunku baru.

Florence odłożyła kartę na bok i oparła łokcie o blat drewnianego stolika, rozglądając się po pomieszczeniu.

— Panienko — brunet zwrócił się do do niej spokojnym głosem, na co blondynka odwróciła głowę w jego stronę. — To z pewnością nie moja sprawa, ale czy u ciebie i Pana Moskala wszystko jest w porządku? — zapytał, ale nie wyglądał jakby to robił z ciekawości tylko raczej... z troski.

— Tak — zapewniła pośpiesznie. — A dlaczego pytasz? — zapytała, opierając podbródek o swoje dłonie.

— Bez powodu, po prostu... — Diaval zamilkł na moment, opadając na tył krzesła. — Gdy przed południem rozmawiałem z nim przez telefon był bardzo... Cóż, miły — odparł, ale mówił to z takim zaniepokojeniem jakby naprawdę stało się coś poważnego.

— A tak konkretnie, co masz na myśli, Diavalu? — zapytała Florence, nie kryjąc ciekawości.

— Zapytał mnie, jak się mam — wyznał, niemal się przy tym krzywiąc.

Florence zmarszczyła brwi, przechylając głowę w bok.

— I?

— Pracuję dla Pana Moskala prawie dziesięć lat i on jeszcze nigdy się o coś takiego nie zapytał, stąd moje pytanie — wyjaśnił, pochylając się bliżej blondynki. — Pomyślałem, że może ty będziesz wiedziała skąd u niego takie zachowanie — Florence nie potrafiła powstrzymać cichego śmiechu, którego nie mogła uspokoić. — Panienko, to nie jest śmieszne, ja poważanie pytam.

— Wybacz, ale to nie jest nic czymś musisz się martwić, Diavalu — zapewniła łagodnie. — Między nami jest... Chyba lepiej niż powinno. — kącik jej ust drgnął ku górze, co Diaval oczywiście zauważył, choć nie wiedziała, czy to, co mówi jest nadal aktualne. — Choć przyznaję, że czasem zachowuje się dosyć... — urwała, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.

— Cholernie dziwnie? — dokończył za nią brunet, na co Florence niepewnie skinęła. — Cały Pan Moskal — uniósł wyżej podbródek. — Też go czasem nie potrafię przejrzeć, bo on zalicza się do tego typu ludzi, co jednocześnie mogą ci wpierdolić na przywitanie, a potem pójść z tobą na piwo jakby nic się nie stało.

Jakby nic się nie stało.

To ostatnie zdanie mocno utkwiło Florence w głowie i za nim w świecie nie potrafiła się go pozbyć.

Przecież... Rano między nią, a Alexeiem wszystko było dobrze, więc nie mogła zrozumieć, czemu ten nagle zaczął ją traktować tak oschle.

Może zrobiła coś, co go zdenerwowało, ale jeśli nawet to nie mogła sobie przypomnieć, co to było.

Z tych rozmyślań oderwał ją głos kelnera, który dotarł do ich stolika z gotowym zamówieniem.

— Proszę bardzo. — odparł z uśmiechem, gdy postawił przed nimi dwie porcelanowe filiżanki.

— Dziękujemy. — mruknęła Florence, siląc się na słaby uśmiech, a gdy kelner odszedł od ich stolika, uniosła filiżankę i upiła łyk herbaty.

— A jak tam sprawy związane z sierocińcem? — zapytał Diaval, zmieniając temat.

— Dobrze — przyznała Florence, gdy odstawiła filiżankę na blat stolika. — Prawnik zaczął załatwiać wszystko, co trzeba, więc niedługo będzie można zaczynać remont. Jeszcze będzie trzeba znaleźć odpowiedni personel, ale z tym nie powinno być kłopotu — dodała z uśmiechem, gdyż była naprawdę z siebie zadowolona.

Na jej słowa Diaval uśmiechnął się słabo, jednak po chwili w jego oczach pojawiło się coś w rodzaju smutku.

— Świetnie — odparł cicho. — Cieszę, że te dzieciaki wreszcie będą mogły żyć w godnych warunkach i poznać trochę normalnego życia, choć muszę Panienkę ostrzec, że niektóre z nich są dość... Cóż, trudne.

— To znaczy? — Florence przechyliła głowę w bok.

— Większość z nich nie pochodzi ze zbyt dobrych środowisk — wyznał brunet. — Niektóre miały problemy z prawem, a głównie do czynienia z narkotykami, gdyż to było jedyne na czym mogły zarobić — westchnął ciężko. — Niektórzy stracili rodziców w bardzo młodym wieku, a inne były z rodzin, w których królowała przemoc i bieda.

Florence spuściła wzrok, a jej wargi zadrżały, gdy szepnęła:

— To okropne.

— To prawda — wtrącił Diaval, biorąc łyk herbaty. — Więc tym bardziej się cieszę, że chce im Panienka pomóc — dodał spokojnie, na co blondynka ponownie uniosła wzrok. — Nie każdy ma w życiu tyle szczęścia, by trafić na
osobę, która wyciągnie do niej pomocną dłoń. Gdyby nie Pan Moskal pewnie też skończyłbym gdzieś zakopany w jakimś rowie — stwierdził pewnie, jakby przeczuwał, że mógłby go spotkać właśnie taki los.

Florence wzięła kolejny łyk słodkiej herbaty, a potem wbiła swój wzrok w sąsiedni stolik, który zajmowała młoda kobieta. Na jej kolanach siedział mały chłopczyk, który z uśmiechem zajadał się kawałkiem czekoladowego ciasta.

Dziewczyna mimowolnie uśmiechnęła się na widok tego obrazka i przyznała Diavalowi rację.

Nie każde dziecko mogło sobie pozwolić na tak dobre życie i one takie z pozoru małe zachcianki, a ona chciała sprawić, żeby chociaż część z nich mogła go doświadczyć.

Po niecałym kwadransie opuścili wnętrze kawiarni, a gdy zaczęli się kierować w miejsce, gdzie stał zaparkowany samochód bruneta, Florence przystanęła na moment.

— Diavalu? — zwróciła się w kierunku swojego ochroniarza, który na dźwięk swojego imienia również się zatrzymał. — Możemy pójść w jeszcze jedno miejsce? — zapytała, gdy zrobiła krok w jego stronę. — Muszę zrobić coś ważnego — dodała, na co Diaval skinął w odpowiedzi.

— Oczywiście.

***

Nadchodziło późne popołudnie, gdy samochód Diavala zbliżał się w okolicach rezydencji Rosjanina.

Florence podczas drogi z uśmiechem obserwowała widok rozciągający się za szybą, jednocześnie mocniej zaciskając dłonie na pakunku, który był niezwykle precyzyjnie zapakowany w ozdobny, biały papier.

Nie mogła się doczekać, by ujrzeć reakcję Alexeia, gdy ten go rozpakuje.

Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że ten nie wysili na nic więcej niż niezbyt przekonujący uśmiech. Na tyle go już poznała, żeby wiedzieć, że na nic nie reagował z entuzjazmem ani przesadnie nie okazywał uczuć, ale nie przeszkadzało jej to.

W chwili, w której znaleźli się przy szerokim stalowym płocie, blondynka zmrużyła powieki, gdy z oddali zauważyła białe Porsche, które zajmowało miejsce na kamiennym podjeździe.

Początkowo myślała, że się przewidziała, ale gdy tylko Diaval zatrzymał samochód, a drzwi białego Porsche od strony kierowcy się otworzyły, dostrzegła wysiadającą z niej postać.

W pierwszej sekundzie go nie rozpoznała. Dopiero po chwili udało się jej rozpoznać twarz tego człowieka.

To był Jack.

Florence drgnęła nerwowo, przygryzając wewnątrzną część policzka i opadła na tył fotela.

Nie ukrywała, że niespecjalnie cieszy ją obecność brata, zwłaszcza po ich ostatnim spotkaniu ta nie chciała się z nim już więcej widzieć, dlatego dziwił ją fakt, że ten nagle postanowił ją odwiedzić.

Diaval zgasił silnik, gdy Florence przerzuciła na niego swoje spojrzenie.

— Mam się nim zająć? — zapytał brunet, pochylając się bliżej niej.

— Nie trzeba, Diavalu — zapewniła pośpiesznie blondynka, odpinając pas. — Sama to załatwię — dodała, chwytając klamkę i otwierając drzwi. — Poczekaj tu lepiej na mnie — zakończyła, wysiadając z auta.

Poprawiła materiał białego płaszcza, po czym wyprostowała się i ruszyła w stronę kamiennego podjazdu.

Jack cały czas ją obserwował, gdy oparł się o tył swojego samochodu i schowal ręce do kieszeni czarnej kurtki, którą miał na sobie.

— Flo — mruknął szatyn, gdy jego siostra zatrzymała się parę kroków przed nim.

— Co ty tu robisz, Jack? — zapytała Florence, krzyżując ręce na piersi.

— Też się cieszę, że cię widzę — odparł, odpychając się od swojego auta. — Bez obaw, nie zajmę ci dużo czasu — dodał, przechylając głowę. — Słyszałem, że otwieracie z Alexeiem sierociniec. To bardzo... — Jack odchrząknął, jakby zdanie, które chciał powiedzieć nie chciało mu przejść przez gardło. — Cóż, jestem pod wrażeniem.

— Doprawdy?

— Tak — przytaknął. To było chyba pierwsza szczera rzecz jaką kiedykolwiek powiedział. Bez żadnego cienia fałszu czy złości. — Cieszę, że wykorzystujesz swoje możliwości, żeby jakoś pomóc innym — przyznał. — W przeciwieństwie... — szatyn urwał, jakby coś stanęło mu w gardle.

— Do ciebie? — dokończyła Florence, gdy zrobiła mały krok w kierunku brata.

Jack wypuścił powietrze, ale nic nie odpowiedział. Zresztą, żadne słowa już nie były potrzebne. Jego młodsza siostra powiedziała, to czego on sam nie był w stanie z siebie wyrzucić.

— Poza tym... — szatyn kontynuował jakby nigdy nic, gdy potarł dłonią swój podbródek. — Podobno Charlie zostanie ojcem — dodał, na co Florence uniosła brew. — Przyszedł wczoraj po resztę swoich rzeczy i pochwalił się Faith — wyjaśnił od razu. — Choć moim zdaniem on nie specjalnie się do tego nadaje skoro nawet nie potrafił się zająć paprotką w swoim pokoju, która mu zwiędła trzy lata temu, ale... — Jack pokręcił głową. — Na pewno nie będzie gorszy ode mnie.

— Z pewnością — stwierdziła Florence, wzruszając ramionami.

— Wybacz, Florence. — wypalił nagle Jack kompletnie ją tym zaskakując. — Za wszystko, co zrobiłem tobie i Charliemu — dodał, a jego głos zaczął się nieco łamać. — Wiem, że teraz jest na to za późno, ale chciałbym, żebyś wiedziała, że żałuję każdej rzeczy, której się wobec was dopuściłem.

Florence nie była w stanie powiedzieć nawet słowa, gdyż szok, którego doznała jej to utrudniał.

Jack. Jej własny rodzony brat nigdy przez prawie trzydzieści lat swojego życia ani razu nikogo nie przeprosił, a jednak właśnie to zrobił...

Florence powoli rozchyliła wargi, a jej ramiona opadły, gdy wpatrywała się w swojego brata, który ostrożnie zrobił parę kroków w przód i zaciskając wargi, przystanął.

— Zdaję sobie sprawę, że nic nie są warte takie przeprosiny, ale...

— Przyjmują przeprosiny, Jack — wtrąciła nad wyraz łagodnie.

— Se... Serio? — mruknął szatyn, gdy jego szare tęczówki nieco się rozszerzyły.

Florence kiwnęła głową w odpowiedzi i delikatnie dotknęła ramienia swojego brata i odparła:

— Ale to, że wybaczam nie znaczy, że zapominam — uniosła wyżej głowę. — Bo tego, co zrobiłeś nie da się zapomnieć, ale za jedno mogę być ci wdzięczna — dodała, na co Jack zmarszczył brwi i zanim o cokolwiek zapytał, Florence doprecyzowała: — Gdyby nie ty, może teraz wcale nie byłabym szczęśliwa.

— Okej, teraz to ty mnie zaskoczyłaś — mruknął z lekkim rozbawieniem, ale szybko wrócił do bardziej poważnego tonu. — Ale skoro jesteś szczęśliwa... Z nim, to nie będę wam psuł waszej sielanki.

Jack powoli odsunął się od niej i odwrócił wzrok, kierując się w stronę białego Porsche, ale nagle przystanął, ponownie obdarzając Florence spojrzeniem.

— Zapomniałbym — Jack zrobił krok w przód i sięgnął do kieszeni swojej kurtki. — Jutro rano wyjeżdżam w interesach do Bostonu i przed wyjazdem chciałem ci to dać — oznajmił, wyciągając z kieszeni... mały notatnik oprawiony w skórę.

— Co to? — zapytała blondynka, odgarniając zagubiony kosmyk, który opadł jej na policzek.

— Jedyna pamiątka jaka została po naszej matce.

Florence na moment zamarła.

Przez wszystkie te lata nie miała w rękach nic, co należało do jej zmarłej mamy.

Nie mogła tego ani dotknąć ani zobaczyć, a teraz...

Jack właśnie trzymał przed nia jedyną pamiątkę jaka po niej została.

— Tylko to mi się udało zachować zanim ojciec kazał wyrzucić wszystkie jej rzeczy — dokończył, gdy na chwilę spuścił wzrok, podając jej notatnik. — Przez lata przynosiło mi to ukojenie, bo miałem chociaż małą jej część przy sobie, ale... — Jack zamilkł na moment. — Tobie to się bardziej należy niż mnie.

Florence dotknęła opuszkami palców wierzchu notatnika. Był ręcznie wykonany i dało się też zauważyć, że miał już swoje lata, ale nadal znajdował się w dość dobrym stanie.

— W środku jest coś jeszcze — rzucił na odchodne Jack, który w jednym momencie znalazł się przy drzwiach swojego samochodu.

Blondynka ostrożnie go otworzyła, a gdy przewróciła kilka pierwszych stron, niemal wstrzymała oddech i poczuła jak jej serce przestało bić.

Bowiem, jej oczom ukazała niewielka czarno-biała fotografia, która przedstawiała młodziutką dziewczynę z długimi, kręconymi włosami, z dużymi oczami i szerokim uśmiechem. Siedziała na trawie i miała na sobie krótką sukienkę z długimi rękawami oraz... trampki.

Florence poderwała głowę, spoglądając na Jacka.

— Czy to...

— Tak — wtrącił, zmuszając się krzywego uśmiechu. — To nasza mama.

***

Dochodziła prawie trzecia w nocy, gdy Alexei przekroczył próg rezydencji.

Zdjął ze swoich ramion czarny płaszcz, po czym powiesił go na jednym z wieszaków, a potem skierował się w kierunku salonu.

O dziwo nie był zmęczony. Nie odczuwał nawet najmniejszej potrzeby snu. Zresztą, tego dnia to była ostatnia rzecz o jakiej myślał i jakiej w tej chwili potrzebował.

Przystanął przy drewnianym barku, z którego wyciągnął jeden z trunków, który pierwszy wpadł mu w oko, po czym sięgnął do sąsiedniej szafki, z której wyjął wysoką szklankę.

Opadł na kanapę, nalewając sobie trochę bursztynowego alkoholu do szklanki i wypił całą jej zawartość, niemal jednym tchem.

Westchnął ciężko, opadając na tył kanapy i odpinając mankiety koszuli, zwinął rękawy aż do wysokości łokcia.

W momencie, w którym sięgnął po butelkę, by nalać sobie kolejnego drinka, do jego uszy dotarło skrzypnięcie podłogi, co sprawiło, że brunet gwałtownie podniósł głowę i ujrzał przed sobą twarz Florence.

Stała parę kroków przed nim. Jej długie, jasne włosy swobodnie opadały na jej plecy, a biała koszula nocna, która opasała jej drobne ciało, sięgała aż do połowy jej ud.

— Alexei...

— Wracaj do łóżka, Florence — nie pozwolił jej dokończyć, gdy odstawił szklankę na blat mahoniowego stolika.

— Okej — szepnęła, po czym nagle zbliżyła się w jego stronę. — Ale najpierw porozmawiamy — oznajmiła, gdy przystanęła przy brzegu ciemnej kanapy.

Alexei spojrzał na nią niewyraźnie, gdyż początkowo sądził, że ta raczyła tylko żartować, ale poważny wyraz jej twarzy sugerował coś innego.

— Na jaki temat? — zapytał, splatając ze sobą dłonie, które oparł na swoich kolanach.

— O tobie — odparła bez wahania, na co Alexei popatrzył na nią lekko zdziwiony. — Dzisiaj dziwnie się zachowywałeś — stwierdziła gdy przysiadła obok niego na krawędzi kanapy. — Rano byłeś dla każdego miły, a potem nagle zacząłeś traktować wszystkich jak powietrze. Myślałam, że to z powodu Maksima tak się zachowujesz, ale potem pomyślałam, że to ja cię czymś zdenerwowałam, dlatego taki byłeś...

— Nie, Florence — przerwał jej nagle, lekko spuszczając głowę. — To nie ma nic wspólnego z tobą ani z żadną z tych rzeczy.

— Więc o co chodzi? — zapytała nie pewnie blondynka, chcąc wiedzieć, co trapi jej narzeczonego, ale widząc jego milczenie, domyślała się, że nie uzyska na to żadnej odpowiedzi. — Nic mi nie chcesz powiedzieć, Alexei... Nawet nie wspomniałeś, że spotkanie z klientem skończyło się już trzy godziny temu i gdyby nie Diaval o tym też bym nie wiedziała — dodała, na co brunet obdarzył ją wzrokiem, ale nadal milczał i nawet nie drgnął, gdy ta do niego mówiła. — Gdzie wtedy byłeś?

— Musiałem zostać sam — odparł, przerzucając wzrok na szary kominek, w którym już wygasał ogień.

— Ale dlaczego? — dopytywała Florence.

Brunet jednak nadal się nie odezwał. Wyglądał jakby miał kompletnie gdzieś wszystko, co go otaczało.

Florence pokręciła głową, a jej ramiona opadły.

— Nie chcesz, to nie mów — westchnęła pod nosem, po czym powoli podniosła się z kanapy.

W chwili, w której zamierzała opuścić salon poczuła na swoim nadgarstku dotyk bruneta, który ostrożnie odwrócił ją i przyciągnął ją ku sobie.

Z jej gardła wyszło ciche sapnięcie, gdy ten objął ją w talii, nawet nie ruszając się ze swojego miejsca i wtulił swoją twarzy w jej ciało.

Florence zbyt zmieszana ową sytuacją nie wiedziała, co powinna zrobić. Ostrożnie położyła dłonie na jego karku, delikatnie go muskając.

Tkwili w tej pozycji dłuższą chwilę, zanim Alexei nie uniósł wzroku, by ponownie na nią spojrzeć i szepnął:

— Dzisiaj... — jego głos zaczął nieco słabnąć. — Dzisiaj, Florence jest jeden z najbardziej pojebanych dni, przez który od ośmiu lat muszę przejść — dodał, głośno wciągając powietrze. — A z każdym następnym rokiem jest tylko gorzej...

— Co to za dzień? — zapytała, niemal szeptem, starając się nie speszyć bruneta.

— Szósty października — wyszeptał, próbując uspokoić nerwy. — Tego dnia... Tego dnia zmarła Savva.

Mięśnie Florence spięły się boleśnie i nagle ogarnął ją dziwny smutek.

Teraz przynajmniej wiedziała, czemu Alexei zachowywał się tak niepokojąco większość dnia, ale wcale nie poczuła się z tego powodu lepiej.

Przeciwnie.

I ona poczuła się teraz niczym w żałobie.

— O Boże — jej ramiona opadły. — Ale ze mnie idiotka...

— To nie twoja wina, mała — wtrącił spokojnie Alexei, gdy posadził ją na swoich kolanach. Jej głowa zetknęła się z jego twardym torsem. — Powinienem był cię uprzedzić, a nie traktować cię w taki sposób — stwierdził dotykając jej twarzy, którą wykrzywił słaby grymas. — Zwykle tego dnia potrzebuję pobyć sam, dlatego nic nie mówiłem. Choć, gdy rankiem obudziłem się przy tobie całkiem o tym zapomniałem i sądziłem, że to będzie dobry dzień, ale wyszło jak zawsze.

— Nic nie szkodzi — objęła jego szyję swoimi dłońmi. — Masz do tego prawo i w pełni to rozumiem. Każdy z nas inaczej przeżywa żałobę, więc nie będę cię za to sądzić i jeśli coś ci ciąży na sercu to mi o tym powiedz.

Alexei kiwnął głową i przybliżył ją jeszcze bliżej siebie. Chciał być z nią najbliżej jak tylko się dało. Czuć jej dotyk i zapach jej skóry, gdy z nią przebywał, gdyż to sprawiało, że choć trochę czuł się lepiej.

— Wiesz czemu czasem w ogóle nie kładę się spać? — zapytał, na co Florence pokręciła głową. Co prawda znała już jeden powód czemu ten tego nie robił, ale wiedziała, że kryło się za tym coś jeszcze. — Bo zawsze śnią mi się jakieś posrane koszmary, w których głównie widzę moją siostrę i ten cholerny ranek, gdy ją znaleźliśmy — wyznał, co przychodziło mu z wielkim trudem. — Po tym wszystkim obwiniałem się, że nie zostałem z nią tej nocy po rozprawie tylko poszedłem do baru, żeby się najebać i po prostu o tym zapomnieć. Może gdybym tego nie zrobił, to Savva nadal by żyła...

— Nie obwiniaj się o to, Alex — szepnęła spokojnie Florence, dotykając jego policzka. — Przez tyle lat o nią dbałeś i się tak za nią poświęcałeś. Każda dziewczyna, by chciała mieć takiego wspaniałego brata jak ty. Bardzo dużo dla niej zrobiłeś.

— Ale widocznie nie wystarczająco — stwierdził cierpko.

— Jaka ona była? — zapytała Florence, kładąc głowę na jego ramieniu. — Nie musimy o niej rozmawiać, jeśli sobie tego życzysz.

Alexei pokręcił głową i zamilkł na chwilę, gdy mięsień jego szczęki drgnął. Jakby zatracił się w wspomnieniach, które teraz zdawały się już zupełnie nie istnieć.

— Była strasznie pyskata i przemądrzała — zaczął, a Florence dostrzegła kątem oka jak jakaś dziwna emocja przebiega przez jego bladą twarz. — Zawsze wszystko wiedziała najlepiej i musiała postawić na swoim, choćby się paliło.

— To chyba u was rodzinne — zauważyła nieśmiało, na co Alexei lekko prychnął pod nosem, ale tego nie skomentował. — Myślisz, że polubiłaby mnie?

— Na pewno — odparł pewnie, bez żadnego zastanowienia. Był aż tak bardzo pewny swego.

Kącik jej ust drgnął ku górze, gdy musnęła swoimi wargami policzek brunet, na co ten odwrócił swą twarz ku niej i sam złożył pocałunek na jej ustach, całując oba ich kąciki.

Florence poczuła ciepło gdzieś na dnie swojego serca.

— Mam coś dla ciebie, Alexei — wypaliła nagle blondynka, gdy brunet przestał ją całować. — Ale to chyba nie jest dobry...

— Pokaż — wtrącił łagodnie, wyraźnie zaciekawiony.

Florence odsunęła się od niego, po czym wstała z kanapy i chwyciła jego dłoń, na co brunet również podniósł się na równe nogi.

Patrzył na nią, gdy pokonali szklane schody, przechodząc przez ciemny korytarz i znaleźli się w sypialni, którą... Cóż, chyba już oficjalnie mogli nazywać ich wspólną.

Puściła jego dłoń, a następnie podeszła w kierunku nocnej szafki, z której wyjęła mały pakunek i pośpiesznie wręczyła go brunetowi.

Ten spojrzał na niego marszcząc czoło, gdy Florence z dziwną eksycytacją obserwowała jak ten rozrywa papier, a po chwili jego oczom ukazała się... książka.

Alexei nagle zastygł w miejscu, gdy w końcu przeczytał widniący na górze okładki tytuł - "Hrabia Monte Christo".

Rozchylił usta, ale nic nie powiedział, gdy podniósł wzrok na Florence i obdarzył ją pytającym spojrzeniem.

— Twój wuj mi powiedział, że kiedyś uwielbiałeś ją czytać, a że nie znalazłam jej u ciebie na półce, stwierdziłam, że ci ją kupię — wyjaśniła z uśmiechem, który nieco opadł, gdy Alexei zacisnął wargi, a jego błękitne tęczówki nieco przygasły. — Nie podoba ci się? — zapytała, gdy ten zrobił mały krok w jej stronę.

— Przeciwnie — odparł brunet. — Bardzo mi się podoba — dodał posyłając jej uśmiech, który wreszcie zawitał na jego twarzy. — Dziękuję, Florence. To wiele dla mnie znaczy.

Florence niemal klasnęła w dłonie, wtulając się w jego tors.

Naprawdę cieszyła się, że nie dość, że wszystko już sobie wyjaśnili, to jeszcze w końcu udało się jej sprawić, że i Rosjanin stał się zadowolony.

Po chwili, jednak Alexei powoli uwolnił się od jej uścisku, ale tylko po to, by odłożyć książkę, gdzieś na komodzie po czym wsunął dłonie pod kolana blondynki i wziął ją na ręce.

Gdy posadził ją na brzegu materaca Florence niemal odetchnęła, a w momencie, w którym ten się nad nią nachylił, muskając swoim oddechem skórę jej szyi, szepnął jej do ucha:

— Florence.

— Tak? — zapytała.

— Chyba wymyśliłem — odparł, na co Florence popatrzyła na niego, unosząc jasne brwi.

— Co?

— To życzenie.

— I co wymyśliłeś? — zagadnęła go, nie mogąc się doczekać jego odpowiedzi.

Alexei wziął jej twarz w swoje chłodne dłonie, na co ta westchnęła, po czym przysunął ją bliżej ku swojej. Tak, że już się ze sobą stykały.

Jeszcze rano stwierdził, że jest zdecydowanie za wcześnie na takie... Cóż, prośby, ale teraz był tak bardzo pewny siebie i swojej decyzji, że dałby sobie za nią odciąć rękę.

— Uratuj moją duszę.

— Słucham? — nie przesłyszała się, co prawda, ale w pierwszej chwili nie dotarły do niej jego słowa.

— Uratuj moją duszę — powtórzył, najbardziej poważnym tonem jaki ta usłyszała z jego ust. — Jest tak cholernie ciężka, brudna... — jego głos był przepełniony bólem i czymś czego nie dało się opisać. — Nie wiem, czy dasz sobie radę, ale chyba ty jesteś jedyną osobą, która jest w stanie to zrobić — stwierdził pośpiesznie. — Proszę — błagalny ton jego głosy sprawił, że niemal poczuła ciarki na plecach.

Mówił to wszystko jakby był już zmęczony i całe życie szukał osoby, która mogłaby to zrobić, ale nigdy takowej nie znalazł.

Nie znalazł.

Aż do tej pory.

Florence również objęła jego twarz swoimi dłońmi.

Wpatrywali się tak siebie dłuższy czas, a brunet z niecierpliwością oczekiwał na jej odpowiedź, aż w końcu ta wyszeptała:

— Oczywiście.













Menevis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top