[3] Spotkanie z Diabłem.
❤️
Stanęła przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu. Wypuściła powietrze. Nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatni raz ubrała się tak... wytwornie. Zwykle jej garderoba ograniczała się do zwykłych, luźnych sukienek, które nigdy nie podkreślały jej wszystkich walorów, a wręcz przeciwnie jeszcze bardziej je zasłaniały, co mogła robić nieumyślnie, ale czy na pewno?
Wybrała czerwoną sukienkę na ramiączkach z delikatną falbaną u dołu. Niby prosta, ale na dzisiejszą okazję i kolejny letni dzień nadawała się wręcz idealnie. Nie szalała z dodatkami, postawiła na skromny naszyjnik wraz z pasującą do niego bransoletką.
Włosy pozostawiła rozpuszczone i lekko zakręcone. Choć były dość długie i gęste, a dbanie o nie było prawdziwym wyzwaniem, nie zamierzała ich ściąć, bowiem była to jedyna rzecz, którą szczerze w sobie lubiła i przynajmniej tego nie zamierzała się pozbyć.
Gdy założyła beżowe czółenka na obcasie, poczuła się nieco dziwnie.
Nie była zbyt wysoka, ale nigdy nie starała sobie dodać centymetrów. Uważała to za trochę dziecinne i nawet przez myśl jej nie przeszło, by to uczynić, ale dzisiejszego dnia i tak miała zamiar złamać kilka ustalonych przez siebie zasad.
— Flo, chodź już wreszcie! — doniosły głos Jacka dochodzący z dołu sprawił, że prawie potknęła się o własne nogi.
Westchnęła głęboko, podchodząc w kierunku okna, za którym ujrzała cały stos ludzi. Zupełnie obcych sobie ludzi, z którymi będzie musiała spędzić najbliższe kilka godzin, a może i dłużej.
Oczywiście, nie miała w planie tyle z nimi przebywać. Postanowiła, tak jak to miała w zwyczaju pokazać się komu trzeba. Pogadać z kim trzeba, a gdy już impreza się rozkręci, zniknąć w odmętach swojego pokoju aż do samego rana.
Tak. To brzmiało jak najlepszy plan na świecie.
***
Gdy już opuścili wnętrze klubu i wsiedli do czarnego Mercedesa, Alexei przez całą drogę, nawet słowem nie odezwał się do swoich towarzyszy. Między nimi nastała taka cisza, że można było usłyszeć bicie ich serc. Obaj siedzieli jak na szpilkach na tylnym siedzieniu, czekając na odpowiedni moment, by w końcu się odezwać, jednak nic nie wskazywało, by miało to prędko nastąpić.
Po kilkunastu minutach, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, zatrzymali się przed wysoką bramą, a niski mężczyzna stojący przed nią tylko pokiwał znacząco głową i dał znak, aby goście jego szefa mogli bez problemu wjechać na szeroki podjazd.
Brunet zgasił silnik i wyjął kluczyki ze stacyjki. Westchnął ciężko wciąż nie zdejmując dłoni z kierownicy. Spojrzał na tylne lusterko, w którym dostrzegł blade twarze swoich kuzynów. Wyglądali jak baranki idące na rzeź. Po raz pierwszy w swoim życiu widział ich w takim stanie, co z jednej strony niezwykle go bawiło, a z drugiej wyjątkowo martwiło.
Zarówno Demid jak i Maksim Moskal byli, co prawda nieco młodsi i o wiele mniej zaznajomieni z mafijnym półświatkiem niż on. Po prawdzie, to nadawali się do tej roboty jak wilk do pilnowania stada owiec, a tak przynajmniej uważał Alexei i wiele innych osób z pewnością przyznałoby mu rację. Trudno było im zaufać w nawet najprostszej sprawie, dlatego zwykle tylko towarzyszyli brunetowi, gdy ten załatwiał interesy.
Nic dziwnego, że ich własny ojciec postanowił powierzyć stworzone przez siebie imperium swojemu bratankowi, a nie rodzonym synom, którzy zapewne doprowadziliby do jego upadku w zaledwie jeden dzień.
— Alexei... — wyszeptał szatyn lekko szturchając ciemnego blondyna siedzącego obok niego. Obaj byli ubrani w eleganckie, ciemne garnitury i białe koszule, różnili się jedynie kolorem krawatów. — Jesteś zły? — zapytał słabym tonem, odchylając głowę bliżej bruneta.
— Nie, Maksim, nie jestem zły. — odparł chłodnym tonem, zaskakując tą odpowiedzią szatyna. — Jestem tak wkurwiony, że mam ochotę was wyrzucić przez to okno, a potem was rozjechać, żeby nawet mokra plama z was nie została. — dodał mocniej zaciskając ręce na kierownicy samochodu, na co Maksim aż poczuł gulę w gardle i szybko się cofnął, a blondyn jedynie parsknął krótkim śmiechem.
— Coś cię bawi, Demid? — zapytał brunet, a jego głos aż kipiał złością.
— Skądże — zapewnił blondyn starając utrzymać poważną minę, jednak przychodziło mu to z ogromnym trudem. — Nie rozumiem tylko, co się tak ciskasz.
— Doskonale wiesz czemu. — warknął, co raz bardziej zaciskając ręce na kierownicy. — Człowiek wam coś powie w tajemnicy, a parę minut później już całe miasto o tym trąbi. — stwierdził nadal nie obdarzając ich spojrzeniem.
— Wybacz, nie mówiłeś, że to taka wielka sprawa. — wtrącił szatyn, ledwo słyszalnym tonem.
— To teraz już wiecie. — syknął odwracając się w ich kierunku.
— Tym razem wam daruję, ale jeśli to się powtórzy, to przysięgam na Lucyfera, że zrobię to, co wam obiecałem. — dodał, na co obaj mieli ochotę wręcz zapaść się pod ziemię albo najepiej uciec stąd jak najdalej się da lecz teraz było już na to za późno. — Jasne?
Mężczyźni jedynie skinęli na słowa bruneta. Wiedzieli, że milczenie było w tym momencie najlepszym rozwiązaniem, a nie mieli zamiaru jeszcze bardziej denerwować swojego krewnego. Zwłaszcza, że ten już od samego rana nie tryskał humorem, a oni swoim zachowaniem mogli doprowadzić do prawdziwej katastrofy.
I nikt, by nie wyszedł z tego w jednym kawałku.
***
Po kilku minutach Florence w końcu zeszła na dół wprost do ogromnej, jasnej jadalni, która wyglądała jakby została żywcem wyciągnięta z planu Dynastii.
Stoły zastawione były wyłącznie wykwintnymi potrawami, barek aż uginał się od ilości alkoholu, przy każdym wejściu stało mnóstwo kwiatów, a w kącie sali znajdowała grupa muzyków, która grała lekkie, jazzowe kawałki.
Jak to dama miała w zwyczaju, Florence przywitała się z każdym z obecnych tam gości, mimo, że niektórych z nich widziała pierwszy raz w swoim życiu, a przyjęcie dopiero, co się rozpoczęło, więc nie było ich jeszcze zbyt wielu i nie miała okazji poznać wszystkich znajomych swoich bliskich.
Chociaż jaki był w tym sens skoro i tak zaraz zapomną jej imienia i tego, że w ogóle z nią rozmawiali.
— Tu jesteś, Flo — piskliwy głos Faith oderwał blondynkę od rozmowy prawdopodobne jednej z przyjaciółek brunetki. — I co sądzisz? — zapytała z entuzjazmem biorąc ją pod ramię i przechodząc się po sali.
Żona Jacka ubrana była w jednolitą, cekinową sukienkę z długimi rękawami. Swoje ciemne włosy upięła w elegancki kok, a usta podkreśliła równie ciemną szminką.
— Jest w porządku. — mruknęła blondynka nie zbyt przekonującym tonem.
— Wiem, że nie chciałaś tu przychodzić, ale chociaż spróbuj się dobrze bawić. — westchnęła zatrzymując się przy wyjściu z jadalni.
— Faith, jak mam się dobrze bawić wiedząc, że Charlie cały czas leży w tym cholernym szpitalu? — zapytała odrywając się od uścisku brunetki.
— Och, nie martw się tak o niego. — zapewniła łagodnym tonem. — Jest w dobrych rękach i zapewniam cię, że ma się tam jak pączek w maśle.
— Zapewne. — mruknęła opierając się o ścianę.
— Flo, wytrzymaj tylko tę parę godzin, a obiecuję ci, że jeszcze dzisiaj się z nim zobaczysz. — westchnęła starając się poprawić humor swojej szwagierki, jednak nie było to zbyt proste zadanie, a może i nawet nie wykonalne.
— Jack się na to nie zgodzi...
— Niech spróbuje nie, to obiecuję ci, że urządzę mu taką jesień średniowiecza, że za parę lat będą uczyć o tym w szkołach.
Florence przewróciła oczami, a kącik jej ust delikatnie drgnął ku górze. Fakt, Faith była chyba jedyną osobą w otoczeniu Jacka, która mogła jakoś na niego wpłynąć i przekonać go do zmiany zdania. Rzecz jasna, miała na to swoje sposoby, których jednak strzegła jak najcenniejszego skarbu i nawet blondynce nie było dane ich poznać.
Nagle, jakby na zawołanie muzyka przestała grać. Wśród gości rozległy się szepty, a niektórzy z nich niemal od razu zamilkli, gdy w progu ogromnej sali pojawił się pan tego domu odziany w granatowy garnitur lecz, to nie jego osoba wywołała takie poruszenie, a trzech towarzyszących mu mężczyzn.
Goście niemal się cofnęli, by zrobić przejście nowo przybyłym, a jedna z kobiet prawie zemdlała, gdy szatyn wraz z towarzyszami przeszedł pewnym krokiem na sam koniec wielkiej sali, gdzie cała czwórka zasiadła przy szerokim stole.
— O mój Boże... — Faith zasłoniła usta dłonią i stanęła jak wryta nie mogąc wykonać żadnego ruchu.
— Faith, co się dzieje? — zapytała blondynka odsuwając się od ściany i podchodząc bliżej brunetki.
— Mu już całkiem padło na ten durny łeb... — Faith cały czas stała ja ogrodowa rzeźba zupełnie ignorując pytanie Florence, którego z powodu szoku chyba, nawet nie usłyszała.
— Kim są ci ludzie? — zapytała Florence odwracając wzrok w ich kierunku. Nie wiedziała, co wywołało u jej szwagierki taki szok. Nigdy wcześniej nie spotkała tych ludzi, ale sądząc po reakcjach gości, nie mogli być byle kim. Na pierwszy rzut oka wyglądali zupełnie... normalnie, ale również interesująco, jednak chyba tylko ona odniosła takie wrażenie.
— Nikim ważnym... — wyszeptała, odwracając wzrok.
— Faith.
Brunetka jedynie westchnęła ciężko, przygryzając dolną wargę. W końcu obdarzyła Florence spojrzeniem piwnych tęczówek po czym odparła:
— To Rosjanie, tamci dwaj to bracia Moskal. Prawdopodobnie najgorsze typy chodzące po tej ziemi. Na mieście nazywają ich uczniami samego Diabła. Lepiej nie wchodzić im w drogę, jeśli chcesz dożyć późnej starości.
— On też? — blondynka przerzuciła spojrzenie na wysokiego bruneta siedzącego tuż obok Jacka. Miał bladą cerę, wydatne kości policzkowe i duże błękitne oczy. Prawdopodobnie najpiękniejsze jakie widziała w swoim życiu.
— On? Jakby ci to powiedzieć... — zaczęła nie pewnie. — Jeśli tamci są uczniami Diabła, to on jest jego bękartem. Nazywa się Alexei i jest ich kuzynem. Jeśli jego spojrzenie mogłoby zabijać, to wszyscy w tej sali byliby już martwi. Na niego, to radzę ci nawet nie patrzeć.
— Skoro tak wszyscy się ich boją, to dlaczego Jack ich zaprosił? — zapytała, przyglądając się brunetce, która ledwo trzymała się na nogach.
— Sama bym chciała wiedzieć.
***
Muzyka ponownie zaczęła grać, a goście starali się wrócić do zabawy, jednak okazało się to trudniejsze niż myśleli. Ich dobre humory pękły niczym mydlana bańka, w momencie, w którym Jack wraz ze swymi nieoczekiwanymi gośćmi przekroczył próg tego pomieszczenia.
Florence wciąż stała przy wejściu do jadalni i opierając się o ścianę popijała białe wino, ale ledwo przechodziło jej przez gardło. Faith nagle zniknęła wśród tłumu zapewne próbując dostać się do swego męża, by ten wytłumaczył jej wizytę niezapowiedzianych gości. Bądź też tak jak blondynka stwierdziła, że na trzeźwo przez to nie przyjedzie i wybrała się na poszukiwania mocnego alkoholu.
Nie mogąc już dłużej ustać na nogach, Florence odłożyła kieliszek na tackę, po czym udała w kierunku jednego ze stolików, aby zająć jedno z krzeseł.
— Florence, moja droga, podejdź tu proszę! — donośny i przepełniony dziwną radością głos Jacka rozbrzmiał po całej sali, co sprawiło, że nagle wzrok gości skupił się wyłącznie na blondynce.
Niechętnie odwróciła głowę w stronę swojego brata, na którego twarzy malował się wielki uśmiech, co nieco ją zaniepokoiło.
Stała tak przez kilka sekund po czym wyprostowała się i udała na sam koniec sali. Przez te opowieści Faith, żołądek niemal podszedł jej do gardła, a serce zaczęło bić jak szalone.
Ludzie, których mijała po drodze posyłali jej tylko przerażone spojrzenia, jakby była skazańcem idącym na ścięcie.
Gdy w końcu stanęła przy szerokim stole Jack pośpiesznie podniósł się z krzesła, a jego towarzysze trochę leniwie uczynili to samo.
Niemal drgnęła, gdy znalazła się w pobliżu mężczyzn. Z daleka nie wyglądali tak groźnie, ale starała się zachować zimną krew i nie dać po sobie poznać jak bardzo była zdenerwowana, a może i nawet wystraszona.
— Florence... — zaczął szatyn obchodząc stół dookoła i stając przy blondynce. — Chciałbym ci przedstawić moich drogich przyjaciół - Maksim Moskal. — wskazał na szatyna o ciemnych tęczówkach, który wyglądał chyba najłagodniej z całej trójki. — Demid Moskal — zwrócił się do ciemnego blondyna o zielonych oczach, u którego blondynka dostrzegła na szyi średniej wielkości tatuaż. — Oraz Alexei Moskal.
Niemalże zmusiła się do uśmiechu, gdy dwóch niskich mężczyzn skinęło, uśmiechając się słabo, jednak jej wzrok szybko powędrował w kierunku wysokiego bruneta, który wyciągnął w jej stronę swą wytatuowaną dłoń, co wyjątkowo ją zaskoczyło.
— Niezmiernie mi miło. — odparł brunet pewnym siebie tonem, gdy Florence ścisnęła jego chłodną dłoń.
— Mnie również.
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top