[27] Nieznane uczucie.


Już to pisałam, ale napiszę raz jeszcze; zrobiłam sobie playlistę do tego opowiadania, ale, że jestem dobrym człowiekiem, to się z wami podzielę ❤️

https://link.tospotify.com/VxmHkirIObb





Krople deszczu uderzające o szybę, wyrwały go ze snu i sprawiły, że Alexei uniósł ciężkie powieki.

Pierwszym, co ujrzał była jej twarz i mimo, że dobrze pamiętał, co wczoraj zaszło, to widok Florence i tak był dla niego zaskoczeniem, gdyż... Cóż, nie przywykł do spania z kimś w jednym łóżku, więc sama jej bliskość była dla niego czymś nowym.

Zwłaszcza, gdy przypominał sobie początki ich znajomości. Początkowo sądził, że dziewczyna, nawet nie zechce na niego spojrzeć, a teraz tak po prostu leżała obok niego, zawinięta w kołdrę, aż po samą szyję.

Spała taka spokojnie... I to przyniosło mu choć małą ulgę.

Wodził wzrokiem po jej twarzy, odgarniając pukiel jasnych włosów z jej policzka, aby lepiej się jej przyjrzeć. Miała taką miękką w dotyku skórę. Jakby była utkana z jedwabiu bądź innego cennego materiału. Czasem, zastanawiał się, czy wszędzie była taka miękka, ale szybko odpędzał od siebie takie brudne myśli.

Nie mógł sobie na to pozwolić, a przynajmniej jeszcze nie teraz.

Teraz najważniejsze było, że mógł ją mieć cały czas na oku i nie bać się więcej o jej bezpieczeństwo.

Nigdy wcześniej nie czuł niczego podobnego przy żadnej kobiecie, z którą się spotykał. Prawdę mówiąc, zapominał o nich szybciej niż te pojawiały się w jego życiu i nigdy nie sądził, że pozna taką, z którą zapragnie czegoś więcej niż tylko przelotnego seksu.

Jednak z Florence pragnął czegoś o wiele bardziej wyjątkowego.

Alexei powoli wyswobodził ją ze swoich objęć, starając się jej przypadkiem nie obudzić. Ciche westchnienie wyrwało się z jej lekko rozchylonych ust, gdy musnął wargami jej skroń. Starał się to zrobić delikatnie, choć przecież nie potrafił być ani delikatny ani tym bardziej romantyczny, gdyż... Cóż, sam nigdy nie zaznał takiego uczucia.

Powoli wstał z łóżka, po czym tak jak to miał w zwyczaju, ubrał się w czarny dopasowany garnitur, a w momencie, w którym zaczął kierować się w kierunku łazienki, jego telefon, który leżał na nocnym stoliku, zawibrował.

Alexei chwycił urządzenie, dostrzegając na wyświetlaczu godzinę szóstą rano i znajomy numer, który pośpiesznie odebrał.

— Demid... — zaczął Alexei, zbliżając się w kierunku wyjścia z sypialni.

— Kurwa, Alexei, mamy kurewsko duży problem... — zachrypły głos blondyna rozbrzmiał w słuchawce.

— Co znowu? — Alexei nacisnął klamkę, by po chwili wyjść z sypialni, zamykając za sobą drzwi.

— Ja pierdole, nie wiem... — rozmówca zamilkł na moment. — Nie wiem, kurwa mać, co teraz, co mam zrobić, jak mam...

— Uspokój się i zacznij gadać, głupi pojebie — wtrącił twardo Alexei, opierając się plecami o powierzchnię ciemnych drzwi.

Po chwili brunet usłyszał przez słuchawkę jak Demid oddycha ciężko.

— Maksim zniknął.

— Co ty pieprzysz? — zapytał Alexei, niemal odpychając się od drzwi. — Jak niby?

— Poszedł przesłuchać tych typów jak mu kazałeś, a gdy przyszedł powiedział, że dowiedział się od nich czegoś ważnego, ale nie wyznał czego konkretnie tylko od razu chciał pojechać z tym do ciebie. Mówił, że niedługo wróci, a nie ma go już od sześciu godzin i nie obiera telefonu...

— I dopiero teraz mi o tym mówisz? — brunet niemal warknął, zirytowany zachowaniem swojego kuzyna. — Na paradę masz ten mózg, czy co?

— Przepraszam...

— W dupie mam twoje przeprosiny — wtrącił, kręcąc się po korytarzu. — Macie go znaleźć i gówno mnie obchodzi jak to zrobicie — dodał twardo.

— Jasne, tylko to nie wszystko, Alexei...

Brunet wziął głęboki oddech i przełknął z trudem.

— Kurwa, co jeszcze? — zapytał, co raz bardziej zdenerwowany.

— Rodriguez tu przyszedł ze swoją bandą — wyznał blondyn. — Odgrażał się, że jeśli nie przestaniemy mu przeszkadzać w jego biznesie i wspierać Włochów, to nam urządzi jesień średniowiecza. A potem... — Demid odchrząknął. — Potem na koniec jego goryle oblały ściany Apocalypse świńską krwią.

Alexei zacisnął usta w cienką linię i przymknął powieki, starając się uspokoić oddech, a potem odparł pośpiesznie:

— Jebany skurwiel... Dobra, Demid. Wezwij kogoś żeby to sprzątnął. Będę tam najszybciej jak się da.

Brunet zakończył połączenie, po czym wsunął telefon do kieszeni garniturowych spodni i przeklął pod nosem.

Miał kolejny problem do ogarnięcia.

Momentami miał wrażenie, jakby nic innego nie robił tylko rozwiązywał sprawy, nie tylko swoje, ale również i każdego z jego najbliższych, co powoli robiło się bardzo irytujące.

Gdy ruszył w kierunku schodów, prawie wpadł na Marcię, która o mało, co nie krzyknęła na jego widok i nie zrzuciła na niego miski z praniem, które właśnie niosła.

— Na Miłość Boską, Panie Moskal... — westchnęła kobieta, niemal chwytając się za serce. — Przez Pana kiedyś na zawał padnę i to będzie wyłącznie Pańska wina — dodała, kręcąc przy tym głową.

— Wybacz, Marcio, ale trochę mi się śpieszy... — rzucił Alexei, nawet nie obdarzając kobiety spojrzeniem, gdy ją wyminął i zatrzymał się tuż przy krawędzi szklanych schodów. — Mogłabyś... — dodał, na co Marcia odwróciła się w jego stronę. — Pójść na zakupy i kupić coś do jedzenia? — zapytał, na co kobieta uniosła brwi i kwinęła głową.

— A co konkretnie? — zapytała, przystępując z nogi na nogę.

— Nie wiem — brunet wzruszył ramionami. — Zdaję się na ciebie — odparł pośpiesznie, po czym zaczął stawiać kroki na pierwszych stopniach.

— Panie Moskal — Alexei zatrzymał się, gdy dotarł do niego głos Marci, więc obdarzył ją spojrzeniem. — Nie chcę się wtrącać, bo Pan wie, że ja nigdy się nie wtrącam, ale... — kobieta zawahała się przez chwilę. — Czy będziemy mieli u nas gościa? — zapytała nieco zaciekawiona.

— Już tu mamy gościa, Marcio — oznajmił bez wahania Alexei.

Marcia otworzyła szerzej oczy, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

— Och, czyżby to...

— Tak — wtrącił brunet, uśmiechając się słabo. — Więc, proszę, zajmij się nią jak... Jak najlepiej potrafisz.

***

Florence przebudziła się niespełna dwie godziny później, ale mimo to nie była w stanie, stwierdzić jak długo spała ani nawet ruszyć się ze swojego miejsca.

Gdy uniosła powieki spostrzegła, że pogoda za oknem była naprawdę okropna - deszczowa i niezwykle pochmurna, co sprawiło, że jeszcze bardziej nie chciała opuszczać ciepłego łóżka.

Westchnęła, gdy po dłuższej chwili powoli podniosła się do pozycji siedzącej i odsunęła od siebie pościel, jej ramiona nagle uderzył dość nieprzyjemny chłód.

Zamrugała kilkakrotnie, przerzucając na plecy kosmyki swoich włosów i rozejrzała się po pomieszczeniu, na chwilę zapominając, gdzie się właśnie znajdowała.

Dopiero teraz przypominała sobie wydarzenia z poprzedniego dnia i to jak znalazła się w domu Alexeia.

Nie sądziła, że uda się jej przespać całą noc i, że będzie się przy brunecie czuła tak bardzo... bezpiecznie.

Przerzuciła wzrok na miejsce tuż obok siebie, spostrzegając, że było całkiem puste, a ciemna, satynowa pościel była lekko wygnieciona i nieco zimna w dotyku, co oznaczało, że Alexei musiał już dawno wstać.

Nie była zła, że ją zostawił. Wiedziała, że musiał pracować. Miał swoje obowiązki i sprawy, które jej nie dotyczyły, ale mimo wszystko, jakieś nieprzyjemne uczucie ją dopadło, gdy zrozumiała, że pozostawił ją całkiem samą.

Nie była do tego przyzwyczajona, gdyż w jej rodzinnym domu zawsze było pełno ludzi, a teraz...

W końcu, zdecydowała się wstać z łóżka, po czym wzięła ciepły prysznic, rozczesała swoje jasne włosy, a potem ubrała się w czerwony, wełniany sweter i czarną spódniczkę w kratę.

Krótko przed dziewiątą rano zeszła na dół, wprost do kuchni, która okazała się szerokim pomieszczeniem z białymi ścianami, z czego niektóre z nich były wyłożone szarymi kafelkami, z ciemną podłogą, średniej wielkości lodówką, dębowymi szafkami i długą, kamienną kuchenną wyspą.

W momencie, w którym przeszła przez próg napotkała sylwetkę Marci, która pośpiesznie krzątała się po pomieszczeniu wyjmując zakupy z papierowych toreb. Właśnie wtedy kobieta obdarzyła ją spojrzeniem.

— Dzień dobry, Marcio — odparła niepewnie Florence, robiąc krok w stronę gospodyni.

— Dzień dobry, złociutka — Marcia posłała jej promienny uśmiech, gdy zaczęła rozpakowywać ostatnią torbę. — Jak ci się spało? — zapytała.

— Chyba dobrze — Florence wzruszyła ramionami, podchodząc w stronę blatu.

— No, ja myślę... — mruknęła kobieta. — Wybacz ten bałagan, ale właśnie wróciłam z zakupów, a te goryle przed domem się nie pofatygowały, żeby mi pomóc — westchnęła, przewracając oczami. — Zjesz coś, moja droga? — zapytała, chowając kupione warzywa do lodówki, na co Florence skinęła. — A co? — dopytywała.

— Może płatki albo...

— PŁATKI? — powtórzyła Marcia, a torba niemal nie wypadła jej z rąk. — O nie, dziecko, nie będziesz się truła tymi chemickimi mordulcami — dodała, nieco się przy tym krzywiąc. — Zrobię ci coś bardziej zdrowego — dodała z uśmiechem. — Wystarczy, że Pan Moskal się truje jakimiś świństwami — szepnęła pod nosem.

Florence jedynie westchnęła cicho, zajmując miejsce na jednym ze stołków, po czym oparła łokcie o blat kuchennej wyspy.

— Może ci pomóc, Marcio? — zapytała Florence, gdy ta odłożyła pozostałe torby na bok.

— Och, nie trzeba — kobieta machnęła dłonią. — To należy do moich obowiązków...

— A czy jest coś, co mogłabym zrobić? — zapytała niepewnie Florence.

Marcia przystanęła i zacisnęła wargi, a następnie po chwili zastanowienia, stwierdziła:

— Obawiam się, że nie.

Blondynka zmusiła się do sztywnego uśmiechu i przymknęła powieki.

Nawet tutaj poczuła się zupełnie niepotrzebna, choć przecież nieoczekiwała, że nagle jej sytuacja w tej kwestii się zmieni.

Jej jedynym zadaniem było tylko ładnie wyglądać i godnie reprezentować rodzinę, lecz już przecież nie musiała robić tego, co inni zechcą, a to, co sama chciała.

Dlatego, postanowiła sobie, że wreszcie skończy z dawnymi zasadami i zacznie robić to, co zapragnie i mieć poczucie, że jest do czegoś istotnego potrzebna.

Gdy tak nad tym rozmyślała, a Marcia zaczęła przygotowywać posiłek, dotarły do niej pierwsze dźwięki "Yellow" zespołu Coldplay. Dostrzegła, że telefon w jej kieszeni zaczął wibrować, więc szybko go wyciągnęła, ale widząc na ekranie numer Charliego niemal zamarła.

Wiedziała, że powinna z nim porozmawiać i wyjaśnić mu całą tę sytuację, ale problem był taki, że cholernie się bała jego reakcji.

Poza tym, nie wiedziała jakich bzdur nagadał mu Jack, więc tym bardziej perspektywa rozmowy nie zapowiadała się dobrze.

W końcu nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha.

— Zanim coś powiesz Charlie... — mruknęła Florence, wstając ze stołka. — To nie była moja wina, a Jack powinien najpierw pomyśleć zanim coś zrobi, a Willowi się należało za to, co chciał mi...

— O czym ty mówisz Flo? — w słuchawce rozbrzmiał głos chłopaka.

Florence spuściła wzrok i zbliżyła się w kierunku wysokiego okna.

— Czyli ty nic nie wiesz...

— O czym? — zapytał, wyraźnie zdziwiony. — Niedawno wróciłem, bo telefon mi się wcześniej rozładował, a Carla nie miała pasującej ładowarki i nie zastałem nikogo w domu, dlatego dzwonię.

Dziewczyna wzięła ciężki, urwany oddech, a gdy uniosła wzrok utkwiła go w krajobrazie za oknem - deszczowym i bardzo ponurym.

— Lepiej usiądź, Char.

Z trudem zdołała opowiedzieć Charliemu wszystko, co się wydarzyło od dnia przyjęcia u Claytonów. Chwilami ciężko jej było sprawić, żeby dane słowo opuściło jej usta.

— A to skończona świnia — Charlie niemal warknął, a w jego głosie dało się dostrzec cień złości.

— Kto? —zapytała Florence.

— Jack... znaczy Will, choć w sumie obaj są tak samo siebie warci — stwierdził cierpko. — Dobrze, że Moskal cię stamtąd zabrał, bo pewnie sam bym musiał użyć na nich łopaty.

Kącik ust blondynki lekko drgnął ku górze.

— Na pewno chcesz u niego zostać, Flo? — zapytał Charlie, zmieniając temat. — Wiesz, zawsze możesz też przenocować u Carli, sama mówiła, że nie ma nic przeciwko...

— Nie, Char — wtrąciła spokojnie. — Tu mi dobrze i jakoś lepiej się czuję, gdy jestem... — urwała w połowie, gdyż nie była pewna, czy Charlie chciałby to słyszeć.

— Z nim — dokończył smętnie Charlie. Florence nawet nie zaprzeczyła na jego słowa. — Rozumiem... Ale będę mógł cię odwiedzić? — zapytał.

— Jasne, że tak — odpowiedziała, przeczesując dłonią włosy. — Tylko uprzedź mnie wcześniej, a nie wpadaj tu bez zapowiedzi — dodała łagodnie.

— Pewnie — mruknął chłopak. — Będę czekał na specjalne zaproszenie od jaśnie państwa — dodał z rozbawieniem.

— Charlie... — zanim Florence miała zakończyć połączenie chciała poprosić brata o coś jeszcze, więc kontynuowała: — Tylko proszę, nie rób nic głupiego...

W słuchawce nagle rozbrzmiała dłuższa cisza.

— Nie obiecuję.

***

Po skończonym śniadaniu, na którym Marcia przygotowała dla niej rogaliki z masłem i sałatkę owocową, Florence zarzuciła na ramiona skórzaną kurtkę i wyszła na zewnątrz, gdyż pogoda nieco się poprawiła, a ona sama chciała móc zająć czymś swój czas.

W momencie, w którym zrobiła kilka kroków w przód i przystanęła przy jednej z wielkich wierzb, przy stalowej bramie ujrzała Diavala, który właśnie zbliżał się w jej stronę.

Był ubrany tak zwykle - w czarną koszulę i czarne spodnie. Jakby tak jak Alexei całe życie był w żałobie.

Jednak było w nim coś... Innego.

Już z daleka było widać jak jego zwykle pogodną twarz i promienny uśmiech zastępuje gorzki grymas.

Florence skrzyżowała ręce na piersiach, a gdy mężczyzna zatrzymał się przy niej posłała mu lekki uśmiech, którego ten nawet nie odwzajemnił.

— Dzień dobry, Panienko... — odparł cicho brunet. — Pan Moskal prosił, żebym ci dzisiaj potowarzyszył — oznajmił słabo.

— Nie wiesz kiedy wróci? — zapytała, pochylając się bliżej niego, na co Diaval jedynie pokręcił głową.

— Dzisiaj ma sporo na głowie... Meksykanie znowu nie dają mu spokoju, w dodatku Maksim zaginął bez śladu i od wczoraj nie ma z nim kontaktu, więc zapewne będą go szukać, aż do skutku...

— Wszystko w porządku, Diavalu? — wtrąciła blondynka, wyraźnie zaniepokojona jego zachowaniem.

— Oczywiście — mruknął tak bardzo bez przekonania, a ton jego głosu brzmiał niezwykle smętnie.

— Przecież widzę, że coś jest nie tak... — westchnęła, wyraźnie zaniepokojena zachowaniem swojego ochroniarza, gdyż jeszcze go takim nie widziała, ale Diaval wyraźnie unikał jej spojrzenia. — Chodzi o Maksima, prawda? — zapytała, ściszając ton, na co ten ponownie obdarzył ją spojrzeniem. — To o niego tak się martwisz...

Diaval jedynie skinął w odpowiedzi. Florence zdziwiło to, że ten nawet nie próbował zaprzeczać, czy jakoś się przed tym bronić. Ból, który czuł był zbyt duży, żeby z nim walczyć, a tym bardziej go ukryć przed kimkolwiek.

— Nie martw się — Florence delikatnie dotknęła ramienia bruneta. — Alexei na pewno go znajdzie... — zapewniła łagodnie.

— Tak — brunet przytaknął słabo, po czym odchrząknął. — Co chce Panienka dziś zrobić? — zapytał, nagle zmieniając temat, jakby poprzedni w ogóle nie wypłynął.

— Mam pewien pomysł, ale musiał byś mi pomóc — oznajmiła, wyraźnie przejęta.

— To znaczy? — zapytał brunet, marszcząc brwi.

— Pokaż mi całą tą okolicę i ludzi mieszkających tutaj. Chcę ich wszystkich poznać, a później powiem ci, co dalej zrobimy.

***

—  Charlie, co ty tu robisz tak wcześnie? — Pan Clayton odziany w zielony szlafrok, pod którym miał na sobie też brązowa piżamę w białe paski, obdarzył Charliego niewyraźnym spojrzeniem, gdy ten przekroczył próg ich rezydencji.

— Przepraszam, Panie Clayton, ja tylko na chwilę — odparł blondyn, unosząc ręce w obronnym geście. — Zastałem Willa? — zapytał, poprawiając rękawy niebieskiej bluzy z kapturem.

— Tak, jest w salonie...

Nim Reymond zdążył zapytać o cel jego wizyty, Charlie niemal poderwał się w dobrze znaną sobie stronę, gdyż niegdyś gościł u Claytonów i dobrze pamiętał, gdzie co jest w tym ich kiczowatym domu.

Gdy z impetem otworzył białe drzwi i wpadł do pomieszczenia, ujrzał Willa Claytona ubranego w szary, sportowy dres i siedzącego w fotelu w lamparcie cętki, a jego wzrok utkwiony był w ekranie laptopa, który trzymał na kolanach.

Na jego twarzy dostrzegł siniaki, które już powoli znikały, a na nosie spoczywał niewielki opatrunek.

— Char — rudowłosy podniósł wzrok, po czym odstawił laptop na szklany stolik, a następnie podniósł się z fotela. — Miło, że wpadłeś, ale nie mogę za bardzo gadać. Stomatolog wstawił mi nowe zęby i ledwo daję radę jeść, a co dopiero rozmawiać, więc...

Chłopak już nie dał rady skończyć, gdyż Charlie szybko zbliżył się w jego kierunku, by po chwili wziąć zamach i wymierzyć pięścią mocny cios prosto w jego szczękę.

— To za moją siostrę.





Menevis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top