[25] Wolność.
Niech żyje wolność i swoboda, a mama mówiła, że takie rzeczy tylko po ślubie vol. 2
Każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób, ale ich rodzinę nikt, by nawet tak nie nazwał.
Bowiem... Członkowie rodziny powinni się przecież nawzajem kochać i wspierać w trudnych chwilach swojego bytu, lecz nikt z rodu Sharpów nigdy nie traktował tak nikogo ze swoich bliskich.
Gdyż... Cóż, więzy krwi nie zawsze gwarantują miłość ze strony bliźnich.
Jack zacisnął zęby, gdy Faith nałożyła na jego obolały nadgarstek cienką warstwę maści, którą niegdyś przywiozła z Azji, a która potrafiła zdziałać istne cuda.
Lecz... Bardziej niż jego ręka ucierpiała jego urażona duma i mimo, że ból powoli go opuszczał nie potrafił usiedzieć na miejscu i utrzymać nerwów na wodzy.
— Co za upokorzenie — Jack przeklął pod nosem. — Mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczę tego szmaciarza na oczy — dodał, wyraźnie zdenerwowany. — Jak on śmiał podnieś na mnie rękę? Co on sobie w ogóle wyobrażał? A o Florence już nie wspomnę — machnął dłonią. — Ta mała jędza powinna się umieć zachować...
— I pewnie, by to zrobiła, gdybyś jej nie uderzył — wtrąciła Faith, podrywając głowę. — Co ci strzeliło do głowy, żeby to zrobić, Jack? — zapytała.
— Chyba jej nie bronisz? — Jack wyrwał dłoń z jej uścisku.
Faith westchnęła ciężko.
— Nie, ale to nie zmienia faktu, że mogłeś to załatwić inaczej — odparła brunetka podnosząc się ze skórzanej kanapy, jednocześnie poprawiając przy tym materiał luźnej, zielonej sukienki, którą miała na sobie. — Przemoc nie rozwiązuje wszystkich problemów — dodała, zamykając szklany słoiczek i odkładając go na niski, kawowy stolik.
— Zdziwiłabyś się — prychnął szatyn, opierając plecy o tył kanapy.
Faith przewróciła oczami, po czym ruszyła w kierunku wyjścia z salonu, gdy po chwili gwałtownie się zatrzymała, wpadając na wysoką sylwetkę.
W momencie, w którym nie pewnie podniosła wzrok, napotkała niezwykle surowe spojrzenie błękitnych tęczówkek Alexeia, mimowolnie cofnęła się o krok.
— Alexei... — mruknęła brunetka, nieco cichym tonem. — Nie słyszeliśmy jak wszedłeś...
— Zostaw nas samych — wtrącił twardo brunet, gdy kątem oka spojrzał na Jacka, który niemal wtopił się w skórzaną kanapę, na której siedział.
Faith pośpiesznie skinęła, po czym uśmiechając się sztywno, w milczeniu opuściła salon.
Alexei zrobił pewny krok w przód, cały czas spoglądając na szatyna, który zaczął się nerwowo poruszać na swoim miejscu, a jego twarz wyraźnie pobladła, gdy ten zaczął niemal leniwie zbliżać się w jego stronę.
Wyglądał dziwnie... spokojnie i to właśnie przerażało Jacka najbardziej.
— Wiem, po co przyszedłeś — odparł w końcu szatym, rozkładając ręce. — Zgaduję, że Florence już ci się na mnie poskarżyła...
— Nie musiała — wtrącił Alexei, unosząc wyżej podbródek i oparł ręce na skórzanym fotelu.
Jack zmarszczył czoło.
— Więc, kto ci doniósł? — zapytał, nie kryjąc zaskoczenia.
Kącik ust Alexeia lekko drgnął ku górze, w drwiącym uśmiechu, gdy pokręcił głową.
— To nieistotne — stwierdził cierpko brunet. — Ale zapamiętaj sobie jedno Jack; mi prędzej, czy później o wszystkim doniosą, więc nie próbuj przede mną niczego ukrywać — dodał, nieco bardziej surowym tonem. — Więc... — Alexei odetchnął ciężko, po czym pokonał dzielącą ich odległość. Stanął przy skórzanej kanapie, a Jack nawet nie drgnął, gdy ten oparł się o jej bok. — Zanim zrobię to, co trzeba muszę wiedzieć pewną rzecz... — mięsień jego szczęki drgnął. — Co takiego ta twoja siostra zrobiła, że tak się na jej wyżywasz? — zapytał, wsuwając ręce do kieszeni garniturowych spodni.
Jack spuścił wzrok, pochylając się w przód i splatając dłonie, oparł je na kolanach.
Pytanie Alexeia kompletnie go zaskoczyło, żeby nie powiedzieć, że mocno zszokowało, gdyż nie spodziewał usłyszeć go od nikogo, choć przeczuwał, że ta chwila wreszcie nadejdzie.
Odchrząknął, a jego głos zaczął się łamać, gdy westchnął:
— Ty nie wiesz jak to jest, gdy twoje życie od początku jest zaplanowane. Kiedy musisz robić wszystko, by zadowolić innych i nie ważne jak bardzo byś się starał on tego nigdy nie doceni — ton jego głosu nagle stał się dziwnie smętny. — I gdy nagle na twoje barki spada ogromna odpowiedzialność i musisz każdemu z osobna udowodniać, że temu podołasz, nawet jeśli twoi bliscy muszą na tym wycierpieć...
— Zaskoczę cię, ale cholernie cię rozumiem, Jack — Alexei ponownie nie pozwolił mu dokończyć, na co szatyn podniósł wzrok.
— Naprawdę? — Jack niemal poderwał się z kanapy.
— Tak — przytaknął. — Jednak... — brunet zamilkł na moment. — Twoje niepowodzenia nie usprawiedliwiają twojego skurwysyńskiego zachowania — dodał twardo, spoglądając na niego z góry. — Poza tym, straciłeś prawo do karania swojej siostry, w momencie, w którym została moją narzeczoną, więc od teraz ja będę za nią odpowiadał — oznajmił. — I skoro większość twoich obowiązków tak ci ciąży, to może trzeba z niektórych zrezygnować...
— To znaczy? — zapytał Jack, nieco zmieszany.
— Nie będę dłużej znosił takich chamskich akcji w twoim wykonaniu — odparł twardo. — Mam dość własnych problemów i w sumie, powinien ci teraz obić twarz, ale nie chcę dokładać twojej żonie sprzątania, więc...
— Więc, co?
Znajomy, acz bardzo delikatny kobiecy głos przerwał jego rozmowę z młodym Sharpem.
Alexei odwrócił głowę, po czym w wejściu do salonu ujrzał Florence. Miała na sobie czarny t-shirt, jasne jeansy i białe trampki, a jej jasne włosy były prawie niewidoczne na tle równie jasnych ścian pomieszczenia.
Obdarzyła go spojrzeniem szarych tęczówek, które niemal się zeszkliły, gdy blondynka zrobiła niewielki krok w ich stronę i powtórzyła:
— Więc, co?
Nie płakała, ale dziwny grymas nagle wykrzywił jej piękną twarz.
Alexei wziął krótki, urwany oddech, po czym spojrzał jeszcze raz na Jacka, który mimowolnie cofnął się w tył, a potem ponownie odwrócił się w kierunku Florence i ostrożnie ruszył w jej stronę, zaciskając wargi.
Gdy przed nią stanął i spojrzał jej prosto w oczy, dostrzegł w nich mały płomień nadziei.
Nadziei na lepsze jutro i tym razem nie miał zamiaru go ugasić.
— Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy, Florence — rzucił jedynie, gdy po chwili wyminął blondynkę.
— Po co? — zapytała, lekko zachrypniętym głosem.
Brunet przystanął, a potem nawet nie obdarzył nikogo z tej dwójki spojrzeniem, gdy oznajmił:
— Zabieram cię do siebie... Twój brat nie ma już nad tobą żadnej władzy.
***
W pośpiechu zaczęła wyciągać ubrania z jasnej komody i wrzucać je do małej żółtej walizki, która wylądowała na drewnianej podłodze.
Florence sama nie wiedziała dlaczego właściwe zgodziła się na propozycję Alexeia. Mimo, że nie robiła tego ze względu na niego, a po prostu... Po prostu chciała już opuścić mury tego przeklętego domu i nigdy więcej tutaj nie wracać.
Nie chciała dłużej mieszkać w miejscu, który nigdy nie był dla niej prawdziwym domem, a złotą, pełną przepychu klatką, bez żadnej możliwości ucieczki.
Serce biło jej jak szalone, gdy ruszyła w kierunku łazienki, gdzie ze szklanej szafki wyciągnęła swoje kosmetyki, które następnie również wrzuciła do walizki, nie starając się jednak ich porządnie tam poukładać, gdyż nie miała na to zbyt wiele czasu.
Nie miała pojęcia jak wyjaśni to wszystko Charliemu, gdy ten się już o tym dowie, więc pakowała się w pośpiechu byleby tylko na niego nie wpaść, gdyż wcześniej blondyn wysłał jej wiadomość, w której zapowiedział, że wieczorem wróci do domu.
Zaczęła wyciągać kilka książek ze swojej biblioteczki, które również znalazły się w walizce, a co przychodziło jej z ogromnym bólem, gdyż ciężko było od tak spakować dwadzieścia jeden lat swojego życia w ciągu zaledwie paru minut.
Z impetem zamknęła walizkę i odgarniając włosy z twarzy, westchnęła ciężko.
Sądziła, że zaraz zbierze się jej na płacz, lecz tak się nie stało, gdyż nawet nie czuła smutku, a... ulgę?
Cóż, być może dlatego, że tak naprawdę nic dla siebie ważnego nie musiała tu zostawić.
Szybko zapięła walizkę, po czym postawiła ją na podłodze.
W tej samej chwili, dotarł do niej dźwięk skrzypiących drzwi, a gdy poderwała głowę w tamtą stronę ujrzała stojącą w progu Faith.
— Florence...
— Wiem, co zaraz powiesz... — wtrąciła łagodnie, gdy chwyciła walizkę. — Ale nie próbuj mnie zatrzymać, Faith, bo na nic ci się to zda...
— Nie będę — tym razem brunetka nie pozwoliła jej dokończyć.
Florence zmarszczyła brwi.
— Nie?
Faith pokręciła głową i uśmiechnęła się słabo, po czym zrobiła krok w jej stronę i skrzyżowała ręce na piersi.
— Wiedziałam, że w końcu, któreś z was się zbuntuje, choć na początku obstawiałam, że to Charlie pierwszy się przełamie, a tu taka niespodzianka — wyznała. — Więc, jeśli uważasz, że podjęłaś słuszną decyzję... — urwała jakby nagle zabrakło jej odpowiednich słów.
Florence podeszła w stronę swojej szwagierki i pochylając się bliżej niej, odparła cicho:
— Sama nie wiem, czy jest dobra, czy nie, ale już wolę wybrać mniejsze zło, bo takie jest znacznie lepsze niż jakiekolwiek inne.
— Rozumiem — stwierdziła brunetka, kiwając głową. — Cóż, nie będę cię dłużej zatrzymywać — dodała, uśmiechając się nieco szerzej.
Florence skinęła nie pewnie, po czym wzięła walizkę, ruszając w kierunku wyjścia ze swej sypialni.
Nieco dziwnie się czuła z faktem, że opuszcza go po raz ostatni. Przez wszystkie te lata był jej azylem, a wręcz schronieniem przed światem, gdzie lubiła się zaszyć i zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które ją spotkały, ale nie tylko.
Szkoda, że posiadała z tym miejscem znacznie więcej złych wspomnień, a niżeli tych dobrych.
— Florence... — blondynka przystanęła, gdy usłyszała za sobą głos Faith. Przystanęła, więc w pół drogi do wyjścia i obdarzyła ją spojrzeniem. — Dbaj o siebie i... — brunetka westchnęła, gdy uśmiech opuścił jej twarz, a jej ramiona opadły. — Mam nadzieję, że chociaż ty będziesz wreszcie szczęśliwa — dodała.
Florence zmusiła się do słabego uśmiechu, gdyż to był jedyny gest na jaki ją było teraz stać. Nie wiedziała też jak powinna na to odpowiedzieć, więc tylko mocniej zacisnęła dłoń na ciemnej walizce, by po chwili opuścić pomieszczenie.
Już na zawsze.
***
Oparła głowę o zimną szybę samochodu, w milczeniu wpatrując się w wchłonięte w mroku ulice miasta. We wnętrzu auta Alexeia panowało przyjemne ciepło, które jednak sprawiało, że Florence robiła się nieco senna.
Przechyliła głowę w bok, zerkając na Alexeia, który prowadził samochód.
— Przepraszam... — wypaliła w końcu blondynka, na co Alexei spojrzał na nią kątem oka, a potem ponownie skupił uwagę na drodze. — Za dzisiaj rano — doprecyzowała. — Nie chciałam wychodzić bez pożegnania, ale... — skrzywiła się nieznacznie. — Musiałam trochę pomyśleć i... Wiesz, podjąć decyzję.
— I jaką podjęłaś? — zapytał, gdy zjechali z głównej drogi.
— A jak myślisz? — dopytywała, dostrzegając, że kącik jego ust drgnął mu górze, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy. — Chcę... Chcę dać szansę, nie tylko tobie, ale też temu małżeństwu, Alexei — wyznała. — Bardzo mi przykro z powodu tego, co spotkało twoją siostrę i... — zamilkła, gdy na twarzy bruneta pojawił się grymas. — Tak, Maksim mi powiedział, ale nie złość się na niego, on nie miał złych intecji...
— Wiem o tym — wtrącił, gdy skręcił w kolejny zakręt.
— Tak? — zapytała wyraźnie zaskoczona, na co Alexei skinął. — Skąd? — doptywała.
— Mówiłem ci, mała; przede mną nic się nie ukryje — wyznał nad wyraz łagodnie. — Spokojnie, nic mu nie zrobiłem, a przynajmniej na razie — odparł. — Jeśli dobrze się spisze z zadania, które mu wyznaczyłem, może mu daruję.
— Z jakiego zadania? — zapytała Florence, unosząc głowę.
Nie wiedziała czemu zadała takie pytanie. Większość mężczyzn w ich świecie nie rozmawiała o pracy ze swoimi żonami, a ich rodzina nie była wyjątkiem.
— Poszedł przesłuchać tych gnojków, którzy postrzelili twojego brata — odparł tak... po prostu. Taka szczerość w tej kwestii była dla niej bardzo zaskakująca. — Zrobilibyśmy to wcześniej, ale tamci byli kompletnie na bani, więc musieliśmy poczekać aż wytrzeźwieją, bo do niczego się nie nadawali — dodał, zaciskaj palce na kierownicy.
Florence otworzyła szerzej oczy i starając się ukryć zaskoczenie, zadała kolejne pytanie:
— Wiecie już kim oni są?
— Niejaki Seth Lewis i Ron Melvin — zaczął, gdy wjechali na znaną już Florence trasę. — To miejscowi bandyci. Często ich wynajmują do brudnej roboty, więc nie trudno było ich znaleźć. Barman z jednego baru, który często odwiedzają wyznał, że ostatnio byli tam i się chwalili, że ktoś zapłacił im niemal potrójną stawkę za skasowanie młodego Sharpa. Pech chciał, że wczorajszego wieczoru, gdy trwonili wypłatę byli tam moi ludzie i... — zamilkł na moment. — Cóż, szybko wpadli w nasze sidła.
— Dziwne... — szepnęła Florence, przygryzając wewnętrzną część policzka. — Skąd Blackwell miał tyle pieniędzy, żeby ich opłacić?
— Być może nie działa sam, a z kimś jeszcze, kto z pewnością groszem nie śmierdzi i bardzo prawdopodobne jest to, że ten ktoś jest wśród nas — odparł, gdyż zaczęli się zbliżać w kierunku stalowej bramy.
— Myślisz, że oni wiedzą, gdzie ukrywa się Blackwell? — zapytała, spoglądając za szybę, dokładnie w tym samym momencie, gdy samochód zatrzymał na kamiennym podjeździe.
— To się okaże, ale to bardzo możliwe — stwierdził brunet, gdy zgasił silnik i wyjął kluczyki że stacyjki. — Nie bój się, Florence — szepnął, tak bardzo spokojnie, na co blondynka ponownie na niego spojrzała. — Niedługo go złapiemy i będzie po wszystkim.
— Nie boję się... — wyznała, kręcąc głową. — Już nie.
Alexei westchnął głęboko i zacisnął wargi w cienką linię, po czym ujrzał jak Florence wyciąga w jego kierunku swą dłoń, jednocześnie odnajdując jego dłoń, chwyciła ją delikatnie i splotła ze sobą ich palce.
Chyba oboje tego właśnie potrzebowali.
***
Florence zatrzymała się w pół drogi do salonu, w między czasie zostawiając w korytarzu swoją walizkę, posłała Alexeiowi lekki uśmiech i obdarzyła go nieco zmęczonym spojrzeniem. Cóż, doświadczyła za dużo emocji jak na jeden krótki dzień.
— Jesteś głodna? — zapytał brunet, gdy zatrzymał się parę kroków przed nią. — Marcia chyba zostawiła jakieś resztki w lodówce...
— Nie — wtrąciła spokojnie Florence, przeczesując dłonią włosy. — Ale napiłabym się czegoś — dodała. — Masz może herbatę? — zapytała.
Alexei pokręcił głową, zsuwając z ramion marynarkę.
— A kawę? — doptywała, na co brunet ponownie pokręcił głową, zrzucając marynarkę na jeden z foteli. — Okej... — szepnęła pod nosem. — A, co masz? — zapytała, opierając się o tył ciemnej kanapy.
Alexei przeniósł wzrok na drewniany barek, który aż uginał się od różnego rodzaju alkoholi.
— Och...
— Powiem Marci, żeby jutro kupiła, co trzeba — odparł cicho brunet, siląc się na sztywny uśmiech.
Florence skinęła, po czym odsunęła z twarzy zagubiony kosmyk włosów.
Nie wiedziała, co jeszcze powinna powiedzieć, gdyż zapewne tak jak Alexei była po prostu zbyt zmęczona, a być może i przybita ostatnimi wydarzeniami.
Wpatrywali się w tak w siebie dłuższą chwilę, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, gdy brunet ostrożnie pokonał dzielącą ich odległość, by nagle znaleźć się tuż przy niej.
Uniósł swą wytatuowaną dłoń i dotknął jej policzka. Sądził, że Florence stanie się spięta lecz tak się nie stało, gdyż blondynka jedynie odetchnęła z dziwną ulgą w głosie.
— Nie mogę zrozumieć jak twój brat mógł podnieść na ciebie rękę — szepnął bruent pocierając kciukiem jej policzek. — Gdyby nie ty, to chyba bym go rozszarpał — dodał nieco podirytowany.
— Ja też nie potrafię tego pojąć — jej głos zadrżał. — Ale nie chcę już o tym mówić... — szepnęła słabo, wtulając policzek w wewnętrzną część jego dłoni. — Nie dzisiaj...
Alexei przełknął z trudem. Ta dziewczyna... Była niczym anioł, który stanął na jego drodze w momencie, w którym najbardziej tego pragnął.
— Boże, Florence... — westchnął, gdy pochylił głowę bliżej jej twarzy.
Spojrzał prosto w jej szare tęczówki, a potem przesunął drugą rękę na jej talię, po czym powoli przyciągnął ją ku sobie, co jej nawet nie zaskoczyło, ani nawet nie zaprotestowała.
— Ty chcesz mnie pocałować? — zapytała blondynka, gdy ich twarze niemal się ze sobą zetknęły.
— Cholernie — odpowiedział bez wahania. — Jeśli, rzecz jasna mi pozwolisz...
Ciepło, które nagle poczuła, gdzieś w okolicach serca wypełniło jej żyły i być może odebrało zdolność mówienia, gdyż dopiero po kilku, dłużących się sekundach, szepnęła:
— Więc, to zrób, Alexei.
Nie musiała długo czekać na kolejny ruch ze strony Rosjanina, gdy w jego błękitnych tęczówkach dostrzegła jakiś dziwny błysk.
Alexei rozchylił wargi, a ramiona Florence opadły, po czym znowu się podniosły, gdy ten po chwili zbliżył swe usta do jej warg i ją pocałował.
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top