[24] Czas i milczenie.
Przepraszam, że rozdział znowu jest tak późno, ale nie czuję się dzisiaj najlepiej, a przez jeden, głupi komentarz na moment odechciało mi się to pisać, dlatego to tak długo trwało.
A dzisiaj - Alexa, play Boss Bitch by Doja Cat.
Podobno czas i milczenie były najlepszym lekarstwem na wszelkie boleści, więc Florence postanowiła wziąć sobie te słowa do serca i się do nich dokładnie zastosować.
Nie chciała więc się na razie widzieć z Alexeiem, choć wiedziała, że powinna z nim poważanie porozmawiać, jednak obecnie... Nie miała najmniejszego pojęcia, co mogłaby mu powiedzieć. Nie istniały bowiem słowa, które mogłoby im obojgu przynieść ukojenie.
Nie miała zamiaru na niego wpaść. Sytuacja między nimi i tak już była niezwykle trudna, a wypowiedziane w gniewie zdania mogłyby ją tylko znacznie pogorszyć.
Dlatego zaraz po rozmowie z Maksimem opuściła rezydencję bruneta, a szatyn zaproponował, że odwiezie ją do domu, na co dziewczyna bez wahania przystała. Wsiadła, więc do czerwonego Lamborghini należącego do młodszego z Rosjan, a potem razem ruszyli przez miasto.
Jechali tak w ciszy, gdyż żadne z nich nie miało już tak naprawdę nic do powiedzenia. Wszystko, co Florence chciała wiedzieć zostało jej przekazane.
Bowiem... otrzymała odpowiedzi na większość pytań, które dręczyły jej serce - Dlatego Alexei zawsze był ubrany na czarno? Dlatego mieszkał sam, gdzieś na drugim końcu miasta z dala od własnej rodziny? Dlatego tak brutalnie obchodził się z każdym, kto choćby tknął kobietę bez jej zgody?
Dochodziła prawie dziewiąta rano, gdy samochód szatyna zatrzymał się pod wysoką bramą jej rodzinnego domu. Maksim zgasił silnik, oddychając ciężko, a potem obdarzył blondynkę spojrzeniem ciemnych tęczówek.
— Tylko pamiętaj, Florence — mruknął nagle. — Nie wygadaj się o tym nikomu, bo... — Makism przełknął z trudem. — Cóż, i tak mam już przesrane, ale jak ktoś inny się o tym dowie, to będą mnie ze szyby zeskrobywać — dodał, zaciskając dłonie na kierownicy.
— Nie martw się — odparła cicho, zmuszając się do słabego uśmiechu. — Nie będzie takiej potrzeby — zapewniła go pośpiesznie, na co Maksim nie pewnie skinął.
Florence przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech, a gdy ponownie je otworzyła niemal podskoczyła, gdy dostrzegła Diavala zbliżającego się w kierunku bramy.
— Kurwa, jeszcze tego tu brakowało... — szatyn niemal syknął, opadając na tył fotela.
— To tylko Diaval... — Florence ponownie obdarzyła Maksima spojrzeniem. — Nie lubisz go? — zapytała, widząc jak na jego twarzy maluję się coś w rodzaju złości.
— Nie, to... bardziej niż skomplikowane, Florence — mruknął. — Lepiej już idź, bo wolałbym nie wpaść na tego wariata — dodał.
Florence zmarszczyła brwi, po czym nacisnęła klamkę i wyszła z samochodu, by zaledwie po chwili zobaczyć jak czerwone Lamborghini chłopaka odjeżdża z piskiem opon.
Zrobiła krok w przód i poprawiając ramiączko swojej czarnej sukienki, podniosła wzrok na Diavala, który zatrzymał się kawałek dalej.
— Panienko — mruknął brunet. — Co on tu robił? — zapytał, wsuwając ręce do kieszeni czarnych spodni.
— Tylko mnie odwiózł — odparła, ruszając w jego stronę. — Chyba to nic złego, prawda? — dodała, gdy zatrzymała się tuż przed nim.
— Skądże — Diaval wzruszył ramionami. — Ale Maksim Moskal nie jest dobrym kandydatem na przyjaciela... — odparł cierpko. — W zasadzie, to do niczego nie jest dobrym kandydatem — stwierdził, niemal się przy tym krzywiąc.
— To nie mój interes, ale czemu wy się tak bardzo nie lubicie? — zapytała zaciskając dłonie na swojej torebce, na co Diaval lekko zmarszczył czoło. — Maksim też nie był specjalne zadowolony, że cię widzi... — wyznała.
— To nieistotne, Panienko i nie jest to temat godny uwagi — mruknął brunet, unosząc wyżej podbródek. — Poza tym, dobrze, że chociaż ty wreszcie wróciłaś — cofnął się w tył. — Charlie w trakcie przyjęcia zmył się gdzieś z Carlą, a ciebie nie zastaliśmy w domu, więc twój brat jest... Cóż, lepiej już chodźmy zanim mu żyłka na czole pęknie.
***
Ogarnęło ją jakieś dziwne zdenerwowanie, gdy Diaval prowadził ją w kierunku gabinetu Jacka. Brunet po drodze nic nie chciał jej powiedzieć, lecz Florence dostrzegła w jego oczach coś, co już wcześniej u niego zauważyła i wiedziała, że nie była to oznaka niczego dobrego.
Przełknęła z trudem, gdy zatrzymali w progu pomieszczenia, a gdy znaleźli w jego wnętrzu, blondynka ujrzała Jacka odzianego w bordowy garnitur, który stał oparty o bok szklanego biurka, a jego spojrzenie było utkwione w osobie siedzącej w skórzanym fotelu, tuż na przeciwko niego. Florence w pierwszej chwili nie poznała owej osoby, dopiero, gdy jej szpilki uderzyły o dębową podłogę, a wzrok jęk brata przeniósł się na nią, ujrzała dobrze znajomą twarz samej Vivian Clayton, ubraną w białą garsonkę i równie białe futro.
— Pani Clayton... — mruknęła Florence, nieco zachrypłym głosem.
— Ty latawico! — warknęła kobieta, podnosząc się z fotela i obdarzyła blondynkę najbardziej morderczym spojrzeniem, jakie w życiu widziała. Florence zrobiła krok w tył, zaskoczona owym wzburzeniem Pani Clayton. — Jeszcze masz czelność się do mnie odzywać? Taka jesteś odważna, co?
— Vivian, proszę, uspokój się — wtrącił Jack, najbardziej spokojnym tonem na jaki udało mu się zdobyć.
— Ależ ja jestem spokojna — prychnęła Pani Clayton, wydymając swoje duże wargi. — Tylko twoja siostrzyczka podnosi mi ciśnienie — podniosła głos. — Niby taka grzeczna i uprzejma, a jak przyjdzie, co do czego to pokazuje jaka z niej wiedźma! — warknęła kobieta.
— Ale co chodzi? — zapytała niepewnie Florence.
— Jeszcze się pytasz? — prychnęła Vivian, przewracając oczami. — Will jest w szpitalu — westchnęła głośno. — Ma wstrząśnienie mózgu, złamany nos i wybite kilka zębów, a to wszystko przez ciebie i tego twojego popaprańca — dodała twardo.
Florence westchnęła cicho, a jej ramiona opadły i ponownie się podniosły, gdy odparła:
— On tylko stanął w mojej obronie, a nie musiałby tego robić, gdyby Pani syn nie próbował zrobić czegoś okropnego...
Vivian zaśmiała się krótko, kręcąc głową.
— Will mówił, że będziesz próbowała go oskarżać — syknęła. — Wspominał też, że z nim flirtowałaś, a to wszystko po to, żeby wzbudzić zazdrość w tym swoim nieszczęsnym narzeczonym... Pewnie, żeby nie doszło do ślubu, mam rację? — dodała, wyraźnie z siebie zadowolona.
Florence rozchyliła wargi, ale nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Spodziewała się, że Will tak po prostu nie zapomni o wczorajszej sytuacji, ale nie sądziła, że był w stanie posunąć się do aż tak paskudnego kłamstwa.
Obdarzyła Diavala spojrzeniem, lecz ten tylko westchnął ciężko i spuścił głowę, a potem przerzuciła wzrok na Jacka, który zacisnął wargi w cienką linię, ale nawet słowem się nie odezwał.
— Jack, chyba w to nie wierzysz... — szepnęła, robiąc krok w kierunku brata.
— Widzisz jak to wygląda, Florence — odparł beznamiętnie, krzyżując ręce na piersi. — Wszystko świadczy przeciwko tobie... — dodał, nieco bardziej surowym tonem. — Zresztą, nawet mnie to nie zdziwiło, gdyż jak dobrze pamiętam sama nie chciałaś wychodzić za Moskala, a ja nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania, więc...
— Więc, co? — wtrąciła łagodnie Florence, choć w tym przypadku raczej powinna być wściekła, ale nie chciała jeszcze bardziej pogorszyć sytuacji w jakiej się znalazła.
Jack odepchnął się od boku biurka, a potem pokonał dzielącą ich odległość i stanął tuż przy Vivian, która oparła dłonie na szerokich biodrach, po czym oznajmił:
— Przeprosisz Państwa Clayton, a przy najbliższej okazji także Willa, a gdy to zrobisz będę skłonny o tym zapomnieć i ci darować ten... — Jack zamilkł na moment. — Incydent.
Florence poczuła się jakby ktoś wbił jej coś ostrego prosto w serce, gdy kątem oka dostrzegała jak na twarzy matki Willa maluje się niemal zwycięski uśmiech.
Nie mogła pojąć jak Jack mógł uwierzyć prawie obcej osobie, a nie własnej siostrze, którą przecież znał całe swoje życie.
Każdy kolejny cios z jego strony był, co raz bardziej bolesny i znacznie gorszy od poprzedniego.
Twarz blondynki wykrzywiła się w sztywnym uśmiechu, gdy spojrzała na Diavala, który obdarzył ją pytającym spojrzeniem.
Florence wyprostowała się, po czym i odchrząknęła i odparła pewnie:
— Już bym wolała sobie odciąć własną nogę i ją zjeść, bo to chociaż przeszło by mi przez gardło niż przeprosiny, które się wam nie należą.
Uśmiech spłynął z twarzy Vivian szybciej niż się tam pojawił, a Jack jedynie otworzył szerzej oczy, jakby nie mógł uwierzyć, co jego siostra właśnie powiedziała i nie był na to w żadnym stopniu przygotowany.
— Ty bezczelna gówniaro... — syknęła kobieta, wzdychając głośno i kręcąc głową. — Moja noga tu więcej nie postanie! — warknęła, ruszając w kierunku wyjścia, a Florence jedynie odprowadziła ją spojrzeniem. — I możesz też zapomnieć o naszej współpracy, Jack — rzuciła, zwracając się w stronę szatyna.
Jack nie zdążył już w żaden sposób zareagować, gdyż Vivian Clayton w sekundę opuściła jego gabinet z impetem zamykając za sobą drzwi.
Z serca Florence nagle spadł dziwny ciężar i poczuła niezwykłą ulgę, gdyż wreszcie, po raz pierwszy w ciągu całego swojego życia odważyła się wyznać, co tak naprawdę myśli i nikt jej nie musiał do niczego zmuszać.
Jednak, nie dane jej było długo się tym cieszyć, gdyż w chwili, w której ponownie odwróciła głowę w kierunku swego brata, dostrzegła, że mięsień jego szczęki drgnął, a jego szare tęczówki niemalże wypełniał gniew.
Wszystko stało się tak szybko. Florence czuła się jak w jakimś amoku, gdy szatyn podszedł do niej, jednocześnie zaciskając pięści, by po chwili wymierzyć cios w jej policzek.
Z ust blondynki wyrwało się ciche jęknięcie, a rytm jej serca nieco przyśpieszył, gdy dotknęła opuszkami palców bolącego miejsca, które lekko ją zapiekło.
Bowiem, nikt z jej bliskich nigdy wcześniej nie podniósł na nią ręki. Nawet jej świętej pamięci ojciec, który był wyjątkowo surowym człowiekiem, stosującym wobec swoich dzieci żelazny rygor, ani razu nie zdecydował się na taki ruch.
Florence ostrożnie podniosła głowę, cały czas trzymając się za policzek. Jej oczy się zeszkliły, a wargi zadrżały, gdy Jack poprawił materiał koszuli, a potem odparł twardym tonem:
— Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to będzie bolało znacznie mocniej... A teraz pójdziesz za Panią Clayton i będziesz ją błagać na kolanach, żeby ci wybaczyła...
— Nie — Florence nie pozwoliła mu dokończyć. Gardło zapiekło ją boleśnie, gdy to słowo opuściło jej usta.
— Coś ty powiedziała? — Jack zmarszczył czoło.
— Powiedziała, że tego nie zrobi, Panie Sharp — wtrącił nagle Diaval, robiąc krok w przód.
Jack zmrużył powieki i otworzył usta.
— Ty...
Jack ponownie uniósł dłoń, zapewne chcąc wymierzyć Florence kolejny policzek, lecz w ostatniej chwili Diaval złapał go za nadgarstek. Tak mocno, że szatyn niemal syknął z bólu.
Florence otworzyła szeroko oczy i zasłoniła usta drżącą dłonią.
Jack był przecież Panem tego domu, a jej ochroniarz sprzeciwiając mu się znieważył jego honor. Za to groziła tylko jedna kara i blondynka bała się tego, co miało teraz nastąpić.
Szatyn ledwo wyrwał dłoń z uścisku bruneta, po czym złapał się za nadgarstek, powoli cofając się w tył.
— Za kogo ty się masz, by mi się sprzeciwiać, co? — syknął Jack.
— Sam mnie do tego zmusiłeś — odparł twardo Diaval, wzruszając ramionami. Nagle jego stosunek do Jacka się zmienił i darował sobie wszelkie grzeczności. — Poza tym, mam obowiązek chronić Panienkę Florence przed każdym, kto zechce ją skrzywdzić — dodał. — Nawet sam Pan Moskal nie toleruje przemocy wobec kobiet, a ty chyba już zapomniałeś, co za to grozi, ale bardzo chętnie ci o tym przypomnę...
Jack ponownie cofnął się w tył, niemal wpadając przy tym na szklane biurko, po czym przeklął pod nosem.
— Wynoś się stąd! — mężczyzna podniósł głos. — Nie chcę cię więcej widzieć w moim domu — warknął.
Diaval jedynie skinął, posyłając szatynowi ostatni uśmiech, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku szerokich drzwi.
Florence nawet nie czekając na reakcję brata, nie odezwała się już słowem, tylko poderwała się w kierunku wyjścia i podążając za brunetem, nawet się za siebie nie obejrzała.
***
— Przepraszam Panienko... — Diaval westchnął ciężko, gdy przystanął na krawędzi białych schodów. — Nie powinien był tego robić...
— Dlaczego? — zapytała niepewnie Florence opierając się o tył twardej ściany. — Stanąłeś w mojej obronie, więc należą ci się podziękowania — odparła pośpiesznie. — Jeszcze nikt nie miał odwagi, żeby się sprzeciwić Jackowi...
— Doprawdy? — zapytał z niedowierzaniem, przechylając głowę w bok, na co Florence skinęła. — Dziwne... Moim zdaniem, już dawno ktoś powinien to zrobić — stwierdził. — Nigdy nie spotkałem kogoś równie wkurwiającego — wyznał, a kącik jego ust lekko drgnął. — Przepraszam za wyrażenie, ale takie są fakty...
— Wiem... — wtrąciła Florence nieco smętnym głosem. — To mój brat i już się przekonałam jaki czasem zły potrafi być — dodała, biorąc głęboki oddech. — Tylko... — blondynka spuściła wzrok. — Co z tobą? — zapytała, gdy ponownie przerzuciła wzrok na Diavala. — Jack cię wyrzucił, a przecież miałeś... — urwała w połowie, gdyż przecież ten sam wiedział, co go czeka za niewypełnienie swoich obowiązków.
— Jakoś sobie poradzę — odparł brunet uśmiechając się słabo, po czym pokonał kilka stopni białych schodów, a gdy zatrzymał się na ich końcu, kontynuował: — Z gorszymi problemami musiałem się mierzyć.
— Diavalu.. — Florence odepchnęła się od ściany. Na dźwięk własnego imienia brunet przystanął. — Proszę, nie mów nic o tym Alexeiowi... On już i tak ma za dużo na głowie, więc nie dokładajmy mu tego więcej — odparła cicho.
Mężczyzna kiwnął głową w odpowiedzi, a Florence westchnęła cicho, oplatając dłońmi swoje ramiona. Delikatny wiatr zaczął rozwiewać kosmyki jej jasnych włosów, w momencie, w którym mogła tylko patrzeć jak Diaval udaje się w kierunku wysokiej bramy, by w końcu za nią zniknąć.
***
Zbliżał się wieczór, gdy wnętrze jego klubu powoli zaczynało się wypełniać ludźmi spragnionych zabawy i niezapomnianych wrażeń.
Alexei oparł się o tył ciemnej, skórzanej kanapy, po czym obdarzył spojrzeniem młodego mężczyznę, który siedział na przeciwko niego.
— Podsumujmy... — Sal Rao, który zajmował miejsce tuż obok Rosjanina, upił łyk whisky, po czym znowu utkwił wzrok w papierach, które miał przed sobą. — Chcesz żebyśmy... To znaczy, żeby szef ci dał okrągłe cztery miliony na spłacenie twoich długów, mimo, że jeszcze nie spłaciłeś poprzedniego, który wynosił dwa miliony, co daje nam równe sześć milionów plus odsetki, czyli łącznie jesteś winien Panu Moskalowi siedem milionów dolarów.
— Siedem milionów? — powtórzył mężczyzna, jakby nie dosłyszał. — Ale to bardzo dużo pieniędzy...
— Świetnie, że zauważyłeś — wtrącił z rozbawieniem Sal. — Więc jak będzie? — zapytał. — Alexei? — mężczyzna zwrócił się w stronę bruneta.
Alexei jedynie zmarszczył brwi i przechylając głowę w bok, przerzucił wzrok w kierunku szerokich okien, za którymi zaczął pojawiać się mrok, który skąpał w sobie całą panoramę miasta.
Wziął ciężki oddech.
Jego myśli cały czas błądziły w stronę Florence. Zastanawiał się jaką decyzję dziewczyna podejmie, ale niezależnie od jej wyniku, miał zamiar ją uszanować, nawet choćby dla niego okazała się zupełnym końcem.
Czasami myślał, co takiego było w tej Amerykance, że momentami nie potrafił się skupić na niczym innym, a przecież... Nie mógł sobie na to pozwolić, gdyż interesy i jego klub były dla niego najważniejsze, choć ostatnio zaczął się wahać, co tak naprawdę się dla niego liczyło.
Odchylił głowę w przód, po czym wtrącił:
— Na co potrzebujesz tyle pieniędzy, Turner?
Mężczyzna przełknął z trudem i wziął krótki urwany oddech. Brunet kątem oka dostrzegł, że jego ręce zaczynają się trząść, a po jego czole spływają kropelki potu.
Bał się i to go dziwnie cieszyło.
— Dla mojej córeczki — wyznał. — Ma dopiero trzy lata i potrzebuje przeszczepu serca. Operacja ma się odbyć w Japonii, a nie stać nas z żoną na taki wydatek, ale dla Molly jest to jedyna nadzieja.
— Wzruszające — odparł Alexei beznamiętnym tonem.
— Chyba nie myślisz, że Pan Moskal nabierze się na jakąś łzawą historyjkę — wtrącił Sal i zaśmiał się krótko. — Wiesz, ile tu takich było przed tobą? — dodał, podwijając rękawy brązowej koszuli, którą miał na sobie. — Lepiej zabierając stąd dupę w troki, bo...
— Zamknij się wreszcie, Sal — Alexei podniósł głos, który sprawił, że Sal w moment zamilkł. — Oszaleć można od tego jazgotu — westchnął. — Poza tym, nie przypominam sobie, żebyś to ty wydawał tutaj rozkazy — stwierdził cierpko. — Posłuchaj, Turner — odparł po chwili Alexei i pochylił się bliżej w stronę mężczyzny. — Dam ci te pieniądze, ale dokładnie za sześć miesięcy o tej porze chcę je widzieć z powrotem na tym stoliku — oznajmił. — Jasne? — dopytywał.
— Oczywiście... — szepnął w końcu mężczyzna, jakby był przyparty do muru, jak wielu, którzy tu przychodzili.
Zanim Alexei chciał dodać coś jeszcze, poczuł jak telefon, który znajdował się w kieszeni jego marynarki zaczął wibrować, więc ten sięgnął po niego i widząc na wyświetlaczu znajomy numer, zwrócił się w stronę Sala i odparł pośpiesznie:
— Idźcie do mojego gabinetu i przygotuj potrzebne dokumenty. Zaraz tam przyjdę.
Sal skinął, a gdy podniósł się z ciemnej kanapy i ruchem dłoni wskazał młodemu mężczyznie drogę, ten również wstał i razem udali się w kierunku szkalnych schodów.
Alexei po chwili nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył telefon do ucha.
— Jeśli to nic ważnego Diavalu, to zadzwoń do mnie później...
— Właściwie... — w słuchawce rozbrzmiał głos bruneta. — To jest bardzo ważne, gdyż chodzi o Florence...
Alexei poderwał się ze swojego miejsca.
— Mów.
Diaval wyznał swojemu szefowi wszystko, co się wydarzyło tego ranka w rezydencji Sharpów. Alexei słuchając tego ledwo się powstrzymał, żeby nie rzucić telefonem przez okno.
— Przyjadę za pół godziny — odparł, po czym zakończył połączenie i niemal rzucił się w stronę schodów.
Skoro Jack Sharp tak mu się odwdzięczył za okazaną pomoc, to Alexei miał w planach sprawić, żeby szatyn żałował tego do końca życia.
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top