[22] Sekrety.


Oj, Will... A trzeba było trzymać rączki przy sobie i się nie odzywać bez pytania.





Clayton Gold Hotel na tle innych hoteli w Chicago prezentował się iście królewsko mimo, że poza wysadzanymi diamentami balustradami i wielką fonntaną ustawioną tuż przy samym wejściu do budynku, nie wyróżniało go nic więcej, a niemal złote ściany i równie świecąca posadzka prawie każdego oślepiały swym blaskiem.

Wyglądał raczej... Cóż, zbyt wystawnie, jakby Claytonowie urządzili go w stylu; "patrzcie, ile mamy szmalu".

Widocznie obnoszenie się ze swoim bogactwem było jedynym, co tak naprawdę potrafili robić, ale tę uwagę Florence już zachowała dla siebie, gdy wraz z Jackiem i Faith weszli do wielkiej balowej sali i od razu zostali przywitani przez państwa Clayton, którzy wyglądali wprost promiennie.

Elegancko udekorowana sala, gustownie ubrani goście, stoły zastawione wykwitnym jedzeniem i dźwięki muzyki klasycznej, które rozbrzmiewały z każdej strony nie były dla niej niczym nowym, jednak z czasem ten widok stał się po prostu męczący i wręcz nie do zniesienia.

Zwłaszcza, że wzrok wszystkich zgromadzonych skupiał się na niej, jakby nigdy w życiu nie widzeli żadnego człowieka. Już wolałaby być niewidzialna byleby tylko ci ludzie nie zwracali na nią najmniejszej uwagi i pewnie tak też, by ją traktowali gdyby nosiłaby inne nazwisko.

— Tak się cieszę, że przyszliście — Pan Clayton niemal klasnął w dłonie. — Wybaczcie to całe zamieszanie, ale to wszystko wypadło tak nagle... — westchnął. — Mam nadzieję, że nie zepsuliśmy wam planów? — zapytał poprawiając materiał brązowej marynarki, którą miał na sobie.

— Skądże — zapewniła Faith, opierając dłonie na bordowej sukience, która opinała jej talię.

— Zresztą, jakie byśmy mieli mieć plany? — odparł Jack, uśmiechając jednym z tym swoich sztucznych uśmiechów.

Florence wypuściła powietrze, wzdychając ciężko. Czasami miała wrażenie, że jej bliscy zachowują się niczym roboty i nawet słowa, które padały z ich ust były w nich zaprogramowane praktycznie od samego początku.

— A gdzie jest Charlie? — wtrąciła nagle Pani Clayton ubrana w zdecydowanie w zbyt prześwitującą i krótką jak na jej wiek koronkową sukienkę, rozglądając się dookoła. — Nie zaczniemy dopóki wszystkich nie będzie, bo co by ludzie na to powiedzieli — westchnęła z grymasem na twarzy.

— Miał jeszcze coś ważnego do załatwienia, ale niedługo powinien tu być — odparła Florence, choć nie było w tym ani grama prawdy, gdyż sama nie miała pojęcia, gdzie jej brat właśnie się znajduje. — Zadzwonię do niego — dodała, na co Państwo Clayton jedynie skinęli, a Jack obdarzył ją niezadowolonym spojrzeniem, jakby to była jej wina, że Charlie gdzieś nagle przepadł.

Obdarzyła ich nieco wymuszonym uśmiechem, a potem odwróciła się w kierunku wyjścia z wielkiej sali.

Miała ochotę skopać swojemu bratu tyłek za to, że tak po prostu ją wystawił i nie wesprzył w tej żenującej sytuacji, która co prawda była dopiero przed nią, ale wiedziała, co się stanie, gdy tylko Will Clayton ją zobaczy bez towarzystwa swojego narzeczonego u jej boku i nie chciała być wtedy sama.

Przeszła przez chłodny, szeroki hol, jednocześnie przeszukając swoją kopertówkę w poszukiwaniu telefonu i zupełnie nie skupiając się na niczym, co czyhało na jej drodze.

Nagle, wpadła na kogoś z takim impetem, że telefon, który udało się jej znaleźć prawie upadł na marmurową posadzkę i gdyby go w porę nie złapała zapewne roztrzaskał by się w drobny mak.

— Cholera — szepnęła pod nosem, mocniej ściskając telefon w dłoni. — Bardzo przepraszam... — zamilkła, gdy jej wzrok spoczął na osobie, na którą wpadła.

W pierwszej chwili sądziła, że po prostu się przewidziała, ale gdy zamrugała kilkakrotnie, a dziewczyna obdarzyła ją lekkim uśmiechem, zrozumiała, że właśnie wpadła na niedawno poznaną Carlę Rao.

— Florence! — rudowłosa pokonała dzielącą ich odległość, zakładając za ucho kosmyk swoich falowanych włosów. — Dobrze, że tu jesteś. Przynajmniej nie będę musiała sama się użerać z tymi bogatymi bufonami — westchnęła z ulgą w głosie. — Bez urazy — dodała pośpiesznie, krzyżując ręce na piersi, które opasała biała, cekinowa sukienka. — Byłabym tu wcześniej, ale dodzwonić się do jaśnie Pana Charliego, to gorzej niż do samego papieża...

— Charliego? — wtrąciła Florence, marszcząc brwi. — Mojego brata? — dodała niepewnie, na co Carla skinęła w odpowiedzi. — Nic mi o tobie nie wspominał...

— Och, nie mówił ci, że się spotkamy? — zapytała, przechylając głowę w bok.

Florence pokręciła głową, przygryzając wargę. Co prawda Charlie wspominał, że zaprosił jedną dziewczynę, ale nic nie powiedział kim będzie jego partnerka ani, że spotykają już od jakiegoś czasu. To zachowanie było z jego strony niezwykle... dziwne. Cóż, przynajmniej jak na niego.

— Typowy facet — Carla machnęła dłonią. — Jak go znajdę to tak mu skopię tyłek, że przez tydzień będzie spał na brzuchu — dodała, nieco wzburzona. — Nie dość, że najpierw nie odbiera tego zakichanego telefonu, to potem jeszcze mnie wystawia i każe samej przejechać na miejsce, bo on nie ma teraz czasu.

— Dzwoniłaś do niego? — zapytała blondynka, chowając swój telefon do czarnej kopertówki.

— Ze sto razy chyba, aż w końcu odebrał i mówił, że się trochę spóźni, choć w jego przypadku trochę znaczy długo — odparła, wzdychając ciężko.

Świetnie. Pomyślała w duchu Florence, gdyż osoba która był jej teraz na zawał potrzebna postanowiła się zmyć, nawet nikogo o tym nie informując. Czekała tylko aż blondyn raczy się wreszcie pojawić, by mogła spokojnie skrytykować jego postępowanie.

— Ale skoro go nie ma to może razem sobie dotrzymamy towarzystwa? — odparła Carla, uśmiechając się nieco szerzej. — Po drodze przechodziłam obok baru, więc... — dodała, czekając na jakieś słowo aprobaty.

Florence uśmiechnęła się słabo, nie wiedząc za bardzo, co w takiej sytuacji zrobić. Chociaż, i tak wieczór zapowiadał się naprawdę beznadziejnie, a spędzenie go z kimś, kto nie działał jej na nerwy byłoby w jej przypadku miłą odmianą.

— W sumie, czemu nie... — wzruszyła ramionami.

Carla niemal podskoczyła niczym małe dziecko, a potem wzięła blondynkę pod ramię i razem ruszyły w wiadomym sobie kierunku.

***

Hotelowy bar pod wdzięczną nazwą Paradise mieścił się kawałek dalej od sali balowej i na całe szczęście nie było w nim zbyt wielu gości, więc Florence wraz z Carlą bez problemu zajęły dwa wolne miejsca przy długim, podłużnym barze z lekko pozłacaną posadzką.

Było to miejsce całkiem klimatyczne, w którym przeważały raczej ciemne kolory, więc nawet krzesła barowe oraz okrągłe stoliki były wykonane z najciemniejszego drewna jakie w życiu widziała, choć puchate pufy ustawione w kącie były w nieco mniej stonowanym odcieniu, a stalowe lampy wiszące na suficie tak samo jak bar również były lekko pozłacane.

— Dwa razy Cosmopolitan, złotko — Carla zwróciła się w stronę barmana o nieco azjatyckich rysach, obdarzając go zalotnym uśmiechem, a potem odwróciła głowę w kierunku Florence.

— Więc... — zaczęła blondynka, odkładając torebkę na blat. — Jak ty i Charlie się poznaliście? — zapytała.

— Och, to było jakieś pół roku temu — wyznała, kręcąc się na obrotowym krześle. — Przyszedł z waszym starszym bratem do naszej restauracji. Mieli tam jakieś spotkanie biznesowe, czy coś takiego z jakąś grubą rybą i tata chciał żebym ich obsłużyła. Wszystko szło dobrze dopóki Demid tam nie wpadł, narąbany jak szpadel rzecz jasna i zaczął mi robić awanturę — westchnęła, na co Florence obdarzyła ją jednoznacznym spojrzeniem. — To nie to, co myślisz — dodała pośpiesznie. — Nigdy nie byłam z Demidem, ale raz dałam mu kosza, a ten debil nie mógł się z tym pogodzić i zaczął mnie ciągle nachodzić, ale na szczęście Charlie tam wtedy był i przemówił mu do tej pustej czachy.

— Naprawdę? — zapytała Florence nieco z niedowierzaniem, gdy barman postawił przed nimi dwa lekko bordowe drinki. Jeden z nich blondynka przesunęła w stronę Carli. — Kto, by pomyślał...

— Nie ja — wtrąciła ze śmiechem rudowłosa. — Jakiś czas później znowu się spotkaliśmy i chciałam mu jakoś podziękować, więc zaprosiłam go do kina i dalej już jakoś tak samo wyszło...

Kącik ust Florence delikatnie drgnął ku górze, ale nagle poczuła jak jakiś dziwny smutek zaczął ją wypełniać. Nie była zazdrosna, że Charlie sobie kogoś znalazł, przeciwnie bardzo ją to cieszyło, ale dziwnie się czuła z faktem, że jej mały braciszek dorasta i powoli układa sobie życie z kimś kogo naprawdę lubi, a przynajmniej jej się zdawało, że tak jest.

Szkoda, że ona nie mogła tego samego powiedzieć o sobie.

— A co słychać u ciebie i Alexeia? — wypaliła nagle Carla, upijając łyk alkoholu, na co Florence drgnęła. — Szkoda, że tu z tobą nie przyszedł, co w sumie mnie nie nie dziwi, bo on ma alergię na ludzi, ale ten stary dziad nie chce mi nic o was powiedzieć, ale już po jego zachowaniu widzę, że coś jest na rzeczy...

— To znaczy? — wtrąciła Florence nie kryjąc ciekawości.

— Chodzi dziwnie zadowolony, jakby mu ktoś skrzynkę wódki dał — wyznała z uśmiechem. — Ostatni raz go takiego widziałam jak Savva jeszcze żyła, a to było z dekadę temu.

— Kim... — blondynka zawahała się przez chwilę. — Kim jest Savva? — zapytała nieco łamiącym się głosem.

— To ty nie wiesz? — zapytała rudowłosa nie kryjąc zaskoczenia, na co Florence jedynie pokręciła głową. Carla wzięła głęboki oddech, a wyraz jej twarzy nagle się zmienił, gdy odstawiła kieliszek na bok i pochylając się bliżej niej, oznajmiła: — Savva jest, a raczej była siostrą Alexeia.

Blondynka rozchyliła wargi, a jej ramiona opadły, gdy poruszyła się nerwowo na swoim miejscu.

— Co... — Florence przełknęła z trudem, mrużąc powieki. — Co się z nią stało? — zapytała, nie bardzo wiedząc, czy na pewno chce znać odpowiedź na owe pytanie.

— Nie mogę ci powiedzieć — szepnęła słabo rudowłosa. — Po prostu spotkało ją coś... — zamilkła na moment. — Bardzo złego i od tamtej pory Alexei zakazał o tym wspominać. Nawet na sam dźwięk jej imienia strasznie się denerwuje, więc lepiej ty też tego nie rób — dodała, oddychając ciężko. — Najlepiej zapomij, że ci o tym mówiłam, już i tak za dużo powiedziałam.

Serce Florence zapiekło ją boleśnie, gdy spuściła wzrok i poczuła wewnątrz siebie dziwny niepokój.

Ile jeszcze tajemnic Alexei przed nią ukrywał i dlaczego tak bardzo nie lubił o sobie mówić, a wszystkiego, co z nim związane musiała się dowiadywać od innych?

To wszystko było kompletnie popieprzone.

Nie zdążyła już o nic więcej zapytać, gdyż Carla wyciągnęła ze skórzanej kurtki swój telefon, który wibrował w jej kieszeni i zerkając na wyświetlacz, niemal od razu jej twarz stała się bardziej pogodna.

— To Charlie — odparła, a na jej twarzy znów zagościł uśmiech. — Czeka na nas przy wejściu — wyznała dopijając swojego drinka i niemal zeskoczyła z barowego stołka. — Możemy iść? — zapytała widząc, że blondynka nie ruszyła się ze swojego miejsca

— Zaraz do was dołączę — odparła Florence, a potem odprowadziła Carlę wzrokiem, gdy ta zniknęła w mroku Paradise.

Potem ponownie odwróciła głowę w kierunku baru i odgarniając jasne kosmyki z twarzy, wzięła z blatu swoją torebkę, po czym udała się w kierunku toalet.

***

Florence potrzebowała czasu.

Co prawda nie miała go zbyt wiele, ale chwila samotności była czymś czego w tym momencie wręcz pragnęła.

Gdy przystanęła przy białych, porcelanowych umywalkach i oparła dłonie o jedną z nich, westchnęła ciężko.

Potem uniosła głowę spoglądając na swoje odbicie w lustrze i skrzywiła się nieznacznie. Nawet się nie postarała, żeby jakkolwiek dobrze wyglądać tego wieczoru, gdyż kompletnie nie nie miała na to siły.

Odkręciła wodę, pochyliła się i przepłukała twarz zimnym strumieniem, który w tej chwili był dla niej ukojeniem. Być może przyjście na to przyjęcie nie było dobrym pomysłem, o czym sama dobrze wiedziała i najchętniej, by teraz stąd uciekła, choć wiedziała jaka byłaby reakcja jej bliskich, więc próbowała się skupić, aby jakkolwiek je przetrwać.

Jednak przez wyznanie Carli straciła na to cały swój entuzjazm i nie potrafiła myśleć o niczym innym.

Dlaczego Alexei jej o niczym nie powiedział?

Dlaczego tak bardzo ukrywał przed nią to kim był?

On wiedział o niej wszystko lecz ona nie wiedziała o nim zupełnie nic.

Wypuściła powietrze, zakręcając wodę, po czym wzięła swoją torebkę z umywalki, a potem wyprostowała się i ostatni raz przeglądając się w lustrze, wyszła na ciemny korytarz.

Gdy ponownie znalazła w barze, w jego wnętrzu pojawiło się zdecydowanie więcej gości niż wcześniej, przez co prawie całe pomieszczenie było przepełnione i z trudem udało się jej przejść przez drewniany parkiet, na którym stał istny tłum ludzi.

Przygryzła wewnątrzną część policzka i ruszając przed siebie, zupełnie nie wiedząc jak trafić z powrotem do sali balowej, nagle znalazła się na zewnątrz, tuż przy pozłacanej, marmurowej fonntannie.

Czy nie było ani jednej rzeczy w tym hotelu, która nie byłaby ze złota?

Florence nie miała nawet sekundy, by się nad tym zastanowić, gdyż po chwili nabrała gwałtowny oddech i nerwowo przystępując z nogi na nogę, jej wzrok zatrzymał się na postaci Willa Claytona, który właśnie szedł w jej kierunku ubrany w czerwoną koszulę i granatowe spodnie.

Tylko jeszcze jego tutaj brakowało.

— Flo — mruknął rudowłosy, uśmiechając się przy tym cierpko, gdy zatrzymał się parę kroków przed nią. Jej imię z jego ust brzmiało dość niepokojąco, przez co Florence niemal drgnęła, gdy ten zrobił kolejny krok w jej stronę. — Jednak przyszłaś — odparł mierząc ją spojrzeniem jasnych tęczówek. — A gdzie masz swojego gacha? — zapytał, wkładając ręce do kieszeni.

Na bladej twarzy Florence pojawił się słaby grymas i mimo, że próbowała się zmusić do chociaż delikatnego uśmiechu, na nic się zdały jej próby.

— Och, nie przyszedł — dodał z udawaną troską w głosie. — Przykro mi, ale wiesz, że to nawet lepiej.

— Niby dlaczego? — zapytała, mocniej zaciskając ręce na swojej torebce.

— Przynajmniej będziemy mogli spędzić trochę czasu razem — mruknął, sugestywnie unosząc brwi.

— Rodzina na mnie czeka, więc jeśli pozwolisz... — szepnęła, ale nie zdążyła zrobić nawet kroku, gdyż szorstka dłoń Willa zacisnęła się na jej ramieniu.

— Nie udawaj, że na mnie nie lecisz, słonko — wycedził przez zęby, a paskudny uśmiech przyozdobił jego twarz — Widziałem jak na mnie patrzysz, a skoro jesteśmy tu sami...

— Chyba coś ci się przewidziało — wtrąciła chłodno, wyrywając się od jego uścisku.

— Nie sądzę — stwierdził, zaciskając wargi. — Na pewno bardziej cię pociągam niż ta twoja zimna ryba, a poza tym ostatni skok w bok przed ślubem to przecież nic takiego, co nie?

Otworzyła szerzej oczy, mając nadzieję, że się przesłyszała, a potem odchrząknęła i szepnęła:

— Ja nigdy bym tego nie zrobiła, on też nie...

— Wierzysz w to? — wtrącił, niemal się przy tym śmiejąc. — Myślisz, że Moskal nie zalicza wszystkiego, co się rusza tylko żyje jak jakiś mnich? A tobie też nie zaszkodzi się trochę wyszaleć, chyba, że... — Will zamilkł na chwilę. — No, tak... Jeszcze nikt cię nie przeleciał, ale ja to zaraz mogę zmienić.

Florence cofnęła się w tył o mały włos nie wpadając na twardą ścianę.

Jej wargi zadrżały i poczuła jak wszystkie jej mięśnie spinają się boleśnie, gdy rudowłosy zagrodził jej drogę, opierając rękę o ścianę i pochylił się nad nią, a kącik jego ust drgnął ku górze w złośliwym uśmiechu.

— Will, proszę...

— Prosisz mnie? — mruknął, a ten złośliwy uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy. Spojrzał jej prosto w oczy niczym myśliwy, który trafił na słabą zdobycz. — Poczekam aż zaczniesz błagać, zobaczymy, czy wtedy...

Will nie zdążył już dokończyć swej wypowiedzi, gdyż, w tym samym momencie, Florence kątem oka dostrzegła na ramieniu chłopaka dłoń, którą przyozdabiał bardzo dobrze znany jej wzór tatuażu.

Wszystko stało się tak szybko - dłoń pociągnęła Willa Clayton ku sobie, a gdy blondynka poderwała głowę zobaczyła przed sobą Alexeia Moskala, którego błękitne tęczówki niemalże płonęły ze złości.

Brunet pociągnął chłopaka za jego koszulę, odciągając go z dala od Florence, aż w końcu bez prawie żadnego wysiłku i zawahania wymierzył mocny cios prosto w sam środek jego twarzy, przez co ten upadł na zimną posadzkę krztusząc się własną krwią.

Florence zasłoniła usta dłonią próbując stłumić zduszony krzyk, który wyrwał się z jej gardła.

Alexei odetchnął ciężko, a potem ponownie chwycił koszulę Willa pociągając go w górę, tym razem jednak szarpnięcie było znacznie mocniejsze. Pięść bruneta zacisnęła się na jego krtani, odcinając mu dostęp powietrza.

— Jeśli jeszcze raz zobaczę, że się kręcisz w pobliżu mojej narzeczonej, to na twoim miejscu już bym sobie zamawiał trumnę — warknął twardo, po czym wymierzył kolejny cios, tym razem w jego szczękę.

Will chwiejnym krokiem cofnął się w tył, niemalże plując przy tym własną krwią, a potem potykając się o własne nogi, wpadł z głośnym pluskiem prosto do środka fonntany.

Alexei wyprostował się, przeczesując dłonią ciemne włosy, po czym poprawił mankiety koszuli i spojrzał w kierunku Florence.

Jej dłonie zadrżały, gdy szepnęła lekko zachrypniętym głosem:

— Ja...

— Wychodzimy stąd, Florence.

***

— Muszę powiedzieć bratu, że...

— Wysłałem Diavalowi wiadomość — wtrącił, gdy zaczęli iść wzdłuż chodnika. Kawałek dalej Florence dostrzegła ciemnego Mercedesa Alexeia. — Przekaże Jackowi, że źle się poczułaś, więc odwiozłem cię do domu — dodał, wciąż nie obdarzając jej spojrzeniem.

— Dlaczego... — wydukała, próbując za nim nadążyć. — Zmieniłeś zdanie? — zapytała nieco zdyszana. Cóż, bieganie w szpilkach nie należało do łatwych zadań.

Alexei gwałtownie przystanął i odwrócił się w jej stronę, przez co Florence prawie na niego wpadła.

Spojrzał na nią z góry, po czym uniósł wyżej podbródek.

— Och... — westchnęła, spuszczając wzrok. — Charlie... — mruknęła, na co jedynie skinął.

— Wpadł wkurzony do mojego gabinetu i powiedział, że jakiś rudy kurwiszon będzie chciał się do ciebie dobrać, więc chyba nie sądzisz, że wiedząc o tym siedziałbym spokojnie na dupie? — wyznał, a w jego głosie można było dostrzec wypełniająco go złość.

— Chyba nie jesteś... — przełknęła z trudem, ponownie podnosząc wzrok. — Zazdrosny? O mnie?

— A jak myślisz, Florence? — odparł twardo. — Kurwica mnie bierze jak sobie tylko przypominam tego gnojka i to, że nie zrobiłem mu nic gorszego tylko dlatego, że ty tam byłaś — wyznał. — Nie chciałem, żebyś kolejny raz na to patrzyła...

Florence obięła się ramionami, oddychając głęboko, po czym przystępując z nogi na nogę, odparła cicho:

— Muszę cię o coś zapytać... Dlaczego to właśnie mnie wybrałeś, hm? — zapytała słabo, starając się powstrzymać łzy. — Przecież jest tyle dziewczyn, które bez problemu zgodziłyby się za ciebie wyjść, więc dlaczego akurat mnie do tego zmuszasz? — dodała, a jej oczy lekko się ze szkliły. — I czemu nic mi nie powiedziałeś o swojej siostrze?

Alexei zamarł na chwilę, ale trwało to zaledwie sekundę. Zacisnął wargi w cienką linię, po czym wziął krótki, urwany oddech. W jego oczach pojawiło się coś, czego blondynka nie potrafiła nazwać, a czego jeszcze nigdy wcześniej u niego nie widziała.

— Powiem ci, Florence — odparł łagodnie. Być może nazbyt łagodnie, gdyż Florence poczuła jak jej serce zwinęło się w supeł. — Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć, ale nie tutaj — dodał. — Pojedźmy do mnie, a tam odpowiem na każde twoje pytanie.








Menevis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top