[21] Przygotowania.
Jeśli to czytasz - zostaw w tym miejscu dowolną emotkę.
Badanie w celach statystycznych :)
Alexei był niezwykle słowny mówiąc, że teraz nie będzie miał dla Florence, nawet w chwili wolnego czasu, gdyż od poprzedniego wieczoru brunet nie dawał żadnego znaku życia, co nie było u niego czymś zaskakującym.
Pojawiał się kiedy tylko zechciał, a potem nagle znikał bez żadnego wyjaśnienia, choć pewnie nawet nie myślał, że się takowe należy.
Szczerze, wcale jej to nie dziwiło. Zwłaszcza po tym jak go wtedy potraktowała, ale nie czuła się z tego powodu winna. Zresztą, nawet cieszyła się, że nie będzie go musiała widzieć przez jakiś czas i mogła się skupić na czymś zupełnie innym.
Florence przekonała się również, że brunet nie rzucał słów na wiatr, nawet w drugiej sprawie, gdy już z samego rana w progu jej domu pojawiła się starsza, niska kobieta o łagodnej twarzy i miłym spojrzeniu. Miała krótkie, niemal białe niczym śnieg włosy, które idealnie pasowały do jej równie białej garsonki, która opasała jej szczupłe ciało.
— Myra Covington — przedstawiła się kobieta, przekraczając próg rezydencji i obdarzając blondynkę szerokim uśmiechem. — Najlepsza wedding planerka w całym Chicago. Pan Moskal prosił, żebym się tobą zajęła, moja droga.
— Zajęła? — powtórzyła Florence, zamykając za kobietą drzwi i zacisnęła dłonie na materiale żółtego swetra, który miała na sobie.
— Och, tak — przytaknęła. — Nawet nie wiesz, ile mamy do zrobienia — kobieta machnęła dłonią. — Tort, sala, wystrój, suknia... Tak dużo spraw, a tak mało czasu — westchnęła, przewracając oczami. — Sama nie wiem od czego tu zacząć...
— Może najpierw usiądziemy? — zaproponowała Florence, uśmiechając się słabo, na co kobieta jedynie lekko skinęła.
Blondynka poprowadziła Myrę w kierunku salonu, gdzie następnie zajęły miejsce na skórzanej kanapie.
— Napije się, Pani czegoś? — zapytała Florence, nie bardzo wiedząc jak zacząć rozmowę.
— Nie, dziękuję, Panienko — odparła z uśmiechem, by po chwili wyciągnąć z kieszeni swojej torebki notatnik. — Lepiej od razu weźmy się do pracy — dodała, gdy w jej dłoniach pojawił się ołówek. — Zacznijmy może od tortu. Prostokątny czy okrągły? Czekoladowy czy waniliowy? Z owocami czy bez? A może z nutą alkoholu?
— Cóż...
— Wielki czekoladowo-truskawkowy z waniliową polewą i nutką rumu — wtrącił Charlie, który niczym na pstryknięcie palcami pojawił się nagle w salonie.
— Charlie... — Florence obdarzyła brata surowym spojrzeniem.
— Co? — zapytał robiąc krok w przód i opierając o tył jednego z skórzanych foteli. — Ja ci tylko doradzam.
— Dobry pomysł, chłopcze — odparła Myra. — Więc jak będzie, moja droga?— zapytała, pochylając się bliżej w jej kierunku. — Chyba, że masz inny propozycję...
— Alexei i tak nie je słodyczy, więc... — zamilkła, gdy zrozumiała jakie słowa właśnie opuściły jej usta i poczuła na sobie wzrok swojego brata. Florence odchrząknęła, po czym wyprostowała się i dodała słabo: — Niech będzie.
— Świetnie — kobieta niemal klasnęła w dłonie, a potem coś zapisała w swoim notatniku. — Teraz wystrój. Wolisz dekoracje drewniane czy papierowe? Kwiaty prawdziwe czy sztuczne? I oczywiście, balony czy płatki róż? A jeśli tak, to w jakim kolorze?
— Em... Jak, Pani uważa — westchnęła nieco zdezorientowana.
Prawdą było, że Florence była na ślubie tylko raz w swoim życiu i już nawet nie pamiętała jak tam było, gdyż wtedy nie chciała za bardzo w tym uczestniczyć i jedyne o czym tamtego dnia myślała, to jak najszybsze opuszczenie tej imprezy.
Nie była jedną z tych dziewczyn, które od dziecka wyobrażają sobie swoje wymarzone wesele, więc wiedziała o tym mniej niż na temat rosyjskiego baletu.
— Ależ wolałbym znać twoje zdanie, moja droga — odparła Myra. — Zwykle panny młode zasypują mnie pomysłami — wyznała z uśmiechem. — Kiedyś jedna zażyczyła sobie, żeby gołębie niosły jej welon, a jeszcze inna chciała wziąć ślub w balonie. Masz pojęcie?
Florence mimowolnie się uśmiechnęła, choć na chwilę zapominając o wydarzeniach z wczorajszego dnia. Naprawdę próbowała wyjść z jakąkolwiek propozycją lecz nie było to zbyt proste, gdyż sama nie wiedziała, czego tak właściwie pragnęła.
— Niech będzie... — Florence zawahała się przez chwilę. — Skromnie.
— Skromnie? — powtórzył Charlie, marszcząc przy tym brwi.
— Mhm — przytaknęła Florence. — Chciałabym, żeby to mała uroczystość — wyznała. — Żadnych drogich dekoracji. Wystarczą białe róże, prawdziwe rzecz jasna, które można, by umieścić przy każdym stoliku i lampki, które można, by było powiesić dookoła. Do tego małe okrągłe stoliki i białe drewniane krzesła przykryte tiulem. To wszystko.
Florence spojrzała kątem oka na Myrę, która pośpiesznie spisywała wszystkie jej prośby, a potem obdarzyła spojrzeniem Charliego, który słuchał jej wypowiedzi niemal z otwartymi ustami.
— W porządku — Myra odstawiła notatnik na bok. — Skoro mamy już większość czas na najważniejsze — kobieta sięgnęła do swojej torebki, po czym wstała i wyciągnęła z niej krawiecką miarkę. — Suknia — dodała, po czy ruszyła w stronę blondynki. — Muszę pobrać twoje wymiary, a potem przekażę je mojej krawcowej. Ona już będzie wiedziała, co robić — odparła, na co Florence również podniosła się z kanapy. —Jakieś specjalne życzenia?
— Sama nie wiem...
— Jaki ma mieć kolor? — zapytała Myra, gdy uniosła jej dłoń i zaczęła mierzyć długość jej palców. — Biel, fiolet, a może róż?
— Może od razu złoto? — wtrącił Charlie. — Wyglądałabyś jak chodząca zastawa do stołu — dodał, po czym zaśmiał się krótko.
— Złoto już dawno wyszło z mody, mój drogi — mruknęła kobieta, mierząc długość jej ramion. — Lepiej postawić na coś bardziej oryginalnego — dodała, zaciskając krawiecką miarkę na jej biodrach. — Na przykład na...
— Błękit? — wtrąciła cicho Florence.
— O tak, idealny pomysł — kobieta niemal podskoczyła z ekscytacji. — Najlepsza byłaby długa, aż do samej ziemi, na ramiączkach oczywiście, z długim trenem i klasycznym fasonem — dodała. — Co myślisz, Panienko?
Florence była pod wrażeniem pomysłowości Myry i tego jak wiele ciekawych pomysłów przychodziło jej do głowy. W końcu, nie bez powodu tak wiele panien młodych powierzało jej zorganizowanie swojego wymarzonego ślubu.
— Czyta mi, Pani w myślach, ale chciałabym prosić o jeszcze jedno... — Florence zamilkła na moment. — Marzy mi się, żeby na dekolcie i z tyłu na plecach naszyć coś na wzór kwiatów i ptaków — oznajmiła niepewnie. — Jeśli to nie będzie problem, oczywiście.
— Hm, jeszcze porozmawiam o tym z krawcową, ale myślę, że chyba będzie się dało to zrobić — odparła z szerokim uśmiechem na twarzy, ponownie zasiadając na kanapie i biorąc do ręki swój notatnik, coś w nim zapisała. — Co prawda dwa miesiące to niezbyt wiele czasu, ale jakoś sobie poradzimy.
Florence niemal nie zachłysnęła się powietrzem, opadając bez ruchu na skórzaną kanapę. Potem obdarzyła Charliego spojrzeniem, jednak blondyn nic nie odpowiedział, a jedynie otworzył szerzej oczy i słuchał tego z otwartymi ustami.
Blondynka przełknęła z trudem, a potem zapytała słabym tonem:
— Dwa miesiące?
— Och, tak, nawet nie całe. Pan Moskal wyznaczył datę na piątego listopada. Strasznie mu się śpieszyło, a to był jedyny wolny termin jaki mieliśmy w tym roku, więc... — Myra zamilkła, gdy spostrzegła na twarzy Florence niewyraźny grymas. — Coś nie tak, moja droga?
— Nie, po prostu... — westchnęła i starając się ukryć to jak bardzo była zszokowana, próbowała jakkolwiek się uśmiechnąć, po czym odparła: — Bardzo się cieszę.
***
Omawiane kolejnych szczegółów związanych z weselem, między innymi wybranie odpowiedniego miejsca, w którym miało się odbyć, wytypowanie kwiaciarni, która miała przyozdobić kościół, czy też dobranie makijażystki, zajęło Florence niemal cały dzień, więc gdy już Myra opuściła mury ich rezydencji dochodziła prawie osiemnasta.
Florence weszła na taras chcąc nieco pooddychać świeżym powietrzem i spróbować nieco uspokoić myśli, gdyż nie sądziła, że przygotowanie tak wielkiej uroczystości, mogło być aż tak wyczerpujące.
Miała nadzieję, że chociaż dzisiaj Alexei nie będzie zakłócał jej spokoju i mogłoby nawet tak być, gdyby Myra o nim nie wspomniała.
Opadła na jeden z wyklinowych foteli, po czym odetchnęła głęboko, lecz niedługo było jej dane cieszyć się spokojem, gdyż po chwili na tarasie pojawił się również Charlie.
— Facet naprawdę ma nie pokolei w głowie... — mruknął robiąc kilka kroków w jej stronę i włożył ręce do kieszeni czarnej bluzy z logiem jakiegoś zespołu, który juz dawno nie istniał. — Dwa miesiące?
— Błagam cię, Charlie — westchnęła blondynka, opierając łokcie na kolanach. — Już ty mnie nie dobijaj.
— Sorki, ja po prostu głośno myślę — odparł. — Chociaż to ma sens...
— Niby z której strony? — wtrąciła, mrużąc powieki.
— Wiesz... — zaczął, opierając się o ścianę. — Słyszałem od Jacka, że stary Moskal przechodzi niedługo na emeryturę, a zgodnie z tradycją następca powinien być już wtedy żonaty, więc nie dziwię się, że tak mu się śpieszy do tego ślubu.
— Wspaniale — mruknęła, spuszczając wzrok. — Tylko do tego mu jestem potrzebna.
— Ale przecież sama mówiłaś, że nie jest aż taki zły. To może to wasze małżeństwo też nie będzie jakieś okropne, a może nawet będziecie jak nasi rodzice.
Na twarzy blondynki pojawił się słaby uśmiech, który jednak równie szybko zniknął. Na samo wspomnienie jej zmarłych rodziców, jakaś dziwna, niewidzialna szpilka niemiłosiernie kuła ją prosto w serce.
— To raczej niemożliwe, Char... — mruknęła cicho, prostując plecy i ponownie obdarzyła brata spojrzeniem, starając się przy tym ukryć smutek, który nagle wewnątrz siebie poczuła.
Bowiem, mimo, że nie pamiętała swojej mamy i nie wiedziała jaka była, to pewna była jednego - jej ojciec bardzo ją kochał, a ona kochała jego, a tak przynajmniej mówiła jej ciotka. Byli przykładem wręcz idealnego małżeństwa. Razem tworzyli tak piękną relację, że aż nierealną.
Podobno po jej śmierci Robert Sharp długo nie mógł dojść do siebie i nigdy nie ożenił się ponownie, mimo, że był jeszcze w miarę młody i nie musiał się martwić o pieniądze, to w jego życiu nie było już miejsca dla innej kobiety i tak zostało, aż do jego śmierci.
Taka miłość zdarzała się tylko raz na milion i dlatego, blondynka wiedziała, że jej coś takiego nigdy nie spotka. A przynajmniej nie w tym życiu.
— A tak swoją drogą, pytałaś go, czy pójdzie z tobą na to przyjęcie u Claytonów? — wypalił nagle blondyn, wyrywając swoją siostrę z rozmyślań. Florence skrzywiła się nieco, po czym jedynie skinęła w odpowiedzi. — I co? — dopytywał, przechylając głowę w bok.
— A jak myślisz? — Florence niemal prychnęła. — Nie zgodził się.
— A to kutas.
— Ja się mu nie dziwię — westchnęła, wstając na równe nogi i poprawiając materiał ciemnych jeansów. — Sama ze sobą bym się nigdzie nie pokazała.
— Czyli nie zobaczę miny Willa padalca Claytona? — zapytał Charlie, wzdychając ciężko.
— Niestety nie — westchnęła, krzyżując ręce na piersi i stając przed bratem. — Pewnie jak przyjdę sama to mnie wyśmieje i będzie mi to wytykał przy każdej możliwej okazji, ale szczerze mi jest już wszystko jedno. Nic gorszego się już chyba nie stanie...
— Och, tu jesteście — głos Faith, dobiegający z korytarza, przerwał ich rozmowę. Po chwili brunetka pojawiła się w progu, ubrana w satynowy czerwony szlafrok i białym ręcznikiem, którym otuliła swoje włosy. — Jack kazał się wam przygotować na wieczór — dodała.
— Na wieczór? — zapytał Charlie, unosząc jasną brew i obdarzając szwagierkę zaciekawionym spojrzeniem. — Po co?
Brunetka przewróciła oczami, po czym odchyliła głowę i odparła:
— Idziemy na otwarcie hotelu Claytonów.
Florence niemal zamarła. Poczuła się jakby ktoś właśnie z zaskoczenia uderzył ją czymś ciężkim w twarz. Widocznie oprócz alergii na koty urodziła się też z wielkim pechem.
Przełknęła z trudem, po czym zapytała nieco łamiącym łamiącym się głosem:
— A to nie miało być w przyszły piątek?
— Tak, ale zmienili datę, bo wtedy Will ma jakiś ważny mecz, czy coś takiego i przenieśli na dzisiaj.
Charlie zacisnął wargi i odpychając się od ściany, wyminął blondynkę i rzucił przelotnie:
— Muszę zadzwonić.
— A ja się zabić — mruknęła pod nosem, wstrzymując oddech, po czym również opuściła taras.
***
Rozczesywała swoje jasne włosy, gdy w lustrzanym odbiciu dostrzegła Diavala, który niemal bezszelestnie wszedł do jej sypialni obdarzając ją jak zwykle promiennym uśmiechem. Skąd w tym człowieku brało się tyle radości, że zawsze był szeroko uśmiechnięty? Choć powiadają, że ci którzy najwięcej się uśmiechają, wycierpieli zdecydowanie za dużo.
— Chyba powinienem powiedzieć, że wygląda, Panienka doprawdy pięknie — odparł brunet, gdy znalazł się tuż przy niej i oparł się plecami o bok dębowego biurka.
— Sama już nie wiem, co powinnam, a czego nie powinnam, Diavalu — westchnęła nieco smętnie, odkładając szczotkę na blat toaletki. Wstała odwracając wzrok od swojego odbicia i gładząc materiał czarnej sukienki na cienkich ramiączkach. — Zawsze musiałam robić to, co inni chcieli, a teraz jak ktoś mi daje wolny wybór zupełnie nie wiem, jak się mam zachować — dodała. — I jak wybrać, żeby wiedzieć, że się dobrze wybrało?
— Wiele jest pytań bez odpowiedzi, Panienko, jednak chyba nie to tak mąci twoje myśli, prawda? — zapytał.
— Aż tak to widać? — zapytała, gdy sięgnęła po welurowe pudełeczko które leżało na blacie i wyciągnęła z niego naszyjnik z białego złota. —Pewnie już, nawet wiesz, kto — dodała, po czym zapięła biżuterię na szyi.
— Cóż, Pan Moskal z pewnością nie jest Księciem z bajki, a nasz świat to nie jest raj, ale z czasem do wszystkiego da się przywyknąć, a nawet i polubić.
Florence przyznała Diavalowi rację. Jak zwykle brunet był nie omylny, w końcu z czasem człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić, nawet do najgorszego bólu.
Choć blondynkę nieco pocieszał fakt, że Alexei nie jest takowym Księciem z bajki, bowiem oni przecież poza kartami książek, nawet nie istnieli.
— Możemy jechać? — zapytał Diaval, odpychając się od biurka. — Pan Jack czeka już z Panią Faith w samochodzie.
Florence skinęła i westchnąwszy, wzięła do ręki czarną kopertówkę, która leżała na materacu jej łóżka, a potem wyminęła Diavala, który podążył tuż za nią, gdy opuściła ściany swego pokoju.
W momencie, gdy już znalazła się na dole, rozejrzała się dookoła, marszcząc brwi i zwróciła się w stronę Diavala:
— A gdzie jest Charlie?
— Ach, pojechał już jakiś kwadrans tem — wyznał otwierając przed nią wejściowe drzwi. — Miał jeszcze coś ważnego do załatwienia, choć moim zdaniem zapewne ruszył po swoją wybrankę — dodał z uśmiechem. — Prosił, żebyśmy na niego nie czekali.
— Och, cóż... — Florence zdobyła się na słaby uśmiech. — W takim razie, chodźmy.
***
Siedział w skórzanym fotelu, a łokcie oparł o blat szklanego biurka, w milczeniu słuchając dźwięków Walca Angielskiego, które wydobywały się z jego odtwarzacz, który niedawno zakupił.
Była to melodia niebywale kojąca i uspokajająca nie tylko dla duszy, ale również dla ciała. Mógł w spokoju cieszyć się tą chwilą, gdyż żadne dźwięki nie wychodziły poza drzwi jego gabinetu. Nawet ciężka, rockowa muzyka, która zwykle grała w jego klubie była w tym momencie, niemal niesłyszalna.
Jakby właśnie gdzieś odpłynął.
Alexei oparł się plecami o tył fotela i przymykając powieki, wziął głęboki oddech.
Nic nie mogło zakłócić jego spokoju, a przynajmniej tak chwilowo uważał.
— Zabieraj te łapy!
Znajomy głos przerwał mu jego długo wyczekiwany odpoczynek. Wiedział do tego należał i z pewnością nie była to osoba, do której żywił jakąkolwiek sympatię. Mimo, że czasem owa osoba przypomniała mu kogoś, kogo znał przed laty i kto również nigdy nie opuścił jego pamięci, a na sercu zostawił trwały ślad.
Alexei poderwał głowę, a gdy pokierował swój wzrok na ciemne drzwi te od razu otworzyły się z impetem, a w progu stanął ten jakże irytujący dzieciak, który gdyby nie jego nazwisko już dawno zostałby sprowadzony przez niego na ziemię.
— Ej, szwagier — Charlie Sharp pokonał dzielącą ich odległość i niemal uderzył dłońmi o blat szklanego biurka. Jednak Alexei nawet nie drgnął i pozostał niewzruszony jego zachowaniem. —Mamy do pogadania — dodał twardo.
— Wybacz, szefie — zdyszany ton głos mężczyzny, którego twarz przyozdobił siwy wąs pojawił się w jego gabinecie. — Nie wiem jak tu w ogóle wlazł, chłopaki zaraz go wyprowadzą...
— Nie trzeba, Sergiej — wtrącił Alexei podnosząc się z fotela i zapinając guzik czarnej marynarki. — Możesz już odejść — dodał, ruchem ręki wskazując w kierunku wyjścia, na co mężczyzna nie pewnie skinął, a po chwili zniknął, zamykając za sobą drzwi.
— Ty arogancki dupku — warknął Charlie, gdy ci już zostali sami. Och, jednak ten dzieciak nie był tak tchórzliwy jak jego starszy brat.
— Grzeczniej — odparł twardo Alexei, gdy obszedł biurko dookoła, wkładając ręce do kieszeni garniturowych spodni, oparł się o jego bok. — Nie jesteś u siebie, dzieciaku — dodał, patrząc na blondyna z góry.
— Ja się dopiero rozkręcam — Charlie odwrócił się twarzą do bruneta, posyłając mu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie tylko go było stać.
— Żebym ja cię zaraz nie musiał rozkręcić — mruknął nawet bez cienia wątpliwości. Nie mógł sobie przecież pozwolić, żeby jakiś gówniarz tak go traktował. Chociaż musiał przyznać, że był całkiem zaskoczony jego ciętym językiem, ale zastanawiało go, co było celem jego wizyty. Albo był niebywale odważny albo niebywle głupi przychodząc tu bez pozwolenia. — Czego chcesz? — zapytał w końcu, zaciskając wargi w cienką linię.
Blondyn zrobił krok w przód, przeczesując dłonią włosy, a potem wziął krótki, urwany oddech i odparł:
— Dobra, wiem, co teraz ci powiem zabrzmi mega ckliwie, więc pewnie i tak będziesz miał to w dupie, a Florence mnie za to zabije, ale posłuchaj...
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top