[20] Zdrajca.
Moja skleroza przeprasza, że rozdział znowu jest tak późno, ale mam nadzieję, że całkiem savage końcówka wam to wynagrodzi ❤️
Nie potrzebował wiele czasu, żeby dojechać na miejsce, w którym według swojego informatora rzekomo ukrywał się Revon Blackwell.
Owa lokalizacja okazała się być starą, niemal rozpadającą się fabryką balonów, położoną praktycznie na granicy miasta, tuż przy wielkim liściastym lesie, która prawdopodobnie pamiętała jeszcze czasy drugiej wojny światowej i jak się okazało już od wielu lat stała opuszczona.
Cóż, Revon z pewnością nie był głupi wybierając właśnie to miejsce na swoją kryjówkę, gdyż zapewne sądził, że nikt go tu nie będzie szukał.
Nikt poza jedną osobą.
Alexei stanął przed zardzewiałą bramą, a tuż za nim pojawiło się kilku ludzi z jego oddziału, którzy dla swojego szefa byli gotowi na wszystko. Nie to, co jego pożal się Boże kuzyni, których brunet postanowił nie zabierać ze sobą, gdyż z pewnością miałby z nich więcej szkody niż pożytku.
Poza tym, teraz to była sprawa osobista, więc żadne piąte koło u wozu nie było mu potrzebne.
Odetchnął ciężko i zaczął myśleć wyłącznie o jednym...
Myślał o tym, co już zrobi z Blackwellem, gdy ten wreszcie wpadnie prosto w jego ręce.
Przeklnął pod nosem, odwracając się w kierunku swoich towarzyszy i chowając ręce za siebie odparł:
— Tylko spokojnie, Panowie. Niech was nie poniesie. Przecież... — zamilkł na moment pocierając dłonią linię żuchwy, a kącik jego ust lekko drgnął ku górze. — Nie jesteśmy mordercami.
Mężczyzni jedynie skinęli w odpowiedzi, a gdy brunet odwrócił się do nich plecami i ruszył przed siebie ci pośpiesznie niczym cienie starali się dotrzymać mu kroku.
Atmosfera jaka panowała w tym miejscu była wyjątkowo nieprzyjemna, żeby nie powiedzieć dziwna. Brunet lekko się skrzywił, gdy poczuł zapach zgnilizny unoszący się w powietrzu, który nie zrobił na nim żadnego wrażenia, w końcu... Nie takich zapachów musiał się na wdychać w ciągu całego swojego życia.
Przeszli przez ogromny kamienny plac, a potem stanęli tuż przed niemal wydrapanymi drzwiami, po czym spostrzegli, że grunt budynku niemal się rozpadał, a większość szyb w oknach była doszczętnie wybita.
Alexei nie zastanawiał się już ani przez chwilę tylko cofnął się w tył, a następnie używając całej swojej siły po prostu wyważył drewniane drzwi, co poszło mu z niebywałą łatwością, a potem wraz ze swymi towarzyszami wszedł do środka, gdzie uderzył w nich mocny smród, który sprawił, że oczy niemal ich zapiekły.
Brunet powstrzymując obrzydzenie, zamrugał kilkakrotnie, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym poza starymi, drewnianymi skrzynkami, kartonowymi pudłami, które już zdołały czymś nasiąknąć oraz prowizorycznymi meblami ułożonymi przy szarych ścianach, nie było nic więcej.
Idealne dziura dla takiego szczura.
Ciszę, która ich otaczała nagle przerwał głośny dźwięk. Dźwięk pękającego szkła.
Alexei poderwał głowę w tamtym kierunku. Odruchowo dotknął broni, którą trzymał w wewnątrzenej kieszeni swojej marynarki i robiąc krok w przód, uśmiechnął się cierpko.
Właśnie drapieżnik znalazł swoją ofiarę.
— Wiem, że tu jesteś Blackwell — wycedził przez zęby. — Więc lepiej, żebyś od razu się poddał, a może wtedy będę dla ciebie bardziej łaskawy — dodał, rozglądając się po pomieszczeniu.
Nagle, zupełnie znikąd zaskoczył go głośny, prawie przeszywający serce huk. Huk strzału.
***
Gdy tylko wróciła do domu od razu poprosiła wszystkich domowników do salonu, gdzie przekazała im informację, która być może mogłaby być dla nich niezwykle radosna, ale okazało się być zupełnie inaczej...
Jack nie mógł usiedzieć w miejscu, więc tylko kręcił się w kółko, co chwilę sprawdzając, czy na jego telefon nie przyszła jakaś wiadomość.
Charlie natomiast siedział niemal skulony na parapecie, gdzie nerwowo zaczął stukać palcami o szybę.
Jedynie Faith zdawała się być najbardziej spokojna z całej trójki, gdyż w milczeniu leżała bokiem na skórzanej kanapie, wpatrując się w ekran telewizora, dzięki któremu próbowała zająć czymś swoje myśli.
A Florence... Cóż, chciała móc nie myśleć o tej całej sytuacji, ale niestety należała do tego grona osób, które przejmowały się nawet najdrobniejszą sprawą, więc w tym przypadku jej zdenerwowanie przekraczało niemal wszelkie granice i nie potrafiła w żaden sposób tego opanować.
Boże, jak ona bardzo nie mogła już tego znieść. Ciągłe życie w strachu nie było żadnym życiem, skoro nie mogli spędzić chociaż jednego, krótkiego dnia nie myśląc o tym kiedy śmierć zawita w ich progi, zabierając przy tym kogoś ze sobą.
Miała więc nadzieję, że dzisiaj ten koszmar się wreszcie skończy, choć przecież nie mogła być tego pewna w stu procentach.
Co prawda, Alexei obiecał, że Blackwell odpowie za wszystkie krzywdy, których doświadczyli i otrzyma zasłużoną karę, ale przecież sama dobrze wiedziała, że to nie było takie proste, może i nawet niewykonalne, a brunet przecież nie był jakimś cholernym Batmanem, który bez problemu łapał przestępców na ulicach i prawie nic przy tym nie ucierpiał.
No, przynajmniej nic jej takiego nie było wiadomo.
Czy się o niego martwiła?
Cóż, być może i nie wiedziała, czy dobrze, czy źle.
Nawet jeśli, tak było, to nie chciała dać tego po sobie poznać.
W końcu, nieważne jakby brunet się starał nadal był przecież człowiekiem, który zmusił ją do małżeństwa z nim.
Nie mogąc już dłużej usiedzieć w jednym miejscu, Florence podniosła się ze skórzanego fotela, poprawiając materiał czarnej spódniczki i powoli udała się w kierunku kuchni.
W tym momencie chciała jedynie uspokoić nerwy, ale tylko jedna rzecz mogła jej w tym pomóc...
Gdy weszła do jasnego pomieszczenia jej wzrok szybko powędrował w kierunku małego barku, w której Jack trzymał swoje ulubione nalewki wyłącznie na specjalne okazje.
Cóż, dzisiaj właśnie wypadła taka okazja.
Przełknęła z trudem, po czym podeszła w jej kierunku, a w chwili, w której otworzyła jej drzwiczki i już miała sięgnąć po jedną z kryształowych butelek, poczuła jak czyjaś dłoń zaciska się na jej przedramieniu.
Odwróciła głowę i niemal drgnęła, gdy ujrzała przed sobą Diavala, który obdarzył ją wyjątkowo surowym spojrzeniem. Jakby była dzieckiem, które ktoś przyłapał na jedzeniu słodyczy przed obiadem.
— Alkohol nie jest rozwiązaniem, Panienko — odparł twardo, przechylając głowę w bok, a potem puścił jej ramię.
— Wiem — westchnęła słabo, spuszczając wzrok. — Ja tylko...
Diaval nie pozwolił jej dokończyć. Zamknął szafkę, po czym chwycił jej drobną dłoń, pociągając za sobą, a potem pozwolił usiąść na jednym z drewnianych krzeseł.
— Mam coś lepszego — odparł, nieco bardziej łagodnym głosem, sięgając do jednej z górnych szafek, po czym wyciągnął z niej małe, kartonowe pudełeczko.
— Co to? — zapytała, podnosząc wzrok.
— Ziółka na uspokojenie — odpowiedział, biorąc z suszarki dwa czerwone kubki. — Z receptury Marci — wyznał, wsypując po dwie łyżeczki, do obydwu naczyń. — Charakter ma trudny, ale na gotowaniu i ziołach zna się jak nikt inny — dodał, po czym nalał wody do czajnika i postawił go na zapalonym palniku.
Florence westchnęła głęboko, opierając dłonie na powierzchni drewnianego stołu. Dziwnie się czuła z tym, że ktoś kogo znała tak krótko, tak się nią przejmował. Zwykle to ona starała się dbać o wszystkich swoich bliskich, lecz szkoda, że sama nie mogła liczyć na to z ich strony.
— Dziękuję, Diavalu — odparła cicho, uśmiechając się słabo.
— Za co? — zapytał brunet, opierając się plecami o blat i obdarzając blondynkę zaciekawionym spojrzeniem.
— Za wszystko — wyjaśniła. — Tyle już dla mnie zrobiłeś... Pewnie teraz byś wolał towarzyć Alexeiowi i robić dużo ciekawsze rzeczy, a musisz tu siedzieć i mnie niańczyć — dodała, a jej ramiona opadły.
— Przeciwnie, Panienko — odparł spokojnie, uśmiechając się szerzej, na co Florence zmarszczyła brwi. — Ja już, że tak powiem się wyszalałem, a te wszystkie jakże ciekawe akcje dawno mi się przejadły — wyznał, krzyżując ręce. — Teraz wolę się przydać w czymś znacznie spokojniejszym.
— A nie wolałabyś... — zawahała się przez chwilę, gdyż musiała stwierdzić, czy pytanie, które chciała mu zadać nie było zbyt głupie. — Wiesz, może się ożenić albo założyć rodzinę? — zapytała dość niepewnie, splatając ręce. — Na pewno byś uszczęśliwił jakąś dziewczynę...
Resztę jej wypowiedzi przerwał pisk czajnika, więc brunet zacisnął wargi, by po chwili zalać mieszankę ziół wrzątkiem.
— To raczej niemożliwe, Panienko...
— Dlaczego? — wtrąciła nieco zaciekawiona.
Diaval westchnął, mieszając gorący napój, po czym postawił jeden z nich tuż przed blondynką, a potem z drugim kubkiem w dłoni, sam opadł na jedno z drewnianych krzeseł.
— Ponieważ... — mężczyzna zamilkł na moment, jakby szukał odpowiednich słów. — Kobiety nigdy mnie nie interesowały.
— Och... — zamilkła, chcąc móc zapaść się pod ziemię albo uciec jak najdalej stąd. — Przepraszam, nie miałam o tym pojęcia...
— Nic nie szkodzi, Panienko — wtrącił łagodnie, kręcąc głową. — Nie ty jedna się, co do mnie pomyliłaś — dodał, upijając łyk napoju.
Florence zmrużyła powieki i uśmiechnęła się lekko. Cóż, ludzie z otoczenia Alexei z każdym następnym dniem, co raz bardziej ją zaskakiwali, ale na całe szczęście były to wyłącznie miłe niespodzianki.
Kubek zaczął powoli parzyć jej dłonie, gdy odparła:
— Ale to nie zmienia faktu, że nie mógłbyś ułożyć sobie życia z jakimś fajnym facetem.
Uśmiech w jednej sekundzie zniknął z jego twarzy, która nagle posmętniała, a jego spojrzenie stało się zupełnie puste, gdy odłożył kubek na stół.
Florence dostrzegając to, przeklęła pod nosem. Na litość Boską, czy ona zawsze musiała powiedzieć coś niewłaściwego?
— Wybacz, nie powinnam...
— Nie, to nie twoja wina — wtrącił niezwykle smętnym tonem. — Po prostu... W naszym świecie nie ma miejsca na jakąkolwiek miłość, a poza tym już kiedyś próbowałem móc dzielić z kimś swoje życie i nie skończyło to się najlepiej — wyznał.
Florence przyłożyła kubek do swych ust i wzięła łyk napoju, którego smak okazał się gorzki, więc nieco przy tym skrzywiła.
Nie wiedziała jak to jest mieć złamane serce. Jakie to jest uczucie. Było to dla niej zupełnie obce doznanie, które do tej pory znała jedynie z książek czy też z filmów, ale nigdy na własnej skórze nie przekonała się jak to jest i żywiła nadzieję, że nigdy nie będzie musiała się tego dowiedzieć.
Nie zdążyła już o nic więcej zapytać, gdyż głośny trzask wejściowych drzwi sprawił, że niemal drgnęła, a gdy do jej uszu dotarł dźwięk kroków, odstawiła kubek na blat stołu, by następnie ruszyć w stronę jasnego korytarza.
Po chwili z jej gardła wydarł się zduszony krzyk, gdy zobaczyła go.
Alexei Moskal stał przy wejściowych drzwiach, obdarzając ją wyjątkowo zmęczonym spojrzeniem. Wyglądał jakby właśnie wrócił z rzeźni, gdyż jego ubranie w tym czarna marynarka oraz śnieżnobiała koszula były niemal całe ubrudzone krwią.
Florence kątem oka dostrzegła ranę na ramieniu bruneta, z której powoli sączyła się krew.
Alexei zrobił niewielki krok w jej stronę i odparł, lekko zachrypniętym głosem:
— Zabiję tego skurwysyna.
***
Florence bardzo szybko przekonała się jak to jest puścić w niepamięć złość, którą żywiło się do jednej osoby. Zwłaszcza, gdy owa osoba zaryzykowała dla niej swe życie, a w jej ciele właśnie tkwiła kula.
Krążyła nerwowo po jasnym korytarzu, starając się uspokoić drżące dłonie, które z czasem zaczęły, co raz bardziej drżeć. Co jakiś czas próbowała wejść do gabinetu Jacka, ale wiedziała, że do niczego tam nie będzie potrzebna.
Od razu wezwali swojego lekarza, który zajął się brunetem mimo, że ten usilnie twierdził, że nic mu nie jest.
Typowy facet.
Przystanęła, gdy usłyszała jak drzwi do gabinetu szatyna otwierają się z cichym skrzypnięciem. Poderwała głowę w tamtą stronę, a w progu zobaczyła niskiego, starszego mężczyznę, odzianego w lekarski kitel, który sunął z nosa duże okulary, a potem westchnął ciężko. Podbiegła, więc w jego stronę, prawie potykając się o czerwony dywan.
— Co... Co z nim doktorze? — zapytała łamiącym się głosem.
— Zrobiłem wszystko, co trzeba — mężczyzna pochylił głowę, drapiąc się po siwej brodzie. — W prawdzie rana nie była zbyt głęboka, ale kula utknęła tak, że z trudem udało mi się ją wyciągnąć. Dopilnuj, moja droga, żeby się teraz za bardzo nie przemęczał.
— Dobrze.... A czy mogłabym do niego wejść? — zapytała dość niepewnie.
— Nie widzę przeszkód — odparł.
Florence jedynie skinęła, nawet nie siląc się na krótki uśmiech. Wyminęła mężczyznę, po czym weszła do pomieszczenia zamykając za sobą masywne drzwi. Jej wzrok od razu powędrował w kierunku Alexeia, który siedział na małej, skórzanej kanapie, wpatrując się w sufit.
Lecz nieco zdziwił ją fakt, że brunet cały czas miał na sobie tą samą koszulę, która nadawała się w tym momencie jedynie do wyrzucenia.
Dostrzegła bandaż zaciśnięty na jego ramieniu, a w drugiej ręce trzymał papierosa, którego już prawie wypalił.
Dla niego chyba każda chwila była odpowiednia, żeby sobie zapalić.
Gdy tak na niego patrzyła coś niezwykle nieprzyjemnego ukuło ją w serce. Ten widok był tak dziwnie znajomy i przywołał w niej najgorsze wspomnienia.
Powoli, niemal bezszelestnie zbliżyła się w jego stronę, na co ten przerzucił na nią swoje spojrzenie, ale nic nie odpowiedział.
Miała wrażenie, że Alexei na moment zrzucił swoją maskę. Na codzień tak bardzo zimną i obojętną, gdyż czuła, że nawet się cieszył, że ją widzi.
— Jak... — jej wargi zadrżały, gdy westchnęła pod nosem. — Jak to się stało? — zapytała słabo, przysiadając na drugim końcu kanapy.
— Blackwell nas zaskoczył — zaczął, a jego głos nadal był nieco zachrypnięty. — Myśleliśmy, że pójdzie szybko, ale gdy tylko tam weszliśmy ktoś zaczął do nas strzelać, więc odpowiedzieliśmy mu tym samym — wyznał, biorąc głęboki oddech. — Gdy proch już opadł próbowaliśmy go znaleźć, ale sukinsyn nam uciekł. Jakby...
— Jakby co? — wtrąciła dość niepewnie.
— Jakby się nas spodziewał — odparł. — Ktoś musiał wcześniej go ostrzec, że się tam zjawimy, co oznacza... — zamilkł na moment, zerkając w kierunku drzwi i nieco ściszył ton. — Co oznacza, że wśród nas jest zdrajca.
Florence otworzyła szerzej oczy, niemal się wzdrygając. Zaczęła się zastanowiać, kto z ich otoczenia mógł się posunąć do czegoś tak paskudnego i w jakim celu. Przecież Blackwell nie miał już nic, co mógłby zaoferować komuś za wspieranie go. To wszystko robiło się, co raz bardziej skomplikowane.
— A jak się teraz czujesz? — zapytała, po dłuższej chwili chcąc zmienić temat, byleby myśleć o czym kolwiek innym.
— Masz pecha, mała — odparł beznamiętnie, po czym zaciągnął się papierosem. — Jeszcze sobie pożyję.
— Nie mów tak... — wtrąciła łagodnie. — Nie chcę żebyś tak mówił — dodała słabo, zakładając kosmyk włosów za ucho. — Martwiłam się o ciebie, ale pewnie cię to nie obchodzi.
— Martwiłaś się o mnie? — mruknął nieco rozbawiony, a potem ostatni raz zaciągnął się tytoniem, po czym wrzucił go do popielniczki stojącej na niskim, kawowym stoliku.
— Tak — przytaknęła, nie bardzo wiedząc, co takiego śmiesznego było w jej wypowiedzi. — Co w tym takiego zabawnego? — zapytała, po chwili.
— Nic — przyznał prostując plecy. — Po prostu nikt się nigdy o mnie nie martwił, Florence i muszę przyznać, że to... — zawahał się, zaciskając wargi w cienką linię. — Wyjątkowo dziwne uczucie.
— A twoi rodzice? — od razu pożałowała zadanego pytania, gdyż wyraz twarzy bruneta nagle się zmienił i znowu niczym kurtyna pojawiła się na niej dawna maska. Nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Skąd jej w ogóle taka myśl przyszła do głowy i przez to bała się jaką na nią dostanie odpowiedź.
Alexei wstał na równe nogi, sięgając po swoją marynarkę leżącą na boku kanapy, po czym założył ją na siebie, nawet się przy tym nie krzywiąc. Nie wydał z siebie cichego piśnięcia, jakby... Jakby nie czuł żadnego bólu.
— Jak się za matkę ma dziwkę puszczającą się z każdym sąsiadem i ojca, który poza prochami nie interesuje się niczym więcej, trzeba się samemu o siebie martwić.
Florence zamarła. Alexei powiedział to wszystko tak zupełnie zwyczajnie. Bez żadnego wstydu, czy obrzydzenia. Jakby właśnie rozmawiali o czymś zupełnie normalnym.
Dlatego jego wuj tak się cieszył na wieść o ich zaręczynach?
Zapewne sądził, że przez takich rodziców Alexei nie będzie chciał się nigdy ożenić, a los spłatał mu figla.
Jednak dla niej nie miało znaczenia kim są jego rodzice, a tym bardziej, co mieli na sumieniu.
Bowiem, dzieci nigdy nie są odpowiedzialne za grzechy swoich rodziców.
— Muszę już iść — odparł twardo, zapinając guziki swojej marynarki. — Mam jeszcze dużo obowiązków na głowie, więc teraz nie będę miał dla ciebie czasu, Florence — dodał, zbliżając się w kierunku wyjścia z gabinetu.
— A co z przygotowaniami do ślubu? — zapytała, podnosząc się z kanapy, na co brunet przystanął i obdarzył ją spojrzeniem i zmarszczył czoło. Chciała go w jakiś sposób zatrzymać, a to było jedyne, co przyszło jej do głowy. — Mówiłeś, że wpadniesz do nas omówić szczegóły, a skoro już tu jesteś to...
— Moja znajoma tu jutro zajrzy i razem wszystko ustalicie — wtrącił.
Florence poczuła jakby właśnie dostała czymś ciężkim w twarz. Nie rozumiała, nie chciała nawet zrozumieć jego zachowania, które nie tyle, co ją denerwowało, a zwyczajnie męczyło, bo ileż się można męczyć z jednym facetem...
Przeklnęła pod nosem i nie bacząc na nic, nawet na swoich bliskich, którzy w każdej chwili mogli tutaj wejść, podeszła w kierunku Alexeia i stając na palcach, musnęła swoimi wargami jego zimne usta, po czym pośpiesznie się odsunęła i odparła pewnie:
— Miłego dnia, Alexei.
Nie czekając ani krótkiej chwili na jego reakcję, wyminęła go i po prostu wyszła z gabinetu, zostawiając go całkiem samego.
Potraktowała go tak jak on robił to wobec niej wielokrotnie.
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top