[14] Herbata i papierosy.


Mea culpa, że rozdział znowu jest tak późno lecz... Cóż, nie uwierzycie, ale całkiem o nim zapomniałam.





Florence nie pamiętała swojej mamy.

Nie wiedziała o niej zupełnie nic. Jaka była, jaki miała charakter, co lubiła najbardziej, a czego wręcz nie znosiła.

Nawet jej wygląd pozostawał dla niej wielką tajemnicą.

Zmarła nagle, zupełnie niepodziewanie, gdy Florence miała zaledwie dwa lata, a jej ojciec po śmierci swojej żony kazał pozbyć się wszystkiego, co do niej należało, w tym też każdego zdjęcia, na którym widniała.

Charliemu również nigdy nie było dane jej poznać, gdyż chłopak był niemowlęciem, gdy ta odeszła z tego świata i nigdy nie poczuł silnej potrzeby, żeby się cokolwiek o niej dowiedzieć. Bowiem uważał, że czasami niewiedza jest lepsza, a rozdrapywanie starych ran, może zaboleć jeszcze bardziej.

Natomiast Florence... Cóż, od dziecka próbowała się usilnie czegoś dowiedzieć na jej temat, ale oprócz tego jak miała na imię, nie udało się jej wyciągnąć ani od swojego ojca, ani tym bardziej od Jacka nic więcej.

Za każdym razem, gdy o nią pytała oboje zmieniali temat i zachowywali się tak jakby... ta nigdy nie istniała.

Z jednej strony, starała się zrozumieć ich zachowanie, ale z drugiej, niezwykle bolał ją fakt, że jej bliscy nie próbują nawet pielęgnować jej pamięci i żyją tak jakby nic się nie stało.

Z tych niecodziennych rozmyślań, wyrwał ją pisk czajnika. Florence wypuściła powietrze, po czym podniosła się z drewnianego krzesła, poprawiając przy materiał dwuczęściowej, satynowej piżamy w kolorze jasnego różu i zalała torebkę herbaty wrzątkiem.

Powoli zbliżała się północ, jednak tej nocy sen przychodził blondynce zdecydowanie ciężej niż zwykle.

Sprawa z Blackwellem wciąż nie dawała jej spokoju. Przecież jeszcze nie oszalała i mogłaby dać sobie rękę uciąć, że go widziała. Rzecz jasna, nie wspominała o tym nikomu, ale w końcu będzie musiała to zrobić, gdyż nie potrafiła długo trzymać w sobie takiego sekretu.

W domu panowała kompletna cisza. Florence pierwszy raz od dawna została w nim całkiem sama. Nawet nie zauważyła kiedy jej bliscy opuścili wnętrze rezydencji, gdyż resztę dnia spędziła w swoim pokoju, oglądając nowy sezon "Fleabag".

Na lodówce widniała tylko kartka z informacją, że Jack wybrał się wraz z Charliem do jednego z ich kasyn i nic nie zapowiadało, by mieli szybko wrócić. Faith natomiast udała się w odwiedziny do swojej dawno niewidzanej przyjaciółki i od razu zapowiedziała, że wróci późno.

Trzymając w dłoni porcelanowy kubek, oparła się o blat kuchennej wyspy i spojrzała w kierunku korytarza. Tuż przy dębowych schodach stały kosze z różami, które wcześniej ludzie z oddziału Jacka tam ustawili.

Florence nie miała pojęcia, co z nimi zrobić, chociaż nie powinna się tym za bardzo przejmować, skoro i tak niedługo zwiędną, a ich piękno po prostu zniknie.

Ach, cóż to był za niepraktyczny prezent.

W chwili, w której uniosła kubek do swych ust, w wejściu do kuchni pojawił się Diaval, który, gdy tylko ją zobaczył zmrużył oczy i lekko zmarszczył ciemne brwi.

— Och, to Panienka jeszcze nie śpi? — zapytał, jak zwykle posyłając jej przy tym promienny uśmiech.

— Nie mogłam zasnąć, więc...

Nie zdążyła mu już odpowiedzieć, a uśmiech momentalnie zniknął z jej bladej twarzy, gdy tuż zza ramienia bruneta wyłonił się Alexei.

Na wszystkich Bogów, czy ten człowiek nie miał własnego życia, że bez przerwy się kręcił wokół niej?

Miała nadzieję, że nie będzie musiała go już dzisiaj oglądać, ale jak widać los postanowił kolejny raz z niej zażartować.

— Dobry wieczór, Florence — odparł łagodnie, przekraczając próg pomieszczenia.

Od stóp do głów ubrany był na czarno. Koszula, marynarka oraz spodnie były w jednym i tym samym kolorze. Florence zaczęła się zastanawiać, czy brunet kiedykolwiek miał na sobie coś w innym kolorze. Jakby... Całe życie tkwił w żałobie.

— Nie wiem, czy taki dobry — mruknęła chłodno, odkładając kubek na kuchenny blat. — Co ty tutaj robisz? — zapytała krzyżując ręce na piersi. — Nie chcę być niegrzeczna, ale chyba jest zbyt późno na odwiedziny.

Brunet nic nie odpowiedział. Obdarzył tylko Diavala twardym spojrzeniem błękitnych tęczówek, na co ten wycofał się w tył, by po chwili zniknąć, gdzieś w mroku korytarza.

— Przyszedłem sprawdzić jak się sprawują moi ludzie — wyjaśnił mierząc ją wzrokiem i zrobił krok w przód. — Czy nie sprawiają problemów i czy dobrze wykonują swoje obowiązki — dodał rozglądając się po pomieszczeniu.

— Twoi ludzie? — zapytała unosząc jasną brew. — To znaczy... — zamilkła na moment. — Och, czyli nowi ludzie z oddziału Jacka pracują dla ciebie? — dodała, na co brunet jedynie kiwnął głową.

— Nie musisz się ich obawiać, Florence — odparł spokojnie, unosząc wyżej podbródek. — Nikogo nie musisz się już obawiać — dodał pewnie opierając się o kąt drewnianego stołu. — Mam ich pod kontrolą.

— Zawsze tak wszystko kontrolujesz? — szepnęła, choć dość niepewnie.

Kącik jego ust delikatnie drgnął ku górze.

— Zazwyczaj — odparł bez zastanowienia.

— I mnie też tak zamierzasz kontrolować? — zapytała robiąc mały krok w jego stronę. — Bo jeśli myślisz, że będę robić wszystko na każde twoje skinienie, to bardzo się mylisz.

— Florence...

— Niczego od ciebie nie chce — wtrąciła, stawiając kolejny krok w jego stronę. — To, że zgodziłam się zostać twoją żoną nie znaczy, że nagle stałam się twoją własnością.

— Nigdy nie powiedziałem, że tak jest...

— Ale tak się zachowujesz — ponownie nie dała mu dokończyć. Spojrzał na nią nieco zaskoczonym spojrzeniem i w moment zamilkł, jakby... dotarła do niego smutna prawda. — Nie możesz sobie ze mną robić, co ci się żywnie podoba, na przykład wpadać tu bez zapowiedzi w środku nocy — dodała, a jej ramiona opadły. W jednej chwili dopadło ją potworne zmęczenie. — Nikt normalny tak nie robi.

Nawet nie zaczekała na jego odpowiedź. Cofnęła się w tył, po czym wzięła kubek z gorącą herbatą z kuchennego blatu i opuściła pomieszczenie, nie chcąc już dłużej rozmawiać z brunetem.

Pokonała dębowe schody, po czym przeszła przez jasny hol i zaczęła się zbliżać w kierunku swej sypialni. Miała już naprawdę dość dzisiejszego dnia, a Alexei tylko jeszcze bardziej ją zdenerwował.

Być może potraktowała go zbyt oschle, żeby nie powiedzieć surowo. Rzadko kiedy zachowywała się w ten sposób, jednak bywały takie momenty, że nie mogła już dłużej ukrywać swoich prawdziwych odczuć i po prostu musiała się ich z siebie pozbyć.

W dodatku, gdy patrzyła na Alexeia czuła względem niego złość i niechęć, choć do tej pory próbowała się zachowywać w jego obecności tak jak przystało na damę, ale i one czasem potrzebują odrobiny luzu.

W momencie, w którym stanęła przed drzwiami swej sypialni, podłoga pod jej stopami zaskrzypiała i poczuła na skórze zimny powiew wiatru.

Myślała, że to zmęczenie płata jej figle, ale gdy tylko przeniosła wzrok wzdłuż korytarza, serce niemal nie wyskoczyło z jej piersi.

Drzwi znajdujące się na samym końcu korytarza były lekko uchylone, a przez małą szparę Florence dostrzegła promień światła, które delikatnie przedostawał się na zewnątrz.

Te drzwi... Prowadziły do pomieszczenia, które zostało zamknięte już lata temu, a niegdyś mieścił się tam gabinet jej świętej pamięci ojca, jednak nikt nawet Jack, już tam nie zaglądał.

Wszyscy z ochrony znajdowali się na zewnątrz rezydencji, a nikogo z domowników poza Florence nie było o tej porze w jej murach.

Ktoś... Ktoś był właśnie w jej domu.

Florence ostrożnie zaczęła się cofać w tył, jednak skrzypnięcie drzwi sprawiło, że prawie podskoczyła, a kubek z ciepłą herbatą wypadł jej z rąk, opadając na drewnianą podłogę i o mały włos nie stykając się z jej nagimi stopami.

Dźwięk pękającego kubka rozniósł się po ścianach, a po chwili drzwi gabinetu zamknęły się z głośnym hukiem.

Zasłoniła usta dłonią, a jej mięśnie spięły się boleśnie, przez co nie mogła wykonać, nawet najmniejszego ruchu.
Strach wypełnił jej ciało od środka, jednak nie powstrzymało ją to, by rzucić się w kierunku dębowych schodów.

Gdy znalazła się na dole, spojrzała za siebie, prawie potykając się o własne nogi i zanim zdołała cokolwiek zrobić, niemal wpadła w ramiona Alexeia.

Brunet zacisnął dłonie na jej ramionach, a na jego twarzy pojawiło się zmieszanie, gdy poczuł jak ciało blondynki całe drży, a w jej oczach dostrzegł coś, czego sam od bardzo dawna nie widział.

— Ktoś... — szepnęła słabo. — Ktoś jest na górze.

***

Siedziała jak na szpilkach, stukając palcami o powierzchnię białych schodów, czekając na... Tak naprawdę sama nie wiedziała na co czekała.

Była tak zdenerwowana, że nawet chłodna letnia bryza jej nie przeszkadzała i nawet nie poczuła zimna pod swoimi nagimi stopami.

Dopiero, gdy z wnętrza rezydencji wyłoniła się sylwetka bruneta, a parę kroków za nim pojawił się prawie cały jego oddział, Florence podniosła się na równe nogi.

— I co? — zapytała niemal szeptem, gdy Alexei znalazł się przy niej.

— Sprawdziliśmy wszystkie pomieszczenia — odparł beznamiętnie, wkładając ręce do kieszeni garniturowych spodni. — Trzy razy — dodał dla pełnej jasności. — Nikogo tam nie ma.

— To niemożliwe — mruknęła cicho. — Może sprawdźcie jeszcze raz? — zapytała, być może zbyt błagalnym tonem, gdyż mężczyzni tylko westchnęli ciężko, jakby stwierdzili, że tylko to sobie wymyśliła.

— Możecie odejść — wypalił nagle Alexei, na co ci skinęli pośpiesznie, a potem zeszli po białych schodach, udając się tylko sobie wiadomym kierunku.

— Powiadomiłem twojego brata — dodał po chwili brunet. — Niedługo powinni tu być.

— Cóż — westchnęła, przymykając powieki. — Dziękuję ci za pomoc... — zawahała się, gdy Alexei wyminął ją, a potem usiadł na ostatnim stopniu białych schodów i sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął z niej paczkę papierosów. — Co robisz? — zapytała marszcząc brwi.

— Chyba nie myślałaś, że teraz tak po prostu cię zostawię — mruknął, zerkając na nią zza ramienia. — Poczekam aż wrócą twoi bracia, żebyś do tego czasu nie była sama.

— Nie jestem sama — zauważyła. — Ludzi tu jest więcej niż wojska.

— Mimo, to zostanę z tobą — westchnął, zapalając papierosa i zaciągając się dymem. — Bez dyskusji — dodał twardo zanim Florence zdążyła jakkolwiek zareagować, Wypuścił dym z papierosa, który rozniósł się wokół niego.

Florence przygryzła wewnętrzną część policzka i wzięła głęboki oddech. Fakt, nie powinna, a nawet nie chciała być teraz sama. Potrzebowała z kimś zostać, nawet jeśli miałoby być to towarzystwo Alexeia, które niezbyt jej odpowiadało, ale cóż... Nie miała innego wyjścia.

Zajęła miejsce tuż obok bruneta i przyciągnęła kolana do piersi. Brunet zaproponował jej papierosa, ale ta odmówiła. Nigdy w życiu nie miała tytoniu w ustach, więc nawet nie chciała próbować. Już sam jego zapach przyprawiał ją o mdłości.

Odgarnęła pojedyńcze kosmyki jasnych włosów z twarzy i po chwili wyszeptała nerwowo:

— Naprawdę ktoś tutaj był. Pewnie mi nie wierzysz...

— Wierzę ci, Florence — wtrącił.

— Tak? — zapytała nieco zaskoczona.

— Wiem, gdy ktoś mnie okłamuję, a po tobie widzę, że mówisz szczerze.

Nie wiedziała jakim cudem udało mu się to dostrzec, ale poczuła znaczną ulgę, że chociaż on nie uznał jej za wariatkę.

Przynajmniej na razie.

— Nie uważasz, że coś mi się przewidziało? — zapytała, spuszczając wzrok. — Tak jak Diaval...

— Diaval? — nie dał jej dokończyć.

— Och — mruknęła słabo, przenosząc na niego swój wzrok. — Nie powiedział ci? — dodała, na co brunet jedynie pokręcił głową.

Zaczęła się zastanawiać, czy powinna mu powiedzieć o dzisiejszej sytuacji na mieście. Nie chciała, by tak jak jej ochroniarz uznał, że tylko coś się jej przewidziało, ale skoro sam przyznał, że jej wierzy nie zaszkodziło spróbować.

— Pomyślisz, że zwariowałam, ale... — zamilkła, a jej ramiona opadły. — Po naszym spotkaniu widziałam na mieście Revona Blackwella — wyznała, starając się zabrzmieć pewnie.

Przez twarz bruneta przemknął dziwny błysk, ale nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął.

— Gdzie dokładnie go widziałaś? — zapytał po chwili.

— Przy parku, na Randolph Street.

— Ciekawe... — mruknął, ponownie zaciągając się tytoniem. — Jeszcze rano jeden z moich tropicieli namierzył go w jakiejś dziurze po drugiej części miasta — wyznał. — Skąd on się tu, do cholery, wziął?

— Może potrafi się teleportować — westchnęła, na co Alexei jedynie krótko się zaśmiał. Florence po raz pierwszy usłyszała jak brunet się śmieje. Zwykle, by jej to nie dziwiło, ale w jego przypadku był to pierwszy zwyczajny odruch, jaki u niego zobaczyła. Jego śmiech był taki... smutny i ponury. Sprawiał wrażenie, jakby nigdy wcześniej się nie śmiał. — No, co? — wzruszyła ramionami. — Kto go tam wie. Mnie już nic nie zdziwi...

— Mówiłaś o tym komuś jeszcze? — wtrącił.

— Tylko Diavalowi — wyznała.

— I dobrze — uniósł wyżej podbródek. — Im mniej osób wie, tym lepiej — stwierdził i zanim Florence się obejrzała ten zgasił papierosa, a potem wyrzucił go gdzieś w dal. — Zajmę się tym — odparł, ponownie obdarzając ją swoim spojrzeniem.

Florence uśmiechnęła się słabo. Nie wiedzieć czemu, dziwny ciężar spadł z jej serca, gdyż wreszcie mogła się pozbyć sekretu, który tak w sobie dusiła. Oczywiście, nikt z jej bliskich nie mógł się o tym dowiedzieć. Nie chciała ich niepotrzebnie martwić. Problemy gościły u nich zdecydowanie za często.

Utkwiła wzrok w granatowym niebie, wypełnionym gwiazdami. Chłodny wiatr zaczął rozwiewać jej złote włosy, a parę kosmyków opadało na jej rumiane policzki, przez co musiała je założyć za ucho. Lato powoli zbliżało się ku końcowi, więc i pogoda robiła się bardziej surowa.

— Mogłabyś przestać to robić?

Twardy ton bruneta sprawił, że Florence oderwała swój wzrok znad nieba i obdarzyła go nieco pytającym spojrzeniem. Jego ton brzmiał jakby robiła coś naprawdę irytującego, a przecież tylko siedziała obok niego.

— Co?

— Odgarniać tak włosy z twarzy. To cholernie rozpraszające. Zwłaszcza jak jesteś tuż obok mnie.

— Dlaczego? — zapytała nieco zdezorientowana.

— Dlaczego? — powtórzył z rozbawieniem. Przysunął się bliżej niej, a następnie pochylił się w jej kierunku. Jego chłodny oddech niemal musnął jej szyję. — Bo wtedy nie potrafię się skupić na niczym innym oprócz ciebie. Myślę tylko o tym jak bardzo chciałbym cię znowu dotknąć. I jakbyś zareagowała gdybym...

Nic już więcej nie zdążył powiedzieć, gdyż jego słowa zagłuszył granatowy Ford Charliego, który właśnie wjechał na kamienny podjazd.

Alexei wstał na równe nogi, poprawiając przy tym mankiety czarnej koszuli i, gdy Jack wraz z młodszym bratem znaleźli w jego pobliżu, posłał mężczyźnie porozumiewacze spojrzenie.

— Dziękuję, że Pan z nią został, Panie Moskal — odparł spokojnie Jack.

— Nie ma problemu — mruknął, a jego ton znowu się zmienił i stał się taki... pusty. — Pójdę już, zasiedziałem się.

— Oczywiście — odpowiedział szatyn. — Odprowadzę Pana do samochodu — dodał uśmiechając się tym swoim sztucznym, wyćwiczonym uśmiechem.

Florence nawet nie ruszyła się ze swojego miejsca. Jedynie powiodła wzrokiem za Alexeiem, patrząc jak ten wraz z jej bratem rozpłynął się gdzieś w mroku ogrodu.

— Flo, wszystko okej? — zapytał Charlie, gdy zatrzymał się na końcu białych schodów, dostrzegając na twarzy swojej siostry niewyraźny grymas.

— Tak, Char — przyznała niepewnie. — Po prostu... Mam już dość dzisiejszego dnia.













Menevis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top