[12] Białe róże.


Rozdziały w każdą niedzielę ❤️

Plus chamska reklama IG - _menevis_




Florence lubiła być sama.

Mimo, że jej życie było zaplanowane niemal od dnia jej narodzin, a jej przyszły mąż miał zostać dla niej wybrany przez kogoś innego, nigdy nie czuła wyraźniej potrzeby, żebyś kogoś przy sobie mieć.

Tak po prostu.

Była samowystarczalna i nikt nie był jej do szczęścia potrzebny, a przynajmniej tak sobie chwilowo wmawiała.

Nawet, gdy patrzyła na inne pary, nie odczuwała zazdrości, a raczej cieszyła się ich szczęściem i tym, że udało im się odnaleźć. Nie do końca wiedziała dlaczego tak jest. Może najzwyczajniej w świecie, szczęście innych było dla niej ważniejsze niż jej samej.

Bowiem, niektórzy ludzie są skazani na to, aby sami iść przez życie.

Lecz teraz, gdy już niedługo oficjalnie miały zostać ogłoszone jej zaręczyny z Alexeiem Moskalem, czuła się nieco... cóż, zmieszana.

Z jednej strony pogodziła się z tym i w jej sercu ponownie zapanował spokój, gdyż jej bliscy w końcu byli bezpieczni i przynajmniej na jakiś czas nie musieli się martwić sprawą z Blackwellem.

Z drugiej strony jednak, coś bez przerwy ją niepokoiło. Mimo, że nocą znowu mogła zasnąć w spokoju i wyjść z domu bez obawy, że po drodze spotka ją jakieś niebezpieczeństwo, ciągle miała wrażenie, że była to tylko cisza przed burzą i, że w końcu wydarzy się coś, czemu nie będzie można zapobiec.

Dochodziła prawie dziewiąta rano, gdy Florence siedziała na skórzanej kanapie, oparta o jej brzeg, gdzie na ekranie telewizora wyświetlał się nowy sezon "Fleabag", jednak ani na moment nie mogła się na nim skupić i nawet widok Andrew Scotta jej w tym nie pomagał.

Jack miał zostać dzisiaj wypisany ze szpitala, więc Faith wraz z paroma ludźmi z oddziału pojechała po niego, zanim słońce w ogóle zdążyło wyjść poza horyzont. Florence mimo wszystko martwiła się o swojego brata. Choć, wiedziała, że gdyby sama znalazła się w podobnej sytuacji, nie mogłaby liczyć z jego strony na to samo, a z pewnością jeszcze, by dostała od niego za to surową reprymendę, a nie jakokolwiek słowa otuchy.

W końcu, zdecydowała się wyłączyć telewizor, a potem wstała z kanapy, poprawiając materiał fioletowej, letniej sukienki w groszki. Nie wiedziała czemu ją założyła. Nie miała ku temu żadnego powodu. Po prostu miała ochotę ubrać się nieco ładniej niż zwykle. Tak naprawdę, pierwszy raz od dłuższego czasu chciała móc to zrobić.

Ruszyła w kierunku kuchni, gdzie przy drewnianym stole dostrzegła Diavala, który siedział na jednym z krzeseł, a jego wzrok utkwiony był w ekranie telefonu.

— Dzień dobry, Diavalu — posłała mu ciepły uśmiech, gdy brunet podniósł głowę i obdarzył ją spojrzeniem zielonych tęczówek.

— Dzień dobry, Panienko — odparł odwzajemniając uśmiech i schował telefon do kieszeni czarnych spodni. — Twoja szwagierka przed wyjściem zrobiła dla was śniadanie. Placki z jabłkami i cynamonem. — poinformował wskazując w stronę kuchenki obok, której stał talerz z całą górą pachnącym placków. — Podobno je bardzo lubicie.

— Och, ale przecież sami mogliśmy coś sobie zrobić — westchnęła Florence, cały czas się uśmiechając.

— Umie, Panienka, gotować? — zapytał Diaval nie kryjąc zaskoczenia. Pewnie sądził, że skoro Florence żyje w takich luksusach, nie potrafi nic sama zrobić i każdy spełnia za nią jej obowiązki, a było wręcz odwrotnie.

— Coś tam potrafię — odparła niepewnie wyciągając porcelanowe talerze z drewnianej szafki, a z dolnej szuflady wyjęła sztućce, by następnie ułożyć je na stole przykrytym białym obrusem. — Nie jest to nic specjalnego, ale da się zjeść — dodała, nakładając sobie porcję placków i zajęła miejsce tuż na przeciw bruneta. — Może też się poczęstujesz?

Na śniadej twarzy Diavala pojawiło lekkie zmieszanie, a jego ramiona nieco opadły. Jakby nigdy wcześniej nie znalazł w takiej sytuacji i nie wiedział jak powinien się zachować.

— Nie, dziękuję — odparł po chwili, uśmiechając się sztywno.

— Na pewno? — zapytała. — Daję ci słowo, że nigdy nie jadłeś lepszych — dodała z przejęciem, ale widząc niepewność w oczach bruneta, nie wiedziała, czy powinna dalej naciskać. Choć, nieco dziwiło ją jego zachowanie, zwłaszcza, że wciąż pamiętała o historii z lat jego młodości, którą się z nią podzielił. — Proszę, będzie mi bardzo miło.

— Skoro tak — westchnął Diaval, na co Florence uśmiechnęła się nieco szerzej, gdy ten wreszcie nałożył sobie porcję placków.

— Charlie jeszcze śpi? — zapytała, wcześniej przełykając kawałek placka, który wręcz rozpływał się w ustach, na co mężczyzna jedynie kiwnął głową.

Charlie nie przywykł do wczesnego wstawiania. Nic dziwnego, skoro prawie każdą noc spędzał oglądając jakieś marne filmy na Netflixe i zajadając się przy tym niezdrowym jedzeniem. Był prawdziwym nocnym Markiem i gdyby istniał konkurs tego typu, z pewnością zdobyłby w nim pierwsze miejsce.

W przeciwieństwie do Florence, która raczej nie miała problemu, by wstać nieco wcześniej, a czasami nawet wtedy, gdy za oknem wciąż nie można było dostrzec ani jednego promienia słońca.

— Ach, byłbym zapomniał — wypalił nagle Diaval, odsuwając talerz na obok i sięgnął do kieszeni spodni, skąd wyjął śnieżnobiałą kopertę, na której Florence dostrzegła dziwny symbol. Coś na wzór rozłożonych skrzydeł. — To dla ciebie — dodał wręczając jej kopertę. — Od Pana Moskala.

Blondynka niemal zastygła, a uśmiech opuścił jej jasną twarz, gdy delikatnie rozerwała papier i ujrzawszy dość mocno charakterstyczne pismo zaczęła czytać:

Jak powiedział kiedyś Gerard De Nerval: kwiaty malują kontrastowe kolory na ziemi i przynoszą radość wielu osobom.

Mam nadzieję, że i tobie sprawią chociaż trochę szczęścia, choć jestem świadom, że dzięki nim nie zyskam w twoich oczach, ale cóż, niech to będzie skromny prezent.

Florence wzięła głęboki oddech i zaginając papier, z powrotem włożyła go do białej koperty. Nic z tego nie rozumiała.

— Niech Panienka wyjdzie na zewnątrz. — wypalił Diaval, posyłając jej promienny uśmiech.

Florence przygryzła wewnętrzną część policzka, odkładając kopertę na blat stołu, a następnie poderwała się na równe nogi. Wyszła z kuchni, przechodząc obok dębowych schodów, a gdy stanęła przy drzwiach wejściowych i znalazła się na zewnątrz niemal zamarła.

Na końcu szerokich schodów stały wielkie wiklinowe kosze, po brzegi wypełnione długimi, białymi różami, a każdy bukiet związany został błękitną, ozdobną wstążką.

— Przywieźli je jakieś pół godziny temu — poinformował Diaval, który nagle znalazł się tuż przy niej. — Prosto z najlepszej kwiaciarni w Chicago.

Blondynka stanęła jak wryta, przyglądając się bukietom, jakby nigdy w życiu nie widziała nic podobnego. Fakt, uwielbiała kwiaty, a w szczególności białe róże, jednak nikt z jej bliskich już o tym nawet nie pamiętał.

Nikt prócz jej zmarłego ojca.

— Diavalu... — szepnęła spokojnie zwracając w stronę bruneta.

— Tak?

— Proszę, przygotuj samochód.

— Chce Panienka dokądś jechać? — zapytał, na co Florence jedynie lekko skinęła. — Gdzie tym razem?

— Do Alexeia Moskala.

***

Ku rozczarowaniu Florence nie udało się jej zastać Rosjanina w jego domu, co było dla niej nie małym zaskoczeniem, gdyż sądziła, że ten za dnia w ogóle nie opuszcza jego murów.

Marcia, która na szczęście była tego dnia w pracy, wspomniała tylko, że brunet z samego rana udał się do swojego klubu w centrum miasta, więc blondynka również postanowiła się tam wybrać, mimo, że miała nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiała tam zaglądać.

Gdy wraz z Diavalem przekroczyli próg Apocalypse, blondynka ponownie poczuła ten nieprzyjemny gorąc, jakby właśnie weszła do Piekła. Choć, w świetle dnia klub nie prezentował się tak okazale i przerażająco, a wyglądał raczej... zwyczajnie, żeby nie powiedzieć pospolicie.

Na sali panował delikatnie mówiąc nieporządek, który próbowało ogarnąć dwóch, młodych mężczyzn, zamiatających podłogę.

W momencie, w którym stanęli w pół drogi do baru, na jednym z wysokich krzeseł Florence dostrzegła rudowłosą dziewczynę, która, gdy tylko podniosła wzrok na Diavala, uśmiechnęła się nieco szerzej i poderwała się w jego stronę.

— Diaval, ty stary draniu! — krzyknęła radośnie niemal rzucając się brunetowi na szyję. — Dawno cię tu nie było — dodała odrywając się od jego uścisku.

Dziewczyna wyglądała jak rówieśniczka Florence, a może nawet i jeszcze młodziej. Ubrana była w czarny top i granatową jeansową spódniczkę. Miała niemalże ogniste do ramion włosy i dość niespotykaną oliwkową cerę, lekko pokrytą piegami i wielkie, szaro-niebieskie oczy.

— Też się cieszę, że cię widzę, Carla — westchnął Diaval, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

— Jasne, ale widzę, że nie przyszedłeś sam — odparła mierząc Florence wzrokiem. — Czekaj, sama zgadnę... — zmrużyła oczy, jakby się nad czymś zastanawiała. — Jesteś Florence, prawda? — blondynka rozchyliła wargi, jednak nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, więc tylko twierdząco pokiwała głową, na co rudowłosa posłała jej szczery uśmiech. — Alexei tyle mi o tobie opowiadał.

— Naprawdę? — zapytała Florence, marszcząc brwi.

— Mhm — potwierdziła opierając się plecami o brzeg baru. — Wspominał też, że jesteś ładna, ale nie sądziłam, że aż tak...

— Carla — wtrącił Diaval, obdarzając dziewczynę surowym spojrzeniem. Niczym starszy brat, który pilnuje, żeby jego młodsza, nieznośna siostra nie powiedziała czegoś głupiego.

— Sorki, mam za długi język — westchnęła, unosząc ręce w obronnnym geście. — Już się nie odzywam — dodała, odgarniając pukiel rudych włosów z twarzy.

— Jest tu Pan Moskal? — zapytał Diaval, zmieniając temat, gdy tylko spostrzegł lekki dyskomfort na twarzy Florence.

— Patrz, jaki lizus — mruknęła z rozbawieniem Carla. — Jest na górze z moim starym i tymi dwoma matołami — wyznała, delikatnie się przy tym krzywiąc. — Chce, żeby załatwił dla niego nowych ludzi do ochrony naszej restauracji — wyjaśniła.

— Meksykanie znowu robią wam problemy? — zapytał brunet.

— Jak zawsze, ale ostatnio są jeszcze bardziej wkurwiający niż zwykle — odparła lekko zirytowana, oddychając ciężko. — Szkoda gadać — westchnęła. — Tak swoją drogą, wpadnij do nas kiedyś, Florence — dodała z przejęciem. Miała w sobie cały ogrom radości i emanowała od niej masa pozytywnej energii, że ciężko było tego nie spostrzec. — Nasza knajpa nazywa się La Strada — dodała mocno akcentując ową nazwę. — Chyba o niej słyszałaś? — zapytała z dziwną nadzieją w głosie.

— Tak, chyba tak — odpowiedziała spokojnie Florence, uśmiechając się słabo.

Drgnęła, gdy drzwi znajdujące się tuż obok szklanych schodów nagle, otworzyły się z impetem. Odwróciła wzrok w tamtym kierunku, a w progu ujrzała wysokiego mężczyznę w średnim wieku, którego prawie cała twarz pokrytam była bliznami.

Nieznajomy posłał w stronę Florence twarde spojrzenie, które sprawiło, że poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, a skóra niemal zaczęła jej cierpnąć. Jakby właśnie zobaczyła samego Diabła, albo kogoś znacznie gorszego, chociaż, czy istniał na świecie ktoś jeszcze gorszy?

— Carla, wychodzimy — warknął zachrypniętym głosem, zwracając się w stronę rudowłosej i praktycznie rzucił się w stronę wyjścia z klubu.

— Muszę lecieć — odparła pośpiesznie Carla zabierając szarą torbę z krzesła i przerzuciła ją sobie przez ramię. — Do zobaczenia w takim razie, Florence — dodała posyłając blondynce ostatni uśmiech i w mgnieniu oka również zniknęła z jej pola widzenia.

Florence wzięła głęboki oddech, ale przyszło jej to z ogromnym trudem. O, ile jeszcze parę minut wcześniej była prawdziwą oazą spokoju, teraz zamieniła się w istny kłębek nerwów.

— Mogę? — przerzuciła swój wzrok na Diavala, który jedynie zacisnął wargi w cienką linię, a potem tylko kiwnął głową, przesuwając się nieco w bok.

Przeszła przez ogromny parkiet, chwytając mocniej ramię swojej czarnej torebki, a potem nieco się skrzywiła, gdy dwójka młodych mężczyzn, którzy właśnie skończyli zamiatać podłogę, popatrzyła na nią z dziwnym zaciekawieniem.

W chwili, w której ostrożnie przystanęła przy uchylonych ciemnych, drzwiach, które prowadziły do gabinetu Alexeia, dotarł do niej znajomy głos. Mocny, surowy i nieco oschły.

— Ja nic nie kometuję. Nie wiem, tylko po jakiego chuja, ciągle z nim trzymasz?

Oparła się o ścianę, splatając drżące ręce i rozpoznając osobę, do której należał owy głos. Wszędzie, nawet w następnym życiu rozpoznałaby ten mocny, rosyjski akcent, który należał do Demida Moskala.

— Właśnie, Alexei.

I kolejny znajomy głos dotarł do jej uszu. Tym razem nieco łagodniejszy i zdecydowanie bardziej spokojny, ponieważ należał do drugiego z braci Moskal.

— Jest mi potrzebny.

Kolana jej zmiękły, gdy usłyszała głęboki i aksamitny ton jego głosu. Nie wiedziała, dlaczego reagowała na niego w ten sposób. Powinna go przecież nie lubić, a wręcz nienawidzić. Fakt, brunet ją wyjątkowo przerażał, ale jednocześnie niezwykle interesował.

— Jak łysemu grzebień — prychnął Demid. — Nie pamiętasz już, co odwalił ostatnim razem?

— Pamiętam, nie musisz mi ciągle przypominać — mruknął Alexei, a po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk jego kroków.

Florence zrobiła delikatny krok w bok i pomiędzy szczeliną, a ścianą dostrzegła zarys sylwetek całej trójki.

— Najwyraźniej muszę, ale skoro ty wolisz, żeby Sal wpakował cię w kolejne bagno, to droga wolna — odparł Demid, unosząc wyżej podbródek. — Tylko nie licz na nas jak i z tego gówna będzie cię trzeba wyciągać.

— Demid — syknął brunet stając tuż przed ciemnym blondynem. — Na twoim miejscu nie używałbym tej gęby do pyskowania — dodał zaciskając pięść. — Dobrze wiem, co robię, a nie moja wina, że obaj jesteście tak samo głupi, żeby to zrozumieć.

— Ciekawe w jakim celu jest ci potrzebny typ, przez którego prawie trafiliśmy za kratki? — wtrącił nagle Maksim. Florence na chwilę zapominała, że szatyn w ogóle tam przebywał. — Sal Rao to nędzny oszust, a ty go jeszcze wspierasz.

— Mówiłem wam — brunet zamilkł na moment. — Nie zrozumiecie tego.

— I chyba nie chcemy zrozumieć — syknął Demid, a potem udał się w stronę wyjścia, co jego brat dość leniwie również uczynił.

Florence drgnęła, gdy ciemne drzwi otworzyły się. Przesunęła się, więc trochę w tył, nabierając urwany oddech, aby przypadkiem żaden z Rosjań jej nie zauważył, gdy z boku obserwowała jak obaj opuszczają wnętrze Apocalypse.

Dopiero trzask zamykających się drzwi sprawił, że Florence zrobiła kilka kroków w przód. Po chwili, jednak przystanęła, gdy Alexei również opuścił gabinet. Włożył ręce do kieszeni czarnych garniturowych spodni, jednocześnie wpatrując się w wejście, za którym zniknęli jego kuzyni.

W końcu, przeniósł na nią swoje spojrzenie, jednak nic nie powiedział. Nie był nawet zaskoczony jej obecnością. Popatrzył na nią tak... jakby spodziewał się, że blondynka go dzisiaj odwiedzi.

— Przepraszam, ja... — szepnęła łagodnie. — Chyba wam przeszkodziłam.

— Nie, dlaczego byś miała przeszkadzać? — zapytał nieco znudzonym tonem, jakby od rana powtarzał wyłącznie jedno i to samo, a potem zrobił mały krok w jej stronę. — Coś się stało?

— Nie, tylko... — zawahała się, gdyż przez głowę, przeszła jej pewna myśl, a raczej pomysł. Choć, odrobinę bała się reakcji bruneta, tym razem postanowiła zebrać się w sobie i zaryzykować. — Może masz ochotę na spacer?

— Spacer? — zapytał unosząc ciemną brew, jakby usłyszał coś wyjątkowo niepokojącego. Być może tego się właśnie spodziewał, a został mile zaskoczony i nie był przygotowany na taką okoliczność.

— Jeśli jesteś zajęty...

— Tego nie powiedziałem — nie pozwolił jej dokończyć. — Możemy pójść, ale nie na długo.

Florence uśmiechnęła się słabo, a jej ramiona opadły i uniosły się, gdy wyszeptała:

— Dobrze.

***

Zaczęli stawiać pierwsze kroki na kamiennym chodniku, mijając przy tym pojedyńczych przechodniów i przechodząc obok różnorakich butików i kawiarń. Florence było niezwykle ciężko cieszyć się ciepłą pogodą, kiedy spacerowało się z kimś... Cóż, przy kim czuła się tak niepewnie.

— Dostałaś kwiaty? — wypalił w końcu Alexei aksamitnym głosem, kompletnie zaskakując blondynkę tym pytaniem.

— Tak — przytaknęła. — Właściwie o tym chciałam z tobą pomówić...

— Nie podobają ci się? — przerwał jej, obdarzając blondynkę spojrzeniem błękitnych tęczówek.

— Nie, nie o to chodzi — odparła niepewnie, przymykając powieki. — Są bardzo piękne, dziękuję, ale skąd wiedziałeś? — zapytała, na co brunet jedynie zmarszczył brwi.

— Co?

— Że to moje ulubione — ponownie podniosła na niego swój wzrok, starając się dostrzec na jego bladej twarzy jakąkolwiek emocję, jednak nie zauważyła tam nic poza... Tak naprawdę, to nic tam nie dostrzegła.

— Nie wiedziałem.

Florence przygryzła wargę i lekko zmrużyła oczy.

— Jak to?

Brunet przystanął na moment, zapinając ostatni guzik czarnej marynarki, a potem rozejrzał się wokół, aż wreszcie odparł:

— Naprawdę się nie domyślasz dlaczego akurat te ci przysłałem?

— A powinnam? — zapytała wyraźnie zdziwiona.

Przecież to były tylko zwykle kwiaty, prawda?

— W moich stronach, Florence, mamy pewien zwyczaj — zaczął brunet, gdy zatrzymali się na końcu ulicy, tuż przy starym, opuszczonym budynku, w którym niegdyś mieścił się salon gier. — Jeśli mężczyźnie spodoba się jakaś dziewczyna, ten przysyła jej kwiaty. Nieważny jest jednak ich gatunek, a kolor — wyjaśnił, pocierając dłonią linię żuchwy. — To wiele mówi o adoratorze i o tym, czego jego wybranka może od niego oczekiwać.

— Och...

— Wiesz, może jakie znaczenie ma biel? — zapytał, nim sama zdążyła zadać mu jakiekolwiek pytanie, a miała ich przecież tak wiele.

— Oznacza wierność, niewinność i... — zamilkła na moment, odgarniając jasny kosmyk z policzka. — ...czystość — dodała nieco mniej pewnym głosem. — Ale co to ma do rzeczy?

— Biały bukiet wręcza się, kiedy chcemy wyrazić szacunek i podkreślić, że nie przekroczymy granicy wyznaczonej przez obdarowaną osobę.

Florence spuściła wzrok, wpatrując się w swoje białe trampki, jakby w tej chwili były najciekawszą rzeczą jakie widziała, a jej wargi zadrżały, gdy wyszeptała:

— To znaczy, że...

Podniosła wzrok, gdy Alexei niemal na pstryknięcie palcami znalazł się tuż przy niej. Tym razem, dostrzegła w jego błękitnych tęczówkach coś, czego wcześniej nie zauważyła i sądziła, że nigdy nie będzie jej dane tego zobaczyć. Łagodność, spokój i... troskę.

— Nie zrobię niczego bez twojej zgody, Florence. Ani teraz ani po naszym ślubie. Nie będę też cię do niczego zmuszał. Chciałbym, abyś czuła się przy mnie pewnie. To wszystko.

Jej mięśnie spięły się boleśnie i miała wrażenie, że zaraz runie na twardy chodnik. Poczuła dziwne ciepło w okolicy serca, które ją zaniepokoiło. Nie chciała się tak czuć. Nie powinna, ale teraz nie była w stanie, w żaden sposób, uspokoić swoich emocji.

— Wybacz, mam jeszcze parę spraw do załatwienia — odparł przerywajac ciszę jaka między nimi nastała. Spojrzał na zegarek, który nosił na wytatuowanej ręce i cofnął się w tył. Ton jego głosu znowu był beznamiętny i wyprany z jakichkolwiek uczuć, a jego spojrzenie stało się puste i zimne. — Dziękuję za spacer, Florence.

Odszedł, zanim zdążyła wydobyć z siebie choćby słowo.

Zostawił ją na środku chodnika, z szybko bijącym sercem i z obcym do tej pory dla Florence uczuciem, którego nie potrafiła nazwać.









Menevis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top