[10] Nieoczekiwana decyzja.
Bawię się w Polsat vol. 2
Następnego dnia Florence wstała nieco wcześniej niż zwykle. Chciała móc jeszcze spróbować złapać Jacka zanim ten wyjdzie do kasyna i zniknie na cały dzień albo, nawet i dłużej.
Nie zastała go jednak ani w jego sypialni, ani w żadnej innej części domu. Jakby od początku przewidział, o czym jego siostra chce z nim porozmawiać i zmył się, zanim miało do tego dojść, co nie było w jego przypadku niczym nowym.
Bowiem, szatyn należał do tego grona osób, które potrafiły uciekać od odpowiedzialności, aż do końca swojego życia.
Stanęła wpół drogi do salonu, gdy przy wejściu na wyłożonym jasnymi płytkami tarasie, dostrzegła Charliego, który siedział na jednym z wiklinowych foteli, w ręku trzymając kubek z jeszcze ciepłą kawą.
Przygryzła wargę i wypuściła powietrze, a gdy już znalazła się w pobliżu blondyna ten obdarzył ją niezwykle wymownym spojrzeniem. Jakby byla uczennicą, która coś przeskrobała i wylądowała na dywaniku u dyrektora.
— Przepraszam, Charlie — zaczęła, unosząc ręce w obronnym geście. — Pamiętam, co ci obiecałam, ale coś ważnego mi wypadło...
— Co może być ważniejsze od Andrew Scotta w roli księdza? — zapytał niemalże śmiertelnie poważnie, biorąc łyk kawy. Ubrany był w szary t-shirt i luźne, czarne spodenki, a jego jasne loki, o dziwo pozostawił starannie ułożone.
Florence westchnęła ciężko, siadając na jednym z foteli tuż na przeciwko swojego brata. Poprawiła materiał białej spódniczki w żółte kwiaty i pochylając się bliżej niego, mruknęła cicho:
— Byłam wczoraj w Apocalypse i...
Charlie prawie zachłysnął się powietrzem, gdy Florence wypowiedział nazwę klubu, należącego do Rosjań. Spojrzał na nią, przewracając oczami, jakby rozwiązywał jakieś skomplikowane równanie i czekał aż ktoś podsunie mu jakąś podpowiedź.
— W Apocalypse? — zapytał w końcu. — Jakim cudem? — dodał nie dając, Florence szansy na jakiekolwiek wyjaśnienia. — Przecież to speluna samych grubych ryb, a nawet ja tam nigdy nie byłem — mruknął niemal wzburzonym tonem. — Żeby się tam dostać trzeba być chyba najlepszym kumplem samego Diabła...
— Nie poszłam się tam bawić, Char — wtrąciła spokojnie. — Musiałam... — urwała po chwili. Nie wiedziała jak ująć to wszystko, by zabrzmiało jak najbardziej wiarygodnie, a nie jak jakiś dziwny wytwór jej wyobraźni. — ...coś wyjaśnić.
— Co?
— Pamiętasz jak Alexei Moskal był u nas ostatnio? — zapytała, na co Charlie skinął. — Jego obecność... — zawahała się. — Cóż, nie był tu tylko w jednym celu.
— Co masz na myśli? — zapytał wyraźnie zaciekawiony pochylając się bliżej w jej kierunku.
— Bardziej niż przyjęcie interesowało go coś innego...
— Niby co? — ciągnął dalej biorąc kolejny łyk kawy.
— Ja.
Blondyn niemal nie zakrztusił się kawą, odchylając się nieco w tył, a kubek prawie nie upadł mu na jasną posadzkę. Potem oparł dłoń na podbródku, zaciskając wargi, aż w końcu jego krzyk rozniósł się po całej dzielnicy, gdy krzyknął:
— Ty?
— Dlatego wczoraj do niego poszłam — wyjaśniła. — Chciałam się dowiedzieć, o co mu chodzi — dodała. — A on... Poprosił mnie, żebym została jego żoną — poinformowała.
— O W MORDĘ. — blondyn zasłonił usta dłonią.
— Wiem — mruknęła słabo, nie mogąc za bardzo zrozumieć reakcji swojego młodszego brata.
— I co mu odpowiedziałaś? — zapytał dziwnie radosnym tonem. Gdyby nie jego stan zdrowia, zapewne skoczyłby teraz na stół i zacząłby tańczyć z tych emocji.
— Jeszcze nic — odpowiedziała niemrawo. — Dał mi czas na decyzję, ale... — przygryzła wewnętrzną stronę policzka. — W zasadzie, to nie dał mi innego wyjścia, jak tylko się zgodzić.
— Ale... — zamilkł na moment. — Dlaczego akurat ty?
— Nie mam pojęcia, Char — westchnęła spuszczając wzrok. — Przecież ja go w ogóle nie znam i nie wiem, o nim nic poza tym, że prawie całe Chicago się go boi.
— Ja trochę wiem — wypalił po chwili.
Florence obdarzyła brata zaciekawionym spojrzeniem, a gdy ten odłożył kubek, na niski szklany stolik i szybko upewnił się, że nikogo nie ma w salonie, odparł cicho:
— Nie wiadomo o nim za wiele — zaczął, oddychając ciężko. — Przybył do Chicago jakieś osiem lat temu. Podobno, gdy jeszcze mieszkał w Rosji zabił jakiegoś wysoko postawionego typa i tamtejsze władze wydały na niego wyrok śmierci, więc wraz z wujem i kuzynami musiał stamtąd spadać. Trafił tutaj, rozpoczął działalność i w dość ekspresowym tempie wibił się na sam szczyt mafijniej hierarchii, używając przy tym... Cóż, dość brutalnych, a nawet i nieludzkich metod. U niektórych wzbudzał podziw, a u niektórych strach. Facet stał się prawdziwą ikoną. Miał powodzenie w każdej dziedzinie, u kobiet zwłaszcza, ale...
— Ale co? — nie dała mu dokończyć.
— Gość jest trochę jak duch — blondyn spojrzał prosto w oczy swojej siostry. — W dzień, nie można go spotkać na ulicy. Wychodzi dopiero po zmroku i nikt tak naprawdę nie wie, gdzie mieszka — Charlie spojrzał w kierunku salonu. — Z czasem, ludzie zaczęli go nazywać bękartem samego Diabła, a jak sama wiesz, żadna nazwa nie bierze się znikąd.
— To znaczy? — zapytała, nie do końca wiedząc, czy na pewno chce poznać odpowiedź na owe pytanie.
— Nic nie wiadomo o jego rodzicach. Ani o ojcu, ani tym bardziej o matce — Charlie zerknął za siebie. — Na mieście krąży plotka, że trafił na ziemię prosto z Piekła, bo sam Diabeł tak się go bał i postanowił się go pozbyć.
Florence jedynie przewróciła oczami i opierając o tył fotela, mruknęła nieco rozbawiona:
— Charlie, przecież to brzmi idiotycznie.
— Sam zdaję sobie z tego sprawę — przyznał niepewnie. — Ale przecież, w każdej plotce jest jakieś ziarno prawdy — wzruszył ramionami. — Poza tym...
Jego słowa zagłuszył dźwięk telefonu. Charlie wyciągnął urządzenie z kieszeni czarnych spodenek i opierając się o tył fotela, odebrał.
— Tak, Reggie? — mruknął. — Kiedy? — podniósł się na równe nogi. — Szlak... okej, zaraz tam będziemy.
Blondyn odsunął telefon od ucha i spojrzał na Florence, która dostrzegając coś niepokojącego w wyrazie jego twarzy, również wstała na równe nogi.
W końcu, Charlie przełknął ślinę i odparł cicho:
— Ktoś podpalił jedno z naszych kasyn. Jack został ranny...
***
Ostatnim razem, gdy znalazła się w murach szpitala miała zaledwie osiem lat i trafiła tam ze stłuczoną nogą, po tym jak ukradkiem próbowała się nauczyć jeździć na rowerze, ale nie skończyło się to dla niej dobrze. Od tamtego czasu, ojciec Florence wynajął najlepszego lekarza jakiego udało mu się znaleźć i, który zaczął dbać o zdrowie ich rodziny, żeby na przyszłość takie przypadki, można było załatwić z dala od wzroku innych ludzi.
W chwili, w której wpadła w ramiona zrozpaczonej Faith poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Fakt, od lat żyli z Jackiem jak pies z kotem, ale przecież był jej bratem. Krwią z jej krwi i musiała chyba być z kamienia, żeby takie nieszczęście jej nie obeszło.
Gdy za jej plecami wreszcie pojawił się Charlie, mocno przytuliła swoją szwagierkę. Starała się ją nieco uspokoić, ale nie było to zbyt prostym zadaniem, gdyż sama nie potrafiła okiełznać emocji.
Tuż za nią, Florence dostrzegła dwóch ludzi z oddziału jej brata; Arthura oraz Reggie'go, którzy jedynie smętnie popatrzyli na blondynkę, nawet się nie odzywając.
Wszyscy stanęli po środku białego korytarza, zupełnie nie przejmując się ludźmi, którzy z dziwnym zaciekawieniem się im przypatrywali.
Po chwili, Faith wyswobodziła się z ramion blondynki przecierając mokre od łez policzki. Rozchyliła wargi, ale nie była w stanie wydusić choćby słowa. Widząc to, Charlie zwrócił się w stronę Arthura i zapytał pośpiesznie:
— Co z nim?
Szatyn w średnim wieku, poruszył się nerwowo i westchnął cicho:
— Nie wiemy. Doktor Crane nie chciał nam nic powiedzieć...
— Co się właściwie stało? — wtrąciła Florence cichym tonem, jednak żaden z mężczyzn nie zareagował na jej pytanie. Obdarzyli się tylko wzajemnie słabym spojrzeniem, jakby to co mieli zaraz powiedzieć mogła zaważyć na wszystkim, co się do tej pory stało.
W końcu, młodszy z mężczyzn, którego włosy były czerwone niczym ogień wypalił:
— Byliśmy na zapleczu, gdzie rozliczaliśmy czeki z poprzedniego dnia, gdy nagle poczuliśmy okropny smród. Jakby coś się paliło. Gdy weszliśmy do środka wszędzie było pełno dymu — jego głos stracił na sile. — Usłyszeliśmy krzyk Pana Sharpa dochodzący z jego gabinetu, ale drzwi się zablokowały i nie mogliśmy wejść.
— Musieliśmy je wyważyć i niemal w ostatniej chwili udało się nam go stamtąd wyciągnąć — dokończył Arthur. — Zadzwoniliśmy do Doktora Crane'a, a ten kazał nam od razu przyjechać z nim do szpitala. Teraz go badają, ale nawet nie wiemy w jakim jest stanie.
— Wiecie już, kto stoi za tym podpaleniem? — wypalił nagle Charlie.
Obaj jedynie wzruszyli ramionami, chociaż każda z osób znajdująca się w pomieszczeniu doskonale wiedziała, kto mógł chcieć położyć rękę na ich rodzinnym biznesie i kto za wszelką cenę wręcz pragnął, aby któremuś z Sharpów stała się krzywda.
— Gdzie jest ten cholerny lekarz? — warknęła Faith ledwo trzymając się na nogach. — Stoimy tu jak te kołki i nawet nie możemy tam wejść...
— Faith, uspokój się — odparła łagodnie Florence opierając dłonie na ramionach szwagierki. — Jack jest pod najlepszą opieką. Wszystko będzie dobrze.
— Nic nie będzie dobrze — warknęła odrywając się od jej uścisku. — Mam już tego wszystkiego dość — dodała, a z jej oczu niczym rzeka płynęły gorzkie łzy. — Tak się nie da żyć, Flo — jej głos zadrżał. — Pieprzony Revon Blackwell. Nie wierzę, że nie ma nikogo, kto nie może nic z nim zrobić...
Jest pomyślała w duchu Florence. Jeśli, istniał ktoś, kto był w stanie pokonać takiego potwora jakim był Revon Blackwell, mógł to zrobić tylko sam Diabeł, który na ziemi chował się za pięknym obliczem Alexeia Moskala.
A ona w zamian musiała... cóż, oddać mu swoją duszę.
Słaby grymas wymalował się na twarzy blondynki, gdy odwróciła się napięcie, a potem zwróciła się w stronę swojego brata, który popatrzył na nią z niepokojem.
— Flo...
Florence nic nie odpowiedziała. Jedynie posłała blondynowi delikatny uśmiech i ruszyła w kierunku wyjścia ze szpitala, nawet się za siebie nie oglądając.
Gdy znalazła się na szpitalnym placu, wzięła ciężki, urwany oddech. Wiedziała, co powinna teraz zrobić. Nie chciała, ale musiała się poświęcić dla dobra swojego oraz swej rodziny. Nie mogli żyć całe życiu w strachu, a jedynym człowiekiem, który mógł ich od tego uwolnić był ktoś, kogo blondynka nie spodziewała się nigdy spotkać, nawet we śnie.
Wyprostowała się i udała się w kierunku parkingu, gdzie przy granatowym Fordzie Charliego dostrzegła Diavala, opartego o jego maskę.
— Diavalu — szepnęła słabo, gdy znalazła się w jego pobliżu. — Musisz mnie zawieść w jedno miejsce.
— Dokąd, Panienko? — zapytał nieco zaskoczony, odpychając się od maski.
— Do domu Alexeia Moskala — oznajmiła, a jej głos niemal zadrżał, gdy wymówiła te dwa, krótkie słowa.
— Nie jestem przekonany — mruknął niepewnie. — To trochę daleko, droga jest niełatwa i nie wiem, czy...
— Nie szkodzi — wtrąciła spokojnie, ale widząc niepewność malującą się na twarzy bruneta dodała łagodnie: — Proszę, to bardzo ważne.
— Skoro tak — mruknął, choć w jego głosie nadal można było wyczuć nie pewność. Brunet zacisnął usta w cienką linię i uchylił drzwi od samochodu, a gdy pomógł Florence wejść do jego wnętrza, blondynka uśmiechnęła się sztywno, a potem odparła cicho:
— Dziękuję.
***
Florence nie miała zamiaru tego przyznawać, ale Diaval miał rację.
Miała wrażenie, że podróż do domu Alexeia Moskala trwała wieki. Gdy zjechali na krętą drogę, która z początku zdawała się prowadzić do nikąd, Florence poczuła jak zaczyna się robić coraz ciemniej, mimo, że nie było nawet południa. Jakby zostawili słońce, gdzieś za sobą, a błękitne niebo nagle zmieniło swoją barwę na niezwykle szarą, a wręcz mętną.
Znajdowali praktycznie na drugim końcu miasta, gdzie mijali jedynie małe, wykonane z czerwonej cegły budynki, stojące prawie jeden na drugim, a niektóre z nich były wręcz w opłakanym stanie. Po drodze nie spotkali prawie żadnych przechodniów. Nie licząc starszej kobiety rozwieszającej prania przed swoim domem oraz grupki dzieciaków siedzących na starych skrzyniach tuż przed małym sklepikiem.
Nigdy nie była w tej części Chicago, nawet przypadkiem, ale już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że była to znacznie skromniejsza, żeby nie powiedzieć biedniejsza okolica.
Wszystko wydawało się tutaj takie... przygnębiające, jakby czas się tutaj zatrzymał.
Gdy Diaval skręcił w boczną uliczkę, a potem pojechał wzdłuż niej, po kilku dłużących się minutach, oczom Florence ukazał wysoki, wykonany ze stali płot, który otaczał ogromny plac praktycznie z każdej strony.
Zatrzymali na wyłożonym czarnymi kamieniami podjeździe, tuż przed szeroką bramą, za którą jednak nie można było dostrzec nic, poza dwiema wielkimi wierzbami, które zakrywały widok niemal na cały budynek.
Florence przeniosła wzrok na Diavala, który po chwili zgasił silnik i wyjął kluczyki ze stacyjki, a potem obdarzył ją nieco zmęczonym spojrzeniem.
— Dalej musimy pójść pieszo.
Blondynka przygryzła wargę i tylko skinęła nie chcąc wchodzić w dalsze szczegóły. Poprawiła ramiączko białej bluzki, a następnie nacisnęła klamkę i ostrożnie wysiadła z samochodu, co jej ochroniarz również uczynił.
Prawie podskoczyła, gdy stalowa brama otworzyła się ze skrzypnięciem, które niemal zmroziło krew w jej żyłach. Jakby rzadko, jeśli wcale nie była otwierana i tylko czekała, aż ktoś w końcu zdecyduje się przejść przez jej próg.
Wzięła głęboki oddech, gdy Diaval zaproponował jej ramię, które przyjęła i powoli zaczęli kroczyć ścieżką, wyłożonej tym samym kamieniem, co podjazd.
Florence zaczęła się rozglądać po ogrodzie, jednak jego widok wprawił ją w nie małe osłupienie, bowiem był zupełnie pusty. Poza trawą, nie rosła tam żadna, nawet jedna maleńka roślinka. Wszystko było tu niezwykle surowe, jakby... nie istniało tutaj żadne życie.
Po drodze natrafili na kilku postawnych mężczyzn, którzy byli ubrani w dokładnie takie same czarne koszule i równie ciemne spodnie. Diaval przesłał każdemu z nich pozdrowienia w obcym języku, ale nawet jeden z nich na nie nie odpowiedział. Patrzyli na Florence, jakby wyrwała się z jakiejś innej planety, choć ona z pewnością pomyślała o nich to samo.
Jej wargi zadrżały, gdy uniosła głowę i spojrzała na wykonany z szarego kamienia budynek. Miał dwa piętra, szerokie okna z lekko przyciemnianymi szybami oraz duże drzwi wejściowe z najczarniejszego drewna jakie Florence kiedykolwiek widziała.
Gdy znaleźli się na krawędzi dużych, marmurowych schodów, Florence poczuła na swojej skórze chłód, a przecież był środek lata, w dodatku wyjątkowo ciepłego. Całe to miejsce emanowało jakąś dziwną i nieprzyjemną aurą. Nic dziwnego, że Alexei Moskal tak je sobie upodobał.
— Jesteś gotowa? — zapytał Diaval, gdy zaczęli stawiać kroki na kolejnych stopniach. Florence zdecydowała się tylko na ciche "tak", gdyż nie była w stanie powiedzieć nic więcej, gdyż czuła jak całe jej ciało drży.
Wypuściła powietrze, a gdy zatrzymali się tuż przy drzwiach, brunet puścił jej ramię. Następnie nacisnął na dzwonek znajdujący się tylko krok od nich, a kącik jego ust drgnął ku górze w lekkim uśmiechu.
— W takim razie, witam w piekle, Panno Sharp.
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top