Epilog.
Biały welon przyozdobił jej jasną twarz, a także skutecznie przykrył zdenerwowanie, które ją ogarnęło.
Zaczęła odliczać do dziesięciu, chcąc uspokoić oddech, ale na niewiele się to zdawało.
Wszystkie palce jej zdrętwiały, co sprawiało, że nie mogła wykonać najmniejszego ruchu tylko położyła je płasko na dole białej, koronkowej sukienki.
Florence przesunęła spojrzeniem w bok - po malowidłach jakie widniały na ścianach kościoła, po wielkich żyrandolach, aż po szyby z kolorowego szkła, za którymi rozciągał się widok na pobliski park. Chicago latem chyba prezentowało się najpiękniej.
— Czy nasz Pan Młody ma zamiar dzisiaj się pojawić? — głos starszego mężczyzny sprawił, że odwróciła ku niemu swój wzrok. Był odziany w długą sutannę i ozdobną szatę.
— Niech się, ksiądz, tak nie gorączkuje — odparł Charlie, który nagle pojawił się tuż za jej plecami. — Niedługo tu będzie.
Florence splotła ze sobą dłonie wysilając się na słaby uśmiech. Pastor niechętnie skinął na słowa blondyna.
— Spokojnie, Flo — Charlie złapał ją za ręce, gdy ta na niego spojrzała. — Trzęsiesz się jak galareta — zauważył. — Wszystko będzie dobrze.
— Łatwo ci mówić — prychnęła blondynka. — To nie ty bierzesz ślub.
Charlie pokręcił głową z uśmiechem.
— Jeszcze nie — odparł. — Chyba zapomniałaś o moich zaręczynach z Carlą.
— Nie zapomniałam — dziewczyna przewróciła oczami. — Cieszę się, bardzo, tylko... — jej ramiona opadły. — Czy naprawdę musicie przeprowadzać się tak daleko? — zapytała dziwnie smętnym tonem. — Zwłaszcza aż do Nowego Orleanu?
— Wiesz, że po tym, co się stało Carla nie chce tu zostać... — przyznał. — Ma tu za dużo wspomnień. Poza tym, zawsze chciałem odwiedzić rodzinne miasto mamy. Ty już tam byłaś, więc teraz moja kolej — dodał. — Ale też... — Charlie westchnął pod nosem. — Chcemy z Carlą, żeby nasza córka wychowywała się w innym świecie niż...
— My? — dokończyła za niego Florence. — Nie dziwię wam się, Char... — westchnęła słabo. — Też bym wolała żyć w nieco innym świecie, ale zawsze właśnie w takim żyłam i chyba nie mogłabym inaczej.
Charlie uśmiechnął się szerzej. Poprawiając materiał niebieskiej marynarki, którą miał na sobie. Florence dostrzegła jak ten kątem oka zerka na Carlę, która siedziała w pierwszej ławce, a na rękach trzymała niemowlę - małą Whitney, którą Marcia siedząca obok próbowała rozbawić, robiąc śmieszne miny.
— Dobrze, że już wszystko zostało za nami — odezwał się znowu blondyn. — No i, że wyburzyli to cholerne kasyno i stworzą tam teraz ośrodek pomocy społecznej. Revon miał z tym świetny pomysł. Oby dobrze się sprawdził na stanowisku dyrektora.
Sprawdzi. Pomyślała w duchu Florence.
Subtelnie odwróciła wzrok na drugi rząd ławek, na których od lewej siedzieli obok siebie - Revon, który głośno dyskutował o czymś z Ivanem Moskalem, a także Diaval, który nie spuszczał swego wzroku z Maksima. Dziewczynę cieszyła obecność szatyna. Rehabilitacja przynosiła, co raz lepsze efekty dzięki czemu ten mógł chociaż zjawić się na ceremonii i potowarzyszyć reszcie bliskich.
Właśnie tak to miało wyglądać - cicha i skromna uroczystość w otoczeniu samych najbliższych jej osób.
Było... Cóż, prawie idealnie.
Brakowało tylko jednej rzeczy, a właściwie jednej, najważniejszej dla niej osoby.
— Szkoda, że Faith nie mogła tu z nami być — westchnęła cicho.
— Wiesz przecież w jakim jest stanie — odparł jej brat, ściszając nieco ton. — Jej wyniki nie są zbyt dobre, a lekarz sam powiedział, że gdyby nie te ataki agresjii i tak by nie mogła opuścić ośrodka. Jeszcze na to za wcześnie — westchnął, gdy pogładził jej ramiona.
Florence przyznała mu rację, ale mimo wszystko nadal czuła żal względem swojej dawnej szwagierki i tego, co się jej przydarzyło.
— Nie chciałem tego mówić, ale dobrze, że zdecydowaliście się za Alexeiem na tę terapię. — kontynuował blondyn, na co Florence drgnęła.
— Ja też — przyznała. — Chyba oboje tak naprawdę tego potrzebowaliśmy — poprawiła rękawy sukienki. — Ale teraz przynajmniej wiem, że mogę mu ufać i nie powinnam wierzyć jak dziecko we wszystko, co usłyszę, w dodatku...
Resztę jej wypowiedzi przerwał głośny dźwięk.
Wstrzymała oddech, gdy ciężkie drzwi wejściowe otworzyły się ze skrzypnięciem, a wzrok wszystkich, w tym Florence zwrócił się w tamtą stronę.
Jej serce zabiło mocniej, gdy go ujrzała.
Alexei Moskal niemal w pośpiechu pokonał ścieżkę jaka dzieliło go od ołtarza, przeczesując dłonią kosmyki swoich włosów, a także czarną muchę, która opinała jego szyję.
Na tle jasnych barw kaplicy wyglądał dosyć greteskowo. Jakby sprowadzał mrok wszędzie, gdzie się tylko pojawiał.
Blondynka wyprostowała, gdy patrzyła jak ten sunie w jej stronę i w końcu delikatnie chwyta jej dłoń.
Był piękny i nawet blizna, która ciągnęła się od jego szyi aż do lewego policzka go nie szpeciła.
— Wybacz spóźnienie — odparł Rosjanin, gdy chwycił drugą z jej dłoni.
— Praca? — zagadnęła go.
— Praca. — powtórzył.
Florence kiwnęła głową w odpowiedzi i nie mogła przestać się uśmiechać. Nawet, gdy zauważyła małą czerwoną plamę na kołnierzyku białej koszuli bruneta, ten nie opuścił jej twarzy.
Dzisiaj nic poza nim nie miało dla niej znaczenia.
— Gotowy? — zapytała szeptem dziewczyna, gdy zbliżyła się w jego stronę.
— Czekałem na ten moment ponad rok, więc już chyba bardziej gotowy być nie mogę — odparł, gdy lekki uśmiech spłynął po jego twarzy.
W tej chwili wszystko wyglądało jak istny sen, choć, czy może to właśnie nie był sen?
Lecz jeśli, nawet tkwili w jakiejś sennej marze, to żadne z nich już to nie obchodziło.
Gdy oboje spojrzeli sobie prosto w oczy i zaczęli po kolei powtarzać słowa przysięgi, Alexei nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie dzieje.
Bowiem, nigdy nie przypuszczał, że kiedyś da się komukolwiek zaciągnąć przed ołtarz, a jeśli nawet, to nie mógł przewidzieć, że będzie to dziewczyna, którą szczerze pokochał. I to pierwszy raz w całym swoim życiu.
— Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela — w kaplicy ponownie rozległ się głos pastora. — Ogłaszam was mężem i żoną — spojrzał na bruneta. — Możesz już pocałować Pannę Młodą.
Alexei nie dał jej już dłużej czekać. Puścił jej dłonie, po czym uniósł biały welon i przyjrzał się jej pięknej twarzy, która się pod nim skrywała. Jeszcze nigdy nie widział jej równie szczęśliwej, co teraz.
Ujął jej rumiane policzki w swoje dłonie, a gdy ich usta się złączyły, a ten ją pocałował, świat zdawał się stanąć w miejscu.
— Kocham cię, Florence. — wyszeptał, gdy na chwilę rozdzielił ich wargi.
— Ja ciebie też. — odpowiedziała, gdy położyła dłonie na jego torsie.
Ich usta znowu się spotkały, a w kościele rozbrzmiały dzwony i głośne wiwaty pełne radości.
Był to, moi drodzy, bardzo wyjątkowy moment. Nie tylko ze względu na jego okoliczności i to, że dwójka dążąca się miłością ludzi mogła wreszcie powiedzieć sobie "tak".
Lecz, także dlatego, że stało się coś, czego jeszcze nikt nie był świadkiem.
Tego dnia, w tej kaplicy i prawdopodobnie po raz pierwszy od... cóż, od zawsze czyjaś dusza została uratowana, a Diabeł ponownie stał się Aniołem.
KONIEC.
ha, ha, ale ich wykiwałam, pozdro akademia pranków chetos.
Menevis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top