22. W ogniu walki.

Przy tym wspaniałym rozdziale, pomogła mi jeszcze wspanialsza wgdfazg2j

Jeszcze raz serdeczne dzięki!!!

ASMODEUSZ

Razem z Lucyferem, ulokowaliśmy się na wzgórzu, pośrodku przyszłego pola bitwy.

Mój smok poruszył się niecierpliwie, wyrywając mnie ze stanu zamyślenia. Rozejrzałem się dokładnie wokół, oceniając nasze szanse na wygraną.

Od południa i zachodu równina graniczyła z Wszechoceanem, a od północy z górami. Jedynym wyjściem w razie przegranej było wycofanie się od wschodu przez wąską przełęcz, którą nadal wlewali się nasi żołnierze.

Mogło być lepiej.

Naprzeciw naszej armii stały wojska wrogów. Potworów było dwa razy więcej niż nas, jednak nadal miałem nadzieję, że uda nam się wygrać. Lucyfer dokładnie nie wyjawił mi powodów do bitwy. Byłem na niego za to zły. Co miałem jednak począć? W takich sprawach mój przybrany ojciec był aż nadto surowy.

- Nie mogę pójść na front i pomóc naszym ludziom? - zapytałem. Pół godziny temu najwyższy diabeł stanowczo zaprzeczył, ale może teraz będzie w trochę bardziej łaskawym nastroju? - Proszę - dodałem po namyśle.

- Mod - westchnął Lucyfer. - Dobrze wiesz jaka będzie moja odpowiedź. Nie.

No jasne. Bo jakżeby inaczej?

FRANKA

Potwory były odrażające. Ich skóra była czarna, tak czarna jak pióra kruka, a krwistoczerwone oczy błyszczały inteligencją. Kreatury nie miały ubrań, jeśli nie liczyć brudnej przepaski na biodrach. W rękach trzymały maczugi i powykręcane w dziwny sposób miecze. Czy to byli wygnańcy z Wszechoceanu? Asmodeusz nic mi nie mówił o czymś takim.

Większość z nich przypłynęła na ogromnych statkach bojowych zacumowanych przy czarnym brzegu morza lawy.

Mój smok parsknął, gdy do jego nozdrzy dotarł odrażający smród wydzielony przez kreatury. Niemal się nim zachłysnęłam. Te potwory były obrzydliwe!

U stóp pagórka, na którym stały dwa smoki, zebrała się armia Piekieł, żałośnie mała w porównaniu z potęgą stworów.

Piekło podniosło wysoko swoją chorągiew, czerwony kleks na czarnym tle. Jedna z postaci na wzgórzu, krzyknęła nadnaturalnie głośnym głosem:

- NA NICH!

Zaczęło się.

Najpierw na front wysforowała się konnica. Jeźdźcy obnażyli miecze i opuścili przyłbice. Potwory i diabły zawarły się w śmiertelnym uścisku, próbując wbić sobie miecz w odsłonięte przez pancerz miejsca.

Potem... Nie mogłabym powiedzieć co było potem. Wszyscy rzucili się sobie do gardeł, bez żadnego ładu i składu. Mimo, że ja i mój smok byliśmy w pewnym oddaleniu od pola bitwy, usłyszałam szczęk broni i jęki konających i rannych.

Stwierdziłam, że nie lubię walk i podeszłam do swojego smoka.

I nagle poczułam ostrze na gardle.

- Dokąd to, pięknisiu?

ASMODEUSZ

- Ojcze, błagam - jęknąłem. Zwykle nie zwracam się tak do Lucyfera, jednak tym razem bardzo zależało mi na dobrym wrażeniu. - Pozwól mi walczyć. Nasze wojska przegrywają.

Niestety tak było. Mimo, że my mieliśmy smoki, a oni nie, przewaga nadal była druzgocząca.

P r z e g r y w a l i ś m y. A Lucyfer nie chciał mi pozwolić na walkę u boku swoich ludzi! Absurd.

Przez chwilę próbowałem się opanować. Naprawdę. Nie moja wina, że niezbyt mi wyszło...

Co jakiś czas zerkałem w stronę Lucyfera, mając nadzieję, że się odwróci, a może nawet odejdzie gdzieś na chwilę.

Miarka się przebrała, gdy zobaczyłem Beliala wyjmującego sobie miecz z piersi. Buchnęła czarna krew.  Diabeł podszedł do mnie chwiejnie.

- Jest ich za dużo - wyszeptał z trudem, gdy ukląkłem obok niego. - Bez Nieba... Nie damy rady.

Po czym skonał. Nawet go lubiłem, nie powiem. Delikatnie położyłem jego ciało na ziemi.

To, co zrobiłem potem, może wydać się nierozważne, ale powodował mną gniew, nie chłodna kalkulacja.

Mianowicie podszedłem do swojego smoka i wsiadłem na niego z zamiarem walki. Słowa mojego opiekuna nie były ważne.

Mimochodem usłyszałem co mówi Lucyfer:

- Biegnij jak najszybciej, sprowadź posiłki. Bóg MUSI nam pomóc, przecież chodzi też o jego włości, nie tylko moje. Jeśli przegramy, oni zajmą i Niebo i Piekło. Śpiesz się!

Ach, więc o to chodziło. Kolejna rzecz, której Lucyfer mi odmówił.

- Mod, a ty gdzie? - zapytał nagle najwyższy diabeł.

- Nie będę stał i patrzył, jak MOI ludzie giną ZA MNIE. Nie wiem jak ty, Lucyferze, ale ja nie pochwalam tego typu zagrań.

Uderzyłem smoka piętami w boki i wystartowałem.

- WRACAJ TU! ALE JUŻ! - dobiegł mnie odległy krzyk mojego ,,ojca".

Aha, jasne. Ale dopiero po bitwie. Albo wcale.

FRANKA

Patrzyłam przerażona na potwora, który przykładał mi nóż do gardła.

Muszę przyznać, że z bliska wyglądał jeszcze gorzej niż z daleka. Paskudztwo.

- WRACAJ TU! ALE JUŻ! - ktoś nagle krzyknął z pola bitwy.

Mój mózg ledwie to zarejestrował. Byłam całkowicie skupiona na napastniku.

- I co teraz zrobisz, co? - zaśmiał się szyderczo stwór. - Związać ją! - zwrócił się do swoich pobratymców.

Związali ciasno sznurem moje nadgarstki. Na szczęście nie wykręcili mi ich do tyłu.

Szłam przed nimi, a oni dreptali za mną. Jeden przykładał mi miecz do pleców, a jakby tego było mało, obok mnie kroczyli następni z dzidami w dłoniach. Czy jestem aż tak niebezpieczna? Nie sądzę.

Kierowaliśmy się do jednego z tych czarnych statków na morzu lawy. Nie wejdę tam! Nienawidzę gorąca.

- Dalej, dalej - mruczał przywódca pułku.

Tak, jakby czegoś się obawiał. Może będzie to dla mnie szansa?

Gdy już miałam wejść na pokład, zaparłam się nogami o kamienistą plażę. Jeden z potworów warknął i pchnął mnie mieczem. Poczułam, jak ostry metal przebija skórę. Pospiesznie ruszyłam do przodu. Rozumiałam, że jak wejdę na statek, nie będzie dla mnie drogi ucieczki.

Nagle przywódca bandy jęknął i padł na ziemię nieżywy. Spojrzałam z nadzieją na swego wybawcę, jednak wzdrygnęłam się, widząc diabła. Nie mogłam rozpoznać jego twarzy. On chyba wcale nie miał twarzy, tylko pysk. Brrr.

Diabeł rzucił się na pozostałych członków bandy.

Pierwszy zaatakował go z uniesioną maczugą i wściekłym grymasem na twarzy. Celował w jego prawe ramię dzierżące miecz. Diabeł sprawnie się uchylił i kopnął przeciwnika w golenie. Gdy ten padł z głośnym jękiem, mieszkaniec Piekieł dobił go.

Drugi napastnik rzucił się na mojego wybawcę od tyłu, ten jednak nawet się nie oglądając, zablokował cios zbrukanym ciemną posoką mieczem i błyskawicznie się odwrócił. Diabeł wyprowadził cios, klingi jednak zwarły się ze szczękiem. Potwór próbował uderzyć wojownika Piekieł w pierś, ten jednak sprawnie się odwrócił wokół własnej osi i wysforował z ciosem. To zakończyło ostatecznie walkę.

Reszta rozbitego pułku ucieła z wrzaskiem. Prosto w ramiona ochoczych do walki demonów.

- Uciekaj Franko - wysapał diabeł i przeciął mieczem moje więzy, po czym wrócił na pole walki.

Patrzyłam za nim z rozwartymi ustami w niemym zdumieniu.

Skąd. On. Znał. Moje. Imię?!

ASMODEUSZ

Po tym, jak uratowałem Frankę, ruszyłem spowrotem do walki. Zastanawiało mnie jedno: skąd ona się tutaj wzięła? Nie miała przypadkiem siedzieć spokojnie w Lucyferskim haremie?

No tak. Zapomniałem, że ona  n i e   p o t r a f i  siedzieć spokojnie.

Szukałem mojego smoka. Drań uciekł! Nienawidzę tych małych zdrajców. Cóż, trzeba sobie radzić.

Byłem jednak słaby i zmęczony. Dostałem potężny cios w prawe ramię, w którym trzymałem miecz. Upadłem.

Gorzej być nie mogło - jęknąłem w duchu, patrząc na buciory kreatur. To koniec ze mną.

Ale...

Nagle powstało zamieszanie. Jak przez mgłę usłyszałem czysty śpiew rogu i hordę aniołów ruszających nam na ratunek. Ostatkiem sił zmieniłem postać.

A potem tylko ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top