21. Wróg na lądzie
Z racji tego, iż poprzedni rozdział w jakiś dziwny sposób się "odpublikował", opublikowałam go dziś jeszcze raz. Teraz zapraszam na prawdziwie "dzisiejszy".
ASMODEUSZ
Tamtego dnia, około godziny osiemnastej, Lucyfer dał znak, że czas wyruszyć nad Wszechocean. Oboje spotkaliśmy się w zbrojowni.
-Myślisz, że to dobry pomysł, byśmy oboje tam jechali?-próbowałem przemówić mu do rozsądku.
-Tak. Nie podoba mi się to, że Wieczna Ciemność panoszy się tak blisko granicy. Im będzie nas więcej, tym większa szansa na odparcie ataku.-odparł na pozór spokojnie blondyn. Ja jednak znałem go nie od dziś. W jego zachowaniu dało się zauważyć roztargnienie i widać było, że traktuje tę sprawę poważnie. Nie odezwałem się już więcej. Oboje przeszliśmy przemianę. Jego postać miała ciemnoczerwony kolor. Włosy sięgnęły pasa, na ciele pojawiły się łuski. Wzrost zwiększył się ponad dwukrotnie, na głowie pojawiły się zakręcone rogi. Ze mną zadziało się podobnie, z tym, że ja byłem koloru ciemnoniebieskiego, a rogi były proste. Włożyliśmy nasze zbroje. Gdy byliśmy gotowi, do pomieszczenia weszła przemieniona Lilith. Wyglądała podobnie do Lucyfera, była pomarańczowa. Ona tak naprawdę mię musiała walczyć z wrogiem, jedynie uczestniczyła tam w celu rozrywkowym. Jednak, jeśli trzeba było, potrafiła dobyć miecza. Zabraliśmy swoje hełmy i wyszliśmy do Smokowni po zwierzęta bojowe. Niestety, mój ulubiony Dragon, musiał zostać w zamku. Nie nadawał się na smoka wojennego, że względu na swoje rozmiary. Smoki służące w armii były mniejsze, a co za tym idzie, szybsze i zwrotniejsze. Budynek Smokowni pękał w szwach, ponieważ od rana przybywało zwierząt, na których przyjeżdżały diabły, które pracowały w armii. Udałem się do odpowiedniej części budynku i wybrałem gada, po czym wyprowadziłem na zewnątrz. Chwilę później dołączył do mnie Lucyfer, ze swoim smokiem. Służba przygotowywała jednego z większych zwierząt, przymocowywując mu na grzbiecie lektykę dla Lilith. Ona zawsze podróżowała jak na królową przystało.
Król wydał rozkaz, by armia przygotowała swoje zwierzęta. Czyli za niedługo wyruszamy. Przytroczyłem hełm do siodła i wsiadłem na smoka. Po półgodzinie większość diabłów także siedziała w siodłach.
-Gdzie jest Belial?-krzyknął Lucyfer.
-Korzysta z królewskiego haremu, Panie.-powiedział cicho jeden ze służących wspomnianego diabła, podchodząc do mojego ojca.
Ten tylko skinął głową, a gdy informator odszedł, spojrzał na mnie i przewrócił oczami.
Po kilku minutach od strony zamku przybiegł maruder. Nie wyglądał na zadowolonego.
-Razem z Asmodeuszem będziemy na czele oddziału. Gdy będziesz gotów, dołącz do nas.-zakomunikował ojciec, po czym poderwał smoka do lotu. Niewiele myśląc, zarobiłem to samo. Gdy wylądowałem obok blondyna, szepnąłem z rozbawieniem:
-Ciekawe dlaczego był taki zły. Czyżby pobyt w haremie go nieusatysfakcjonował?
-Kto to wie? Nie martw się jednak. Na pewno zaraz się dowiemy.-odparł takim samym tonem.
W tej samej chwili, smok niosący na grzbiecie Beliala, wylądował obok. Lucyfer dał znak do wyjazdu.
Po chwili spełniło się przypuszczenie ojca.
-Komu powierzyłeś pieczę nad haremem?-zapytał Belial, zwracając się do ojca.
-Postanowiłem ten zaszczytny obowiązek przekazać przyszłej królowej.-odparł.-Czy coś nie tak?
-Nie mam pojęcia. Przydzieliła mi jakąś nową diablicę, o wyglądzie podobnym do tego, który niedawno sama przybrała.
Popatrzyliśmy na siebie z Lucyferem zdziwieni.
-Mów dalej.-zachęcił go, na pozór niestrudzony Król.
Opowiedział nam przebieg "spotkania".
"A to przebiegła żmija."-pomyślałem.
Dziewczyna musiała się naprawdę przestraszyć prawdziwego oblicza diabła.
FRANKA
Po tej historii, postanowiłam że nie zostanę tam ani chwili dłużej. Jednak harem i lochy były ze wszech stron pilnowane przez strażników. Musiałam coś wymyślić i to szybko. Wtajemniczyłam w swoje plany Angelę.
Na początku była przeciwna temu pomysłowi, jednak gdy obiecałam, że wrócę do poprzedniego mieszkania w Piekle i zamknę się w nim na cztery spusty, w końcu odpuściła i to ona poddała mi idealny pomysł. Postanowiła zamienić nas wyglądami. W tym celu poszłyśmy do łazienki, gdzie dokonałyśmy "zamiany". Jedynie głos pozostał taki sam.
Przez chwilę ćwiczyłyśmy odpowiednią tonację, po czym wcisnęła mi do ręki jakiś papier. Okazało się, że to przepustka.
-Ale czy tobie on nie będzie potrzebny?-zapytałam wystraszona.
-Nic się nie martw. Poradzę sobie. A Ty czym prędzej wyjdź z zamku.
Pożegnałam anielicę i bez żadnych przeszkód, wydostałam się z lochów.
Postanowiłam iść do zbrojowni. Przybrałam tam swój normalny wygląd, po czym wyobraziłam sobie zbroję koloru ciemnogranatowego, idealnie na mnie pasującą. Pojawiła się obok. Szybko ją założyłam, wpakowałam przemyconą Atenę do klatki, po czym wyszłam z zamku, kierując się w stronę Smokowni. Trafiłam na moment, gdy nikogo nie było w budynku. Znalazłam boks Dragona i wyprowadziłam go na zewnątrz. Teraz musiałam zadziałać szybko. Wyobraziłam sobie, że zwierzę jest osiodłane. Nie pomogło. To chyba tak nie działa. Westchnęłam cicho z bezradności. Zabrałam z pomieszczenia jakiś łańcuch, przywiązałam nim klatkę z kotem do smoka i jakimś cudem wdrapałam się na jego grzbiet.
-Proszę, zanieś mnie nad Wszechocean.-powiedziałam, bo nie miałam żadnego doświadczenia w jeździe na tych gadach.
Chyba się udało, bo smok ruszył w kierunku bramy zamku, po czym wzbił się w powietrze. Wykorzystywałam wszystkie siły, by z niego nie spaść. Po jakimś czasie, znaleźliśmy się w pobliżu morza lawy. Wylądowałam kilka kilometrów od wojska, by nie zostać zdemaskowaną. Rozbiłam prowizoryczny obóz, po czym samotnie zakradłam się na wzniesienie, by obserwować sytuację nad brzegiem. Moim oczom ukazał się następujący widok:
Dwa olbrzymie statki, zrobione z nieznanego mi materiału, zacumowane były w pobliżu brzegu. Od nich odpływało kilkadziesiąt mniejszych łodzi z najgorszymi kreaturami, jakie widziałam. Pierwsze z nich właśnie wychodziły na ląd.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top